Rewolwer ze ślepakami. Recenzja albumu „W samo południe” ReTo
Obserwuj nas na instagramie:
Nowy krążek ReTo skupia jak w soczewce najpoważniejsze wady przeładowanego osobowo mainstreamu rapowego w naszym kraju.
Aplikacja na stanowisko szeryfa
W momencie, w którym piszę ten tekst, liczba słuchaczy ReTo na Spotify przekroczyła milion. Sukces? A jakże. To zresztą kolejne potwierdzenie ogromnej popularności rapera z Piastowa, mającego na swoim koncie złote i platynowe płyty. Jego kariera rozkręciła się raptem pięć lat temu, sam ma dopiero 26. Tak naprawdę niewiele za nim, a bardzo dużo jeszcze przed nim. Zdecydowanie jest co robić.
Mimo generowania ogromnych zasięgów, a tym samym rozgoszczenia się w wysokim rejestrze głównego nurtu, można mieć wątpliwości, czy jego wybory artystyczne bardziej utrudniały mu działania, czy też może je wspomagały. Tak naprawdę jedynym strzałem w środek tarczy jest do tej pory chillwagon. Formuła mem-rapu, napędzana na ogół krótkimi wejściami i bardziej brzmieniem niż tekstem, wydawała się wręcz skrojona dla niego i faktycznie taka jest. O ile dostarcza w niezobowiązującym klimacie, o tyle jego solowe zmagania najczęściej kończą się artystycznym fiaskiem, w którym pierwsze skrzypce gra twórcza wymuszoność.
Zostawiając na boku cyferki, które (pomimo swej wagi streamingowej) nie powinny być dla nikogo jakościowym kompasem – indywidualne projekty więcej obiecywały niż dawały, miały ledwie singlowe przebłyski. Od mixtape’ów nie ma co wymagać zbyt wiele, jeśli pozostają w łączności z pierwotnym rozumieniem formy, ale już od albumów – tak. Przede wszystkim dlatego, że każdy miał być zbudowany na osobnym, przemyślanym patencie, a ostatecznie wychodziło na to, że koncept był pozorny, głównie marketingowy. Za każdym razem brakowało rzetelnej egzekucji całości i ciekawych treści z wybranego kręgu tematycznego. Na Dzikim Zachodzie również czuję się zrobiony w konia jako słuchacz. Zbyt dużo tu salonowych oczywistości z życia popularnego nawijacza, zbyt mało saloonowych obserwacji.
ReTo – Bourbon (prod. Raff J.R)
Wyjątkowo niewciągający western
Jedno muszę zaznaczyć – gdyby W samo południe było poprowadzone tak jak Billy Kid, najprawdopodobniej oceniałbym, że to średnia, acz hitowa płyta. Pomijam nawet, że dzięki temu kawałkowi dowiedziałem się, iż wers Jak byłem na zakręcie, miałem z czego skręcać jest szczytem lirycznej kreatywności gospodarza. Nie mogę nie zwrócić uwagi na fakt, że akurat w tym przypadku, mimo kilku łysych linijkowo miejsc, trzymanie się motywu przewodniego wyszło całkiem zgrabnie.
Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że to ten utwór powinien znaleźć się na pierwszym miejscu tracklisty, by odbiorca chwilkę później zrozumiał, co tak naprawdę oferuje całość. A oferuje western, na którym ludzie spaliby jak susły nawet w trakcie pojedynków. Już otwierający album Rewolwer to rzecz wypluta z generatora rymów nie na temat w zwrotkach, z refrenem tak nieskładnym, że to aż nie przystoi na pewnym poziomie. Dalej nie jest wcale lepiej, często wręcz gorzej. To w ogóle jedno z tych wydawnictw, które tak nie angażuje treściowo, że człowiek mimowolnie, z nudów, wynotowuje sobie wszelkie niezgrabności. Nie zawiesza za to ucha na zaproponowanym wątku, bo istnieje on czysto teoretycznie. Zamiast niego może posłuchać pytań z gatunku: czy w gaciach nie brak ci jaj?, przemielić w głowie lotny wers: ludzie są w maskach, choć byli zawsze czy też przypomnieć sobie o niechlubnym dziedzictwie polskiego freestyle’u za sprawą esencjonalnego choć mamy inne fryzury, to jestem na ciebie cięty.
Podobnie jak przy okazji paru innych tegorocznych premier, można także odnieść wrażenie, że bycie mainstreamowym raperem sprowadza się często do wielkiego wypalania traw, przewidywalnych rozważań natury ogólnej i bezosobowego podejścia. Pół biedy, gdy jest to ubrane w słowa, które znamionują autorskie podejście, zestawienia wyrazów są na swój sposób barwne. Tu tak nie jest, nie ma w sumie nad czym się rozwodzić. Tłumaczenie wszystkiego pop-rapową konwencją to obniżanie i tak niskich standardów, które panują obecnie na scenie.
ReTo – Billy Kid (prod. Kubi Producent)
To nie kwestia broni
Czy ReTo porwał się na koncepcję, której nie był z jakiegoś powodu w stanie zrealizować? Myślę, że tak. Od początku kariery liryka to jego największy problem, więc wspomniany już pop-rap wydaje się najlepszą ścieżką muzyczna, którą stara się zagmatwać, wrzucając sobie na kark niepotrzebne motywy. Nawet antyfani powinni bowiem przyznać, że facet ma warsztat i słuch, które sprawiają, że bez szukania kwadratowych jaj lepiej wykorzystałby swój potencjał. Przy takich założeniach nie ma jak trafić. Do innych ma odpowiednią amunicję.
Ten nieszczęsny wstępniak w postaci Rewolweru dostał spokojną nawijkę, dobrze komponującą się z muzyką pełną gwizdań i rozrzuconych w przestrzeni dźwięków, z (serio!) saloonowym sznytem. Swoboda wokalna i uzasadniona pewność siebie sprawiają, że album jest, jak to się brzydko mawia, słuchalny. Warunki głosowe pozwalają gospodarzowi chwycić melodię i pójść z nią pod rękę, niezależnie czy akurat chce operować zdarciem strun, czy też postawić na niezakłócone płynięcie po podkładzie. Bity nim nie rządzą, to on rządzi bitami, zmieniając tempo, dostosowując poziom emocji, ustawiając odpowiedni flow. Zarzucić można mu, że za często wpada w schemat, w którym rozpoczyna umiarkowanie, po czym zbyt gwałtownie, z kaskadą przekleństw, kopie produkcję. To męczy.
Trzeba mu również oddać, że w warstwie muzycznej znalazł to, czego – przynajmniej w teorii – szukał. Choć wstępy zazwyczaj nie elektryzują, wpisują się w zamysł popkulturowy, a całościowo są plastyczne. Tak, to nieszalejące formalnie cykacze, lecz niekiedy osobne, z działającymi liniami melodycznymi. Tworzą je szybkie szarpania strun, delikatne pianka, liczne pogłosy, lekkie harmonijki czy rozszerzające się basy. Nie gryzą się, pracują na wspólny sukces, który jednak ma nie nadejść. Ale to nie ich wina.
ReTo – Kingda Ka (prod. D3W)
Czas wyjechać do nowego miasta
Kolejny już raz potwierdzenie znalazła opinia, że przy szerzej zakrojonych tematycznie materiałach solowych ReTo sam dla siebie nie jest sprzymierzeńcem. Czy jednak wypada się temu choćby trochę dziwić? No nie, skoro to sytuacja powtarzająca się w głównym nurcie polskiego rapu po raz n-ty.
Ten rynek, z każdym miesiącem coraz bardziej wymuszający odróżnianie się od konkurencji, sprawił, że raperzy będą tylko częściej i częściej wpadać w pułapkę nagrywania krążków, które nijak nie pasują nie tyle do ich umiejętności, ile świadomości twórczej i konsekwencji. Jeśli mam jednak wybierać, to z dwojga złego wolę strzały obok tarczy, które przynajmniej starają się być inne niż reszta. Nie mam przy tym wątpliwości, że ci z naprawdę mocną, ustabilizowaną pozycją w grze będą prędzej stawiali na bezpieczeństwo najnudniejsze z nudnych. Algorytmy nie kłamią, za to karmią.
Nowy krążek ReTo skupia jak w soczewce najpoważniejsze wady przeładowanego osobowo mainstreamu rapowego w naszym kraju. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Aplikacja na stanowisko szeryfa W momencie, w którym […]
Obserwuj nas na instagramie: