“Some Kind Of Peace”, czyli Ólafur Arnalds i jego kraina spokoju
Obserwuj nas na instagramie:
Ólafur Arnalds przedstawia nam swoją własną wersję spokoju na nowym albumie some kind of peace. Posłuchajcie z nami tych kojących, rozmarzonych dźwięków.
Ólafur Arnalds ponownie czaruje dźwiękami
Ólafur Arnalds to prawdziwy, muzyczny czarodziej. Chyba nie ma drugiego artysty, którego dźwięki działałyby na mnie tak kojąco jak te, wychodzące spod palców islandzkiego kompozytora. Z jego ostatnim albumem re:member spędziłam wiele różnych chwil, od tych smutnych, przez trudne, po momenty błogiego wyciszenia. Jak będzie tym razem?
Przeczytaj: “NOSPR jako 142 zaczarowane miejsce – relacja z koncertu Ólafura Arnaldsa“
Arnalds właśnie wydał swój kolejny, jak sam twierdzi – najbardziej osobisty – album some kind of peace. W opisie płyty czytamy, że materiał ten zrodził się z następującej mantry: „Nie możemy kontrolować niczego, co się nam przydarza. Jedyne, co możemy zrobić, to kontrolować jak reagujemy na to, co przynosi nam życie”. Brzmi intrygująco. Zatem przyjrzyjmy, czy też bardziej – przysłuchajmy się temu uważniej.
some kind of peace niczym światełko nadziei w mroku
Zaczniemy trochę od końca. Przyprawiający o łzy wzruszenia finał albumu, czyli utwór Undone, z przeszywającym intro dotyczącym momentu narodzin, to jedna z najsmutniejszych rzeczy jakie słyszałam w tym roku. Nie jest to jednak ten przytłaczający rodzaj smutku, ale taki, który pozostawia słuchacza z refleksją pełną nadziei, niczym to truistyczne światełko w tunelu. Ale coś w tym jednak jest, bowiem cały ten album przypomina właśnie takie przysłowiowe, przyciągające uwagę światełko.
Kiedy stajemy się coraz więksi
Odległość między nami a innymi
W świecie zewnętrznym staje się coraz mniejsza
I ten świat, w którym jesteśmy
Który na początku wydaje się ogromny
I tak nieskończenie gościnny
Staje się bardzo niewygodny
A my musimy się urodzić
Mój ojciec mówi, że poród jest tak
chaotyczny i gwałtowny, że jest pewien
Że w momencie narodzin wszyscy myślimy
“To jest to. To jest śmierć. To koniec mojego życia.”
A potem się rodzimy i niespodzianka
Bo to dopiero początek
Choć tytuł płyty some kind of peace jednoznacznie wskazuje na spokój i właśnie tego byśmy się po niej spodziewali, wbrew pozorom mamy tu raczej więcej niepokoju, smutku i jakiegoś przeszywającego klimatu, który swoje apogeum uzyskuje już w drugim utworze Woven Song, czy chociażby kolejnym – Spiral, z wywołującymi zimne dreszcze partiami smyczkowymi. Podobną atmosferę wprowadziło już zresztą dobrze nam znane, singlowe We Contain Multitudes. To prawdopodobnie jeden z bardziej onirycznych i działających na wyobraźnię utworów w karierze Arnaldsa.
some kind of peace Ólafura Arnaldsa pandemicznym remedium dla duszy
Ale kojąco na some kind of peace też bywa. Chociażby w New Grass, którego tytuł z pewnością jest nieprzypadkowy, bo utwór ten brzmi niczym muzyczny zwiastun wiosny. Dużą dawkę spokoju można odnaleźć również w Zero, choć pewien pierwiastek melancholii nie opuszcza nas przez cały czas trwania albumu.
Ta mieszkania niepokoju i nadziei mogłaby w zasadzie odzwierciedlać obecne nastroje, bo kto z nas ostatnio nie miewa czasem tak, że budzi się przerażony, ale już po chwili stara się wydobyć z siebie jakieś ostatki otuchy i pociesza się, że przecież już niedługo świat i nasze życie wrócą do normy. Nie wiem, czy Arnalds zakładał taki efekt, ale biorąc pod uwagę fakt, że pisał ten albumu w części zainspirowany pandemicznymi zmianami społecznymi, udało mu się sprawić, że klimat tej płyty wpasował się w obecne nastroje idealnie.
some kind of peace w słuchawkach i islandzka zorza polarna na wyciągnięcie ręki
Ólafur będący równocześnie połową elektronicznego duetu Kisamos nie zrezygnował na nowym, solowym albumie również z tej części swojej muzycznej wrażliwości. Elektroniczne brzmienia perfekcyjnie połączył z charakterystycznym, islandzko-nostalgicznym klimatem w utworze Back To The Sky z gościnnym udziałem świetnie wpisującej się w tę stylistykę JFDR. Podobny zabieg zastosował w kolejnym, równie udanym duecie z Josin, czyli The Bottom Line, do którego co bardziej odważni mogliby nawet spróbować pobujać stopą w rytm elektryzującego syntezatora. Nie sposób przy tej okazji nie wspomnieć również o otwierającym album utworze Loom, w którym słyszymy czołowego przedstawiciela światowej sceny elektronicznej – Bonobo.
Ta, jakże słyszalna u Ólafura islandzkość to najbardziej charakterystyczny element jego twórczości, który sprawia, że nawet nie znając dobrze dyskografii producenta, można w ciemno obstawiać, która kompozycja wyszła z jego studia. Arnalds jak nikt potrafi przenieść słuchacza na islandzkie wyżyny i rozpostrzeć w jego umyśle pełną muzycznych barw zorze polarną. Właśnie taki efekt zdecydowanie osiągnął na some kind of peace.
Ólafur Arnalds – some kind of peace, posłuchaj albumu:
Ólafur Arnalds przedstawia nam swoją własną wersję spokoju na nowym albumie some kind of peace. Posłuchajcie z nami tych kojących, rozmarzonych dźwięków. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Ólafur Arnalds […]
Obserwuj nas na instagramie: