fot. materiały prasowe

Czy „Muzyka Komercyjna” dorównała poziomem „Współczesnej”? Pogadaliśmy o nowej płycie Pezeta


30 września 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Pezet powraca po trzech latach od premiery trzykrotnie platynowej Muzyki Współczesnej. Czy Muzyka Komercyjna dorównała poziomem poprzedniczce?

Powrót weterana

Co tu dużo mówić, Muzyka Komercyjna Pezeta jest zdecydowanie najgłośniejszą premierą września w polskim rapie. Uznaliśmy więc, że posiłkowanie się tylko jednym spojrzeniem na ten album to byłoby nieco za mało. O siódmym studyjnym albumie w karierze Pawła z Ursynowa porozmawiali Krzysztof Nowak oraz Jakub Wojakowicz. Sprawdźcie, co mieli do powiedzenia na jego temat.

Pezet – rozmowa o albumie

Krzysztof Nowak: Bez cienia ironii – gdy usłyszałem, jaki tytuł będzie mieć nowa płyta Pezeta, to się całkiem ucieszyłem. Wiesz czemu?

Jakub Wojakowicz: Liczyłeś na to, że mocniej niż dotychczas postawi na autorefleksję?

Nowak: Niezupełnie. Mówimy o facecie, który opanował trudną sztukę działania na reklamowych briefach tak, by nie tracić jakości w numerach z markami. Pomyśl sam, co by było, gdyby wypuścił krążek, w którym każdy kawałek byłby stworzony z innym brandem, na bogato. Boss move i zagranie na nosie konkurencji. Cóż, poczułem się trochę rozczarowany.

Wojak: „Rozczarowanie” to w ogóle jedno z dwóch słów, które kojarzą mi się z Muzyką Komercyjną (drugim jest „jak”), ale nie uprzedzajmy faktów. To prawda, potencjał na zrobienie czegoś ciekawego i wyjątkowego był duży, tym bardziej jeśli Pezet jest zaznajomiony z legendarną pastą ze Ślizgu. A tak ostatecznie mamy chyba mniej numerów we współpracach niż na Muzyce Współczesnej. Samego odniesienia do tytułu w tekstach na płycie zresztą nie ma za wiele. A przynajmniej nie jakoś więcej niż w tekstach Pezeta w ostatnich latach.

Nowak: Też ciężko znaleźć mi wspólny mianownik między treścią płyty i jej tytułem. Płyty, dodajmy, przede wszystkim jednak za długiej – nie tylko jak na standardy sceny. Ciekawsze numery giną w tej rozbudowanej trackliście.

Wojak: Gdy dostałem odsłuch i zobaczyłem ponad godzinę [odsłuch przepremierowy zawierał 4 bonusowe utwory dostępne w preorderze – przyp. red.], poszperałem na szybko w głowie, kiedy ostatnio w Polsce widziałem tak długi album i się poddałem. Pewnie zapominam o kimś oczywistym, ale fakt faktem, w rzeczywistości, w której coraz więcej słuchaczy otwarcie mówi o tym, że artyści powinni mocniej selekcjonować tracklisty i skracać płyty, Pezet wybija się w sposób niestety negatywny. Ciężko zachować równy poziom przy 19 utworach i to też nie udało się na Muzyce Komercyjnej. Gdyby zrobić z niej EP-kę prawdopodobnie przebieg naszej rozmowy diametralnie różniłby się względem tego, jak przynajmniej się spodziewam, zaraz będzie ona wyglądać.

Nowak: Nie szedłbym tak daleko z liczbą numerów – ten materiał nadal nieźle by wyglądał, gdyby miał 10, 11 pozycji. O ile oczywiście gospodarz zamieszałby w produkcyjnym kociołku, bo tak silne postawienie na Auera nie zdało tym razem egzaminu. Pierwsza część jest zdominowana przez wspomnianego, swoje dokłada też Łysy. Ten wybór obronił się w Tyrmandzie i Hłasce – to wejście delikatnie sakralne, następujące po nim rozrzucenie przeszkadzajek i wreszcie obniżenie tętna dobrze komponują się ze smutną celebrą weteranów. Ogółem jednak jest zbyt bezpiecznie, za często też przebija sprawdzony patent magento-zondowy.

Wojak: Widzę, że mamy podobne odczucia. Bardzo mocno słychać w produkcjach coś, co nazwałem w głowie „Pezet type beat”. I choć nie da się odmówić raperowi, że próbuje eksperymentować chociażby w przypadku refrenów, to często przez dobór bitów na niewiele się to zdaje. Najlepszym podsumowaniem będzie fakt, że w notatkach o tym albumie wzmiankę o naprawę fajnym bicie mam zapisaną tylko raz i jest on autorstwa Szamza.

Nowak: Zgadzam się z tym, że współpraca Pezeta i Auera poszła już o krok za daleko. Ten sound, który wykształcili i który zaczyna nużyć, jest z rzadka przełamywany czymś ciekawszym. Ale też w Janie Pawle słyszę dalekie echa Rozrywkowej, a Dom nad wodą [bonus track – przyp. red.] to triumfalne wejście, puszczenie oka do r’n’b i słodki (ale nie za słodki) sentymental, a gospodarz brzmi tam momentami jak Ryan Leslie. Trudno jednak bronić wiadomego producenta, gdy słyszy się Stare WWO od Sem0ra, z charakterystycznym, świetnie zaadaptowanym do nowych czasów pianinem z początku wieków i ujmującym cykaniem, po czym wjeżdża Tonic Espresso, czyli następna Magenta. Jak widzisz – dla mnie jest tutaj więcej ciekawych bitów, za to też chcę spropsować Szamza. Mało który producent umie tak szybko przejść od spokojnej równiny do błyskawic na szczycie. To co, chyba możemy przejść do reprezentanta Ursynowa?

Wojak: Musimy?

Nowak: Nie ma rady, musimy być rzetelni.

Wojak: To rzetelnie sprawę ujmując, rzeczą, z której najprawdopodobniej zapamiętam ten album jest to, że przy trzecim odsłuchu zająłem się już tylko notowaniem wersów, po których musiałem wstać i się przejść. Bardzo dużo chodziłem tamtego dnia, a nie liczyłem wszystkich pomniejszych bóli zęba, tudzież niedowierzających skrętów szyi. To jest absolutnie najsłabszy lirycznie Pezet, jakiego pamiętam.

Nowak: U mnie nie było aż takich reakcji fizycznych, za to zdarzało się cierpieć. A przecież zaczęło się naprawdę dobrze – ten otwierający wers „Warszawa miasto pokus, jutro jest najbardziej zajętym dniem w roku” ma dużo sensu. Tylko właśnie, niedługo po nim wjeżdża „Mam 40 lat, ale mam 17”, a dalej „to się nigdy nie znudzi jak cycki”. No, nie wypada, naprawdę. Już ten pierwszy kawałek mówi bardzo dużo o całej płycie. Niby Pezet próbuje czasem fajnie poskładać przeplatanki, ale za często bazuje na tym jak, operuje mianownikami i idzie w zbyt duże słowa. Czasem mu to wyjdzie, jak np. ten „sweterek w serek” – proste, ale skuteczne. Zdecydowanie najlepiej brzmi, gdy patrzy do środka lub w przeszłość, a nie eksperymentuje jak w Tatuażach i Motocyklach. Przy Pierwszym człowieku na księżycu [bonus track – przyp. red.] miałem ciarki. Ty też?

Wojak: Zdecydowanie. Absolutnie najlepszy utwór na Muzyce Komercyjnej i jeden z najlepszych w tym roku. Aż ciężko mi było uwierzyć, że napisał go człowiek, który ma „życie szybkie jak motocykle”, musi coś zrobić „asap jak rocky”, a ona jest „szybka jak rari” i „buja tyłkiem jak łajbą”. Nie pastwiąc się już dalej nad konkretnymi przykładami niespecjalnie udanych linijek, trzeba przyznać, że kiedy na tej płycie Pezetowi już coś wychodzi, to wychodzi naprawdę dobrze. Time For Us, Tyrmand i Hłasko, Nikogo nie kocham, Stare WWO to bardzo klimatyczne, spójne utwory, przy których łatwiej wybaczyć wszystkie porównania z „jak” skradzione z zeszytu z rymami gimnazjalisty.

Nowak: Myślę, że na nasz ogląd wpływa sposób, w jaki PZU tutaj nawija. Często słyszę, że chce bazować na charyzmie, ale nie czuje się aż tak pewnie, brakuje mu również energii. Za to na pewno ma dar przewidywania – w końcu nawinął: „pływają petrodolary i zatruta woda”… Dobra, nie śmieszkujmy. Chciałbyś coś dodać o gościach? Bo ja sporo.

Wojak: Czekałem, aż poruszymy temat gości, bo są na tym albumie przykłady numerów, które goście niosą na swoich barkach, ale i takich dzięki, które zostały przez nich spartaczone koncertowo. Daddy Issues to jest prawdziwy popis w wykonaniu Vae Vistika, który po raz kolejny pokazuje, że chociaż tekstowo można mieć do niego sporo zastrzeżeń, w kwestii formy jest absolutnym ewenementem na polskiej scenie. Naprawdę dobrze w numer wpasował się też Kukon. Z kolei taki Business Class, choć od początku wiedziałem, że nie będzie to odkrywczy numer, patrząc na tytuł i gości, zapamiętam tylko przez świetny bit Szamza i nieszczęsny „podło-kietnik” Aviego, który kompletnie mija się z bitem.

Nowak: A widzisz, ja pozytywnie zapamiętałem choćby obrazowość Sokoła czy flex Miłego [na Świętym Bassie, bonus track – przyp. red.]. Doceniam Vae Vistika, ale sorry, Daddy Issues to grube nieporozumienie. „Plastry na fazki”? Daj spokój. Autentycznie wybuchnąłem śmiechem, gdy usłyszałem coś w rodzaju: „mamy kompleks mamy, a one ojca”. Jakby to najdelikatniej ująć… Może tak – logika zabiła ten kawałek. Co do Business Class to słyszę tu nieśmiały wstęp do pożegnania odchodzącego świata rapu. Mnie ten „podło-kietnik” rozbawił, tyle że bardziej zwróciłem uwagę na pouczanie u każdego z panów, a także, jak mi się zdaje, nawiązanie u Palucha do 2115. Raczej średnio miłe nawiązanie, dodajmy. I na tym bym skończył.

Wojak: W kwestii Daddy Issues się najwyraźniej nie dogadamy, choć wersy, które przytoczyłeś są napisane przez Pezeta. Nie bez powodu o nim w kontekście tego numeru nie wspomniałem. A pożegnanie? Może powiem coś kontrowersyjnego, ale jeśli panowie mają tak rapować, to może to dobry moment. Pezet tą płytą stracił duży kredyt zaufania jaki miał, przynajmniej u mnie. Do reszty prysnął czar gościa, który nagrał albumy z Noonem, a nawet tego, który zachwycał mnie Intrem czy Nauczysz się czekać na Muzyce Współczesnej. Postaraj się pan, panie Pezet, następnym razem, bo jesteś zbyt ważną postacią w historii polskiego rapu, żeby kazać słuchaczom oglądać jak odcinasz kupony. A zdaje się, że jesteśmy od tego o krok.

Pezet powraca po trzech latach od premiery trzykrotnie platynowej Muzyki Współczesnej. Czy Muzyka Komercyjna dorównała poziomem poprzedniczce? Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej serii NPR „Pies i Suka”, czyli Ralph Kaminski i Mery Spolsky połączeni w remiksie Powrót weterana Co tu […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →