Miał być jazz, ale nie ma nawet fajerwerków – recenzja albumu sanah „Irenka”
Obserwuj nas na instagramie:
Powiem tak: nie ma co płakać nad rozlanym szampanem, zwłaszcza, że ta butelka to pobite gary i już dawno należy do przeszłości. Sanah na Irence wciąż rozpacza na wesoło.
sanah – no sory, muszę ponarzekać
Długo zbierałam się do przesłuchania Irenki, bo zwyczajnie się bałam. Nawet nie tyle rozczarowania, bo względem tej płyty nie miałam wyśrubowanych oczekiwań, ba, nie miałam żadnych oczekiwań. Bałam się miałkości, pozycji kompletnie nieinteresującej, produktu radiowego, ale o wysokich standardach produkcji. Bo mniej więcej tak właśnie wygląda sanah od wydania Królowej dram. Każdy kawałek leciał na jedno kopyto i grał wszędzie, w tym w co drugiej Żabce, co zresztą powoli wpędzało mnie w dyskomfort. Kojarzycie pewnie ten stan, kiedy RMF FM czy Radio Zet bez przerwy mieli jedną i w kółko tę samą piosenkę, aż w końcu wpadacie w paranoję i tylko czekacie, aż jej wykonawca znienacka wyskoczy Wam z lodówki. Z Zuzanną Jurczak to było o tyle problematyczne, że nie szło o jeden konkretny utwór, a o całokształt jej twórczości. I ja się zgadzam, że maniera super, że swój styl i tak dalej, no ALE.
Ale pojawić się musiało, bo podobieństwa między kolejnymi singlami artystki i jej wydawnictwami zaczęły być przytłaczające. I muzycznie, i tekstowo przestało się tam dziać cokolwiek, to znaczy że nowości, faktycznie okazywały się skórą zdartą z poprzedniego materiału. Tylko że, nadal była to porządna robocizna. Żadna tam fuszera, wszystko elegancko, terminowo i gładko. Ładnie. Bo czy zaprzeczę, że jej kawałki wpadają w ucho? No nie. Czy zaprzeczę, że stopą wybiję rytm, kiedy zagra mi No sory? Też nie. Problem tkwi zwyczajnie w monotematyczności i taplaniu się w pozostałościach po niedoszłej miłości. Literacko to zawsze będzie wdzięczne. Dopóki nie zaczniemy mieć dosyć. Kwestia dawki, a po pierwsze: nie szkodzić.
sanah – nie będziemy się pieścić
Singlowe zapowiedzi Irenki nie nastrajały mnie pozytywnie, lecz przede wszystkim nie niosły ze sobą negatywnych konotacji. Totalna obojętność – dzięki temu wiem, że będzie to możliwie obiektywny tekst, mimo że recenzja już wyjściowo jest naznaczona czyimś punktem widzenia. Ja sanah słucham zawsze na chłodno i wątpię, by w tej materii coś się zmieniło. Zarzucenie artyście seryjności oczywiście nie jest rzeczą pożądaną, aczkolwiek ta seryjność nie stanowi największej zbrodni, jaką można dokonać na fanach. To konwencja, na jaką jedni się zgodzą, a inni nie. To warsztat, który jedni wytkną, a drudzy mu przyklasną.
Ja będę marudzić, a także się dziwić. I zastanawiać nad pulą słów, jaką operuje Zuzanna i dumać, czy łezki, oczka i reszta podobnych zdrobnień już należy do niej. Z czystej ciekawości, chciałabym też zobaczyć, jak za sanah biorą się Obliczenia i analizy w rapie, czy procentowo jej infantylizmy dominowałyby nad całym tekstem i jak często pojawiają się u niej pewne klisze. Aż kusi wymyślić drinking game do odsłuchu Irenki, ale obawiam się, że to byłby prędki nokaut, bo hasłowo to są niestety te same piosenki.
sanah – 2:00
sanah – kandydatka na eksport
Frapująca jest też dla mnie pozycja artystki na naszej scenie i jej liderowanie w wyświetleniach. Fantastycznie ogląda się takie duże liczby i tak, jak wcześniej podkreśliłam, nie ujmuję samej jakościowości jej muzyki. Produkcyjnie tam wszystko brzmi i nawet, jak jest zagrane na trzech taktach, niech będzie i tak, skomplikowana piosenka nie znaczy dobra piosenka. Alternatywny potencjał popu sanah wykorzystuje w stu procentach, zdobywając sobie odbiorców w totalnie różnych grupach – społecznych i wiekowych. Ma więc ręce i nogi pomysł, by wysłać się zagranicę. Z racji, że Zuzanna tekściarką najlepszą nie jest, na tłumaczeniach nie traci nic. Wyobrażacie sobie za to przełożenie na angielski Mery Spolsky albo Króla, coby dać dwa skrajnie różne przykłady? Ja tego na przykład nie widzę, więc good luck, have fun i absolutnie nie mówię tego złośliwie. Niech robi karierę, sprzedaje się, błyszczy i jeździ w trasy po Europie.
Tylko proszę, niech ludzie nie mówią, że jest nieliczną, która ratuje polską muzykę. Pomijając już kwestię szacunkową i multum świetnych artystów, których mamy, to… ratunek, ekskjuzmi? Mainstream buduje jakiś odrealniony obraz polskiej sceny, a takie wynoszenie sanah na piedestał zdecydowanie temu wizerunkowi nie wychodzi na zdrowie.
mówcie co chcecie ale sanah to jedna z naprawdę nielicznych polskich artystek ratujących polską scenę muzyczną 🤠
— sandra ♡ stream irenka (@sandranawrockax) May 6, 2021
sanah z muzycznymi niuansami
Przechodząc jednak już do sedna i faktycznych konkretów: Irenka zaczyna się po prostu źle. Intro puk puk kusi sielanką, pokrywa się okładką albumu, w myślach mam już owieczki, pastereczki i laski z cukru, aż tu nagle szok kulturowy, bo zachęta do chillowania kompletnie mnie z nastrojowego rytmu wybija. I niby to też jest ten element stylu, przemycanie angielskich słówek, czy tych potocznych, tylko gdyby to pasowało do siebie bardziej niż pięść do nosa. Ostatnia sekunda i dosłownie muszę się pozbierać, bo już wiem, że chillować, to sobie nie pochilluję.
Dalej jest to lepiej, to gorzej. Fajne momenty to głównie muzyka, znaczy stricte warstwa instrumentalna. Co ja robię tutaj startuje z poziomu brzmienia dosłownie każdej piosenki sanah, jaką kiedykolwiek słyszałam, by później jednak odezwać się ze zwrotem akcji. Dzieje się manipulacja głośnością, crescendo, diminuendo, wchodzi bardzo sympatyczne bicie do rytmu i chwilowe zamieranie, takie muzyczne stop-klatki, co jest jednym z bardziej lubianych przeze mnie zabiegów. Zuzi dodaje to przede wszystkim lekkości, pomaga na to słuchanie o złamanym sercu. W klimacie ballad i płaczących skrzypiec byłoby to bowiem niestety nie do zniesienia.
sanah – Co ja robię tutaj
I właściwie, po przesłuchaniu połowy albumu sanah, znam go całego. Jakbym dostała instrumentalną wersję Irenki, to zaryzykuję, że bym ją katowała. I nie dlatego, że to muzyka dobra do windy, taka co ma robić za tło – bo przebija się i ma ciekawy charakterek. Popowy, a przy tym zadziorny, taki co sprawia, że nóżka chodzi. Ta refleksja towarzyszy mi od Warcab przez ten Stan aż po Kapela gra, swoją drogą, chyba najbardziej przebojowy kawałek z całej płyty, dobry wybór na wyjście. Tylko co z tego, skoro jeden, drugi „sztos” daje po uszach, a my wciąż nie przepracowaliśmy tego złamanego serca mimo ponad godzinnego materiału?
sanah – goście 0:1
Najlepszym wokalnym momentem na Irence są niestety linijki Vito Bambino, nagrane zresztą z typowym dla niego luzem. Flow Mateusza to niezła odskocznia od maniery sanah, która wchodzi nam do głowy a już szczególnie po tak długim odsłuchu. Nie rzecz niestety w tym, jak śpiewa, ale co śpiewa. W Oczach pojawia się taki znamienny dwuwers:
Wiesz co, miałam bzika, ale mi przeszło
Jak deszczowe chmury odeszło
Po tej piosence wierzyłam, że to ostateczne zamknięcie etapu nieodwzajemnionej miłości sanah. No i się przejechałam, bo temat ciągnie się do samego końca. Niniejszym, oficjalnie straciłam cierpliwość do twórczości Zuzanny. Dalej życzę wszystkiego najlepszego, ale nie chcę brać udziału w przeżywaniu tych dramatów. Ran nie sypie się solą.
sanah – Irenka – odsłuch albumu
Powiem tak: nie ma co płakać nad rozlanym szampanem, zwłaszcza, że ta butelka to pobite gary i już dawno należy do przeszłości. Sanah na Irence wciąż rozpacza na wesoło. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, […]
Obserwuj nas na instagramie: