7 filmów, które miały zmienić oblicze kina. Nie wyszło
Obserwuj nas na instagramie:
Miały wprowadzać na ekrany zupełnie nową jakość, proponować rewolucyjne technologie, rozpoczynać kolejny etap w historii kina. Przepadły – pomimo ogromnych budżetów i znanych nazwisk.
Filmy z ambicjami, którym nie wyszło
Większość powstających każdego roku filmów ma jakiś cel, nawet jeśli jest to po prostu zapewnienie widzowi półtorej godziny efektownej rozrywki. Raz na jakiś czas pojawiają się jednak również filmy, które mają większe ambicje – albo którym media oraz krytycy i widzowie dopisują takowe w trakcie ich spektakularnych pochodów przez światowe kina czy triumfów w rozdaniach najważniejszych nagród branży filmowej. Wspominamy dziś siedem produkcji, które miały coś zmienić w świecie kina, lecz nie do końca im to wyszło.
Avatar, reż. James Cameron, 2009.
Zaczynamy jednym z największych sukcesów – frekwencyjnych, kasowych, technologicznych – XXI wieku. Nie dlatego, że film, nad którym Cameron pracował ponad dekadę, był pierwszą produkcją, która zarobiła w światowym box-office ponad dwa miliardy dolarów, ale ze względu na przełomowe użycie technologii 3D. Realizacja Avatara pochłonęła setki milionów dolarów, a film miał zwiastować nadejście ery 3D i przygotowanie widza na nowy rodzaj odbioru dzieł filmowych, lecz dekadę po premierze wiemy, że nic z tego nie wyszło. I raczej nie wyjdzie. Do poziomu Avatara sięgnęło niewielu, a często 3D jest dorzucane na siłę, żeby zwiększyć wpływy z biletów. Promując nowego Avatara, Cameron upiera się, że 3D nie powiedziało ostatniego słowa, ale trudno w dobie wirusów, inflacji i rosnącej potęgi streamingu oczekiwać, by w 3D inwestował ktoś poza twórcami kina superbohaterskiego i największych blockbusterów.
Czytaj też: „Avatar: Istota wody” musi sporo zarobić, żeby się zwrócić
Ekspres polarny, reż. Robert Zemeckis, 2004 r.
Przełomem technologicznym miał być również Ekspres polarny Roberta Zemeckisa. Reżyser, który od początku swojej kariery chętnie romansował z efektami specjalnymi, wizualnymi oraz nowymi technologicznymi możliwościami kina, na początku XXI wieku zachłysnął się tzw. performance capture. I to do tego stopnia, że przebąkiwał nawet o permanentnej rezygnacji z kręcenia „tradycyjnego kina”. Problem w tym, że Ekspres polarny i późniejsze Beowulf oraz Opowieść wigilijna raziły komputerową sztucznością i nie były w stanie nikogo przekonać, że pod komputerowymi maskami kryją się prawdziwi aktorzy. W pewnym sensie efekt, o którym marzył Zemeckis, osiągnął już Cameron w Avatarze, ale komputerowej sztuczności pozbył się dopiero Cezar z Ewolucji Planety małp i kilka powstałych po nim postaci. Zemeckis wrócił zaś do „tradycyjnego kina”, ale do dziś nie udało mu się sięgnąć poziomu swych dawnych hitów.
Najdłuższy marsz Billy’ego Lynna, reż. Ang Lee, 2016 r.
Innym filmem, który miał otwierać nowe możliwości doświadczania kina, był Najdłuższy marsz Billy’ego Lynna. Lee, reżyser, który po realizacji naszpikowanego efektami komputerowymi Życia Pi zaczął eksperymentować z nowymi technologiami, uznał, że w Najdłuższym marszu…, dramacie o amerykańskim żołnierzu wrzuconym w środek medialnego spektaklu, podniesie liczbę klatek na sekundę z typowych dla kina 24fps do 120fps. Efektem jest – w uproszczeniu – hiperrealizm, który pasuje do gier wideo, lecz w kinie zaburza poczucie imersji w stworzoną rzeczywistość. Tak właśnie odebrano film Lee, który przepadł w kinach. Reżyser nie przestał ekscytować się 120fps (Bliźniak), a niedługo zobaczymy, jak technologię wykorzystał Cameron w kolejnych Avatarach. Wydaje się jednak, że w perspektywie doświadczenia kinowego 120fps podzieli los 3D i stanie się ciekawostką dodawaną do największych blockbusterów.
The Hurt Locker. W pułapce wojny, reż. Kathryn Bigelow, 2008 r.
Wspominamy dzieło Bigelow nie ze względów technologicznych czy fabularnych, choć film znakomicie ukazał, jak intensywność doświadczeń na polu walki – w tym wypadku mamy do czynienia z pracą saperów – niszczy ludzką psychikę. Tak się natomiast złożyło, że The Hurt Locker dostał – zasłużenie – Oscara za reżyserię. Pierwszego w historii dla kobiety. Wcześniej tylko trzy reżyserki były nominowane w tej kategorii (Lina Wertmüller w 1977 r., Jane Campion w 1994 r., Sofia Coppola w 2004 r.). Triumf Bigelow okrzyknięto zatem przełomem w niwelowaniu Oscarowej dominacji białych mężczyzn, ale… kolejna kobieta cieszyła się z nominacji dopiero w 2018 r. (Greta Gerwig, Lady Bird). Przełom nastąpił dopiero w ostatnich dwóch latach (Oscary dla Chloé Zhao za Nomadland i Jane Campion za Psie pazury), co było podyktowane przyjęciem w poczet Akademii większej liczby różnorodnych głosujących.
Koty, reż. Tom Hooper, 2019 r.
Reżyser z doświadczeniem w realizacji musicalowych spektakli z ambicjami (Nędznicy) podjął się przeniesienia na ekrany dzieła Andrew Lloyda Webbera, jednego z największych sukcesów w historii Broadwayu. Na ekranie laureaci Oscarów, Judi Dench, Jennifer Hudson oraz Ian McKellen, obok nich zaś gwiazdy światowej muzyki – Taylor Swift i Jason Derulo. Pokaźny budżet, nowoczesne efekty wizualne, premiera w grudniu, gdy duże studia rzucają do kin swoje najbardziej prestiżowe produkcje. Miał być kolejny duży sukces klasycznego hollywoodzkiego podejścia do musicalowej rozrywki. Skończyło się na sześciu Złotych Malinach (na dziewięć nominacji), ponad 100 milionach dolarów strat dla studia Universal, a także mianie jednego z najgorszych filmów w historii kina (w bazie IMDb Koty mają średnią 2.8/10, zarezerwowaną dla autentycznych gniotów). Nie trzeba dodawać, iż był to ogromny cios dla kinowych musicali.
Mumia, reż. Alex Kurtzman, 2017 r.
To nie koniec porażek studia Universal. Kolejnym fiaskiem był film, który miał w końcu – po falstarcie Draculi: Historii nieznanej – zapoczątkować Dark Universe, wzorowane na sukcesie MCU filmowe uniwersum, w którym karty miałyby rozgrywać postaci z klasycznych filmów grozy. Plany były dalekosiężne, a do kolejnych filmów zatrudniono same gwiazdy – Russell Crowe miał wcielić się Dr. Jekylla/Pana Hyde’a, Javier Bardem miał zostać monstrum Frankensteina, natomiast Johnny Depp (sprzed procesu) miał wcielić się w niewidzialnego człowieka. Restart sygnował swą twarzą Tom Cruise, jednak nawet największy pewniak kina komercyjnego nie potrafił uchronić Mumii przed porażką: zarówno finansową, jak i w oczach widzów/krytyków. Universal nie przestał myśleć o własnym uniwersum, zwłaszcza po sukcesie Niewidzialnego człowieka z 2020 roku, ale na razie nie są znane szczegóły kolejnego restartu.
Kraina jutra, reż. Brad Bird, 2015 r.
Na koniec jedna z najdotkliwszych kreatywnych porażek amerykańskiego kina głównego nurtu XXI wieku. Kraina jutra – promowana renomą George’a Clooneya i reżyserskimi dokonaniami Brada Birda, od Iniemamocnych, poprzez Ratatuj, po Mission: Impossible – Ghost Protocol – miała być box-office’owym antidotum na rządzące masową wyobraźnią kino superbohaterskie i dziesiątki powstających każdego roku sequeli, prequeli i remake’ów. Nieopartym na komiksach, książkach i wytworach popkultury widowiskiem sci-fi. Dowodem, że oryginalność jest w cenie. Film okazał się nie tylko finansową klapą, ale też mało kogo zachwycił stworzonym na ekranie światem przedstawionym. I choć krążące w branży po porażce Krainy jutra wieści, że to koniec oryginalnych blockbusterów, okazały się mocno przesadzone, fakt pozostaje jednak faktem, że hollywoodzcy decydenci i księgowi dostali znak, że warto inwestować w to, co znane i lubiane.
Miały wprowadzać na ekrany zupełnie nową jakość, proponować rewolucyjne technologie, rozpoczynać kolejny etap w historii kina. Przepadły – pomimo ogromnych budżetów i znanych nazwisk. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins […]
Obserwuj nas na instagramie: