„Obi-Wan Kenobi”: mistrz wypadł z formy [recenzja]
Obserwuj nas na instagramie:
Obi-Wan Kenobi był bardzo długo wyczekiwaną przez fanów produkcją. Sześcioodcinkowy serial przyniósł jednak małe rozczarowanie.
„Hello there” Obi-Wan Kenobi
Nie tak dawno temu, w nie tak Odległej Galaktyce, pewien szkocki aktor ku uciesze wielu fanów potwierdził na scenie, że ponownie wcieli się w rolę sympatycznego, brodatego mistrza Jedi. Od tamtej pory, wieści o serialu Obi-Wan Kenobi wywoływały we mnie skrajne emocje. Wiecie, jak to jest, kiedy rzeczywistość nieco rozmija się z oczekiwaniami już na etapie produkcji, bo nie wygląda na to, żeby miało się coś zmienić w samym serialu. Wieści o angażu Haydena Christensena, który miał pojawić się w roli Dartha Vadera zapaliły już pewną lampkę ostrzegawczą, na której widniała naklejka z napisem „fanserwis”. Pomimo tego warstwa nostalgii i sentymentu trzymała mnie jednak po stronie tych pozytywnie nastawionych. Czy wsiadłem do hypetrainu? Jak najbardziej, bo Obi-Wan Kenobi jest moją ulubioną postacią z uniwersum Gwiezdnych wojen i wyczekiwałem jego kolejnego pojawienia się na ekranie. Pan Disney przyszedł z pomocą, dał możliwości (i pieniądze), rozpalił nadzieje, twórcy dostali na talerzu gotową, uwielbianą postać, a i tak byli w stanie nie wykorzystać jej potencjału.
Dawno, dawno temu w Odległej Galaktyce…
Minęło już dziesięć lat od upadku Zakonu Jedi i przekształcenia Republiki Galaktycznej w Imperium Galaktyczne. Totalitarne państwo pod rządami Imperatora jest w okresie swojej największej potęgi, sprawując kontrolę nad galaktyką. Jedi, którzy przeżyli Rozkaz 66 ukrywają się i są ścigani przez Inkwizytorów – specjalnie wyszkolonych użytkowników Mocy pod rozkazami Dartha Vadera. Obi-Wan Kenobi przyjął imię Ben i prowadzi monotonne życie na Tatooine, pilnując Luke’a Skywalkera. Brodatego mistrza Jedi nawiedzają koszmary i wyrzuty sumienia, Ben obwinia się o upadek swojego ucznia Anakina, a pomocy szuka próbując skontaktować się ze swoim dawnym mistrzem, Qui-Gon Jinnem. Niestety bezskutecznie. Życie Bena zostaje zakłócone, kiedy kontaktuje się z nim jego dawny znajomy, proszący byłego Jedi o pomoc w sprawie, która może stać się kluczowa dla losów Galaktyki.
Sama konstrukcja historii bezpośrednio nawiązuje do pierwszej trylogii. Gdzieś trzeba lecieć, kogoś uratować, nic nowego. Fabuła Obi-Wana Kenobiego jest raczej mało wciągająca, głównie ze względu na fakt, że to już po prostu było. I w filmach i w serialu Mandalorianin. Scenariusz pełen jest nielogiczności, dziwnych zabiegów, a serialowi nie pomaga również chaotyczna, niespójna reżyseria. Co jest z resztą dziwne biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie sześć odcinków wyreżyserowała Deborah Chow. Zabrakło tu wyraźniejszej obecności osoby odpowiedzialnej za ostateczny kształt poszczególnych odcinków. Obi-Wan Kenobi ma wiele dziwnych elementów, które możemy tłumaczyć sobie świadomym lub nieświadomym nawiązywaniem do filmów. Gwiezdne wojny to w końcu space opera. Nie wygląda to jednak tak, jak powinno i przypomina bardziej fanowską produkcję. Weźmy tu na przykład pościg z pierwszego odcinka czy szturm imperialnych oddziałów na Jabim. Kto oglądał ten wie, o czym mówię.
Nie tędy droga
Serial pokazuje również, że Disney idzie w ilość, a nie jakość. Ma spore problemy z tempem i rozwojem jakichkolwiek postaci poza głównym bohaterem. Nowe, drugoplanowe postacie w zasadzie nie istnieją. Nie ma czasu, aby jakkolwiek się z nimi zżyć, jest bardzo nierówny. Obi-Wan Kenobi mocno opiera się tylko na trójce bohaterów: oprócz tytułowej postaci są to Darth Vader i Leia Organa, a więc klasyczni już bohaterowie z pierwszej trylogii. Główna antagonistka (a przynajmniej do pewnego momentu) Inkwizytorka Reva po prostu nie sprawdza się w roli największego przeciwnika w serialu. Teraz oczywiście jest już musztarda po obiedzie, ale uważam, że Wielki Inkwizytor o wiele lepiej sprawdziłby się jako ten zły. Motywacje i wątek Revy niezbyt angażują. Twórcy próbowali ratować się plot twistem, który wypadł całkiem okej, ale nie zmienił jej historii i zaangażowania o 180 stopni. A szkoda, bo to było jedynie sześć odcinków, które można było zagospodarować o wiele ciekawiej.
O ile scenarzyści nie poradzili sobie z kreowaniem swoich postaci, tak bardzo dobrze zaczerpnęli z tego, co już stworzono. Obi-Wan jest złamany psychicznie, momentami zgorzkniały, momentami widać w jego oku iskrę ciepła i sympatii, które były widoczne w trylogii prequeli. W trakcie serialu przechodzi oczywiście przemianę, a jej kwintesencją jest świetna walka ze swoim dawnym uczniem. Darth Vader jest na szczycie swojej potęgi: budzi respekt i strach samą swoją prezencją, a kiedy posługuje się Mocą, czuć jego siłę. Leia, pomimo młodego wieku, jest zaradna i bystra, co doskonale współgra z tym, co widzieliśmy w starszych filmach, zaś twórcy subtelnie podkreślają, że ona również jest dzieckiem Anakina Skywalkera. Fakt ten jest przez wielu fanów pomijany. W wyważony sposób zagrali także fanserwisem: nie ma go dużo, a jeśli już się pojawia, to bardzo naturalnie. I dzięki temu serial gra na nostalgii, budząc w nas brzdąców, którzy kilkanaście lat temu siadali przed telewizorem oczekując na seans animowanych Wojen klonów. Tutaj zdecydowanie duży plus.
Obi-Wan Kenobi miał być zwrotem w dobrym kierunku
Od strony realizacyjnej, zaczynając na pracy kamery, zdjęciach, kolorystyce, na muzyce kończąc, serial jest nijaki. Dominuje szary filtr, który nie pomaga przy oglądaniu, a wręcz go utrudnia. Żaden z oryginalnie stworzonych motywów muzycznych nie zapada w pamięć, a przecież muzyka zawsze była dużą siłą Gwiezdnych wojen. Nawet w tak słabej produkcji, jak Księga Boba Fetta, główny motyw muzyczny mocno się wyróżniał i zapadał w pamięć. Porównywałem już Obi-Wana Kenobiego do fanowskiego filmu, stąd nieco dziwi mnie to, jak serial ogólnie wygląda. Przy takich pieniądzach i zapleczu wymagam jednak o wiele wyższego poziomu.
Mogę mieć zaburzoną ocenę tego serialu: pod paroma względami mnie rozczarował, widziałem i jestem świadom jego licznych wad i uważam, że lepiej sprawdziłby się jako dłuższy film, ale mimo to moja sympatia do marki i samej postaci Obi-Wana mocno zawyżają moją opinię. Daleko tej produkcji do ideału, to na pewno. Jest zwykłym średniakiem podlanym nostalgią. Stawia też pytanie dotyczące przyszłości Gwiezdnych wojen, które w tym momencie kręcą się w miejscu. Ciągle Skywalkerowie, ciągle piaszczysta Tatooine. Obi-Wan Kenobi uniwersum nie rozwija, jest bardziej ciekawostką i gratką dla fanów. Szkoda tylko, że przygotowaną i podaną w takiej formie. Czy nadchodzący Andor coś zmieni? Mam taką nadzieję, bo jak pokazał pierwszy sezon Mandalorianina, oryginalność Gwiezdnym wojnom nie zaszkodzi. Trzeba tu czegoś świeżego.
Obi-Wan Kenobi był bardzo długo wyczekiwaną przez fanów produkcją. Sześcioodcinkowy serial przyniósł jednak małe rozczarowanie. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins „Hello there” Obi-Wan Kenobi Nie tak dawno temu, w […]
Obserwuj nas na instagramie: