fot. Gutek Film

Bo się boi” – to nie jest kino, do jakiego przywykliście [recenzja]


22 kwietnia 2023

Obserwuj nas na instagramie:

Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku z Joaquinem Phoenixem w roli głównej trafił wreszcie do kin. Mistrz alternatywnego horroru przy pomocy Bo się boi pokazał po raz kolejny, że zna widzów na wylot. Ari Aster wie, czym nas zaskoczyć. Nawet, kiedy nam się wydaje, że znaleźliśmy już dla niego odpowiednią szufladkę.

O co tu w ogóle chodzi?

Postawmy sprawę jasno – Bo się boi to film na wielu poziomach trudny. Nie każdy odnajdzie się w przerysowanym, dziwacznym uniwersum Beau Wassermanna. Nie wszystkim spodobają się metagatunkowe zabawy i odniesienia oraz przedłużone nieraz do granic możliwości sceny. Nie każdy wytrzyma 3 godziny (bez jednej minuty) na sali kinowej. Brzmi to jak zachęta? Pewnie wielu z was nie może doczekać się seansu Bo się boi w kinie, bo Ari Aster to już marka znana i uznana. To właśnie dla takich twórców zarezerwowane jest określenie „przebojem wdarł się do świata kina”. Ma zaledwie 36 lat, a już można powiedzieć, że zmienił zasady gry i wymyślił gatunek na nowo. Chodzi oczywiście o horror, który – podobnie jak Robert Eggers i Jordan Peele – kilka lat temu zaczął przebudowywać. Ari Aster szanuje kanon, ceni obrzydliwości, używa znanych chwytów, sięga po jump scare’y i lubi gasić światło, ale swoje filmy buduje na lękach bohaterów, paranoicznych myślach i psychodelicznych tripach. Te przenoszą się na widzów, którzy gorączkowo poszukują odpowiedzi, czasami i po napisach. Bardziej niż „kto jest mordercą” lub „kto zginie ostatni” interesuje nas w filmach Astera pytanie: „o co tu w ogóle chodzi?”.

Bo się boi
fot. Gutek Film

Ari Aster zabiera widzów w hipnotyzującą podróż

Dziedzictwo. Hereditary i Midsommar. W biały dzień były dobrymi tego przykładami. Oba filmy to oczywiście horrory, ale dość nieoczywiste, z mocnym naciskiem na dramat psychologiczny i budowanie napięcia wokół narastającej tajemnicy. Aster zawsze zabiera widzów w hipnotyzującą podróż, z której wracamy odmienieni – wielopoziomowe opowieści zbudowane są na niepokoju, strachu, duchowości i poczuciu osamotnienia. Coś nieustannie atakuje bohaterów, ale te demony i potwory mają zazwyczaj ludzkie twarze, w których i my, siedząc przed ekranem, potrafimy się przejrzeć. Filmy Astera nie są łatwe do streszczenia, a tym bardziej sklasyfikowania. Paradoksalnie nie łatwo ich nawet zaspoilerować. Dobrze więc, że teraz, kiedy do kin wchodzi Bo się boi, reżyser ma już taką renomę i grono oddanych fanów, że kupią oni absolutnie wszystko, co stworzy ich Mistrz. Pytanie tylko, czy nie będą potem żałować…

Szaleństwo i kreatywny chaos

No więc dobrze, o czym w zasadzie jest Bo się boi? Najpierw odpowiemy słowami reżysera, bawiącego się z widzami w kotka i myszkę przy okazji licznych wywiadów jeszcze przed premierą. Według Astera to coś jak „żydowski Władca Pierścieni, z tym, że główny bohater wyprawia się tylko do domu swojej mamy”. To też „4-godzinna koszmarna komedia [film zanim trafił do kin został skrócony o godzinę – przyp. red.], którą można porównać do sytuacji, kiedy „nafaszerowalibyście 10-latka Zoloftem [to preparat stosowany w leczeniu depresji oraz zaburzeń lękowych – przyp. red], a potem wysłalibyście go do spożywczaka po zakupy”. Grający jedną z drugoplanowych ról Nathan Lane określił też Bo się boi jako „żydowskie Wszystko wszędzie naraz i „epicką opowieść o poczuciu winy i współuzależnieniu”. Tak, żydowskie motywy się tu pojawiają, choć nie są esencjonalne. Ale już zaburzenia lękowe i paranoje napędzają akcję – to na nich zbudowana jest ta historia. Natomiast porównanie do Wszystko wszędzie naraz ma symbolizować szaleństwo i kreatywny chaos, którego jako widzowie doświadczamy na ekranie. Faktycznie dzieje się tu sporo – na wiele z tych sytuacji po prostu nie jesteśmy przygotowani. Czujcie się ostrzeżeni.

Czytaj też: Joaquin Phoenix w swoich 10 najciekawszych rolach

Bo się boi
fot. Gutek Film

Lęki i leki

Główny bohater, grany brawurowo przez Joaquina Phoenixa Beau, to skomplikowana postać. Jedni odrobinę będą identyfikować się z jego poczuciem przytłoczenia i lękami, inni nad nim litować. Życie i otoczenie przerasta Beau do potęgi n-tej, ale też to, co widzimy na ekranie, to świat przerysowany do granic możliwości. Ulice wyglądają jak z najmroczniejszych podziemnych komiksów dla dorosłych. Tu coś się wydarzyło. Za mocno i za szybko. I zepsuło ludzkość. Choć nie jest to jasno wyjaśnione i rzucane są tylko poszlaki, wydaje się, że epidemia leków na receptę wymknęła się spod kontroli. Niektórzy ludzie przypominają wygłodniałych zombie, inni żyją w permanentnym strachu. A może to tylko przebodźcowanie głównego bohatera? Może on wziął czegoś za dużo? Bo Beau się boi, jak w tytule, ale musi ruszyć w podróż i odwiedzić matkę. A po drodze wydarza się tyle, że po prostu trzeba to zobaczyć na ekranie i przeżyć tę historię na sali kinowej. Jeszcze raz: o czym jest Bo się boi? O konfrontacji z własnymi lękami. Ale w niewidzianej dotychczas w kinie skali.

Bo się boi
fot. Gutek Film

Najmniej asterowy film z dzieł Ariego Astera

Budżet tego filmu jak na wytwórnię A24 był rekordowy. Pozwoliło to Ariemu Asterowi w pełni rozwinąć skrzydła i pokazać, na co go jeszcze stać. Szokować, bawić publiczność, rzucać w nią ochłapami niedokończonych wątków, zeskakiwać z kina klasy A do klasy B i kampu, cytować Szekspira, a przede wszystkim wkładać swoje własne lęki w losy głównego bohatera. Kiedy cały świat was kocha i macie na koncie dwa kultowe horrory, dużo łatwiej jest stworzyć coś absolutnie zaskakującego. Przyznajcie się, na co czekaliście? Kolejną interesującą i zmuszającą do myślenia opowieść z pogranicza body horroru i pogańskich legend? Eksplorację poczucia winy budowaną na śmierci w rodzinie? Sporo z tego dostaniecie w Bo się boi, na papierze wszystko się zgadza, ale akcent jest położony na coś zupełnie innego. To najmniej asterowy film z dotychczasowych dzieł Ariego Astera. Gigantyczna, przekombinowana groteska, absurdalna do granic możliwości, która jednocześnie fascynuje, ale i momentami nuży. Nasz ulubiony reżyser wielokrotnie ucieka od swojego firmowego stylu, tego, za który go pokochaliśmy i bawi się kinem. Do czego to porównać?

Błądzenie w wizji

Podczas oglądania miałem w głowie wiele tytułów – są w tym filmy Coenów, na czele z Poważnym człowiekiem, Spike Jonze z czasów Być jak John Malkovich, trochę Tajemnic Silver Lake, Wada ukryta, Truman Show, a nawet andersonowski Rushmore (sekwencje teatralne). Albo Charlie Kaufman – oderwany od rzeczywistości własny świat przywodzi na myśl gigantyczną w formie i rozbuchaną Synekdochę, Nowy Jork, a frustracja głównego bohatera Anomalisę. Problem jest tylko taki, że powyższe produkcje dokądś dążyły, a Ari Aster wydaje się mocno błądzić w swojej wizji. Joaquin Phoenix i inni aktorzy wspinają się na wyżyny, ale finalnie toną w nadmiarze wątków i wielopoziomowości. Bo się boi dobrze się ogląda, ale trudno nie zastanawiać się, czy to nie sztuka dla sztuki i popis twórcy, któremu w żadnym momencie nikt nie ośmielił się powiedzieć „stop”. Tu Aster zagrał nam trochę na nosie i wielki ukłon dla niego – taki akt odwagi i brawury to znak, że kino autorskie żyje i ma się dobrze. Ale koniec końców produkt finalny jest trochę „zbyt” i „za”. Trudno komuś ten film polecić z czystym sumieniem. Wiele osób lubi się bać, ale nie każdy gotowy jest na hardcore’ową, wielogodzinną podróż do bardzo nieoczywistego celu. Obejrzyjcie, śmiało. Wiele razy się zaśmiejecie, odwrócicie głowy w niesmaku i podskoczycie w przestrachu. Ale kiedy zapalą się światła, odetchniecie z ulgą.

Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku z Joaquinem Phoenixem w roli głównej trafił wreszcie do kin. Mistrz alternatywnego horroru przy pomocy Bo się boi pokazał po raz kolejny, że zna widzów na wylot. Ari Aster wie, czym nas zaskoczyć. Nawet, kiedy nam się wydaje, że znaleźliśmy już dla niego odpowiednią szufladkę. Zobacz także Co […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →