Facebook / Baranovski

Baranovski: „Trzeci album mógłbym zrobić nawet w niecały rok” – wywiad


18 listopada 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Baranovski wydał swój drugi studyjny album. Porozmawialiśmy z artystą o jego mroczniejszej odsłonie, którą zaprezentował na płycie, muzycznych wpływach, polaryzowaniu słuchaczy oraz powspominaliśmy pierwszy lockdown.

Między słowami

Baranovski jest świeżo po wydaniu swojej drugiej płyty. Krążek Baranovski 2 ukazał się dwa lata po premierze debiutanckiego Zbioru i zaprezentował ciemniejszą stronę artysty. Z Wojtkiem rozmawialiśmy zaledwie sześć dni po ukazaniu się drugiego albumu, kiedy popremierowy kurz jeszcze nie opadał, a Baranovski spokojnie przyglądał się temu, co dzieje się wokół płyty.

Sprawdź także: Baranovski i jego elektroniczno-rewolucyjne przeboje. Recenzja płyty Baranovski 2

Pomimo prawie godzinnej rozmowy, moglibyśmy pewnie siedzieć jeszcze dłużej po tym, jak zakulisowo zgodnie uznaliśmy, że Zdechły Osa jest jednym z największych oryginałów na naszej rodzimej scenie. Przy włączonym dyktafonie, udaliśmy się jednak za kulisy powstawania płyty, co w pewnym momencie przerodziło się także w rozmowę o muzycznych wpływach, przemyśleniach Wojtka na temat książek Harariego i o tym, jak go zainspirowały, kończąc na rzeczach, których słucha jego syn oraz na tym, kto jest pierwszym recenzentem (lub recenzentką) jego twórczości.

Baranovski: „Trzeci album mógłbym zrobić nawet w niecały rok” - wywiad
Baranovski 2, okładka płyty

Baranovski – wywiad

Daniel Łojko, Rytmy.pl: Mija prawie tydzień od premiery drugiej płyty. Emocje już opadły czy dalej tam wszystko buzuje i jest ekscytacja?

Baranovski: Przyznam szczerze, że nie byłem jakoś bardzo podekscytowany wypuszczaniem tej płyty, bo akurat ten moment chciałem trochę odciąć od siebie. Przed samym dniem promocji nawet opuściłem nasz wspaniały kraj na cztery dni, żeby się po prostu tym nie zadręczać. Emocje są cały czas na jakimś takim umiarkowanym poziomie. Dla mnie najważniejszym i takim najbardziej emocjonującym momentem był ostatni tydzień deadline’u, który sobie zadałem. W pewnym momencie postanowiłem, że sobie po prostu ustanowię jakąś granicę, ostateczny termin oddania tej płyty, więc w tym ostatnim tygodniu tyle się nastresowałem i zużyłem tyle energii, że teraz po prostu siedzę i się przyglądam ze stoickim spokojem.

Czyli już to osiadło i teraz to tylko luzik, śledzenie sytuacji.

Baranovski: Tak. Trochę też pierwsza płyta przygotowała mnie do tego, żeby się nie spalać, nie nakręcać. Oczywiście jestem do tego pozytywnie nastawiony i przede wszystkim teraz jest czas konsumpcji tej płyty, więc rozmawiam z wieloma ludźmi. Same rozmowy to jest po prostu jakieś ciekawe doświadczenie, a płyta jaka jest, to ja wiem. Trzymam się tego, jestem też mniej więcej pewny materiału, który wydałem.

Długo pisałeś ten krążek?

Baranovski: Jeśli mam liczyć od pierwszego momentu, czyli od Momentów, to wyszłoby… Kurczę, muszę sprawdzić. Akurat jestem w idealnym miejscu, bo mam przed sobą komputer ze ścieżkami. Zaraz sobie zerknę. W ogóle mam tu nawet wstępne nazwy tych utworów. Śmiesznie, bo niektóre się nazywały zupełnie inaczej i bardzo często mam problem ze znalezieniem tych kawałków. Momenty, jak one się nazywały? Najlepsze jest to, że nie mam tu nic takiego, co się nazywa Momenty, dlatego tym bardziej jest to zabawne. 

Okej, okej, gdzie ja jestem? Mam tutaj numer, który się nazywa Honda i to jest Wolność. Najstarszy dokument to 23 kwietnia [2020 roku – przyp. red.], czyli można powiedzieć tak: wtedy przyjechałem do studia i zacząłem zgrywać te utwory. Wcześniej, w marcu, bo wiadomo, wtedy zaczęła się pandemia i nie pamiętam konkretnej daty, zacząłem robić w domu pierwsze bity. Powiedziałbym nawet, że w domu moich teściów, bo przeniosłem się z całą rodziną, kiedy w ogóle usłyszałem, że jest pandemia i może być wszystko pozamykane. Nie chciałem być wtedy w Warszawie, bo bałem się w ogóle być w stolicy, więc wyjechałem na wieś i wróciłem 23 kwietnia.

Baranovski – Momenty

Zrozumiałe, zrozumiałe. Ja też od razu wróciłem do siebie, unikałem nawet pociągów, bo te początki rzeczywiście były takie…

Baranovski: …hardkorowe.

Tak, dokładnie. Wiesz, wojny o makaron i papier toaletowy…

Baranovski: Były też fajne memy.

Faktycznie, faktycznie. Pytam, czy długo pisałeś tę płytę, bo dosyć szybko się to zaczęło: Momenty ukazały się już pół roku po krążku Zbiór, więc ten proces wydaje się dosyć krótki. Słyszałem też w jednym z wywiadów, że Samsara Preludium ma 7-8 lat. Czy w momencie wydawania Zbioru miałeś już jakieś myśli czy plany na kolejny album?

Baranovski: Nie. Absolutnie nie wiedziałem, co wtedy robić. Kiedy pisałem i wydawałem Zbiór, to byłem nieco przerażony na myśl o tym, że kiedyś mam nagrać drugą płytę, bo utwory z pierwszego albumu zbierałem ze 3-4 lata. Niektóre były już w pewnym sensie odstające od tego, w jakim momencie byłem, bo akurat zakładałem rodzinę. Urodziło mi się dziecko, więc trochę inaczej na to wszystko patrzyłem, a teraz tak naprawdę zbiłem, można powiedzieć, że niecałe dwa lata. Z dużymi przerwami, bo były momenty, kiedy przez cztery miesiące w ogóle nic nie robiłem na tę płytę. Tak czy inaczej, w pewnych etapach, zamknąłem dwa lata w jednym albumie i to jest super doświadczenie. Dało mi też dużo siły i takiej pewności siebie, że można i wydaje mi się, że jakbym się postarał, to trzeci album mógłbym zrobić nawet w niecały rok.

To jest też kwestia nabrania takiego doświadczenia wydawniczego. Nie da się ukryć, że jesteś doświadczonym muzykiem, ale na swoje poszedłeś stosunkowo niedawno, więc to też jest chyba ważne, żeby oswoić się z wydawaniem swoich rzeczy.

Baranovski: Tak, inaczej się wydaje swoje rzeczy, a inaczej się pracuje i wydaje pod innym szyldem, jak na przykład przy Xxanaxxie. Nie ma tej odpowiedzialności, wkrętki i takiego empirycznego podejścia do tematu. Robi się to bardziej zadaniowo i rzemieślniczo. Tutaj już człowiek się przywiązuje do każdego dźwięku i to jest dużo większe wyzwanie. 

Skoro już się pojawiła w naszej rozmowie Samsara Preludium, to czy na dwójce są jakieś kompozycje z szuflady?

Baranovski: Ostatnio do mnie dotarło, że na przykład riff z piosenki Nie mamy nic jest z szuflady. Ten taki, który się powtarza, leitmotiv. On był mi potrzebny, kiedy miałem część tekstu, jakąś harmonię i zarys produkcji, ale brakowało mi czegoś takiego charakterystycznego. Miałem taki czas, kiedy scrollowałem sobie nagrania na dyktafonie i przypomniałem sobie, że rok, dwa lata temu, bardzo dużo na niego nagrywałem. Teraz już praktycznie tego nie robię, tylko od razu siadam do komputera, ale wtedy nagrywałem bardzo dużo rzeczy i nigdy później do tego nie wracałem. 

Kiedy wróciłem do tych nagrań, nagle usłyszałem taki gitarowy motyw, który postanowiłem okrasić soundem The Police, bo od razu mi się trochę skojarzyło z Message In The Bottle. Stwierdziłem, że zrobię to z premedytacją. Trochę się tym wszystkim bawię, dlatego nadawanie takich soundów jest takim puszczeniem oczka, pozdro dla kumatych, jak to się mówi. To jest chyba jedyna rzecz, poza Samsara Preludium, którą wyciągnąłem z szuflady.

Na tej płycie faktycznie słychać takie… Hm…

Baranovski: Wpływy?

Właśnie, wpływy, dziękuję za pomoc. Mam tu na myśli chociażby Rewolucję, która mi jako fanowi Muse, nie mogła umknąć. Knights of Cydonia.

Baranovski: Możemy sobie zbić piątkę. No tak, to też jest w pewnym sensie jawna inspiracja, bo zawsze chciałem grać jak Muse. Inaczej, zawsze marzyłem o tym, żeby zagrać tak, jak Muse, ale wiedziałem, że to się nie wydarzy. Moje zespoły nie potrafiły tego dźwignąć i nigdy nie potrafiłem tego zrobić. Teraz poczułem taki powrót tego klimatu, estetyki. Czuję, że niedługo wrócą gitary. Tak po całości. Mówiąc o tym od kilku lat, czuję to coraz bardziej. Trzy lata temu mówiąc, że wrócą gitary, widziałem w polskiej muzyce Darię Zawiałow, która zaczęła mocno romansować z tym rockowym sznytem, ale cały czas brakowało mi czegoś takiego swoistego. 

Muse – Knights Of Cydonia

Postanowiłem, że się trochę zainspiruję moimi takimi ideałami. Matt Bellamy i w ogóle Muse mocno mi się wryło w kod genetyczny. Pisząc, komponując i produkując te utwory nie myślałem o tym, że będzie to tak bliskie i to jest niesamowite, że jeśli coś ci się bardzo podoba, to samo z ciebie wychodzi. Dopiero na samym końcu, jak mój menadżer powiedział: Kurczę, wiesz co, pierwsze co, to od razu Muse. Ja mówię: Kurde, stary… Odpaliłem Knights of Cydonia i dodałem: No, tak. Cieszę się, że to jest blisko, ale mam nadzieję, że odbiór nie będzie taki, że nikt nie będzie chciał mi zarzucić, że wiesz – artysta najbardziej boi się zarzucenia mu plagiatu albo czegoś, co odrze go z tego twórstwa, etapu kreowania. Nie chciałbym, żeby to tak wyglądało, dlatego chcę też wytłumaczyć, na tyle, na ile mogę, czym jest dla mnie ta inspiracja i jak bardzo człowiek nią przesiąka, kiedy te rzeczy są dla niego ważne.

W mój gust idealnie się wstrzeliłeś z Rewolucją. Poczułem też, że to nie jest taka inspiracja, ale może raczej sequel Knights of Cydonia.

Baranovski: Będę się tego trzymał w takim razie. Gdy będę z kimś rozmawiał na ten temat, a na pewno zostanę o to zapytany, to powiem, że to jest sequel Knights of Cydonia.

Wydaje mi się też, że tego takiego rockowego skrętu można się było spodziewać, bo na żywo macie taki pazur. Pewnie stąd się wzięła ta Rewolucja czy nawet Tęskno mi do gwiazd. To też jest rockowy kawałek i do głowy przyszło mi właśnie kolejne porównanie do Muse – podobny case, co ich Resistance.

Baranovski: Wiesz, myślę, że ta melodyjność, która we mnie jest, łączy się z taką wrażliwością Muse, ale przede wszystkim Matta Bellamy’ego. To trochę jest tak, że ja jestem wychowany na Beatlesach i czuję, że on też ich kocha. Z pewnymi brzmieniami, które są uniwersalnie dostępne, korzystając z tych samych narzędzi – perkusji, gitary, basu – i instrumentów syntetycznych, które u Muse tak na dobre weszły dopiero cztery lata temu, bo wcześniej to były modulacje efektów gitarowych, dają wspólny mianownik. Dla mnie to jest w ogóle wyróżnienie. Cieszę się, że porównują mnie do Muse i ta muzyka to robi, bo to jest osiągnięcie celu i dziecięcego marzenia.

Ja sobie to tak nazwałem, że Rewolucja jest jednym z trzech punktów eksperymentalnych na tej płycie. Drugim z nich jest Arizona. Tam muzycznie i tekstowo dzieją się rzeczy, których się nie spodziewałem i totalnie mnie wywaliło z butów, bo to jest utwór mocno zahaczający o alternatywę i w warstwie tekstowej czerpie z folkloru. Z czego to wszystko wyniknęło?

Baranovski: Przede wszystkim z chęci zrobienia czegoś właśnie eksperymentalnego. Bit zrobiłem w okolicach Hot16Challenge i użyłem go jako podkład do zarapowania. Wiadomo, to nie była moja bajka, ale wszyscy się włączali, więc ja też w to poszedłem. I tak mówię: Nie chciałbym stracić tej piosenki, bitu i nie chciałbym też, żeby to było takie oczywiste, że ktoś to usłyszy, zna to Hot16 i powie, że to jest to samo. To była pierwsza część planu na pojechanie po bandzie. Później spotkałem młodą, wspaniałą, bardzo dobrze rokującą wokalistkę, z którą zacząłem nawiązywać współpracę typu feat. Finalnie ona zdążyła się dograć, ale nie spięliśmy tego w całość, bo była i jest strasznie zajęta. 

Dopiero teraz wróciliśmy do tego tematu, aczkolwiek postanowiłem, że zrobię to sam. Ona dodała do tego element takiego polskiego folkloru, co było dla mnie zaskakujące. Później szukałem nazwy na płytę. To jest bardzo szeroka historia i dlatego będę w niej dygresyjny, bo tak to było. Szukając nazwy, przypomniał mi się film Samsara. To jest zabawne, bo chciałem tak nazwać tę piosenkę, ale zrobiłem jeszcze inny numer, który jest właśnie utworem Samsara. Samsara to jest w ogóle podróż i postanowiłem, że ta płyta będzie taką podróżą, a te trzy piosenki, łącznie z Rewolucją, będą wręcz taką podróżą geograficzną po różnych krajach świata, żeby się tym pobawić i rozsmakować jako producent, żeby się nie znudzić samym sobą. 

Baranovski – Arizona

W pierwotnej wersji, którą puszczałem zespołowi w busie, to było w miarę zachowawcze i zrozumiałe. Później, jak puściłem, to pamiętam, jak chłopaki łapali się za głowę i mówili: tu jest Bregović, tu jakiś afrykański chór, tutaj jakiś arabski motyw. Wokalizy są inspirowane takimi wręcz arabskimi rzeczami stąd, że samego pojęcia samsara, upatruje się u korzeni Indii. Zabawne jest to, że w tej piosence mam taką samsarę. I jeszcze Arizona, what the f? Z tego misz maszu chciałem znaleźć wspólny język, wspólną fastrygę. Wydaje mi się, że ta piosenka osiągnęła cel, który sobie założyłem. I tu właśnie, co zabawne, nie została Samsarą, która powiodła mnie jeszcze dalej, do napisania kolejnego kawałka, który tak się nazywa.

Jest jeszcze trzeci eksperymentalny punkt: Krucjata. Ciebie do tego rapu ciągnie: był feat u Sariusa, jest Mes na płycie, była akcja Pepsi Taste The Beat.

Baranovski: Tak, też tam rapowałem.

No właśnie. A Krucjata jest jak Kanye West – Black Skinhead. Nie wiem, czy kojarzysz.

Baranovski: Zostało mi to puszczone w zeszłym tygodniu i byłem w wielkim szoku, bo nie lubiłem Kanyego Westa. Nie lubiłem gościa jako postać. Poznałem go jako celebrytę, a nie jako artystę. Od razu mnie jakoś odrzucił i pewnego razu przesłuchałem sobie płytę JESUS IS KING. Byłem wtedy taki poszukujący, to było ze dwa lata temu. Pomyślałem sobie: Wow, gość jest nieuchwytny w tym, co robi. Nie można mu zarzucić wtórności, co mi się spodobało, aczkolwiek temat Kanyego po jednym wieczorze słuchania tej płyty, nawet chyba nie całej, padł. Jak teraz usłyszałem o Kanye i włączyliśmy z moim przyjacielem tę piosenkę, to pomyślałem, że wow i że podobny, rewolucyjny klimat. Taka chęć przekręcenia wszystkiego, co jest ci znajome, w stronę jakiegoś ekstremum, żeby ludzie cię nie poznali. To jest też założenie takiego kaptura na ciemnej ulicy, żeby ktoś cię poznał tylko po głosie. Po jakichś takich mikroelementach, które może poznać osoba, która cię najlepiej zna.

Krucjata była już rozsmakowaniem się w tej zabawie i jak powiedziałeś: hip-hop we mnie ewidentnie jest. Ja go po prostu słucham. Rap jest dla mnie trochę nieosiągalnym stylem. Aż tak jestem fanem hip-hopu, że czuję, że nie powinienem tego robić za często. A bardzo bym chciał. Jak jesteś muzykiem i coś ci się podoba, to bardzo chcesz sprawdzić, czy to żre i jest dla ciebie, więc udało mi się parę razy w jakichś współpracach coś powiedzieć, zarapować i chciałem wykorzystać tę pozycję, że kiedyś już to zrobiłem i nie było najgorzej. 

Pisząc taką regularną piosenkę, nie mam za dużo miejsca na to, żeby nawciskać dużo tekstu, bo po prostu nie wyszłoby albo wyszłoby niezgrabnie. Kiedy miałem tyle treści, co w Krucjacie i chciałem coś wyrzucić, nadać temu jeszcze większy rozpęd, wyrazistość, to stwierdziłem, że najlepiej to zrobię, rapując. Stąd się wzięła ta forma i siła tego utworu. 

To, co powiedziałem, to też nie miał być żaden zarzut, że to jest Kanye. Tak sobie pomyślałem, że mogło to tak zabrzmieć.

Baranovski: Nie, nie. Kurczę, zabrzmiałem tak, że się tłumaczę. Mi się bardzo podoba ta konotacja, chociaż sam bym jej nie wymyślił, bo nie znałem kawałka. Chciałem powiedzieć, że zaczynam gościa szanować za to, co robi muzycznie, chociaż nie jest mi z nim po drodze. Ni cholery.

Baranovski – Krucjata

Krucjata to jest takie mięcho, jeśli chodzi o tekst. Tam się dzieje dużo rzeczy i ty też zacząłeś otwarcie mówić o rzeczach, które cię po prostu wkurwiają. Był kawałek z Mesem. Tam te treści nie były takie wprost, można było się domyślić, o co chodzi. Dodatkowo czas, kiedy ten utwór został wypuszczony, jasno sugerował, czego dotyczy. Czy była taka konkretna sytuacja, która cię skłoniła, żeby to wszystko z siebie wyrzucić?

Baranovski: Właśnie przypomniałeś mi, co mnie sprowokowało do napisania Krucjaty. Pamiętam, mam teraz taki flashback, że czytając Harariego… To jest właśnie niesamowite, bo Harari Noval? Nie, Noal Yuva. Jakieś dziwne imię i nazwisko. Ale już ci mówię, jak nazywa się Harari. Yuval Noah. Izraelski historyk, profesor na Uniwersytecie w Jerozolimie, napisał przewspaniałe trzy książki. Ja nie jestem jakimś molem książkowym, ale jak wziąłem do ręki książkę Sapiens, to mnie po prostu zdzieliło w pysk. Położyło na ziemię. Pamiętam, że ta książka pokazała historię człowieka od pierwociny, tego gluta, wręcz od Wielkiego Wybuchu, do człowieka, który jest teraz. Człowieka współczesnego, który już potrafi domyślić się albo z naukowego punktu widzenia potrafi opisać swój początek. 

Religia była tam przedstawiona historycznie. Albo to była książka Sapiens, albo już Homo deus, ale podczas jego rozważania na temat ludzkiej natury i tego, że człowiek naturalnie nie ma przymiotów, które narzuca nam wiara: chrześcijańska, judaizm czy islam. To wszystko nie jest tak naturalne, jak na przykład pająk, który ewoluował do tego, żeby wyglądać jak liść. Albo ośmiornica, która wyewoluowała do tego, żeby zmieniać kolor i przypominać kamień, w celu przetrwania. My przetrwaliśmy dzięki wierze, ale w tym momencie, przynajmniej dla mnie, ona jest takim kuriozum i zostały pewne rzeczy, które nie pomogą nam przetrwać, tylko utrudniają nam ewolucję. 

Zauważyłem też, ile herezji jest w samym Kościele. Wywodzę się z katolickiego domu, gdzie moja mama była katechetką. Ja sam, jako dwunastolatek, byłem już organistą, dlatego, że mój pierwszy nauczyciel też nim był. Mieszkałem na małej wsi, więc to jest akurat niesamowite, jak człowiek potrafi przesiąknąć tym Kościołem i zabawne jest to, że wiarę straciłem wtedy, kiedy najbardziej zacząłem się fascynować tym tematem i zacząłem czytać Biblię. Wtedy zobaczyłem, że historia ludzkości wypiera te prawdy, które mi podsuwano, automatycznie łącząc to wszystko i budząc ten bunt we mnie podczas czytania Harariego, którego polecam wszystkim, bo jest najdoskonalszym uświadamiaczem ludzi i bardzo często pisze rzeczy, które wszyscy wiemy, ale potrzebowaliśmy je usłyszeć. W tym momencie, kiedy ten bunt rósł, wziąłem kartkę, długopis i zacząłem dziergać pierwsze linijki: to wtedy nie było tak bardzo pragnęliśmy Boga, ale już prawie poznaliśmy Boga, ten pomnik pokryty platyną

Baranovski, Ten Typ Mes – Wolność

Finalnie to zamieniłem, bo dotarło do mnie, że ludzie jako ludzie, którzy mają zdolność do myślenia abstrakcyjnego, pragniemy Boga. Pragniemy poznać to coś. Czy nazywamy to Bogiem, Jahwe czy Allahem, czy nazywamy to wszystkim. Dla mnie to jest właśnie Bóg. Po prostu wszystko, wszelka energia. Jakkolwiek to nazywamy, to zawsze kłócimy się o to nazewnictwo, co jest strasznie głupie. Wszyscy mówimy o tym samym. Ja jestem antyreligijny i tą piosenką chciałbym dać temu wyraz, a nie chciałem, żeby ta antyreligijność była pusta, tylko żeby ludzie zrozumieli, że bardzo często, tak samo jak rozmawiałem z Mesem, ewolucją wiary jest właśnie ateizm. 

Ateizm często jest źle pojmowany, aczkolwiek to wyparcie religii i przyjęcie, że Bóg to jest wszystko. Bóg nie ma tego systemu mózgowego, jak my. Myślimy w określony sposób, bo mamy jakieś konkretne uwarunkowanie. Mamy synapsy, system neuronów, który odbiera bodźce i oddaje. Cały czas mamy w sobie jakąś  walkę atomów, która pozwala nam myśleć w określony sposób. Jeśli Bóg miałby myśleć tak, jak my, to musiałby mieć ludzkie ciało i zdrowy umysł. I tyle. Ten temat mnie cały czas bardzo mocno porusza i zawsze chętnie będę o nim rozmawiał.

Sam tytuł piosenki się z tym wszystkim spina – Krucjata. Krwawe dzieje Kościoła. Tutaj można się domyślać, co tam jest w tej piosence, czego się spodziewać. To są też takie dosyć mocne treści, które w radiu nie polecą.

Baranovski: W mainstreamowym.

Właśnie. To też jest ciekawe, bo to się do mainstreamu nie nadaje, a ty masz taką zdolność do pisania o rzeczach dosyć ważnych, ale pod przykryciem przeboju. Coś poleci w mainstream, ale pytanie, czy ludzie się zastanowią nad tym, co faktycznie znaczy ta piosenka. Wracając jeszcze do Zbioru, bardzo dużo ludzi mylnie interpretuje Czułe miejsce, kiedy faktycznie mówiłeś, o czym jest ta piosenka, a tu mamy rozjazd w dwie strony. 

Baranovski: To jest moją obawą, którą złamałem przy tej płycie – stylistycznie. Przy Krucjacie wiedziałem, że nie mogę tego ubrać w piękne melodie, bo to nie przejdzie. To byłoby też niespójne, aczkolwiek jak wspomniałeś, Czułe miejsce czy Wolność, w tym wszystkim mogły trochę stracić na wydźwięku tej treści. Od niedawna zacząłem się nad tym mocniej zastanawiać i ta rozmowa jest kolejnym punktem, który mi mówi, że… W sumie właśnie, nie wiem, co mi to mówi. Nie chcę też popadać w skrajność, że do lżejszych piosenek będę miał lżejszą treść, jak na przykład Lubię być z nią. To jest po prostu piosenka o miłości. Numer, który łatwo wchodzi i łatwo wychodzi ze mnie. Taki numer musi mieć taką treść.

Jest na przykład piosenka Nie mamy nic, która dla mnie miała ważną treść. Nie wiem w sumie, bo to jest początek tego, co się z nią dzieje w mainstreamie, to takie jej mielenie, które już wiem, że następuje, bo dostaję sygnały z różnych mainstreamowych radiostacji. Nie wiem, czy ludzie nie słuchają tej muzyki z radia w ten sposób, że słyszą piosenkę, mówią okej, to jest w tym radiu, więc nie może mieć większego przesłania. To trochę domena tych czasów. Jestem w tym momencie rozdarty, aczkolwiek wiem, że tak mnie ciągnie do tych melodyjnych utworów i tak jestem po prostu skonstruowany, że cały czas będę starał się utrzymać jakiś balans między tym wszystkim.

No pewnie. Wiesz, ludzie potrzebują też po prostu luźniejszych treści, inaczej to działa na człowieka. Ja na przykład lubię sobie włączyć Na jednej z dzikich plaż, a potem coś Rage Against The Machine. Ten dysonans jest ogromny, ale to jest naturalne i balans jest rozsądnym rozwiązaniem. Na przykład Margaret, która robiła radiowe przeboje, teraz poszła w rap. Ta jej wczesna twórczość nadal jest dostępna i tego nie da się do końca wyzbyć.

Baranovski: Rozumiem doskonale, co mówisz. To jest w sumie walka yin i yang, stara chińska prawda, która się sprawdza. To jest jak walka dobra ze złem. Mitologiczne coś, co mamy wpisane w spiralę DNA. I powiem ci, że kurczę, my jesteśmy tak spolaryzowani. Ludzie od wieków mają dzień i noc. Niektórzy, bo niektórzy mają noce polarne i bardzo im współczuję. Wydaje mi się, że my też, na jakimś takim pierwotnym poziomie, wszystko postrzegamy tak: noc kojarzy się ze strachem. Kiedyś, jak nie było sztucznego światła, to zwykle tak się kojarzyła, a dzień kojarzył się ze spokojem, bo było widać, mogliśmy funkcjonować. 

Wydaje mi się, że właśnie tutaj też udzielają nam się pory roku. To, czy pisałem piosenkę rano czy wieczorem, czy słuchamy wesołej muzyki, czy tak jak mówisz: słuchasz Na jednej z dzikich plaż i Rage Against The Machine, to cię polaryzuje. Nawet, jak patrzysz na Billie Eilish. Ona nie mogłaby być taka cały czas, jaka była na dwóch płytach, bo to byłby jakiś seryjny morderca albo ktoś, kto nie potrafi rozmawiać z ludźmi. A wiesz, to jest taka ciepła, fajna, przyjemna osoba. Można było to zobaczyć w dokumencie na Apple TV bodajże. Jak przybliży ci to jej postać, to mówisz: Kurde, wszyscy mamy te dwie strony, mamy Dark Side of The Moon.

Baranovski – Czułe miejsce

Przywołaliśmy Margaret, wcześniej była Daria: śledzisz polską muzykę?

Baranovski: Orientuję się mniej więcej z grubsza, co się dzieje. Ciężko mi powiedzieć, że śledzę. Trochę w niej jestem, dlatego łatwiej mi widzieć niektóre rzeczy. Nie da się nie zauważyć Darii Zawiałow czy Margaret. Jeśli to są też ludzie, których poznałem i oni wypuszczają utwory, to wyskakują ci na wallu, na feedzie. Mniej więcej stąd wiem, co wypuszcza Daria, Dawid Podsiadło, Bitamina czy sanah.

Pytałem trochę w kontekście nagrania z Freekwencja Festiwal, gdzie byłeś właśnie ty, Dawid, zespół Organek, Kasia Lins, ale na przykład też Sokół i Pezet, więc ten przekrój był naprawdę mocny. Brakło mi tam też trochę Błażeja Króla…

Baranovski: Miał tyle roboty z Męskim Graniem i w ogóle ze swoimi rzeczami. Wiem, że propozycji było więcej, ale wiadomo, że to są sytuacje takie bardziej techniczne. Ale a propos Błażeja

Ten przekrój był tam taki, że brakowało tylko jego, żeby dopełnić taką esencję współczesnej polskiej muzyki. 

Baranovski: Super jest to, że festiwale już w ogóle stawiają na taką różnorodność.

Nie wiem, czy widziałeś, że Open’er podniósł ceny w trakcie sprzedaży biletów.

Baranovski: Kumam temat. Wszystko rośnie w zastraszającym tempie. Zawsze śmiejemy się z kolegami muzykami, że jesteśmy w takim punkcie, że od 2002 roku stawka za koncert dla muzyka się nie zmienia, a cena za paliwo jest dwa razy taka. My stoimy w miejscu i patrzymy na zasadzie: Aa, kurde… Branża ma coraz słabsze samochody, bo kiedyś to rozpasanie było, można było kupować wille, a teraz: gdzie jest moja willa? Gdzie jest moje mieszkanie kupione za gotówkę?

Wracając do Błażeja. On raz powiedział, że żona jest jego pierwszym krytykiem. Czy u ciebie żona i syn spełniają taką rolę?

Baranovski: Na pewno żona. Syn nieraz to w ogóle macha ręką i nie chce tego słuchać. Chociaż ostatnio mnie zaskoczył, bo on się przyzwyczaił – w sumie dzisiaj kończy trzy lata – i jest to niesamowite zjawisko, bo cały czas jest przy ojcu muzyku. Jak on nam się urodził, to mi, że tak powiem, pyknęło. To było niesamowite, bo to jest dokładnie ten moment, kiedy ten mój projekt załapał i wydarzyły się takie rzeczy. 

Ja nawet nie chcę go atakować tą muzyką. On ma swoje ulubione rzeczy. Słucha Gorana Bregovica, kocha Queen. Freddie jest jego ulubionym wokalistą. Fajnie, bo to jest taka naturalna rzecz, że on ma tutaj jakieś Muppety, Mahna Mahna i tak dalej, ale jeszcze w tym wszystkim on chce, żeby mu puścić Queen, Bregovica albo Elvisa Presleya. To jest niesamowite. W tej materii jestem ostrożny, bo nie chcę go skrzywić swoją muzyką, żeby za parę lat nie czuł, że Jezu, ojciec mi tu swoje rzeczy puszcza, nie chcę go słuchać, nie lubię jego muzyki, stąd atakuję moją żonę.

Strzelam w nią pociskami moich prevek, czasem niedopieszczonych no i czasem ma do powiedzenia coś takiego, że aż mnie gotuje. Ja nie jestem chyba skłonny do słuchania niektórych krytycznych opinii, bo bardzo łatwo wpadam w takie przekonanie, kiedy po tygodniu bądź dwóch słuchania różnej muzyki, robienia różnych utworów, wpadam w taki punkt, gdzie mówię: Dobra, to jest najlepsza decyzja. Nie jestem wtedy najlepszym odbiorcą krytyki, bo myślę sobie: Kurde, ja myślałem nad tym dwa tygodnie i dochodziłem do tego przez tyle czasu, a ty tak w jedną sekundę potrafisz powiedzieć, że to jest średnie.

Później dociera do mnie, że muzyka taka jest. To jest moja bolączka i mój problem, że ja faktycznie będę siedział przy tym dwa-trzy tygodnie, ale tak czy inaczej, ludzie będą mieli dwa guziki: działa – nie działa. Muzyka bardzo często jest ON – OFF. Świat oczywiście nie jest biało-czarny, jest bardzo dużo barw między tym wszystkim, a muzyka jest taka, że albo działa, albo nie. Czasem, jak nie działa, to trzeba włączyć więcej razy. Zdarza mi się po raz piąty usłyszeć piosenkę i mówię: ooo, teraz się zakochałem

Zaskoczyło.

Baranovski: Tak. Człowiek bazuje na czymś właśnie typu tego ON – OFF. Idąc do ludzi, wrzucam to najpierw swojej żonie. Mój menadżer też jest takim… To jest mój kumpel, mój przyjaciel, bo już kradliśmy konie razem. Nie no, nie dosłownie. Nie byliśmy w Janowie Podlaskim na złodziejce, ale byliśmy w niejednym miejscu i mam do niego bezgraniczne zaufanie, jeśli chodzi o estetykę muzyczną. Sam też jest radiowcem i potrafi mi powiedzieć coś takiego, że ja zmienię ten utwór o 180 stopni. Więc Bartek i Wiktoria: dwie pierwsze postaci, które dostają jakąkolwiek możliwość recenzowania.

Baranovski wydał swój drugi studyjny album. Porozmawialiśmy z artystą o jego mroczniejszej odsłonie, którą zaprezentował na płycie, muzycznych wpływach, polaryzowaniu słuchaczy oraz powspominaliśmy pierwszy lockdown. Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej serii NPR „Pies i Suka”, czyli Ralph Kaminski i Mery […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →