Pelson: “Całe piękno tkwi w tym, żeby robić coś dla ludzi” [wywiad]
Obserwuj nas na instagramie:
Niedługo po premierze nowej płyty Pelsona, umówiliśmy się z nim na dłuższą rozmowę w centrum Warszawy – traf chciał, że rozsypał mu się samochód i ostatecznie spotkaliśmy się w jego mieszkaniu na Mokotowie.
Jak sam jednak mówi, auto ma tylko po to, żeby mieć czym wozić kije golfowe, a bardziej niż wielkie pieniądze interesuje go to, jak daleko jest w stanie pstryknąć kapslem. Próbowanie swoich sił w opowiadaniach, nieprzemijalność słów i bumelantowanie – o tym wszystkim przeczytacie poniżej.
Czytałeś ostatni wywiad z Rasmentalism na Onecie?
Nie, a dlaczego pytasz?
Ras powiedział tam: „(…) jest kilku raperów, którzy potrafią pisać. Na przykład Pelson. On pisze, jakby był pisarzem, a nie raperem”.
Miło słyszeć. Uważam jednak, że jestem przede wszystkim raperem, ale fakt, potrafię lirycznie uporządkować zwrotkę, żeby miała formę rozprawki. Składnią literacką również umiem się posługiwać.
Podejrzewam, że Rasowi chodziło też o to, że piszesz zupełnie inaczej niż pozostali raperzy…
…i świetnie, bo pracowałem na to całe życie, żeby ktoś mógł o tym tak powiedzieć. Dla mnie to jest fundament hip-hopu i pierwsza zasada bycia raperem: musi się mieć swój styl. Nie czyjś, nie pożyczony – swój. Styl opowiadania historii, budowania narracji i napięcia w utworach literackich – po tym się poznaje, kto się wyróżnia.
Kiedy doszedłeś do punktu, w którym poczułeś, że jesteś ze swojego stylu w pełni zadowolony?
Powiem tak: ja nigdy nie lubiłem wulgarnego rapu. Nie mogę tego słuchać, mój organizm przestaje wtedy funkcjonować. Jasne, sporadycznie wtrącenie przekleństwa jest wręcz konieczne, ale to właśnie w chwili, gdy zorientowałem się, że ten prosty, populistyczny rap mnie odrzuca, zacząłem dostrzegać, że zupełnie inaczej piszę. To wyszło naturalnie i do tej pory nie zastanawiam się, jak to robię.
Chwilę później Ras stwierdził, że piszesz za mądrze, żeby sprzedawać płyty.
To, czy płyta się sprzeda, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Hip-hop jest z ulicy i wielkich osiedli i na początku był wulgarny, populistyczny, buntowniczy, ale teraz już nie musi taki być.
Mówisz, że nie zastanawiasz się nad tym, jak piszesz – a przykładasz wagę do tego, żeby twój tekst bronił się jako sam tekst?
On w ogóle ma się nie bronić. Od momentu, kiedy go skończę, on po prostu jest i nie ma żadnego zadania. Nie raz łapałem się już na tym, że pisałem teksty z myślą o czymś, a ludzie tego zupełnie nie wychwycili, więc od jakiegoś czasu nie mam w tym żadnej misji. Moje teksty to moje emocje, ale nie liczę na to, że ktoś je poczuje. Ot, daję je ludziom – co oni z nimi zrobią, to indywidualna kwestia.
Hip-hop jest z ulicy i wielkich osiedli i na początku był wulgarny, populistyczny, buntowniczy, ale teraz już nie musi taki być.
Czytając twoje teksty we wkładce do Bumelanta, bez muzyki, bez twojej nawijki…
…one i tak miały swoją muzykę i rytm?
To jedno, a dwa, że one spełniały swoją rolę w takiej formie, podczas gdy teksty większości polskich raperów pozbawione bitu stają się kompletnie bezwartościowe. W świetle tego, czy nie myślałeś, żeby spróbować sił w pisarstwie?
Myślę nad opowiadaniami. Jestem fanem opowiadań w stylu Wiecha – krótkie, 2-3-stronicowe formy. O, chociażby tutaj [Pelson bierze z półki książkę Wiecha Warszawa da się lubić] – ciekawe, anegdotyczne, zabawne historie. W pisarstwie lubię krótką piłkę – podbródkowy, lewy sierp, lewy sierp, bania, bania, koniec (śmiech). Nie trafiają do mnie opisy zapachu zboża na sześć stron. Jeżeli ktoś nie wie, jak pachnie zboże, to ja mu o tym powiem w trzech słowach i jeśli go to zaciekawi, to pójdzie na pole i się sam przekona.
Masz już gotowe jakieś opowiadania?
Mam gdzieś zapisane ze dwa, ale to dopiero pierwsze próby. W każdym razie, odkąd przestawiłem się trochę z myślenia o muzyce na myślenie o opowiadaniach, zaczęły przychodzić do mnie życiowe historie, które są za długie, żeby je opowiedzieć w kawałku i zbyt ciekawe, żeby zamieścić je w dwóch zwrotkach.
Dla przykładu, niedawno zastanawiałem się nad sensem istnienia i miałem dużo egzystencjalnych rozmyślań. Pewnego dnia zszedłem do warzywniaka na dole i obok mnie stało dwóch chłopaków – na oko po siedem lat – z piłką. Jeden z nich pyta się sprzedawcy, ile kosztują gumy do żucia, na co sprzedawca odpowiada, że trzydzieści groszy. Chłopak poprosił o dwie, liczy te swoje drobniaki i wyszło mu, że ma tylko pięćdziesiąt pięć groszy. – To jednak poproszę tylko jedną – mówi. Stoją we dwóch, to myślę – co oni z tą jedną gumą zrobią? Mówię więc do sprzedawcy, żeby dał dwie gumy i dorzucił jeszcze po cukierku dla każdego, a ja zapłacę. Dzieciaki wyszły ze sklepu z tymi cukierkami i jeden z nich obrócił się, cały zarumieniony i mówi: ale fart! To jest super materiał na opowiadanie – ja tu się głowię nad swoim życiem, zastanawiam się, o co w nim chodzi, podczas gdy te chłopaki cieszą się z gumy do żucia. Można to fajnie rozwinąć.
W pisarstwie lubię krótką piłkę – podbródkowy, lewy sierp, lewy sierp, bania, bania, koniec. Nie trafiają do mnie opisy zapachu zboża na sześć stron.
Czyli wystarczy wyjść do warzywniaka…
…i to już zaczyna się dziać w przestrzeni. Jeśli ma się dobrą relację ze wszechświatem i jest się w nim trochę bardziej obecnym, to czuje się inne rzeczy niż czułoby się, nie będąc obecnym. Wtedy się po prostu wchodzi do warzywniaka, bierze co trzeba, płaci i szybko wychodzi.
Dwie poprzednie EP-ki zawierały w tytułach liczby i w wywiadach mówiłeś, że mają one dla ciebie duże znaczenie. W swoich tekstach jednak z dużą precyzją i dużym szacunkiem podchodzisz do słowa – jaki jest twój stosunek do niego?
Lubię słowa i lubię się nimi bawić. Liczby ode mnie szybko odchodzą, a słowa zostają na długo. Dzisiaj zacząłem eksperymentować z wyrażeniem „Warszawa w pigułce”. Pomyślałem o tych wszystkich imprezach, młodych ludziach, którzy na nie chodzą, i o narkotykach, które biorą. Za moich czasów nie było mefedronu, nie było MDMA. Wiem, że to sformułowanie jeszcze długo będzie za mną chodziło i pewnie zawrę je kiedyś w jakimś kawałku, chociażby w dwóch wersach. [Pelson rymuje, improwizując] Dzieciaki biorą mefkę, później im to schodzi / wracają do domu na zamułce – Warszawa w pigułce.
A skąd bierze się twoja bumelancka postawa?
Tak żyję, po prostu. Nigdy nie kręciło mnie poważne, stabilne życie z rodziną, z psem i z samochodem kombi – chociaż kombi akurat mam, ale tylko ze względu na to, że kije golfowe muszą mi się gdzieś mieścić (śmiech). Nie mam potrzeb typu: wielki dom, wielki jacht, coraz większy dom, jeszcze większy jacht… Od bitwy o statusy społeczne, bardziej mnie interesuje, czy jak pstryknę kapslem pod wiatr, to czy ten kapsel poleci sześć metrów, czy osiem.
Od bitwy o statusy społeczne, bardziej mnie interesuje, czy jak pstryknę kapslem pod wiatr, to czy ten kapsel poleci sześć metrów, czy osiem.
Na nowej płycie jawisz się jako osoba zupełnie pozbawiona pretensji do świata.
To kwestia akceptacji. Jeżeli akceptuje się siebie i swoje tu i teraz, to wszelkie pretensje, żal i gniew odchodzą. Trafiłem na różnych ludzi – m.in. na Eckharta Tolle [niemiecki nauczyciel duchowy – przyp. red.] – którzy mi pokazali, że tak naprawdę oprócz tego, żeby poczuć, że jesteśmy, niczego nie potrzebujemy. Jak się czuje, że się jest, to świat wygląda zupełnie inaczej.
Wspomniałeś o golfie…
Od ośmiu lat gram amatorsko w golfa – tam są moje puchary z różnych zawodów [Pelson wskazuje na szafkę]. Niedługo jadę do Olsztyna na klubowe mistrzostwa Polski amatorów z moją drużyną Golf Park Józefów i mam nadzieję, że wejdziemy do klasy mistrzowskiej. Wiem jednak, że będzie ciężko, ponieważ w tym roku zgłosiło się masakrycznie dużo zespołów.
Jeszcze spoza muzycznych rzeczy, to od niedawna pracujesz w Aferze.
Tak, przychodzę sobie czasami popracować za barem u mojego kumpla – chociażby po to, żeby porobić jakieś w miarę regularne rzeczy, bo jednak dwadzieścia lat bumelantowania, grania koncertów i pracowania dwa dni w tygodniu potrafi zrobić bałagan w głowie. Dzięki tym nowym obowiązkom umiem się jakoś określić i wiem, że jestem komuś potrzebny i że ktoś na mnie liczy. To mnie stabilizuje i przy okazji odciąga od alkoholu.
W twoim przypadku nie chodzi też o ten kontakt z ludźmi? Mam na myśli to, że – wnosząc po twoich płytach – nie wyobrażam sobie ciebie w pracy biurowej.
Zgadza się. Widziałeś film Siła Spokoju?
Nie.
Młody chłopak spotyka tam swojego dawnego nauczyciela i dziwi się, że tak wielki autorytet i rozwinięty byt duchowy może pracować na stacji benzynowej. Wtedy nauczyciel tłumaczy mu, że całe piękno tkwi w tym, żeby robić coś dla ludzi, żeby pracować w usługach. Ja to zrozumiałem i chciałem sprawdzić, co właśnie w tej chwili robię. Żyję w mieście, żyję z ludźmi i lubię ich – nie mam przed nimi żadnych tajemnic ani nie mam wobec nich nieszczerych intencji.
Na koniec: poprzednia EP-ka 186 dni była jesienno-zimowa, jeszcze wcześniejsza 3854 i 3 kroki – wiosenno-letnia. A jaki jest Bumelant?
Skojarzenia z porami roku przy poprzednich albumach wyszły od słuchaczy i ja później też to podchwyciłem, ale Bumelant jest uniwersalny. Bumelant jest mój, to jestem ja – nie wiem, czy to jakaś pora roku (śmiech). Na pewno jest to pogoda ducha.
Sprawdź inne nasze wywiady:
RAU: „Od teraz będę wchodził i rozpie***dalał” [wywiad]
Małpa: „Udało mi się uciec od syndromu drugiej płyty” [wywiad]
Niedługo po premierze nowej płyty Pelsona, umówiliśmy się z nim na dłuższą rozmowę w centrum Warszawy – traf chciał, że rozsypał mu się samochód i ostatecznie spotkaliśmy się w jego mieszkaniu na Mokotowie. Jak sam jednak mówi, auto ma tylko po to, żeby mieć czym wozić kije golfowe, a bardziej niż wielkie pieniądze interesuje go […]
Obserwuj nas na instagramie: