fot. Maciej Krajewski

Czy „Etenszyn: Drimz Kamyn Tru” VNM-a było przełomowe? Słowo o albumie, który ma już 10 lat


28 lutego 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Kilka dni temu minęło 10 lat od premiery albumu VNM-a Etenszyn: Drimz Kamyn Tru. Z tej okazji analizujemy przełomowość tego projektu i jego wpływ na rapową scenę.

Krok w stronę Zachodu

Przyjęło się kiedyś w Polsce stwierdzenie, że nasz rap pod względem poziomu i świeżości jest 10 lat za Stanami Zjednoczonymi. Uważam to za hiperbolę, choć pewna przepaść była swego czasu mocno widoczna. Paru wykonawców przyczyniło się jednak do zbliżenia nas z Zachodem, dzięki w miarę szybkiej próbie adaptowania światowych trendów. Z pewnością należał do nich VNM, a jego płyta Etenszyn: Drimz Kamyn Tru (w skrócie E:DKT) była ważna dla zmiany kursu polskiego rapu.

W kraju wyczulonym na ksero

Wspomniane wprowadzanie nowej stylistyki spotkało się z dość skrajnymi opiniami po premierze albumu. Ekonom w swojej recenzji dla CGM-u zarzucił wręcz VNM-owi ksero. Nie można się jednak dziwić. Jako Polacy jesteśmy na ten temat bardzo wyczuleni. Niegdyś rapowo formowała nas choćby pierwsza Molesta z utworem Xeroboy. Jednakże inspiracją dla tego kultowego projektu była płyta The Infamous Mobb Deep, to już niektórym nie przechodzi przez gardło.

Owszem, ktoś może się ze mną teraz pokłócić o skalę podpatrywania. Także o to, czy w przypadku sprawnego przeszczepiania zagranicznych trendów można w ogóle mówić o świeżości. Obiektywizm nie istnieje, więc poprzestańmy na tym, że żaden wytwór kultury nie powstaje w próżni, a zrozumienie prądów nie jest niczym złym. Take Care Drake’a czy Cole World J. Cole’a wprost wylewają się z E:DKT, ale gdy patrzę na tę płytę i w ogóle naszą scenę z perspektywy 10 lat, to mówię z czystym sumieniem: polski rap potrzebował wówczas takiego materiału. Kropka.

VNM – Na weekend

Dekada postępu

Uzasadnienie dla mojego zdania przynoszą choćby przyznawane przez ZPAV Złote Płyty dla polskich albumów rapowych w 2011 roku. Sokół i Marysia Starosta, Hemp Gru, Trzeci Wymiar… Przy całym szacunku dla tych artystów, ich wspomniane dokonania muzyczne nie były wtedy czymś, co należałoby określić mianem postępowości. V też nie był prekursorem, jeśli chodzi o skracanie dystansu między Polską a bardziej rozwiniętymi scenami rapowymi, bo chociażby w 2010 roku ukazało się Dziś w moim mieście Pezeta z Małolatem, a w 2011 – Zeus, jak mogłeś?, Kandydaci na szaleńców Tego Typa Mesa czy W Stronę Zmiany B.O.K., ale wypada docenić wkład szefa De Nekst Best w sam proces. Tym bardziej że E:DKT (abstrahując od świeżości) na wielu płaszczyznach trzyma świetny poziom. To wciąż jedno z bardziej oryginalnych flow w Polsce, pokaz niebagatelnych umiejętności technicznych i dobre ucho do refrenów. Choć te ostatnie były głównie cudze.

Pułapka nostalgii

Fałszowanie gospodarza nie podlega dyskusji (zresztą V sam o tym nawija). Tu przyznam otwarcie, że ciężko mi stwierdzić, czy moje ucho do niego przywykło, czy też fałsze są jednak znośne, bo E:DKT to jeden z pierwszych albumów, który gościł u mnie na słuchawkach. Być może też osłuchałem się z rzeczami Drake’a, którego wokal na pierwszych płytach brzmi nierzadko tak, jakby ktoś zatkał mu nos klipsem do pływania.

Cóż, jeden z najpoważniejszych zarzutów jest też kluczem w kwestii odbioru tego wydawnictwa. Ciężko pozostać wobec śpiewu obojętnym. Take it or hate it.

VNM jak otwarta księga

Podobnie sytuacja ma się w przypadku wersopisarstwa VNM-a. Przyznaję, mnie ono zawsze ujmowało. Nawet jeśli elblążanin, przy masie świetnych wersów, zostawiał na bitach sporo niezgrabności. Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że autor, jako jeden z nielicznych raperów w kraju, nie kalkuluje. Opowiadane przez niego historie prezentują się naturalnie, bo ich twórca po prostu jest taki, jak pisze i nawija. Czasem jego postrzeganie jest naiwne czy mocno narcystyczne, czasem niezdrowo usprawiedliwia swoje autodestrukcyjne zachowania, lecz jest człowiekiem z krwi i kości, sam ze sobą handluje. Jestem mu w stanie wybaczyć, że niekiedy szczerość popycha go do doraźnego działania.

VNM feat. Marysia Starosta – Dym

Producencki wjazd z buta

Mówiąc o E:DKT, nie można pominąć jeszcze jednego aspektu, czyli warstwy producenckiej. Za połowę bitów odpowiada SoDrumatic, było to też jego pierwsze tak duże wejście na nasz rynek. I wszedł jak do siebie, z fanfarami, po królewsku. Pięknie rozkręcający się Fan, niesamowicie klimatyczny Dym, przejmujące Nigdy więcej czy Jesteś z uwodzicielską linią basu to najmocniejsze momenty muzyczne krążka. Co je łączy? Za wszystkie odpowiada wyżej wspomniany. Była to rękawica rzucona reszcie polskich producentów, a mało który z nich był w stanie ją podjąć. Już rok później mieliśmy okazję usłyszeć prawdziwą eksplozję talentu tego faceta na ProPejnie.

Początki legendy

Znaczenie E:DKT dla kariery SoDrumy jest czymś niepodważalnym. Nie inaczej jest z VNM-em. Mówimy tu o pierwszym złotym albumie w jego karierze. Pierwszych naprawdę dużych sukcesach w materii wyświetleń. Zalążku nowego stylu w jego twórczości, który rozwijał i rozwija aż do dziś. I choć momentami materiał brzmi jak dobra, lecz wciąż wprawka, to nie przeszkadza mu to w byciu jednym z kluczowych punktów na drodze do nadejścia nowej ery polskiego hip-hopu. Szacunek, jaki mają dla reprezentanta Elbląga (nie tak już nowi) wielcy gry, udowadnia, że ten zapisał się złotymi zgłoskami w historii. Nikt nie powinien nawet próbować mu tego odbierać.

Kilka dni temu minęło 10 lat od premiery albumu VNM-a Etenszyn: Drimz Kamyn Tru. Z tej okazji analizujemy przełomowość tego projektu i jego wpływ na rapową scenę. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →