materiały promocyjne

Daleko od środka tarczy. Recenzja serialu „Hawkeye”


25 grudnia 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Hawkeye w pewien symboliczny sposób kończy historię pierwotnej szóstki Avengersów. Serial nie ustrzegł się wad, które miały miejsce w Lokim.

Hawkeye – bohater bez peleryny

Powoli żegnamy się z oryginalną szóstką, która tworzyła skład filmowych Avengersów od 2012 roku. Na front wysuwają się teraz o wiele większe problemy niż te, z którymi mierzyli się herosi. Kinowe Uniwersum Marvela wchodzi w skomplikowaną i z pewnością posiadającą ogromny potencjał fazę, związaną z magią i multiwersum. W całym tym zgiełku, nie można zapomnieć o jednej z tych postaci, które okupowały raczej drugi plan. Wyposażonym w łuk, strzały i wyjątkowo celne oko Clincie Bartonie, alias Hawkeye’u.

Bohater zadebiutował w kinowej serii już 10 lat temu, kiedy na krótko pojawił się w pierwszej produkcji o Thorze. Od tamtej pory, nie miał raczej zbyt wielu okazji, aby lepiej przedstawić się fanom. Pojawił się co prawda łącznie w trzech częściach Avengersów (gdzie zobaczyliśmy odrobinę jego prywatnego życia) i ostatnim filmie o Kapitanie Ameryce, ale twórcy chowali go raczej za zasłoną innych postaci. Miewał też swoje momenty, zwłaszcza w Czasie Ultrona, lecz nadal pozostawał w cieniu.

Daleko od środka tarczy. Recenzja serialu „Hawkeye”
Hawkeye, plakat serialu

Opowieść wigilijna

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Clint Barton przebywa ze swoimi dziećmi na krótkim urlopie w Nowym Jorku. Bohater chce w końcu odpocząć i ułożyć sobie życie, jednak nieuchronnie dogania go przeszłość Ronina – zamaskowanego mściciela, pod którego tożsamością Hawkeye ukrywał się przez pięć lat, które dzieliły akcję Avengers: Wojna bez granic i Avengers: Koniec gry. Ronin skutecznie eliminował gangi na całym świecie, przez co narobił sobie sporo wrogów. Jednocześnie, swoje losy z Hawkeyem dosyć nieoczekiwanie splata Kate Bishop – młoda, utalentowana łuczniczka, którą Clint nieświadomie uratował podczas bitwy o Nowy Jork (Avengers).

Hawkeye cierpi na podobny problem, co Loki, a biorąc pod uwagę ich wspólną historię, jest to dosyć ironiczne. Serial składa się zaledwie z sześciu odcinków i ma ogromne problemy z całym scenariuszem. Jonathan Igla wprowadził całą masę wątków i postaci, których losy próbowano dosłownie upchnąć w tę krótką opowieść. Mamy tu teoretycznie zarysowanych głównych antagonistów, których odkrywamy stopniowo, wraz z Kate i Clintem, jednak do piątego odcinka nigdzie to nie prowadzi, bo jest ich zwyczajnie za dużo. Ich wątki są oczywiście połączone, ale zrobiono to w kompletnie niedbały sposób. Słów kilka o wspomnianym już piątym odcinku, bo to w zasadzie ten epizod najbardziej zaszkodził serialowi. Jak? Wprowadzając jeszcze jednego antagonistę. A przypominam, że był to przedostatni odcinek.

Niezgrabne zarządzanie zasobami ludzkimi

Głównymi bohaterami jest rzecz jasna duet Kate Bishop/Clint Barton. Obie postacie mają swoje własne problemy: Kate nie jest zbyt przychylnie nastawiona do nowego narzeczonego swojej matki, podejrzewając go o powiązania z przestępczym półświatkiem. Pragnie jednocześnie nieco poduczyć się pod okiem swojego idola, co przez jej decyzje, nie raz sprawia tej dwójce kłopoty.

Clint zmaga się z kolei z wadą słuchu, której nabawił się podczas swojej superbohaterskiej kariery. Tutaj daję twórcom małego plusika za szybkie i konkretne przedstawienie momentów, w które zdecydowanie zaszkodziły temu zmysłowi – mogliśmy zobaczyć krótki montaż scen z poprzednich filmów, gdzie Clint po prostu ucierpiał. Aparat słuchowy był także dosyć istotnym elementem, kojarzonym z komiksowym Hawkeyem. W MCU wątek ten pojawił się dopiero teraz i szkoda, że nie został bardziej pociągnięty.

Kolejną istotną kwestią w historii Clinta Bartona, jest niewątpliwie Natasha Romanov. Wątek Czarnej Wdowy powraca tutaj rzecz jasna za sprawą przyjaźni, jaka łączyła te postacie i jest jednym z czynników mających znaczący wpływ na Hawkeye’a. Problem w tym, że filmy niezbyt zarysowały nam ich relację, przez co tutaj wypada to bardzo nienaturalnie. Po prostu tego nie czuć.

Tandem BishopBarton ma świetną chemię i oglądanie ich było czystą przyjemnością. Nie mamy tu relacji na zasadzie ojciec-córka, czy podopieczna-mentor. Twórcy zaserwowali nam bardziej po prostu zalążek przyjaźni i zgranego duetu, którego członkowie są równi sobie. Z drugiej strony barykady, mamy także duet antagonistów: niesłyszącą Mayę Lopez i jej prawą rękę, Kaziego. Potencjał tej dwójki został nieco powstrzymany, bo już w pierwszych odcinkach Kazi jawił nam się jako jeden z przeciwników, sprowadzając go ostatecznie do roli pionka. Maya powróci z kolei w swoim solowym serialu, Echo.

Daleko od środka tarczy. Recenzja serialu „Hawkeye”
materiały promocyjne

Hawkeye i Kate Bishop – wyjątkowo zgrany duet

Pierwsze skrzypce grają tu Jeremy Renner i Hailee Steinfeld. Widać po Bartonie, że jest on już po prostu zmęczony. Był w końcu zwykłem kolesiem z łukiem, bez magicznego młota, umiejętności latania czy zaawansowanego pancerza. Renner zagrał to, co miał do zagrania. Nie rozczarował i niczym też nie zaskoczył, zrobił swoją robotę. Steinfeld z kolei, kradła show, pojawiając się na ekranie i zdecydowanie była najjaśniejszym punktem głównej obsady. W serialu pojawił się także Tony Dalton, do którego chyba przylgnęła łatka Lalo Salamanki z Zadzwoń do Saula. W Hawkeye’u przypadła mu rola Jacka Duquesne’a, którą zagrał raczej bez rewelacji. Podobnie jak Vera Farmiga, serialowa matka Kate, Eleanor.

Tak, nadszedł nareszcie ten moment. W serialu pojawił się także Piotr Adamczyk. Nasz rodak wcielił się w członka Dresiarskiej Mafii, Tomasa. Możemy potraktować go jako comic relief, który podobnie jak Hailee Steinfeld, kradł show. I nie piszę tego, bo Adamczyk jest Polakiem. Aktor dostał całkiem sporo czasu ekranowego i wykorzystał go chyba maksymalnie. Przyjemnością było oglądanie go na ekranie, a zwłaszcza, kiedy mogliśmy usłyszeć nieco naszego ojczystego języka, bo aktor naturalnie i płynnie mieszał go z angielskim. You are our hostage now, rozumiesz to?!

Daleko od środka tarczy. Recenzja serialu „Hawkeye”
kadr z serialu

Pora na emeryturę

Muszę przyczepić się do jeszcze jednej rzeczy. Hawkeye i Kate nie mają żadnych supermocy, toteż efekty komputerowe sprawy nie załatwią. Kierujemy się zatem ku walce wręcz. Odniosłem wrażenie, że do choreografii tych pojedynków zatrudniono zarówno profesjonalistów, jak i amatorów. Niektóre z walk były po prostu na taką bezpieczną czwórkę w skali szkolnej, inne z kolei ocierały się o dwóję z minusem. Nie wiem, co tu zaszło, ale momentami miałem wrażenie, jakbym oglądał serial Arrow. Bez przemyślenia, wykonane po prostu niedbale i na „odwal się”.

Oczekiwań do Hawkeye’a nie miałem raczej zbyt wysokich, jednak i tak nieco się rozczarowałem. Chyba głównie ze względu na mnogość wątków i rozwiązanie ich tak po prostu. Dziwi mnie ta decyzja, bo o wiele lepszą ścieżką byłoby skupienie się na jednym-dwóch lub nawet poszerzenie serialu o dwa odcinki. Historia po prostu nie angażuje, a sam serial jest po prostu średni.

Cieszy mnie natomiast fakt, że Kate Bishop stała się naturalną następczynią i spadkobierczynią miana Hawkeye’a. Nie wiemy jeszcze, kiedy oficjalnie nastąpi symboliczne przekazanie łuki dla postaci odgrywanej przez Hailee Steinfeld, ale mamy już konkretne fundamenty pod nową drużynę Avengersów. Pora na świeżą krew.

Hawkeye w pewien symboliczny sposób kończy historię pierwotnej szóstki Avengersów. Serial nie ustrzegł się wad, które miały miejsce w Lokim. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Hawkeye – bohater bez […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →