“Nie boję się śpiewać o emocjach” – wywiad z Kamilem Kowalskim
Obserwuj nas na instagramie:
Jak się okazało, Kamil Kowalski nie tylko nie boi się śpiewać o emocjach, ale wbrew temu co mówi, równie odważnie o nich rozmawia.
Najciekawsze debiuty 2021 roku? Oto Kamil Kowalski i jego DOM!
Kamil Kowalski zaliczył w tym roku jeden z najciekawszych debiutów na polskiej scenie muzycznej. Jego DOM to wyjątkowe, czułe i autentyczne historie, zarówno te radosne i pełne nadziei, jak i te trudne, bolesne. Każde dopracowane w swojej warstwie muzycznej, lirycznej i emocjonalnej.
Zobacz również: Kamil Kowalski zaprasza do swojego domu – recenzja albumu
Tak odważny i niezależny debiut zasługuje na to, aby dotrzeć jak najszerzej, dlatego też postanowiłam poprosić Kamila o uchylanie nieco rąbka kulis powstawania albumu DOM. Dostałam zaś o wiele więcej, niż tylko rąbek. Oprócz półgodzinnego small talku o – jak się okazało – naszej wspólnej idolce, Florence Welch z zespołu Florence and The Machine i wymianie doświadczeń z koncertowych wojaży, odbyliśmy również niezwykle merytoryczną i interesującą rozmowę, w której Kamil opowiedział mi nie tylko o kulisach powstawania albumu DOM, ale również o kulisach swojego dzieciństwa, które to wpłynęły na formowanie się tak wyjątkowej wrażliwości artystycznej, jaką słyszymy na jego debiucie.
Kamil Kowalski – wywiad
Fundamentalne pytanie – czy udało Ci się w końcu pójść na imprezę do klubu? :)
Kamil Kowalski: Niestety, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Problem jest chyba w tym, że ja po prostu nie mam znajomych w Warszawie, bo przeprowadziłem się tu z małej miejscowości. Nie jestem zamknięty na ludzi, ale mam bardzo dużo pracy, a każdy wolny czas potrafię sobie zagospodarować tak, że ostatecznie go nie mam. Najczęściej wyjeżdżam wtedy do przyjaciół, którzy nie są z Warszawy.
W mniejszych miejscowościach te imprezy wyglądają trochę inaczej. Nikt nie potrzebuje tam klubów, żeby się dobrze bawić. Wystarczy skromna domówka, a „wyjście na miasto” oznacza posiadówkę w jakimś mało uczęszczanym parku.
Kamil Kowalski: Ja wychowałem się na absolutnej wsi, gdzie jest może z pięć domów. Razem było nas zaledwie kilkoro dzieciaków, więc nasze wyjścia na imprezy wyglądały tak, że biegaliśmy po polu albo ktoś kupował nam browary i siedzieliśmy z nimi gdzieś w krzakach. Nie zmienia to faktu, że chciałbym iść do klubu, żeby zobaczyć jak wyglądają takie imprezy, bo nigdy nie byłem w takim miejscu.
Powiedziałabym Ci, że najlepiej zrobić taką imprezę samemu, ze swoimi piosenkami, aczkolwiek nie jestem przekonana, czy akurat Twój album jest materiałem na klubową imprezę…
Kamil Kowalski: Na imprezę raczej faktycznie nie, ale planujemy zrobić premierowy koncert i coraz intensywniej myślimy o trasie. Ten materiał jest dość wiosenny, więc pewnie właśnie wczesną wiosną rozpocznę trasę koncertową, a jesień i zimę zamierzam jeszcze przeznaczyć na mocne promowanie albumu w sieci i w mediach, żeby publiczność przychodząca na koncerty wiosną znała już ten materiał.
Kamil Kowalski – Wiosna we mnie
“Ludzie czują tak jak ja, piszą do mnie, że przeżyli podobne rzeczy i identyfikują się z moją muzyką”
W naszej ostatniej rozmowie powiedziałeś, że nikt nie wie o Tobie więcej niż lasy. To one słyszały Twoje myśli, tłumiły Twoje krzyki i ocierały łzy. Nie jest trochę tak, że tym albumem dajesz się poznać swoim słuchaczom dokładnie tak, jak niegdyś dałeś się poznać naturze, to znaczy – bardzo się odkrywasz?
Kamil Kowalski: Chyba dojrzałym do momentu, kiedy stałem się pewny siebie i świadomy tego, że jako ludzie popełniamy błędy i mamy różne emocje. Jestem dziś w miejscu, w którym nie boję się o tych emocjach śpiewać. Podkreślam „śpiewać”, bo co innego gdybym przed pełną salą ludzi miał opowiedzieć o problemach, które poruszam w tych piosenkach. Pewnie nigdy bym tego nie zrobił, bo mowa jest jeszcze bardziej intymna niż muzyka. Jednak w piosenkach mamy różne bodźce, które nas rozpraszają i nie skupiamy się tak bardzo na samej treści, jak gdybym ją po prostu opowiadał.
Zobacz również: Jego inspiracją była Kora i las – wywiad z Kamilem Kowalskim
Zawsze można się też zasłonić licentią poeticą i stwierdzić, że wszystko jest wyimaginowaną historią, powstałą na potrzeby sztuki.
Kamil Kowalski: Owszem, jednak staram się zawsze zaznaczać, że wszystkie moje piosenki opowiadają o moich przeżyciach i nie ma tam niczego wymyślonego na potrzeby projektu. Długo myślałem o swojej debiutanckiej płycie, o czym ona jest i faktycznie, przez chwilę zastanawiałem się też nad chwytliwymi tematami, ale potem pomyślałem, że przecież później będę musiał tę płytę obronić. Jak mam bronić jakichś wymyślonych rzeczy, które nie istnieją albo o których nic nie wiem, bo ich nie przeżyłem? Ostatecznie doszedłem do tego, że przecież nie trzeba niczego wymyślać. Doświadczyłem tylu rzeczy w życiu, zarówno tych pięknych, jak i tych trudnych i mogę o tym wszystkim teraz pisać, bo one są moją mądrością. Gdy zacząłem wydawać pierwsze single, okazało się, że ludzie czują tak jak ja, piszą do mnie, że przeżyli podobne rzeczy i identyfikują się z moją muzyką, co upewniło mnie w tym, że warto być po prostu sobą i dzielić się ze światem rzeczami, które nas bolały i o których nikomu wcześniej nie mówiliśmy, bo wtedy robi się lepiej. Sam po stworzeniu tej płyty czuję się spokojniejszy wewnętrznie i lżejszy o te problemy.
“Prędzej czy później i tak wracamy do domu“
W takim razie o czym ostatecznie jest Twój DOM?
Kamil Kowalski: Zacznę od tytułu, który jest niesamowicie ważny, bo pierwsze, co widzimy to przecież okładka i właśnie tytuł płyty. Miałem na niego dużo pomysłów i nie do końca wiedziałem, który kierunek jest dobry, zwłaszcza, gdy wszyscy wokół zaczęli mi doradzać. Czułem jednak, że powinienem słuchać własnego serca, bo to w końcu moja płyta. Te piosenki są powrotami do różnych sytuacji i miejsc w moim życiu. Stwierdziłem, że miejscem, do którego zawsze wracam i do którego każdy wraca, jest dom. Najpierw z niego wyjeżdżamy, wyprowadzamy się, a prędzej czy później i tak wracamy do domu. Mój dom jest bardzo specyficzny, bo w dzieciństwie go nienawidziłem, a każdą wolną chwilę chciałem spędzać poza nim. Nienawidziłem tych wieczornych powrotów, kiedy musiałem wrócić z moich lasów i łąk, gdzie czułem się tak niesamowicie. Spokojnie. Tam nie dotyczyły mnie żadne problemy, które były w domu. Mogłem budować swój własny świat między tymi drzewami, a jako że mało kto mieszkał na mojej wsi, czułem, że to wszystko jest po prostu moje.
Zawsze marzyłem o tym, żeby się wyprowadzić i stworzyć swój własny świat. Miałem wtedy poczucie, że nigdy więcej nie wrócę do domu, do rodziców. Teraz, gdy jestem już dorosły, kocham wracać do domu. Kocham wracać do miejsc, w których biegałem jako dziecko i oczami wyobraźni wciąż widzę tam młodszego siebie. Wszystkie zdjęcia, które wykorzystuje w oprawie graficznej mojej płyty zostały zrobione dokładnie naprzeciwko mojego domu, widziałem go stojąc przed fotografem. Zrobiliśmy to tylko po to, żeby wzbudzić we mnie autentyczne emocje, bo nigdy w życiu nie zapozowałbym tak i nie miałbym takich refleksji w trakcie robienia zdjęć na zwykłej łące pod Warszawą. Mimo że obecnie to Warszawa jest moim domem, lubię wracać do rodzinnych korzeni. Tam, gdzie to wszystko się zaczęło.
To są właśnie te detale, których streamingi nigdy nam nie dadzą, a które wciąż są ważne, bo dopełniają warstwę muzyczną i sprawiają, że to już nie są tylko piosenki, ale jakaś spójna historia.
Kamil Kowalski: Zależało mi na tym, żeby to był maksymalnie spójny projekt. Nawet kolejność piosenek jest nieprzypadkowa. Chciałem budować różne napięcia, żeby było nieco refleksyjnych momentów, potem trochę bardziej dynamicznych, ale tematycznie wciąż ze sobą połączonych.
Nie ukrywam, zaskoczył mnie ten mocny, trochę nawet drapieżny początek. Takiego Kamila jeszcze nie znałam!
Kamil Kowalski: Właśnie każdy kojarzy mnie z balladami i tak zwanymi „smętami”. Wiele osób myślało, że to będzie smutny album, więc chciałem trochę zaskoczyć i specjalnie nie wypuszczałem wcześniej tych mocniejszych utworów. Trochę się zabawiłem ze słuchaczem, bo płytę otwiera Wschód – spokojne, melancholijne intro, po którym wjeżdżają Czynniki pierwsze i jest ogień. Bardzo lubię tę piosenkę i świetnie się odnajduję w takich odważniejszych, mocniejszych klimatach.
Kamil Kowalski – Czynniki pierwsze
Skoro opowiedziałeś mi już o swoim domu, to może powiesz mi też, jakie znaczenie dla tej płyty ma Kraków? Z tego, co wiem, to też dość sentymentalny powrót.
Kamil Kowalski: Kraków to pierwsze miasto, do którego się przeprowadziłem z mojego rodzinnego Kusowa. Byłem wtedy trochę z tego powodu zły, bo całe życie marzyłem o Warszawie i czułem, że to tam jest moje miejsce na ziemi, ale ostatecznie niesamowicie pokochałem Kraków. Mieszkałem tam dokładnie rok, co do dnia i poczułem, że nadszedł ten moment, kiedy trzeba się przeprowadzić do Warszawy, aby ruszyć dalej z pewnymi projektami. Jednocześnie było mi z tą myślą bardzo źle i w dniu przeprowadzki z Krakowa dużo płakałem, w zasadzie z dwóch powodów. Po pierwsze przez tę przeprowadzką, po drugie to był dzień, w którym zmarła Kora, jedna z moich największych idolek. To był dla mnie niesamowicie zły dzień, ale Kraków wspominam fantastycznie. Uwielbiam do niego wracać i cieszę się, że płyta została stworzona właśnie tam, w studiu Patricka the Pana.
“Zaufałem Patrickowi i absolutnie nigdy się nie zawiodłem”
No właśnie, jak Ci się pracowało z Patrickiem? To jednak artysta, który może się już pochwalić sporym dorobkiem artystycznym, zarówno solowym jak i producenckim.
Kamil Kowalski: Chwilę przed wybuchem pandemii, gdy stwierdziłem, że jestem już gotowy na nagranie albumu, napisałem do Patricka na Instagramie, że jego twórczość i jego brzmienie są mi bardzo bliskie i czy byłaby szansa, żebyśmy nawiązali współpracę, bo wydaje mi się, że się dogadamy. Patrick bardzo szybko odpisał, że niestety nie da rady, bo po pierwsze nagrywa swoją płytę, po drugie ma zaplanowaną trasę z Dawidem Podsiadło, a potem po wydaniu albumu ruszy też w swoją trasę, więc po prostu nie znajdzie na to czasu. Nie ukrywam, że było mi trochę smutno, więc dopiero po miesiącu odpisałem mu, że rozumiem i jakby miało się coś zmienić, to proszę o kontakt. Po chwili Patrick napisał, że w sumie to przyszła pandemia i wszystkie koncerty z Dawidem zostały odwołane, a praca nad jego płytą idzie mu bardzo szybko, więc możemy się spotkać za tydzień. Kiedy pierwszy raz się zdzwoniliśmy, to rozmawialiśmy jakoś z półtorej godziny, nie tylko o muzyce i o płycie, ale też o naszych inspiracjach i w ogóle rozmowa się kleiła. Byłem zachwycony.
Jeśli chodzi o Patricka w studiu – jest wyrozumiały, bardzo kreatywny i niesamowicie cierpliwy. Porządkuje wszystko na bieżąco, czego ja nie rozumiem, bo jestem strasznie chaotyczny. Mimo to zawsze się dogadywaliśmy. Wspólnie szukaliśmy różnych brzmień i bardzo skutecznie nam to wychodziło. Dużo się od niego nauczyłem i z tej współpracy zyskałem też przyjaciela. Wcześniej znałem po prostu jego twórczość i bardzo ją ceniłem, ale gdy się spotkaliśmy, od razu poczułem, że znajdziemy jakiś wspólny punkt, w którym nasze wrażliwości muzyczne się spotkają. Okazało się, że nigdy nie zdarzyło się tak, żebyśmy mieli jakieś zupełnie różne wizje. Oczywiście zdarzało się, że mieliśmy swoje pomysły, z którymi ten drugi się nie zgadzał, ale wtedy szukaliśmy kompromisów. Myślę, że praca z producentem wiąże się z zaufaniem tej osobie. Ja Piotrka obdarzyłem ogromnym zaufaniem i byłem świadomy, że będąc debiutantem, mogę czasem nie mieć racji, bo nie mam doświadczenia. Wtedy ufałem Patrickowi i absolutnie nigdy się nie zawiodłem.
Zobacz również: Patrick the Pan zostawił za sobą masochizm – wywiad
Kamil Kowalski i niesamowite kobiety na albumie DOM
Jak na debiutanta, masz na swoim albumie nie tylko uznanego producenta, ale też imponującą liczbę gości. Jak doszło do tych współprac i która z nich była dla Ciebie najbardziej inspirująca?
Kamil Kowalski: Tak, na moim albumie goszczą trzy artystki: Natalia Niemen, Bela Komoszyńska i Natalia Grosiak. Uwielbiam je i wiem jak to brzmi, że takie artystki są gościniami na debiutanckim albumie. Sam mam ciarki, jak o tym myślę i nigdy nie sądziłem, że przy swoim debiucie będę pracował z takimi osobami. Jeśli chodzi o Natalię Niemen, to poznaliśmy się w trakcie warsztatów Just cover it, które współorganizuje. Gościmy tam mnóstwo różnych artystów, wykonawców, trenerów wokalnych i właśnie Natalia prowadziła u nas jedne z zajęć. W międzyczasie znaleźliśmy wspólny język i zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że Natalia wpadała do mnie na pizzę, czy rysowała mój portret, bo oprócz śpiewania również przepięknie maluje. W pewnym momencie stwierdziłem, że mam piosenkę, która idealnie oddaje charakter brzmień Natalii. Podrasowaliśmy ją z Patrickiem w taki sposób, żeby była spójna z jej stylistyką. Natalia od razu zgodziła się ją zaśpiewać i ciągle powtarza, że uwielbia ten utwór i to dla niej zaszczyt, że może go ze mną zaśpiewać. Ja również bardzo lubię energię tego utworu.
Kamil Kowalski, Natalia Niemen – Wiatr
W Beli zakochałem się, kiedy wyszła płyta Miłość. Wcześniej nie znałem Sorry Boys, ale gdy kiedyś przypadkiem usłyszałem utwór Carmen, absolutnie zachwyciłem się tym zespołem. Ich brzmienie jest niesamowite i przypomina mi moją ukochaną boginię, Florence Welch. Kocham Florence and the Machine, a ich twórczość jest dla mnie niesamowicie ważna. Myślę, że nawet sporo inspiracji tymi brzmieniami słychać na moim albumie. Wracając – tego samego dnia pobiegłem do sklepu po płytę Miłość i słuchałem jej non stop.
Do współpracy zarówno z Belą jak i z Natalią Grosik doszło po premierze singla Wiosna we mnie. Wysyłaliśmy wtedy paczki promocyjne i między innymi właśnie Bela oraz Natalia je dostały. Obu spodobała się moje twórczość, dzięki czemu nawiązaliśmy relacje i ostatecznie wyszły z tego duety. Nie ukrywam, że skakałem z radości jak się zgodziły. W obu przypadkach bardzo skrupulatnie szukałem jakiegoś punktu wspólnego między naszymi wrażliwościami. Przeczytałem mnóstwo wywiadów z dziewczynami i starałem się znaleźć łączące nas tematy, które dodatkowo będą korespondowały z całą płytą. Dni z Natalią Grosiak mieliśmy nagrane już tydzień po tym, jak wysłałem jej szkic tej piosenki. Uwielbiam ten klimat. Z kolei piosenkę Jak na imię masz? napisałem z pomocą Mimi z Linii Nocnej dosłownie w chwilę. Nie mogę się doczekać, aż będziemy wspólnie tańczyć, śpiewając ją na żywo na koncertach.
Kamil Kowalski, Bela Komoszyńska – Jak na imię masz?
“Uciekłem z domu na koncert Kory”
Ważną osobą na tym albumie jest również Kora, której oddałeś muzyczny hołd własną wersją utworu Szał niebieskich ciał.
Kamil Kowalski: Dzięki niej wydaje w ogóle tę płytę i śmiało mogę powiedzieć, że odmieniła moje życie. Gdy miałem 14 lat, Kora grała na Zlocie Pojazdów Militarnych w Bornym Sulinowie. Nie wiedziałem wtedy, kim jest, kojarzyłem ją tylko z telewizji, a o Maanamie to już kompletnie nie miałem pojęcia. U mnie w domu słuchało się disco polo i w sumie do dziś tak jest. Rodzice słuchają disco polo na zmianę ze mną. Trochę mnie to niepokoi, że jak przyjeżdżam do domu to słyszę Oczy zielone, a potem Wiosna we mnie, ale miło, że rodzice znaleźli w swoim życiu miejsce dla mojej muzyki. :D Jednak pewnie gdyby nie Kora, to sam bym śpiewał o tych Oczach zielonych.
Pomyślałem wtedy, że skoro to jest pani z telewizji, to musi być ważna i powinienem ją zobaczyć. Mama nie chciała ze mną jechać, więc w wieku 14 lat zabrałem ze sobą 10-letnią siostrę i uciekłem z domu na koncert Kory, który totalnie odmienił moje życie. Do tej pory nie miałem pojęcia, że taka muzyka istnieje, że może wywoływać takie emocje, że można mieć na scenie taką charyzmę… Byłem zachwycony absolutnie wszystkim, a przez jakieś kolejne dwa lata nie słuchałem nikogo innego jak Kory, nie mówiłem o niczym innym jak Kora, na tapecie miałem zawsze Korę i tylko zmieniałem jej zdjęcia, nosiłem bluzy i koszulki z Korą… Niestety nigdy nie dowiedziała się, jak ważna dla mnie była i jak bardzo jestem jej za to wszystko wdzięczny.
Pomyślałem więc – co mogę zrobić, żeby w jakiś sposób się jej odwdzięczyć? Mogłem tylko nagrać jej piosenkę i sprawić, żeby ludzie, którzy są jeszcze młodzi i nie wiedzą, kim są Kora i Maanam, przez słuchanie mojej muzyki dowiedzieli się o tym, że ktoś taki był, bo uważam, że o Korze mówi się za mało. Była artystką, która zrobiła bardzo dużo dla polskiej muzyki rozrywkowej, a ta prawdopodobnie nie wyglądałaby tak samo, gdyby nie właśnie Kora. Niestety w naszym kraju nie mówi się o artystach, którzy zawsze głośno mówili o tym, co myślą. Raczej wspomina się czule tych, którzy byli naszej władzy po drodze.
Kamil Kowalski – Szał niebieskich ciał
To ciekawe, że jako młody, jeszcze niezbyt świadomy człowiek, u którego w domu nie kultywowało się tego dziedzictwa muzycznego i wychowywał się na dość prostych dźwiękach, przebiłeś się jednak przez tę barierę i sięgnąłeś po twórczość, która jest naprawdę wymagająca i w dodatku – odnalazłeś się w niej.
Kamil Kowalski: Z perspektywy czasu uważam, że po prostu bardzo szybko dojrzałem i zacząłem dorosłe życie. Miałem zaledwie 15 lat, kiedy zorganizowałem pierwszą edycję festiwalu kolęd, który obecnie odbywa się w Krakowie na wielkiej sali Nowohuckiego Centrum Kultury i jest jednym z największych tego typu konkursów w Polsce. Może moje dzieciństwo było na tyle nieszczęśliwe, że szukałem rzeczy, które mnie uszczęśliwiają i zmieniają mój świat na lepsze. Kora była właśnie taką postacią. Nie wiem, jak to się stało, ale po prostu zakochałem się w tej muzyce, od razu. Później przyszła równie trudna Maria Peszek. Mając 15-16 lat słuchanie takiej muzyki też było wymagające. Potem Natalia Przybysz – łagodniejsza, ale też nie najłatwiejsza w swojej metaforycznej warstwie. Po drodze mi z tak trudną muzyką i jakoś się w niej odnajduję. W zasadzie dopiero niedawno zacząłem słuchać jakiejś prostszej muzyki, jak pop.
Myślę, że sporo dobrego w kwestii propagowania tej muzyki mogą zrobić takie projekty, jak nowy album Ralpha Kaminskiego z interpretacjami piosenek Kory i Maanamu.
Kamil Kowalski: Niesamowicie się ucieszyłem jak zobaczyłem, że Ralph wydaje projekt z muzyką Kory, tak samo jak z faktu, że Natalia Przybysz nagrała płytę z jej tekstami, które powstały jako wiersze lub których Kora nie zdążyła zaśpiewać. To poszerzanie w różnych środowiskach muzyki tak wielkiej i ważnej artystki, ale to inni twórcy musieli się wziąć za pamięć o niej. Bądź co bądź – cieszę się, że się za nią wzięli!
DOM jako muzyczny pamiętnik Kamila Kowalskiego
Premiera albumu DOM jest dla Ciebie już jakimś rodzajem spełnienia czy zaledwie początkiem dalszej drogi?
Kamil Kowalski: Uważam, że to przede wszystkim mój bardzo dobry start, ale też pamiętnik 23-letniego chłopaka spod Szczecinka, który śpiewa o rzeczach, miejscach i ludziach dla niego ważnych. Traktuję tę płytę jako zapis tego, co udało mi się zebrać i zrobić przez te 23 lata.
Kamil Kowalski – DOM, posłuchaj albumu!
Jak się okazało, Kamil Kowalski nie tylko nie boi się śpiewać o emocjach, ale wbrew temu co mówi, równie odważnie o nich rozmawia. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Najciekawsze […]
Obserwuj nas na instagramie: