fot. Sonia Karman

Maciej je: “Nie chcę szukać nie wiadomo czego, tylko próbować spoko jedzenia” [wywiad cz. 2]

Obserwuj nas na instagramie:

W drugiej części rozmowy Maciej Blatkiewicz, założyciel kanału Maciej je, opowiedział o rzeczach mniej związanych z gastronomią. Były bloger zdradził, w jakiej branży zaczynał oraz wspomina czasy studenckie.

Nie samym jedzeniem człowiek żyje

W zeszłym tygodniu ukazała się pierwsza część rozmowy z Maciejem, którą odbyliśmy niedługo po jego powrocie ze Stanów Zjednoczonych. Poruszyliśmy w niej kwestie związane przede wszystkim z kanałem, kuchniami świata i stanem polskiej gastronomii. Całość znajdziecie poniżej.

Zobacz: Maciej je: „Największym problemem przy kręceniu filmów jest to, ile możemy zjeść” [wywiad cz. 1]

W dalszym ciągu naszego spotkania wróciliśmy do czasów sprzed kanału Maciej je. Razem z moim rozmówcą skupiliśmy się na jego aktywności jako dziennikarza rapowego oraz o innych jego zajawkach. Dodatkowo Maciek wyznał, jaka była pierwsza praca, której się podjął, a branża nie jest wcale taka oczywista.

Maciej nie tylko pije, je i śpi. Rozmowa z Maciejem Blatkiewiczem

Igor Wiśniewski, Rytmy.pl: Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że razem z Sonią musicie być prawdziwym skarbem dla swoich znajomych. Nie każdy ma w zanadrzu prywatnych Trip Advisorów. 

Maciej je: Jak w zeszłym roku byliśmy przed świętami w Berlinie, to trochę powtórzyliśmy miejsca, które pokazaliśmy we wrześniu i spodobały się naszym znajomym. Zdarza się, że sugerujemy pewne miejsca, aczkolwiek to nigdy nie jest tak, że coś komuś narzucamy. 

Jasne, że nie! Po prostu wyobrażam sobie, jak bogata musi być wasza biblioteka miejscówek w głowie, kiedy jedziecie w dane miejsce.

Maciej je: No tak, nasi znajomi często pytają, co polecamy w konkretnym mieście. Wbrew pozorom czasem trudno jest sobie coś na szybko przypomnieć. Mamy tyle miejsc w głowie, że niekiedy pojawia się po prostu czarna dziura, mimo że byliśmy gdzieś wiele razy. W takich wypadkach najczęściej wpisuję “Maciej je miasto XYZ” i przeglądam, co tam polecałem.

Google’ujesz sam siebie?

Maciej je: Na YouTubie tak, całkiem często. Z tej okazji nawet wykupiłem sobie YouTube Premium. 

Po co ci YouTube Premium?

Maciej je: No właśnie po to, by nie oglądać reklam u siebie, kiedy muszę coś sprawdzić na szybko. 

Czy nie ograniczasz sobie w ten sposób przychodu?

Maciej je: Nie. Normalnie dostajesz kasę za użytkowników Premium. W statystykach mam pokazane, jaka część zysków z reklam to są zyski z YouTube Premium.

I figurujesz tam jako ta jedna setna procent.

Maciej je: W rzeczywistości jest to kilka procent. 

Nie sądziłem, że spotkam kiedykolwiek użytkownika YouTube Premium. Czy jak korzystasz z niego codziennie, dostrzegasz jakieś różnice?

Maciej je: Generalnie oglądam dość mało rzeczy na YouTubie, więc raczej aż tak tego nie zauważam. Zresztą w momencie, gdy już wykupisz ten pakiet premium, to nie zauważasz, że było inaczej. Zapominasz, że pojawiały się jakieś reklamy, bo po tygodniu jest to dla ciebie naturalne, że ich nie ma. 

maciej je wywiad
fot. Sonia Karman

Kiedy ostatni raz ktoś zwrócił się do ciebie per Litu?

Maciej je: Mam takiego znajomego! Nie widzimy się często, ale ostatnio się przecięliśmy w wakacje i mnie tak nazwał. 

Zanim na dobre zająłeś się tworzeniem treści o jedzeniu, zajmowałeś się rapem. Prowadziłeś blogi tematyczne, pojawiałeś się u innych dziennikarzy, np. Kuby Stemplowskiego lub Yurkoskiego. Całkiem niedawno gościłeś również u Mateusza Osiaka. Odnoszę wrażenie, że branża rapowa nie pozwala zapomnieć, że byłeś jej częścią.

Maciej je: Wielu raczej zapomniało, ale niektórzy na pewno jeszcze pamiętają. Zwłaszcza te osoby, z którymi w 2014 albo 2015 roku nagrywaliśmy takie wielkie podsumowania hip-hopowe. Byli tam Yurkosky, Krzysiek Nowak, Mateusz Osiak i parę innych osób. Zwłaszcza przy tym drugim spotkaniu już bardzo mało się udzielałem muzycznie na blogu. 

Od jakiego rapu zacząłeś?

Maciej je: Słuchałem dużo Kazika, jak byłem młodszy. Nie każdy się zgodzi, że to był rap, ale padało tam wiele rapowanych kwestii. Zresztą określano Staszewskiego czasami pierwszym raperem III RP. Później się potoczyło trochę po kolei. Kopałem i odkrywałem, że istnieje coś takiego jak Paktofonika, Kaliber 44, Grammatik, Pezet. Później szło samo, aż zacząłem odkrywać Smarki Smarków i Dinali

Śledzisz, co aktualnie dzieje się na scenie?

Maciej je: Słucham sporo polskiego rapu, aczkolwiek nie grzebię tak, jak kiedyś i nie wyciągam jakichś undergroundowych rzeczy. Nie śledzę też za bardzo nowości. Jak Quebonafide czy Mata wydali płyty, to wiedziałem o tym, bo trudno tego nie wiedzieć, i słuchałem tych albumów. Teraz sięgam bardziej po te popularne rzeczy. Nie tylko hip-hopowe, ale też te, które wychodzą poza ten gatunek muzyczny. Raczej się nie wczuwam, bo to rzecz, która mi towarzyszy gdzieś w samochodzie lub jak idę do paczkomatu i nic więcej. 

To czas na konfrontację. Co ciekawego ci się ostatnio rzuciło w uszy?

Maciej je: No i to jest właśnie ten problem, że ci nie powiem. Odpalę teraz Spotify i zobaczymy, co mi się pojawia w “Ulubionych na okrągło”. Jest PRO8L3M, Quebonafide, mam Sitka… Dobra, nowej płyty Małpy słuchałem. To jest rzecz, która ostatnio mi się rzuciła. No i album, który wyszedł już kilka lat temu – Plansze Jana-rapowanie

Generalnie słucham rzeczy, które poznałem już wcześniej. Widzę, że mam tutaj Sokoła, Te-Trisa, do którego lubię wracać, jest jakiś Pezet, tak że jak widać, nie słucham zbyt wielu młodych twórców. Powiedzmy, że Janek i Mata są artystami, którzy do mnie dotarli. Jak widzę kolejne ksywki nowych raperów, to czasem nie wiem, o kogo chodzi.

Idzie oszaleć w wysypie nowości. Skoro jednak wspomniałeś o nowym albumie Małpy, to muszę zapytać – jak ci się podobał?

Maciej je: Słuchałem, ale nie pamiętam go za bardzo poza utworem Pamiętaj kto 2, który dość łatwo wrył mi się w głowę. Dużo ksywek tam padło. Cały album przesłuchałem chyba raz, a ten jeden singiel zapętliłem. Później i tak wróciłem do Kilku Numerów O Czymś

Rozumiem, że częściej słuchasz singli niż całych płyt?

Maciej je: Tak, zdecydowanie. Sięgam po pojedyncze utwory, które odtwarzają mi się losowo na playliście. Najwyżej przełączam, jak mi się coś nie podoba. Z płyt, które w ostatnich latach przesłuchałem od początku do końca więcej niż raz, to na pewno były to krążki Maty, Queby i Plansze Janka, bo kolejne jego rzeczy mi nie siadły. Z reguły i tak je porzucałem, bo całościowo jednak coś mi nie pasowało. Na albumie Maty było nawet kilka takich kawałków. Zawsze znajdą się jakieś piosenki, które i tak przeskipuję.

Maciej je – RESTAURACJA QUEBONAFIDE: sprawdzam azjatyckie jedzenie u Quebo – Mr. OH (Warszawa)| GASTRO VLOG #298

Pytam o te upodobania dlatego, że w swoich filmach również sięgasz dość często po rapowe brzmienie.

Maciej je: Jeśli montuję film, korzystam z serwisu Artlist, za który płacę raz w roku i mam licencję na wszystkie utwory do wykorzystania. Zazwyczaj możesz szukać tych piosenek według różnych kategorii. Zazwyczaj wybieram “hip-hop” i przesłuchuję bazę. Najbardziej mi to siedzi, mimo że nie zawsze najlepiej pasuje do danego filmu. Czasem to ma być takie śmieszne, że nagle ktoś rapuje, a czasem mi to super dopełnia kompozycji. 

Zdarza mi się od tego odejść, kiedy wydaje mi się, że do klimatu danego miejsca lub filmu po prostu pasuje inny gatunek, ale głównie sięgam po rap. Okazjonalnie pojawia się jakaś elektronika, lżejszy rock czy jakieś popowe rzeczy, głównie jednak występują hip-hopowe bity. Tym bardziej że daję dużo muzyki pod moje wypowiedzi. Nie lubię, jak jest cicho i wydaje mi się, że najbardziej pod to pasuje właśnie dobry hip-hopowy bit. Czy tak jest w rzeczywistości? Nie wiem. Poza tym dobrze mi się montuje ujęcia do utworu, gdzie jest jakiś wyraźny bęben.

Czyli rapowa dusza w tobie cały czas tkwi mimo zdystansowania się od branży.

Maciej je: Podejrzewam, że gdybym dalej wszystko śledził, no to na te płyty, które przed chwilą wymieniłem, że słuchałem ich więcej niż raz, mocno bym narzekał. Szukałbym jakichś szkopułów. Dzięki temu, że nie jestem w tym aż tak mocno, te rzeczy mi się podobają i sprawiają przyjemność, kiedy jadę autem lub gdzieś idę. Rzadko słucham muzyki w domu. Już w okresie poprzedzającym rzucenie bloga widziałem, że za bardzo w tych rzeczach grzebię, bo zbyt wiele tytułów mi się nie podobało. Nie chcę mówić, że w tamtym czasie byłem specjalistą, ale zgadzam się ze stwierdzeniem, że jak ktoś zjadł zęby na jakiejś dziedzinie, tym więcej rzeczy mu się po prostu nie podoba. 

Przekładam to troszkę na kręcenie filmów o jedzeniu, żeby za bardzo nie wchodzić w zbyt mocno foodiesowe klimaty. Wtedy też bym ciągle narzekał i wiele rzeczy by mi nie smakowało, a przecież nie o to chodzi w tym kanale. Nie chcę szukać nie wiadomo czego, tylko próbować spoko jedzenia na świecie. Dlatego też nie śledzę zbyt foodiesowych rzeczy. Nie uważam, by nasz  kanał był tylko dla takich odbiorców. On ma być skierowany dla wszystkich, by zachęcić ludzi do jedzenia na mieście i podczas podróży. Ten content nie jest wyłącznie dla ludzi, którzy żyją tylko jedzeniem i są na maksa wkręceni w ten temat, a również dla tych, co po prostu chcą smacznie zjeść na mieście. Gdyby było inaczej, kanał miałby dużo mniej wyświetleń, cieszył się mniejszą popularnością i nie do końca byłby tym, czym miał być według pierwotnych założeń.

Wracam do twojego bloga. Miałeś tam napisane takie piękne zdanie, w którym określałeś siebie jako: “słuchacz i chorobliwy zbieracz płyt”. Miałeś jakieś białe kruki w swojej kolekcji?

Maciej je: Miałem, ale pozbyłem się wszystkich. Mam jeszcze kilka płyt z kolekcji, których po prostu nikt nie chciał kupić, ale całą resztę sprzedałem. Powód jest taki, że nie słucham kompaktów w domu, a w samochodzie trochę szkoda. Zresztą teraz w aucie nawet nie mam odtwarzacza CD. Wszystko poszło do przodu i większość płyt jest na streamingach. Naprawdę niewielu tytułów tam nie znajdziesz. Najebawszy EP na przykład, a z przyjemnością bym posłuchał. Zresztą miałem ten krążek na winylu. Później go sprzedałem podczas aukcji dla WOŚP. Miałem też wszystkie mixtape’y Te-Trisa, nawet Stick2MyNameRight z 2009 roku. Fizyki tego materiału były numerowane i miałem numer jeden. Sprzedałem ten mixtape bardzo drogo. 

Ile miałeś płyt w ogóle? Prowadziłeś jakiś spis?

Maciej je: Miałem, ale nie wiem, czy gdzieś jeszcze istnieje. Na pewno moja kolekcja opiewała na kilkaset sztuk. Był taki moment, gdy posiadałem około stu winyli i powyżej trzystu kompaktów. Pewnie było koło pół tysiąca płyt łącznie. Dość często robiłem tak, że coś kupowałem, a później sprzedawałem. To był nieustanny handel.

Miałeś tam jakieś guilty pleasure? Takie, że wstyd na półce trzymać, ale wyrzucić też się nie da.

Maciej je: Na pewno coś by się znalazło. Teraz pewnie bym i tak trochę inaczej na to patrzył. Co do fajnych rzeczy, to miałem jeszcze W strefie jarania i w strefie rymowania Dinali na kompakcie. W rogu pokoju mam karton, w którym jest jeszcze kilka winyli i kompaktów, ale myślę, że to są rzeczy niesprzedawalne. 

Mimo to kolekcja musiała kosztować grube tysiące, skoro było tyle rzadkich wydań.

Maciej je: No tak, ale sprzedawałem te płyty po pierwsze dlatego, że nie miałem miejsca w domu, a po drugie, że zawsze było to jakieś dofinansowanie budżetu domowego. Wtedy dużo skromniejszego niż teraz. Nie czułem konieczności, by je sprzedawać, ale nie chciałem, żeby te pieniądze leżały nieruszane gdzieś w kącie.

Dinal – W strefie jarania i w strefie rymowania (cały album)

Blog Wygrywam z Anoreksją, mimo że nigdy na niego nie trafiłem, obił mi się o uszy. Jak to wyglądało liczbowo?

Maciej je: W szczytowym okresie działania sięgał powyżej stu tysięcy unikatowych użytkowników w miesiącu. Było bardzo dużo artykułów, więc jak ktoś szukał czegoś o danej knajpie lub zastanawiał się, gdzie zjeść w Poznaniu, trafiał na ten blog. Jednak w pewnym momencie jego formuła i w ogóle koncept blogów w Polsce nieco się wyczerpał. Oczywiście dalej mają one sens i dają sobie radę, ale generalnie tendencja jest spadkowa.

Zrezygnowałem z bloga również dlatego, że na YouTubie liczby były po prostu większe. Mówię o stu tysiącach unikatowych użytkowników, ale jeśli chodzi o jakieś konkretne artykuły, już robił się tysiąc, może dwa tysiące wyświetleń. Jak robiłem film, miałem pięćdziesiąt tysięcy odsłon, więc od razu widać, że te zasięgi były i cały czas są większe. YouTube ma też tę przewagę, że kiedy prowadzisz bloga i chcesz na nim zarabiać, to możesz liczyć wyłącznie na współprace komercyjne. Przynajmniej tak działało to wtedy, a nie było ich zbyt wiele. Na YouTubie, jeśli masz monetyzację, to po prostu dostajesz jakieś pieniądze z filmów zawsze. Dlatego wydało mi się to o wiele korzystniejsze. Tym bardziej że o wiele bardziej zaczęła mi się podobać forma wideo, od której początkowo się odżegnywałem. 

Dlaczego?

Maciej je: Studiowałem dziennikarstwo, gdzie mieliśmy zajęcia z pracowni telewizyjnej. Polegały na tym, że występowało się przed kamerą lub się ją obsługiwało. Zazwyczaj robiło się to na zmianę. Średnio mi to wychodziło i przede wszystkim nie bardzo podobało. Zresztą dalej uważam, że nie jestem jakimś super prezenterem. 

Mówię całkiem niewyraźnie i nie mam jakieś świetnej prezencji. Wiadomo – jak samemu się montuje, to można wiele wpadek związanych z mówieniem wyciąć czy w jakiś sposób ograniczyć, ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dlatego uważałem, że nie jestem osobą odpowiednią do występowania przed kamerą. Pewnego dnia spróbowałem i jakoś już tak zostało. Zauważyłem też, że na początku bardziej siliłem się, jeśli chodzi o tuszowanie wymowy. Starałem się mówić poprawniej, zwracałem bardzo dużą uwagę na dykcję. Jak człowiek mówi wolniej, zazwyczaj jest ona lepsza i odkąd dałem sobie z tym spokój, kanał troszkę bardziej wystrzelił. Może to przypadek, a może taka naturalność w mówieniu bardziej się ludziom spodobała. 

Internet ma to do siebie, że jest w stanie więcej wybaczyć niż tradycyjne media. Po prześledzeniu twojej historii można odnieść wrażenie, że od samego początku byłeś skoncentrowany na obranej drodze. Jak byś wiedział, co chcesz robić w życiu.

Maciej je: Mogło to tak wyglądać, ale nie jest tak, że jak prowadziłem blog Lite-Lite w gimnazjum, myślałem o tym, że będę jako dorosły prowadził innego bloga czy tworzył treści na YouTube. Raczej sądziłem, że zajawka na pisanie zaprowadzi mnie do pracy w jakiejś gazecie. Ten pomysł dość szybko zrewidowałem na studiach, kiedy dowiedziałem się, jak faktycznie wygląda praca dziennikarza prasowego i na ile mi to nie odpowiada. Pomijam już kwestie finansowe. A niestety większość dziennikarzy w tym kraju bardzo źle zarabia.

Ostatecznie skończyło się na tym, że kręcę filmy do Internetu. Nie przypuszczałbym w wieku nastu lat, że prowadzenie bloga będzie tak bliskie temu, co robię teraz. Wymyślanie treści, tworzenie ich, również od strony koncepcyjnej, to nie jest pisanie newsów. Aczkolwiek gdybym był dziennikarzem, a nie twórcą internetowym, wydaje mi się, że zmiany na rynku dziennikarskim zaszły na tyle daleko, że praca dziennikarza wymusza na redaktorach tworzenie contentu. Nie mówię tu o ludziach pokroju Tomasza Sekielskiego, a o zwykłych reporterach pracujących w przeróżnych mediach.

Jak wtedy monetyzowało się treści? No i czy te pieniądze w ogóle pozwalały się utrzymać?

Maciej je: Z samego bloga raczej ciężko. Były jakieś współprace, zwłaszcza że nie oferowałem wyłącznie bloga, ale też jakiś raczkujący fanpage i Instagram. Finansowo to było trudne do ogarnięcia. Pamiętam, że jak zaczęły się pojawiać jakieś większe współprace, bo siłą rzeczy poczytność była, to kiedy kanał startował, sugerowałem, by zamiast tekstu zrobić materiał na YouTube. Parę firm na to poszło i wyszło dla nich na dobre. Jeśli nawet wtedy ten zasięg nie był duży, to obecnie te filmy mają po kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń, a wtedy w przypadku bloga było to raczej trudne do uzyskania. Jeśli jakiś artykuł miał kilkadziesiąt tysięcy odsłon to dopiero po jakimś czasie i tylko dlatego, że fraza “gdzie zjeść w Poznaniu” była wyszukiwana w Google’u.

Jak zareagowałeś na pierwszą komercyjną współpracę?

Maciej je: Byłem oswojony z myślą, że blogerzy dostają propozycje komercyjne, bo znałem się z innymi autorami z Poznania, którym już takie współprace oferowano. Oni z tego żyli, jak na przykład Łukasz Kielban z czasgentlemanow.pl lub Maciek ”Zuch” Mazurek, który rysował komiksy z pracy w korpo i prowadzi bloga parentingowego. Między innymi dzięki nim wiedziałem, że na tych współpracach można zarobić dobre pieniądze, więc jak dostałem taką propozycję, to się oczywiście ucieszyłem. Jeśli dobrze kojarzę, pierwszą ofertę otrzymałem od obecnego Collegium Da Vinci, które w tamtym czasie nazywało się Wyższa Szkoła Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa. Organizowali coś takiego jak Dzień z blogerem. Zaprosili wtedy Jasona Hunta, Jessicę Mercedes, która wtedy aż tak znana nie była, no i mnie. Byłem takim żuczkiem, który chodził za nimi i coś tam gdzieś powiedział. To chyba była moja pierwsza współpraca komercyjna. 

maciej je
fot. Sonia Karman

Tuż po studiach trafiłeś na staż do radia. Jak ta praca wpłynęła na twój obecny warsztat? 

Maciej je: Byłem człowiekiem od spraw internetowych. Raz chyba wystąpiłem jako gość. W studenckim Radiu Meteor prowadziłem audycję o hip-hopie. Nazywała się Mikrofonu Kontrola i prowadziłem ją ze znajomym, Filipem Błajetem. To był bardzo luźny format, w którym puszczaliśmy kawałki i coś sobie o nich opowiadaliśmy. Czasem robiliśmy odcinki tematyczne i emitowaliśmy np. tylko storytellingi, ale to była typowa zabawa. Nie wymagała od nas jakiegoś super przygotowania. Musieliśmy po prostu przyjść do studia i prowadzić program, co było fajną zajawką. Wydaje mi się, że byliśmy na antenie jakieś dwa lata. 

Ale wracając do Radia Merkury, dziś Radia Poznań – zajmowałem się tam głównie internetem, ale też czasem tworzyliśmy jakiś content. Pamiętam, że jeden z redaktorów gotował, a później wrzucaliśmy to na Facebooka. Wtedy jeszcze nie montowałem filmów, ale podpatrywałem wszystko. Ciekawostka jest taka, że na tym stażu pracowało wtedy dwóch obecnych youtuberów. Byłem ja oraz Dymitr ze Sprawdzam Jak. Ja siedziałem tam sto sześćdziesiąt godzin miesięcznie, a Dymitr dużo krócej. Tak śmiesznie się zdarzyło, że teraz obaj robimy YouTube’a.

Co się stanie, gdy YouTube przestanie być opłacalny? Widzisz jakąś platformę, która może być zagrożeniem?

Maciej je: Mówi się o TikToku, że jest zagrożeniem dla YouTube’a, ale wydaje mi się, że nie do końca. To, co już miał zdobyć, już zgarnął. Mam na myśli całą tematykę komediową. Jakieś humorystyczne scenki, jak robili kiedyś Abstrachuje, ale w krótszej wersji. 

Warto mieć na względzie, że konsumpcja treści na obu platformach jest trochę inna. Jak oglądasz filmy na YouTubie, to z reguły są one dłuższe niż te kilka minut. Raczej się ogląda rzeczy, które mają po kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt minut na odcinek. Widać, że ludzie przy jednym materiale spędzają więcej czasu na YouTubie niż na TikToku, co jest zrozumiałe. Dlatego też TikTok wprowadza możliwość kręcenia dłuższych nagrań. Wydaje mi się, że YouTube ze wszystkich social mediów jest najmniej zagrożony. Facebook i Instagram miewają się różnie, TikTok cały czas się rozwija. Sądzę jednak, że sporym niebezpieczeństwem dla tej platformy jest to, że pochodzi z Chin. Może przyjść dzień, w którym ktoś w Stanach powie, że trzeba ją zbanować. 

Z kolei YouTube jest takim odpowiednikiem Google’a, kiedy chcemy odnaleźć coś w materiale wideo. I takie treści, których ludzie szukają, będą się wciąż utrzymywać. Większa jest szansa na to, że nagle kanał Maciej je przestanie się podobać, bo coś tam. 

Masz jakiś plan B na takie okoliczności?

Maciej je: Zobaczymy. Plusem jest to, że ta popularność została zbudowana w innych miejscach, z których też mnie ludzie kojarzą, więc na pewno coś by się dało wymyślić. Natomiast nie ukrywam, że YouTube jest główną częścią działalności i gdyby jej zabrakło, to byłby jakiś problem. Myślę, że żaden twórca, który opiera się głównie na YouTubie, nie jest w stanie mieć planu B ot tak.

Myślę, że jesteście w tej komfortowej sytuacji, że na tyle wyselekcjonowaliście swoje współprace, by nie odbiły się rykoszetem na waszej reputacji.

Maciej je: Jakby miało być inaczej, to bym ich nie robił. Każdą propozycję współpracy trzeba gruntownie przemyśleć. My dość dużo ofert odrzucamy. Czasem dostaję wiadomość i od razu po prostu mówię “nie”.

Jaka była najdziwniejsza oferta?

Maciej je: Bywają takie, które zahaczają o jakieś medyczne rzeczy. Dużo jest rzeczy zagranicznych, których nie do końca rozumiem i zawsze wydaje się, że to może być jakiś scam. Najczęstszą propozycją, którą regularnie odrzucamy, jest pójście do jakiejś restauracji i powiedzenie, że jest dobra. Nie ma się co dziwić, że pojawiają się propozycje w stylu “Cześć Maciek, wpadniesz do nas?”. Ktoś prowadzi restaurację, nie zna świata internetowego i jak zobaczy, że jakiś koleś łazi po knajpach i ma dużo wyświetleń, to czemu miałby nie wpaść też do nas. Ale jak mówię, takie propozycje są odrzucane, bo nie mają najmniejszego sensu. Restauracji, które chcielibyśmy odwiedzić, jest całe mnóstwo, więc dlaczego akurat ta miałaby mieć pierwszeństwo?

A przecież można podjąć fajną, ciekawą współpracę z daną marką, jak na przykład z Kurą Warzyw. Zrobiliśmy materiał o ich historii, a ostatnio nagraliśmy film z Pasibusem we Wrocławiu. 

Maciej je – PASIBUS OD KUCHNI – sprawdzam jak się rozwijają! Kultowe burgery i ich historia | GASTRO VLOG

Widziałem na twoim Twitterze, że jesteś zapalonym graczem Football Managera. W niektórych kadrach przewijała się również konsola, więc w co ciekawego ostatnio grałeś?

Maciej je: W Football Managera, mimo że jestem fanem, jakiś czas temu zaprzestałem gry. O ile wcześniej grałem w wersji na tablety, dzięki czemu można grać w różnych dziwnych miejscach, o tyle wersja na kompa jest już całkowitym pożeraczem czasu. To bardzo ciekawa produkcja i trochę żałuję, że poruszyłeś ten temat, bo teraz przez trzy dni będę myślał o tym, by sobie pograć, a nie mam na to za bardzo czasu. 

Poza tym ostatnio na PlayStation gram w Horizon Forbidden West. To jest o tyle fajne, że akcja gry dzieje się mniej więcej w tych samych miejscach, które odwiedziliśmy w Stanach. Oczywiście jest to bardzo odległa przyszłość i wszystko jest zniszczone, ale krajobrazy dają mi dużo rozrywki. W tego Horizona pewnie będę grać przez najbliższe pół roku, bo to duży tytuł.

Czasami grywam w FIFĘ, ale to ze znajomymi. Uważam, że do PlayStation co najmniej półtorej godziny muszę mieć, by sobie pograć, więc nie bardzo znajduję czas. Często mam takie chwile z doskoku, ale nie daje mi to komfortu, że mogę siedzieć i skupić się tylko na graniu. Więc w takich chwilach odpalam sobie jakieś gówno-gierki na telefonie lub tablecie, które pożerają czas i to też jest w sumie bez sensu. Dlatego staram się trochę inaczej pożytkować te chwile. 

Nie wiem, czy się do tego dokopałeś, ale pierwsze rzeczy, które pisałem w Internecie, były właśnie o grach. Pisałem dla portalu założonego przez redaktorów czasopisma Świat Gier Komputerowych, to było jedno z pierwszych pism o grach. Później założyli stronę, bo nikt nie kupował gazet. Pisałem też dla jednego z większych wtedy portali, który nazywał się Załoga G. Wydaje mi się, że był jeszcze jeden tytuł, ale nie mogę sobie przypomnieć. To była moja pierwsza “praca”, gdzie zamiast pieniędzy, dostawałem gierki. Jak miałem kilkanaście lat, to było dla mnie super. Grałem wtedy tylko na PC. 

Jakie gry lubisz?

Maciej je: Wtedy sięgałem głównie po strategie, ale bardziej ekonomiczne lub turowe jak Cywilizacja. Grałem już wtedy oczywiście w Football Managera i wszystkie te gry sportowe. Pamiętam też, że przewinął się jakiś Prince of Persia: Piaski Czasu. Nigdy nie lubiłem strzelanek. Grałem też w różne RTS-y, w których nigdy nie byłem dobry. Miałem przygodę z Warcraftem. W gry przez internet zawsze przegrywałem od razu. Aczkolwiek jak pisałem o tych grach, to brało się to, co było. Dzięki temu zdarzało się nawet pisać o jakichś grach dla małych dzieci. Te tytuły później dostawałem na własność, więc można było je sprzedać. Od tego się zaczęło. W liceum porzuciłem pisanie o grach, bo za dużo tytułów mi się nie podobało. To dokładnie ten sam case, co w przypadku rapu, na który wtedy wchodziła mi gruba zajawka. 

Żeby ci się tylko jedzenie nie znudziło, bo strach pomyśleć, za co wtedy się weźmiesz.

Maciej je: Duża zaleta jest taka, że jedzenie tak szybko się nie nudzi, bo jeść trzeba. 

Ale samo mówienie o jedzeniu w pewnej chwili może stać się męczące.

Maciej je: Na pewno, ale plusem jest to, że – tak jak teraz, gdy nagraliśmy w Stanach siedemnaście filmów – mógłbym się uprzeć i przez miesiąc nic nowego nie nagrywać. Będę to robić, bo chciałbym te treści jakoś przeplatać. Po drodze pewnie dojdą jakieś współprace, które muszą być tu i teraz, ale dzięki takim wyjazdom i nagrywaniu na zapas, później można sobie odpocząć.

W drugiej części rozmowy Maciej Blatkiewicz, założyciel kanału Maciej je, opowiedział o rzeczach mniej związanych z gastronomią. Były bloger zdradził, w jakiej branży zaczynał oraz wspomina czasy studenckie. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →