Avril Lavigne niezmiennie nawołuje – buntujcie się i żyjcie pełną parą. Recenzja albumu „Love Sux”
Obserwuj nas na instagramie:
Avril Lavigne to niekwestionowana królowa zbuntowanych nastolatków (ale i nie tylko). Wielki powrót wokalistki to kolejny hołd w kierunku jej muzycznych korzeni. Czy jednak kreowany przez nią wizerunek dalej może być nazywany autentycznym?
Wiecznie nieokiełznana i zbuntowana Avril
Siódmy album Lavigne to powrót do jej pop-punkowych korzeni, których brakowało fanom wokalistki w przypadku jej poprzedniego wydawnictwa Head Above Water. Był to album spójny i skierowany przede wszystkim w stronę miłośników balladowych wykonań Avril. I choć momentami (według wielu z nich) był on po prostu nudny – znalazł nisze, która zapewniła mu niemały rozgłos. Jak jednak kreuje się Love Sux, z którym Avril postanowiła wrócić do swoich muzycznych korzeni?
Droga z kilkoma ostrymi zakrętami
Love Sux to album wybuchowy – dosłownie. To ponad 30 minut ciągłej jazdy bez trzymanki, która od początku do końca rozpędza się coraz bardziej. Pełno jest na nim gniewu, krzyków niezadowolenia i zbuntowanych haseł, które przecież samą Avril Lavigne ukształtowały. Niestety (pierwsze), co jakiś czas pojawiają się na nim także wyboje, które psują odbiór całego wydawnictwa.
Przeczytaj także: Avril Lavigne przyjedzie do Polski, ale nie w tym roku
Niestety (drugie) trzeba mu też przyznać to, że nie wnosi on nic nowego do dorobku artystki. Po przesłuchaniu całości złapałem się na tym, że mimo wstępnego zadowolenia po chwili nie potrafiłem sobie tak naprawdę przypomnieć poszczególnych piosenek, ponieważ plątały mi się one z poprzednimi wydawnictwami artystki. I niby z jednej strony fajnie, że Avril cały czas ma szacunek do swoich korzeni, które ukształtowały jej życie, a także muzyczny wizerunek, ale czy jednak artysta nie powinien się choć trochę rozwijać, a nie stale wracać na te same, muzyczne śmieci? Czy odgrzewanie stale tego samego kotleta ma dalej sens?
Wyważenie drzwi do muzycznego świata
Album otwiera piosenka Cannonball, która z impetem otwiera nam album. Jest to szybki, wykrzyczany i energiczny utwór, który nie bierze jeńców i z dumą zaprasza fanów Avril Lavigne do jazdy bez trzymanki, po jej muzycznych inwencjach. Wielokrotnie zadane jest nam bowiem pytanie – czy jesteście gotowi, CZY JESTEŚCIE GOTOWI – które rozpala nasz muzyczny głód do czerwoności i wraz z jego biegiem wyczekujemy kolejnych przystanków, na których postoje zaplanowała nam Lavigne.
Avril Lavigne – Cannonball, posłuchaj!
Avril Lavigne wgryza się w nieokiełznane brzmienia
Kolejny utwór, jakim jest Bite Me to znany nam już promujący album pierwszy singiel. Jest on niewątpliwie jedną z lepszych piosenek na płycie. Podczas jego trwania na naszych słuchawkach usłyszymy masę bardzo pikantnych dźwięków, które podjudzają nas do emocjonalnego wybuchu. Dla samej wokalistki jest to także wyzbycie się przeszłości, której Avril Lavigne na jego łamach otwarcie mówi – nie dostaniesz ode mnie drugiej szansy. Utwór jest odświeżonym i podrasowanym wizerunkiem wokalistki, która wraca do znanych już sobie brzmień. Tym razem jednak czarują nas one w zupełnie inny sposób i przedstawiają nam niekwestionowany muzyczny szlagier w dorobku Kanadyjki.
Naprawdę wróciłam do dźwięków, które na mnie wpływały na początku mojej kariery. Jestem do szpiku dzieckiem z małego miasta, które słuchało zespołów takich jak Blink-128, Green Day czy NOFX w liceum i tego się trzymam. Ten album jest szybki. Jest zabawą. To czysty rock and roll od początku do końca. Jest na nim dużo refleksji dotyczących różnych związków, przez które przeszłam i nawet jeśli jest kilka kawałków, które opowiadają o miłosnych doświadczeniach, które nie wypaliły, to jestem w tak dobrym momencie mojego życia, że całość to wciąż frajda, lekkość i zadziorność. Śmieję się z samej siebie, że tyle przeszłam w miłości
– przyznaje w wywiadzie wokalistka.
Moją uwagę przykuł także utwór Love Sux, który bez dwóch zdań rozkocha w sobie po raz kolejny fanów wokalistki. Jest to bowiem kwintesencja jej muzycznego dorobku. Zadziorność Avril Lavigne, od której aż emanuje zuchwałość i nieposłuszeństwo muzycznym standardom, po raz kolejny obudowana jest w znane jej brzmienia i wymowne refreny okupione powtarzanymi „na na na na na”, które w przyszłości (idę o zakład) zabiorą nas na niejedne parkiety. Piosenka ta jest także jasnym statementem artystki, który przekazuje wprost, że miłość ssie i jest do bani i nie powinniśmy przejmować się konsekwencjami, bo życie ma się przecież jedno.
Nie ukrywam – przy okazji tego utworu znowu poczułem to buntownicze nastawienie, które nie raz wpajała we mnie wokalistka. Brawo Avril, znowu Ci się to udało!
Avril Lavigne – Love Sux, posłuchaj!
Współprace na Love Sux okazały się jedną wielką klapą
Kiedy wyciekła tracklista albumu nie mogłem się nadziwić temu, że na albumie Avril zobaczymy takie gwiazdy jak Mark Hoppus (z Blink-182), blackbear, czy też Machine Gun Kelly. I naprawdę pomyślałem sobie wtedy, że takie połączenia po prostu rozwalą nam głowy i wysadzą nam głośniki. No i hmmm… nic mnie ani nie porwało, ani nie urzekło. Love It When You Hate Me, Bois Lie i All I Wanted to piosenki tak nudne, tak monotonne i tak powtarzalne, że po sekundzie zapominałem, że w ogóle zagościły one na moich słuchawkach. I naprawdę, nie wiem co nie zadziałało w tych duetach, bo przecież takie połączenia wielkich nazwisk powinny (przynajmniej w teorii) być totalnymi sztosami. Kkazały się jednak po prostu zapychaczami.
BUM BUM BUM!
Na całe szczęście – tak jak gniewnie zaczynaliśmy, tak również też kończymy. Zamykające album Break of a Heartache to prawdziwa impreza, którą artystka zamierzała zamknąć swoje wydawnictwo. Patrząc na tekst utworu i sam jego przekaz naprawdę dobrze jest zobaczyć wokalistkę w takim stanie. Wokalistkę, która na łamach ostatnio wydanego albumu Head Above Water szczerze przyznawała, że jest swoim życiem zmęczona i zawiedziona. Tutaj jednak słyszymy głośny okrzyk Avril Lavigne, że „nie czuję się już źle” i jest gotowa na nadchodzącą przyszłość.
Avril Lavigne – Break of a Heartache, posłuchaj!
Travis Becker w świetle podziękowań Avril Lavigne
W samej tej recenzji na pewno powinna się także pojawić postać Travisa Beckera. Przyjaźń Avril Lavigne z producentem muzycznym, była bardzo często nazywana przez wokalistkę odskocznią od problemów, z którymi musiała się mierzyć. Avril wielokrotnie komentowała, że z takim człowiekiem jak Travis praca przychodziła jej bardzo łatwo i wyczekiwała dni, kiedy mogłaby się po raz kolejny pojawić razem z nim w studiu nagraniowym. To właśnie jemu zawdzięcza ona swoje nowe wydawnictwo.
Przyjaźnimy się z Avril od dawna, ale chyba jeszcze dłużej jestem jej fanem. Jest prawdziwą twardzielką i ikoną jako artystka koncertowa, autorka piosenek i osoba. Weszliśmy w tym roku razem do studia i tak świetnie się bawiliśmy, że wiedziałam, że zaproponuję jej dołączenie do ekipy DTA. Jestem mega podekscytowany, że została częścią labelu. Nie mogę się doczekać, kiedy świat pozna jej nową muzykę.
– komentuje Travis Becker.
Zawsze podziwiałam Travisa i jego twórczość. Po raz pierwszy mieliśmy okazję współpracować 15 lat temu przy moim albumie „The Best Damn Thing“. Z przyjemnością patrzyłam, jak się rozwija w roli producenta. Spędziliśmy sporo czasu, pisząc piosenki i pracując razem nad płytą. No i podpisałam kontakt z jego wytwórnią. DTA jest idealnym domem dla mnie i mojej muzyki. Travis jako muzyk rozumie moją wizję, a jako artysta wie, na czym polega mój kreatywny proces i wie też, jakie są moje cele jeśli chodzi o karierę. Wspaniale, że w końcu wydaję „Bite Me“. To hymn o poznawaniu swojej wartości, o zrozumieniu, że zasługujemy na więcej i niedawaniu drugiej szansy komuś, kto na nie jest nas wart.
– dodaje Avril.
Love Sux to album spójny, ale monotonny
Dochodzimy więc do momentu, w którym album trzeba by było jakoś podsumować. Powiedzmy tu sobie jedno – Love Sux nie jest fenomenem. Ten album nie zawojuje rynku muzycznego, nie będzie okrzyknięty najlepszym krążkiem tego roku i z pewnością nie jest to też wydawnictwo, które pozwoli zdobyć wokalistce masę muzycznych nagród. Jest to krążek powtarzalny, momentami monotonny i po prostu stawiający Lavigne w świetle muzycznej stagnacji.
Z drugiej jednak strony sama Avril Lavigne określała go jako album pełen zabawy i kłódek, którymi domykała swoją przeszłość. W wielu wywiadach mówiła, że niezależnie od tego, jak przyjmie go przemysł muzyczny – jest z niego dumna, bo światu nie musi już nic udowadniać. Czy mamy tu więc coś do gadania wobec takich stwierdzeń? Tak naprawdę, to nie.
Pomimo braku muzycznego samorozwoju, w Lavigne jest coś, co stale przyciąga do niej ludzi. No bo bądźmy z sobą szczerzy – nikt przecież nie rozbudza w nas zwierzęcych instynktów tak jak ona. Avril Lavigne doskonale wie, że ludzkie zachowania dalekie są od ideałów, a tupnięcia nogą, to czasami za mało. Czy więc można to było zrobić lepiej? Tak. Czy była taka potrzeba? Nie. Czy dalej kochamy Avril? No ba. Dlatego nie bójcie się dać jej kolejnej szansy, bo buntownikiem jest przecież każdy z nas, prawda?
Avril Lavigne – Love Sux – posłuchaj albumu!
Avril Lavigne to niekwestionowana królowa zbuntowanych nastolatków (ale i nie tylko). Wielki powrót wokalistki to kolejny hołd w kierunku jej muzycznych korzeni. Czy jednak kreowany przez nią wizerunek dalej może być nazywany autentycznym? Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound […]
Obserwuj nas na instagramie: