Dlaczego 3. odcinek „The Last of Us” przejdzie do historii telewizji? Nie, nie dlatego
Obserwuj nas na instagramie:
Odcinek Long, Long Time oferuje widzom widzom serialu The Last of Us 75-minutową, przejmującą i rewelacyjnie zagraną opowieść o szukaniu sensu i sile miłości. Wreszcie pojawił się godny następca legendarnego San Junipero ze świata Black Mirror.
The Last of Us, czyli krótka droga do doskonałości
Nowemu serialowi HBO naprawdę niedługo zajęło udowodnienie, że nadmuchiwany od dawna marketingowy balon i tworzący się wokół tytułu hajp są w pełni uzasadnione. Właściwie twórcom The Last of Us udało się to zrobić już po jednym odcinku. W zeszłym tygodniu zobaczyliśmy drugi – solidny, przypominający klimatem kino drogi i udowadniający, że grę na konsolę naprawdę można przenieść na ekran z klasą. Trzecie spotkanie z Joelem i Ellie to natomiast coś zupełnie nieoczekiwanego – z jednej strony bardzo oryginalnego, z drugiej odważnego i idealnie dopełniającego ledwo zarysowane w grze wątki. Joela i Ellie tu zresztą jak na lekarstwo – fabuła koncentruje się na zupełnie innych postaciach.
Oderwane odcinki
Pamiętacie San Junipero? Kilka lat temu 4. odcinek 3. sezonu Black Mirror zrobił niemałe zamieszanie. Dystopijne love story o dwóch kobietach, które spotykają się w wirtualnej rzeczywistości, a potem wchodzą w relację nie tylko zachwyciło krytyków i dostało dwie nagrody Emmy, ale udowodniło też, że warto robić miejsce dla trochę odmiennych klimatycznie odcinków, mogących swobodnie funkcjonować obok całego tytułu. San Junipero wzruszały się osoby, którym klimat serialu Charliego Brookera nie do końca pasował i nigdy nie obejrzały potem żadnego innego odcinka. Wiadomo – Black Mirror to antologia, tu sprawa była prostsza, ale to właśnie San Junipero wywołało na nowo dyskusję o czymś, co w świecie seriali istniało od dawna. Odcinki oderwane od głównej fabuły (tzw. stand-alone episodes), ale na jakimś poziomie podtrzymujące klimat serialu, ma każdy większy serial. Dla scenarzystów to szansa na popisanie się i spowolnienie pędzącej historii, a dla widzów oddech i szansa na zobaczenie czegoś innego. Są seriale, które na jakimś poziomie w całości opierają się na tym tricku – jak np. ostatnie sezony Atlanty.
– Uwaga, tekst może zawierać spoilery –
Film w serialu
Trzeci odcinek The Last of Us, którego tytuł to odniesienie do istotnej dla fabuły piosenki Lindy Ronstadt z lat 70., świetnie wykorzystuje efekt stand-alone. To w zasadzie film w serialu. Niebezpieczna podróż Joela i Ellie jest ważna dla fabuły i istotna dla dziedzictwa gry, ale w HBO dobrze wiedzą, że do historii telewizji przechodzą nie ci solidni, ale odważni. Można więc zrobić mały „postój na trasie” i skupić się na historii Billa i Franka, która w grze była ledwo zarysowana. Bill, grany przez ulubieńca widzów i ekranowego kameleona Nicka Offermana (Parks and Recreation, Devs), to preppers, choć on sam woli określenie „surwiwalista”. W okoliczności końca świata (i każdej innej zakładającej jakiekolwiek ekstremum) czuje się jak ryba w wodzie – kiedy grzyb atakuje i wojsko wychodzi na ulice, a potem świat szybko pustoszeje, on buduje sobie fort i otacza go pułapkami. W jedną z nich wpada Frank, podróżnik jakich wiele, jeździec postapokalipsy, który skądś ucieka lub dokądś zmierza. W tej roli Murray Bartlett, objawienie ostatnich lat, w którego Armondzie chyba wszyscy zakochaliśmy się po Białym Lotosie (a ostatnia gra też w mocno promowanych Chippendalesach od Disney+). Między dojrzałymi mężczyznami rodzi szybko rodzi się uczucie – jeden przy okazji dostaje bezpieczną przystań i możliwość relatywnie normalnej egzystencji w trawionym zarazą świecie, a drugi wiernego partnera, który obraca do góry nogami jego dotychczas samotnicze życie.
Czytaj też: Utwór Depeche Mode w serialu „The Last Of Us”. Będzie powtórka z sukcesu Kate Bush?
Nic nowego
Czy kogoś taki wątek oburza? Na pewno – żyjemy w świecie, w którym ci bardziej konserwatywni widzowie mają wieczną pretensje o pojawiające się w serialach i filmach wątki LGBT, sugerując, że streamerzy robią to specjalnie i są w swoich działaniach nachalni. Dwóch zakochanych w sobie, całujących się na ekranie mężczyzn? Już widzimy, jak ktoś purpurowieje przed ekranem z okrzykiem „zniszczyliście mi cały serial!”. Ale gejowski wątek Billa i Franka to przecież nic nowego – dobrze wiedzą to fani gry. Choć nie wszyscy, bo w The Last of Us na konsolę z 2013 roku motyw ten był tylko delikatnie zarysowany – za co z jednej strony Naughty Dog krytykowano, a z drugiej chwalono. Twórcy napisali po prostu interesującą, wielowątkową postać, a seksualność była jedynie dopełnieniem jej cech (szczegółowo pisała o tym w 2014 r. Danielle Riendeau na portalu „Polygon”). Mówimy „postać”, bo chodzi nam o Billa. I tu pojawia się temat, który dużo bardziej zachęcił do dyskusji widzów niż jedynie całujący się mężczyźni – wierność serialu względem fabuły gry.
Ważny wątek i punkt zwrotny
Każdy, kto grał w The Last of Us, pamięta pomagającego bohaterom Billa, choć samego Franka, mówiąc delikatnie, nie poznaliśmy. W Miasteczku Billa, bo tak nazywał się ten fragment gry, było sporo odkrywania i akcji, a nawet walki. Joel i Ellie wchodzili w interakcje z samozwańczym szeryfem mieściny Lincoln w stanie Massachusetts, eksplorowali okolicę i próbowali zdobyć samochód. W przeciwieństwie do gry, odcinek serialu jest dość… statyczny. Skupia się na małych momentach, które mają pokazać rodzące się uczucie i siłę związku dwóch mężczyzn. Nie zrobiono tego tylko dla samego artyzmu – ten wątek jest istotny także dla relacji Joela i Ellie. To dla nich punkt zwrotny, widać to dobrze pod koniec odcinka.
Było warto
Potwierdza to zresztą rozmowa z twórcami serialu, Craigiem Mazinem i Neilem Druckmannem, którą opublikowano po premierze 3. odcinka na portalu „Den of Geek”. „Rozmawialiśmy o wielu elementach, których nie udało nam się włączyć do gry, jak skoki w czasie i pokazanie pełnej relacji Billa i Franka” – powiedział scenarzysta i dyrektor kreatywny gry, który pracuje też przy serialu HBO. „W jaki sposób odnosi się to do Joela i Ellie? W naprawdę interesujący. Ma też wpływ na inne serialowe relacje przez cały sezon. Dlatego właśnie rozwinięcie wątku Billa i Franka było dla mnie zwycięstwem. Warto było odbiec od oryginalnej fabuły – dodał Neil Druckmann.
Wszystko jest tu po coś
Wszystko jest więc według planu i wszystko pod kontrolą. The Last of Us schodzi na boczne tory, ale tylko po to, aby opowiedzieć nam dobrze znaną historię w sposób jeszcze bardziej angażujący i przystający do ekranu telewizora. Dajmy się ponieść tej fabule i zaufajmy twórcom – z ich doborem dodatkowych wątków, utworów muzycznych, umiejętnością zatrzymania się nad pozornie nieistotnymi dialogami czy pięknymi kadrami. Wszystko tu jest po coś. Zapamietajmy tę chwilę, kiedy na naszych oczach rodzi się potencjalnie najlepsza serialowo-filmowa adaptacja gry w historii. Jak widać – jednak można.
Odcinek Long, Long Time oferuje widzom widzom serialu The Last of Us 75-minutową, przejmującą i rewelacyjnie zagraną opowieść o szukaniu sensu i sile miłości. Wreszcie pojawił się godny następca legendarnego San Junipero ze świata Black Mirror. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i […]
Obserwuj nas na instagramie: