Parov Stelar: „Muzyka i malarstwo są jak rodzeństwo” [wywiad]
Obserwuj nas na instagramie:
Co ma wspólnego muzyka, produkowana przez Parov Stelar z serialem Stranger Things? Jaka jest druga po muzyce pasja tego wyjątkowego producenta? Jak doszło do tego, ze jeden z jego występ w Polsce nie został o mały włos odwołany? O tym wszystkim przeczytacie w naszym wywiadzie. Zapraszamy do lektury!
Król electro swingu
Marcus Füreder, znany szerzej jako Parov Stelar, to austriacki producent i muzyk, który od ponad dwóch dekad czaruje słuchaczy swoją unikatową mieszanką ciepłej, tanecznej elektroniki z popularnym w latach 30/40 XX wieku swingiem. Artysta ma na swoim koncie aż 14 albumów, z których ostatni, zatytułowany Moonlight Love Affair, ujrzał światło dzienne pod koniec kwietnia. Nazwany “Królem electro swingu” muzyk zagra 21 listopada na warszawskim COS Torwar – przy tej okazji udało nam się uciąć z Austriakiem całkiem przyjemną pogawędkę.
Parov Stelar – wywiad
Kamil Downarowicz: Kiedy słucham twojej nowej płyty Moonlight Love Affair, myślę sobie, że nagrała ją szczęśliwa osoba, która postrzega świat w pozytywny sposób. Mam rację?
Parov Stelar: I to jak! Bardzo się cieszę, że da się to wyczytać z mojej muzyki – znaczy to, że spełnia ona swoje zadanie. Uważam się za szczęśliwego, spełnionego człowieka oraz artystę i chce te pozytywne emocje, które we mnie buzują, przekazać innym ludziom. Jeśli ktoś poczuje się lepiej, kiedy puści sobie mój kawałek, to znaczyć to będzie dla mnie naprawdę dużo.
Od kilkunastu ostatnich lat jesteś wierny stylowi muzycznemu, który można nazwać elektroniczną muzyką swingową. Wydaje się, że okres przedwojenny stanowi dla ciebie niewyczerpalne źródło inspiracji.
Parov Stelar: Cóż, muszę przyznać, że od czasu do czasu uwielbiam produkować rzeczy z różnych rejonów muzyki elektronicznej, ale rzeczywiście lata 20. i 30. XX wieku są mi duchowo i artystycznie najbliższe. Jestem jednym z tych gości, który mówi „żałuję, że nie urodziłem się w innej epoce”.
W takim razie jak próbujesz się “połączyć” ze swoją ukochaną epoką? Słuchasz muzyki z tamtych lat, czytasz przedwojennych autorów i oglądasz czarno-białe filmy?
Parov Stelar: Na pewno jest tak, że kiedy widzę zdjęcia z tamtych czasów i bijący z nich klimat, to czuję się do głębi poruszony. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że był to trudny okres dla ludzi, którzy wtedy żyli. Kryzys finansowy, bezrobocie, rodzące się nacjonalizmy itp. Jednocześnie np. w Berlinie, paradoksalnie, kwitła wtedy wolność artystyczna i osobista. Ludzie żyli na całego, bawiąc się w nocnych klubach. To właśnie wtedy organizowano pierwsze imprezy, na których grano nowoczesną muzykę rozrywkową. Zaryzykuję i powiem, że duch tamtych czasów przypominał lata dziewięćdziesiąte i odbywające się wtedy rave’y. Staram się przenieść tamten klimat do czasów współczesnych.
Wracając jednak do twojego pytania – Artie Shaw jest tym artystą, którego cenię najbardziej z okresu przedwojennego. Bardzo lubię też oglądać niemieckie filmy z nurtu ekspresjonistycznego. Co jakiś czas urządzam sobie wieczór z którymś z tytułów wyreżyserowanych przez takie postacie, jak Robert Wiene, Fritz Lang czy Friedrich Wilhelm Murnau.
Parov Stelar – Fire
Dobrze, wróćmy na chwilę do Moonlight Love Affair. Najbardziej współczesnym utworem na płycie jest Fire, który przypomina mi zagubioną piosenkę ze ścieżki dźwiękowej do serialu Stranger Things. Możesz nam powiedzieć coś więcej o tym nagraniu?
Parov Stelar: To zabawne, bo większość osób wspomina właśnie o tej piosence i rzeczywiście nie tylko ty porównywałeś ją do soundtracku z serialu Stranger Things. Co ciekawe, robią to szczególnie kobiety. Cóż, ta kompozycja zaczęła się od gitarowego riffu. Jest ona wg mnie bardzo bluesowa i brudna. Wiesz, zrobiłem ją chyba w trzy dni. To był bardzo szybki, przyjemny i dobry proces. Mam wrażenie, że jest to mocno erotyczny kawałek, ukazujący seksualne napięcie między mężczyzną i kobietą.
A gdybyś miała wybrać swoją ulubioną kompozycję ze swojego nowego albumu, to która z nich by to była?
Parov Stelar: Och, to zawsze trudne pytanie. W takich sytuacjach zazwyczaj mówię, że „to przecież są moje dzieci i nie chcę wybierać jednego, najbardziej ukochanego z nich”. No ale niech ci będzie. Bardzo lubię wspomniany przez ciebie Fire, ale bliskie mojemu sercu są także kawałki Dirty Mariposa i Black Bird.
Zaprojektowałeś i namalowałeś również okładkę do Moonlight Love Affair. Czy możesz nam powiedzieć o niej kilka słów?
Parov Stelar: Wiesz, prawda jest taka, że malować zacząłem na długo przed rozpoczęciem kariery muzycznej. Pracowałem nawet zawodowo przez jakiś czas jako malarz. Studiowałem sztukę w Berlinie i w Austrii, więc, jak sam widzisz, sztuka jest dla mnie czymś więcej niż tylko muzyką. To jest słuchanie. To jest też oglądanie. To jest czucie i dotykanie struktury rzeczywistości. Staram się malować do każdej piosenki, czego oczywiście nie da się pokazać na Spotify.
Jeśli mówimy o okładce do Moonlight Love Affair to widzimy na niej dwie dziewczyny lub dwie panie z zawiązanymi oczami. I na tym zakończę. Zawsze powtarzam, że w sztuce najciekawsze są rzeczy, których nie widać. Można podejrzewać, co się za nimi kryje i wtedy jest to bardzo osobisty proces. I to właśnie ma dla mnie największą wartość.
W czasie pandemii zaprezentowałeś w swoim rodzinnym mieście wystawę swoich prac plastycznych, prawda?
Parov Stelar: Cóż, maluję od 30 lat, więc trochę tych moich prac się nazbierało. Dla mnie muzyka i malarstwo są jak rodzeństwo. W mojej twórczości następuje bardzo silny proces symbiotyczny między tymi dwiema dziedzinami sztuki. Kiedy maluję, od razu słyszę muzykę lub dźwięk do obrazu. A kiedy tworzę muzykę, widzę w wyobraźni obraz do niej, który muszę potem namalować. A więc jedno i drugie oddziałuje na siebie. Wydaje mi się, że to funkcjonuje na zasadzie ogień – woda. Oba te żywioły potrzebują siebie nawzajem i ja potrzebuję ich. Przyznam, że sztuka jest dla mnie najważniejszą częścią życia.
Następne moje pytanie nie będzie pytaniem łatwym – ostrzegam. Na Moonlight Love Affair znajdziemy utwór Odessa, który może wywołać pewną konsternację u słuchaczy. Jest to bowiem bardzo radosny, skoczny kawałek, a, jak wiemy, w Ukrainie toczy się wojna, Odessa jest ostrzeliwana przez wojska rosyjskie.
Parov Stelar: Taaaak, już mi się oberwało za to po głowie. Powiem ci, jak to dokładnie wyglądało. Za tą piosenką kryje się pewna historia. Odessę nagrałem półtora roku temu – poznałem wtedy chłopaka z zespołu rosyjsko-ukraińskiego Russian Gentlemen’s Club. Nazywał się on George. Powiedziałem mu wtedy: słuchaj, George, gram w Odessie za trzy tygodnie koncert, chciałbym, żebyśmy wystąpili razem na scenie z jakimś wspólnym kawałkiem. George zaproponował mi wtedy właśnie Odessę i wytłumaczył, że w oryginale powstała ona w latach trzydziestych. Zgodziłem się na to bez wahania, chciałem w ten sposób oddać hołd miastu i jego mieszkańcom. I rzeczywiście zagraliśmy wtedy ten utwór. Ludzie z Odessy kompletnie oszaleli i mówili: “Wow, to jest taka energia. Niesamowite”. Podobnie działo się w Moskwie, w której zagraliśmy dwa tygodnie później. Ludzie dosłownie eksplodowali pozytywną energią. Śpiewali razem z nami. Wiesz, to była piosenka, którą śpiewano w dawnych krajach radzieckich. Tak mi to wytłumaczyli: “Cóż, Odessa działa w Moskwie. Działa w Ukrainie. Muzyka może naprawdę przekraczać granice. To nie ma nic wspólnego z polityką ani z niczym innym. To jest dla ludzi”.
Potem, oczywiście, postanowiłem umieścić ten kawałek na mojej płycie. A jak wiadomo, miałem napięte terminy. Data wydania albumu i tego wszystkiego, co wokół niej, była ustalona ze Spotify, Amazon Music itp. Działo się to pół roku przed rozpoczęciem wojny. I dokładnie wtedy, gdy zamierzaliśmy wydać tę piosenkę, zaczęła się wojna. Nie mieliśmy szans, żeby ją zdjąć. A najsmutniejsze dla mnie było to, że oczywiście niektórzy zaczęli komentować, że pracuję dla Rosjan i stoję po stronie oprawców. A ja chciałem wyjaśnić: słuchajcie, chłopaki, w Russian Gentlemen’s Club grają także Ukraińcy! Ale, wiesz, jak tylko zaczynasz się tłumaczyć, to automatycznie czujesz się winny.
Czas na moje ostatnie pytanie. W swojej karierze zagrałeś grubo ponad 1000 koncertów. A który z nich jest dla ciebie numerem jeden?
Parov Stelar: Dość niedawno wystąpiłem we Francji przed 100-tysięczną widownią. To był zdecydowanie największy koncert, jaki dałem w całym swoim życiu i było to naprawdę niesamowite przeżycie, którego nigdy nie zapomnę. Z drugiej strony grałem w twoim kraju, w Warszawie, z 40-stopniową gorączką. Początkowo chciałem odwołać występ, jednak zobaczyłem, ile ludzi przyszło, aby mnie zobaczyć i jak bardzo entuzjastycznie byli nastawieni. Powiedziałem wtedy do swojego zespołu, że musimy wystąpić, nie ma innej opcji. Okazało się, że daliśmy wspaniały występ, zapomniałem zupełnie o złym stanie swojego zdrowia. Potem spałem przez dwa dni bez przerwy, ale zdecydowanie było to warte tego, co przeżyłem na scenie.
Co ma wspólnego muzyka, produkowana przez Parov Stelar z serialem Stranger Things? Jaka jest druga po muzyce pasja tego wyjątkowego producenta? Jak doszło do tego, ze jeden z jego występ w Polsce nie został o mały włos odwołany? O tym wszystkim przeczytacie w naszym wywiadzie. Zapraszamy do lektury! Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te […]
Obserwuj nas na instagramie: