Balthazar: rzadki okaz wśród wielu zespołów [relacja]
Obserwuj nas na instagramie:
Balthazar w ubiegły czwartek wystąpił w Warszawie z albumem Sand. Powrót Belgów był, jak zwykle, świętem, które przeradza się w nienasycenie. Bo chce się ich więcej.
Balthazar prezentuje: takich koncertów jeszcze nie widzieliście
Dzisiejsze możliwości techniczne jakie są, każdy widzi. Duże. Show dzieje się przy budżecie, zależy też, kto czym gra. Także na polskim rynku rozstrzał w reżyserce takich wydarzeń bywa spory, lecz tendencja jest taka, że każdy artysta podkreśla, że to właśnie on i nikt inny nie stoi na scenie. Balthazar także się podpisuje, lecz w przypadku tego belgijskiego zespołu, show jest po prostu równoznaczne z koncertem. To ten band, który zagra równie dobrze dla pięciu koła ludzi i trzydziestu osób pod sceną w zadymionym pubie. Nie jest to także case Nicka Cave’a, którego aż chciałoby się przenieść do przestrzeni, gdzie wejdzie maks 500 słuchaczy, bo to stworzy klimat i odległą już nieco intymność. Balthazar działa na absolutnie swoich zasadach, które pozwalają mu na takie kreacyjne sztuczki. Grają tak, by po wszystkim ludzie nie mieli wątpliwości, że byli na najlepszym koncercie w swoim życiu. Po prostu. (Maja Kozłowska)
Balthazar: jeden koncert, zmiana percepcji
Maja Kozłowska: Balthazar regularnie wraca do Polski – to był mój drugi koncert, twój trzeci i jestem ciekawa, jak widzisz ich występy z perspektywy: czasu, materiału oraz ich własnej sceniczności.
Weronika Szymańska: To faktycznie ciekawy przykład do analizy. Mój pierwszy koncert Balthazara wspominam jako… hmm, uciążliwy? Zespół zagrał co prawda wyśmienicie, był świeżo po wydaniu – myślę, że najlepszego pod kątem przekładania go na realia koncertowe – albumu Fever, ale klub, w którym grali, zupełnie nie dał rady. Drugi koncert to było już Palladium, koncert między płytami i to był zdecydowanie ich najlepszy występ, w jakim miałam okazję uczestniczyć – najbardziej energetyczny, najbliżej publiczności i najbardziej interesujący pod kątem tego, co działo się na scenie – muzycy mieli między sobą niezwykłą chemię. Ten wczorajszy, ponownie w Palladium, to już nowy album – Sand. Nie da się ukryć, że nieco bardziej stonowany, co przełożyło się również na energię koncertu. Zespół był bardziej wycofany, po prostu robił swoje. Miałam wrażenie, jakby dość sztywno trzymał się wytyczonego na ten wieczór scenariusza. Co oczywiście nie zmienia faktu, że po raz trzeci bawiłam się na nich wyśmienicie. Koncert Balthazara to dla mnie zawsze święto!
Maja Kozłowska: Tamten drugi koncert Balthazara, dla mnie pierwszy – był dla mnie totalnym game changerem, jeśli chodzi o postrzeganie koncertów w ogóle. U nich to zobaczyłam, jak koncert może wyglądać, w stopniu absolutnie dopieszczonym zarówno przez muzyków, ich talent, jak i całą oprawę. Oni są dla mnie przykładem występów bardzo czystych, to znaczy, ogranych na zasadzie oni i publika. Tam nie ma elementów teatralnych, nie ma show w znaczeniu widowiska scenicznego, oni kreują je sobą, po prostu. Z perspektywy widza to wydaje się niezwykle łatwe i wręcz naturalne, a stoi przecież za tym, oprócz wrodzonej charyzmy, także i praca. Coś takiego trzeba doświadczyć, żeby zrozumieć: ten luz, tę pewność. Mimo że i studyjnie, i koncertowo, Fever stawiam ponad Sand, tak przeżycia niezmiennie przyprawiają o dreszcze. Naprawdę marzy mi się jechać za nimi w trasę i zaliczyć kilka przystanków w różnych europejskich miastach, móc ich czuć wciąż i wciąż na nowo.
Balthazar – On A Roll (Official Video)
Weronika Szymańska: Pełna zgoda! Balthazar jest tak bardzo Balthazarem na scenie, że nie potrzebują poza sobą nawzajem zupełnie nic więcej. Może gdyby wszyscy artyści skupiali się na scenie na tym co najważniejsze, czyli wspólnym zajawkowym graniu, a nie całej jego otoczce, to koncerty byłyby na zupełnie innym poziomie. Ale muszę zahaczyć o widowisko, o którym wspomniałaś. Niezmiennie zachwyca mnie fakt, jak tak mało w kontekście oprawy i scenografii może dostarczyć tak wielu wielowymiarowych doznań. Odczułam to zarówno na ich poprzednim koncercie, jak i teraz. Tych kilka kolumn postawionych za plecami muzyków, które stanowiły jedyny element scenografii, stworzyło tak wspaniałe show. Bez dwóch zdań był to najlepiej oświetlony koncert, na jakim kiedykolwiek byłam i nie mogę wyjść z podziwu, jak wielu wrażeń dostarczyły mi te niepozorne, świecące sprzęty. Nie wiem już sama czy to światło napędzało muzykę, czy muzyka napędzała światło, ale to wszystko zagrało tak bardzo w punkt… Miałam wręcz wrażenie, jakby muzyka zaczynała dzięki temu zupełnie inaczej brzmieć. Chapeau bas dla świetlika!
Maja Kozłowska: Och, tak, to jest kolejna – tak bardzo ich rzecz. Nie występują na gołej scenie, ale też nie potrzebują monumentalnej scenografii. Z drugiej strony, nie posądziłabym ich nigdy w życiu o minimalizm, bo kiedy coś się dzieje, to już na pełnej. Z mojego pierwszego koncertu pamiętam te półkule, które również pełniły rolę lamp, teraz były kolumny i one totalnie robiły klimat. Tam wszystko grało i masz absolutną rację z zależnością muzyki i świateł, moim zdaniem reżyserka tego koncertu to hołd dla ich współmierności. Dla mnie w koncertach Balthazara szokujące jest przede wszystkim to, jak oni potrafią się sprzedać. Dam sobie rękę uciąć, że ktoś, kto przypadkowo wylądowałby na ich secie, po wszystkim wyszedłby zachwycony, a to mało powiedziane. Jak myślisz, z czego to wynika?
Gdy muzyka rodzi pożądanie
Weronika Szymańska: Hmm, dobre spostrzeżenie i trudne pytanie, mimo że dokładnie wiem, o czym mówisz. Balthazar to zespół, który mnie jako widza absolutnie absorbuje. Powiedziałabym nawet, że pochłania. Wczoraj wystarczyły pierwsze dźwięki intro, żebym zaczęła odczuwać to rzadkie zaintrygowanie i wiem, że gdybym usłyszała te dźwięki po raz pierwszy, przebiegając między scenami na festiwalu, zatrzymałabym się, chcąc tego więcej. Artyści weszli na scenę i dosłownie pierwsze dwa takty wystarczyły, abym absolutnie dała się ponieść czemuś, co trudno nazwać, ale to się dzieje. Energia? Z pewnością Balthazar roztacza coś magicznego i swoją osobowością, jako zespół i nietuzinkowym brzmieniem. Może to jest to? Ich granie też jest bardzo charakterystyczne. Przebojowe, ale w tej swojej przebojowości całkowicie niszowe. Połączenie rock’n’rolla z syntezatorami, funkowo-jazzującymi momentami sekcji dętej czy klasyki, której dostarczają skrzypce to nie jest powszechne połączenie. A jednak przetańczyłam wczoraj cały koncert i wciąż było mi mało! Na szczęście z pomocą tradycyjnie już przyszli technicy zespołu, zapewniając nam małe after party po wszystkim. Tak, na dobitkę. A ty, masz swoją teorię na ten temat?
Maja Kozłowska: Pamiętam, jak czytałam twój wywiad z Jinte i on powiedział, że grają pop, bo ich piosenki są o miłości. To jest dla mnie jakiś absolutny ewenement i duże uproszczenie, ale chyba się z nim zgodzę. Aj mean, to ma tak ogromny potencjał na muzykę definiowaną jako popularna, jednocześnie pod względem technicznym czy brzmieniowym, totalnie nie korzystać z przypisanych jej kliszy. Balthazar to w moim mniemaniu zespół aż mistyczny, obdarzony straszliwym magnetyzmem. Buzują naprawdę dziwnym rodzajem energii, aż seksualnej, która jednak dotyczy ich na scenie, ich – muzyków, w oderwaniu od pożądania ich wedle subiektywnej rozważanej atrakcyjności. To jest duża rzecz: kulminacja najostrzejszych bodźców i prowadzenie ich w takt muzyki. Zastanawiam się, czy oni w ogóle zdają sobie sprawę, że tak działają na ludzi…
Przeczytaj: „Przyjęliśmy koronawirusa do zespołu jako naszego szóstego muzyka” – wywiad z Jinte Depezem z zespołu Balthazar
Balthazar: szczegół tworzy ogół
Weronika Szymańska: Hahah, ciekawe! Trzeba zapytać przy kolejnej rozmowie. Dla mnie ich koncerty są też bardzo spójne w tym sensie, że odbieram je jako jedną całość, nie zestaw osobnych piosenek. Do tego stopnia, że nie potrafiłabym wskazać jednego bądź nawet kilku najlepszych momentów, bo tam nie było momentów, tylko jedność, od pierwszych do ostatnich dźwięków. Przy czym nie należy tego mylić z miałkością, nudą i brakiem różnorodności, co jest ogromną wartością. A ty, masz swoje ulubione momenty z ich koncertów?
Maja Kozłowska: O tak! I to jest w ogóle rzecz zastanawiająca: mogliby grać spokojnie jednego całościowego seta, bez konferansjerki między utworami, bez przerwy na oklaski, po prostu jako spójny projekt. Taka koncepcja wydaje się być stworzona dla nich. Paradoksalnie nie mam ich za showmanów, mimo że publikę owijają sobie wokół palca. Swoje ulubione momenty jednak mam – solówki Tijsa to zawsze są ciary i szok, jak można TAK grać na TYLU instrumentach. Jak często widzisz na koncertach w typie rockowym skrzypce? A puzon? No i umówmy się – od nich wszystkich nie da się po prostu oderwać wzroku. Jinte i jego attitude na scenie to dla mnie kosmos, kiedy zaczyna się poruszać w ten sposób – wiesz, w ten zbliżony do tańca. Kocham to, jak Maarten świdruje wzrokiem publiczność i wtedy robi tę rzecz ze statywem, przechyla go maksymalnie i śpiewa zgięty dosłownie wpół, to jednocześnie trochę straszne, ale i hipnotyzujące. Ich chórki – jak to brzmi na płycie, a jak to brzmi na żywo. Mruczne momenty. Najlepsze w nich są te szczegóły, nadzwyczaj zaopiekowane. Czasami sobie myślę, że musiałabym iść na nich co najmniej trzy, cztery razy, żeby w pełni się nasycić.
Weronika Szymańska: Masz porównanie z poprzednim koncertem, który jak już stwierdziłyśmy – był nieco lepszy. Myślisz, że to mogła być kwestia setlisty? Coś Cię w niej zaskoczyło, a może zabrakło jakichś utworów, które Twoim zdaniem powinny się na niej znaleźć?
Balthazar – I Want You | a HolyShit session
Maja Kozłowska: Był bardziej stonowany – nie wartościowałabym tego na lepszy czy gorszy, bo to wciąż zostaje na absolutnie górnej półce. Setlista była przekrojowa, grali dużo starych kawałków, ale w ułagodzonych wersjach, by pasowały do klimatu stworzonego przy płycie Sand. Bardzo chciałam usłyszeć I Want You na żywo, no i przyznaję, że Maarten wypadł w niej widowiskowo, to podnosząc, to zniżając głos do trwożącego szeptu. Top wykonań tego wieczora, moim zdaniem. Marzyłoby mi się może Changes z wejściem w tłum, może I’m Never Gonna Let You Down Again z Fever i a na ostatek Powerless, które byłoby przemocarnym outro ze swoimi chorusami. A czy tobie czegoś zabrakło?
Weronika Szymańska: Dla mnie utworem, który na koncertach Balthazara sprawdza się wybitnie od zawsze jest Blood Like Wine. Moment, w którym cały zespół chóralnie wyśpiewuje wersy Raise your glass to the nighttime and the ways (…), potem do muzyków dołącza publika, przy każdej kolejnej pętli tekstu wznosząc w górę własne szkła – coś pięknego. Ciary i wzrusz niezmiennie, za każdym razem. Fever – tu chyba nawet nie trzeba nic dodawać, wystarczy posłuchać tego kawałka, aby móc wyobrazić sobie, co może się z nim dziać na koncertach. Absolutnie niedocenioną perełką z albumu Fever jest dla mnie Roller Coaster – słyszałam go tylko raz, na swoim pierwszym koncercie Balthazar i z pewnością marzy mi się, żeby wrócił do setlisty. Podobnie jak The Oldest of Sisters – przepadłam w tym utworze, gdy Jinte wykonywał go trzy lata temu solo, jedynie przy akompaniamencie puzonu – miazga. Wiadomo – Decency, Fifteen Floors, to klasyki, do których zawsze dobrze się wraca, ale setlista z gumy nie jest, a każdy kolejny koncert nie będzie wyglądał jak poprzedni. Można sobie posnuć teraz wishlisty, ale ostatecznie chyba i tak nic bym nie zmieniła, bo – podkreślę to jeszcze raz – bawiłam się wyśmienicie! Do tego stopnia, że żal mi było opuścić choćby minutę tego, co działo się na scenie, żeby dolać sobie piwa. :D
Maja Kozłowska: Mogłabym ułożyć whislistę przed koncertem, ale teraz? Jestem maksymalnie ukontentowana i czekam tylko na kolejny raz, a wszystko wskazuje, że nadarzy się on szybciej niż ostatnio. Salt Wave Festival – booking Balthazara już doprowadził ten festiwal do topki line-upów.
Balthazar w ubiegły czwartek wystąpił w Warszawie z albumem Sand. Powrót Belgów był, jak zwykle, świętem, które przeradza się w nienasycenie. Bo chce się ich więcej. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i […]
Obserwuj nas na instagramie: