Peja: “Nie zostaję przy nazwie Slums Attack z przekory” [rozmowa cz. 2]


05 grudnia 2016

Obserwuj nas na instagramie:

W drugiej części naszej rozmowy Peja wyjaśnia, dlaczego nadal wydaje pod szyldem Slums Attack oraz opowiada o nagrywaniu westcoastowej płyty w środku polskiej jesieni.

Peja: Bilans 40-latka będę robił pewnie po pięćdziesiątce [CZĘŚĆ PIERWSZA]

Nazwałeś swój ostatni album DDA. W paru utworach poruszasz właśnie tytułowy temat. Myślisz, że to może komuś pomóc?

Wiesz, ja opowiadam proste sytuacje. Staram się nie być śmiertelnie poważny i moralizatorski. Nie używam języka terapeutycznego. Albo puentuję, albo zostawiam do spuentowania słuchaczowi, do wyciągnięcia wniosków. Chciałbym jakoś tam zachęcić do refleksji. To jest jakby główny zamysł tych utworów. A czy one pomagają? Pomagają na pewno, bo nawet jak ktoś jest w szambie po uszy i posłucha czegoś takiego, to wie, że nie jest sam. Ma też informację zwrotną, że można z tego wyjść. I niejednokrotnie ludzie się podnoszą, więc jest to potrzebne.

Oczywiście, mógłbym jechać na tym koniku i zrobić całą płytę dla alkoholików pijących oraz trzeźwiejących. To jest bardzo duży elektorat, ale to nie byłoby zgodne z tym, co wyznaję. Po pierwsze, jeżeli taka terapia jest na NFZ, a moje kawałki również spełniają charakter terapeutyczny, to wstydem byłoby brać za to pieniądze, dlatego staram się robić tylko kawałki, które są o mnie. Są o takim życiu, jakie prowadziłem i uważam, że to jest ok. Zresztą, nie wypowiadam się jako aowiec, tylko jako artysta Rychu Peja. Dlatego staram się nie nadużywać tej tematyki. To tak, jak ktoś idzie w Boga – mam wtedy mieszane uczucia, bo nie wiem, czy on tego Boga tak czuje, czy też czuje profity z tego Boga.

Z drugiej strony jest to bardzo odważne, ale nie ze względu na opisywane treści. Słuchacz pijący, bawiący się, młody, mający w dupie problemy czterdziestoletniego Rycha, chce się bawić. Nie chce słyszeć smutnych utworów. Dla niego liczą się plusy takiego życia. Tylko te plusy najczęściej tylko częściowo, cytując klasyka, przesłaniają minusy. Na końcu już są same minusy. Potem już jest tylko jedna wielka długa krecha. Jest płacz, smutek, próba samobójcza i co tam jeszcze. Miałem siebie albo kogoś zabić, to wolałem przeżyć. Nigdy nie próbowałem, ale niewykluczone, że jakbym tak dalej żył, to mógłbym kogoś zabić. Może taka jakaś świadomość tego problemu…

Tylko to nie jest problem, to jest choroba. Jestem osobą chorą. Powtórzę jeszcze raz, alkoholizm jest chorobą postępującą i śmiertelną. Stąd remisja. Zatrzymanie choroby. Stan, w którym się utrzymuję. A jednak choroba zawsze daje o sobie znać. I tyle o chorobie, bo wątków chorobowych nie chciałbym poruszać na płytach, ponieważ jechanie na chorobach nie jest do końca fajne.

Przed wysłuchaniem DDA, najpierw przeczytałem parę wywiadów z Tobą. Zaskakująca jest różnica pomiędzy rozmowami a płytą. Opisujesz siebie jako spokojnego Rycha, co robi, co chce. Tymczasem album przypomina Twoje wcześniejsze dokonania, które są pełne walki. Ta walka trochę zaskakuje, jak się o Tobie czyta.

Wiesz, to są rzeczy z przeszłości, które cały czas we mnie tkwią. Nie wszystko jesteś w stanie zamknąć na jednym albumie. Nie ukrywam też, że o tamtych czasach łatwiej mi się pisze. Ja jeszcze nie nauczyłem się żyć w tym nowym świecie. Nie piję siedem lat. Nie ćpam osiem. Żyję uczciwie, nie mam powodów, żeby moje życie składało się głównie z kłamstw, wymówek i organizowania sobie podwójnego życia.

Doskonale odnajdywałem się w chaosie. Teraz mój chaos to parę niezapłaconych rachunków, nienaładowany telefon i spóźnienie się do pracy. Kiedyś było tak, że telefon był wyłączony trzy dni, a ludzie z wywiadami czekali. Dochodziło do tego, że choroba zaczęła naruszać moją pracę. Grałem najebany. Parę wpadek było. Gdzieś zawaliłem jakiś termin, ludzie wciąż czekali. Nie mogli się dodzwonić. Potem próbowałem przeprosić i nadrobić stracony czas.

img_0196

Doskonale odnajdywałem się w chaosie. Teraz mój chaos to parę niezapłaconych rachunków, nienaładowany telefon i spóźnienie się do pracy.

Dzisiaj nie mam tego typu rozterek. Z drugiej strony nie mam takiego jakby talentu, by portretować ten pozytyw. Chociaż w kawałku “Raplajf” ze Slumilionera potrafię, ale nie do końca jestem taką dobroduszną istotą, żebym teraz chodził i wszystkich głaskał po głowie, mówiąc: “Zmień się, ja zmieniłem swoje życie”. Nie jestem jakimś nawiedzonym kolesiem, którego zostawili pijący kumple i musi sobie szukać nowej ścieżki, bo nie ma odwrotu. Oczywiście, mogę też się w każdej chwili napić, ale co dalej?

Ostatnio nawet mi się zachciało. Znaczy “chciało”. Gdy bywam nerwowy, apatyczny i taki wypompowany z energii, nie mam na nic chęci, zaczynam się użalać i mam pretensje do innych, to znaczy, że czuję się gorzej. Trzeba to wtedy nazwać w odpowiedni sposób: po prostu chce mi się chlać. Nie odbieram tego w ten sposób, że myślę, że chcę się napić, bo tego tak nie czuję. Ale jako alkoholik pewne rzeczy też wypieram. Trzeba sobie wtedy wprost powiedzieć: jeżeli czujesz się gorzej, to znaczy, że zaniedbałeś swoją trzeźwość.

Co Ci pomaga na taki stan?

Przychodzenie na mitingi to jest podstawa. Obecnie rzadko chodzę na mitingi, co jest igraniem z ogniem. Nie ma takiej opcji, żebyś poradził sobie samodzielnie bez mitingów, bez grupy i tak dalej. Jak przychodzę w gorszym stanie raz na jakiś czas do mojej teraupeutki, to ona mnie pyta: “A chodzisz na mitingi?”, a ja mówię: “No nie”. “Nie masz czasu albo Ci się nie chce, to idź tym bardziej”, jest taka stara zasada.

Generalnie musi być metoda na upuszczenie tego całego ciśnienia i przekłucie tego balonika. Są mitingi, aktywność fizyczna, twórcza, pozytywne myślenie, otaczanie się fajnymi ludźmi, niepijącymi, nienajebanymi, których spotykam przynajmniej dwa razy w tygodniu na koncertach… Wiesz, trudno utrzymać mi odpowiednią formę, nawet chodząc na te mitingi i robiąc tak jak trzeba, jeżeli przez te siedem lat cały czas mam kontakt z alkoholem chociażby w klubach, gdzie nie chodzę się bawić. Nie chodzę też na przyjęcia, imprezy, na pijące imieniny, urodziny, rocznice, ślub, pępkowe, chrzciny i tak dalej. Byłem na weselu brata i miałem niepijący stolik. Bawiłem się świetnie. Z roku na rok jest łatwiej. Już nawet tańczę, będąc trzeźwym.

Kiedyś nie tańczyłeś?

No wiesz no… Tańczyłem, ale jak tak na trzeźwo.

peja-4-1200

Przesunęła Ci się płyta. Remisja wyjdzie później…

Pół płyty to nie płyta, prawda?

Wspominałeś, że materiał był już gotowy i musiałeś go dopracować, tak?

Miesiąc, który wyjęła mi choroba, to był czas, kiedy powinienem zarejestrować sześć lub siedem utworów. Nie pojawiłem się w studiu od początku października. Teraz już bym mógł działać, ale w związku z przesunięciem wypadłem z tego toru – zanim wpasuje mi się wszystko i zachce mi się, to musi chwilę potrwać. Nie wiem, czemu zwlekam. Chyba tylko po to, żeby zyskać więcej czasu, ale niestety już go marnuję. Chociaż pewnie zmarnuję go mniej, kiedy przyjdę bardziej przygotowany z przekonaniem, że teraz będę wracał i kończył.

Co teraz będzie ze Slums Attack po tej płycie? Masz już solowy projekt. Teraz będą dwa?

Nie zostaję przy nazwie Slums Attack z przekory. Dlaczego miałbym teraz pogrzebać nazwę, którą mam wytatuowaną na skórze? Działałem wcześniej solo jako Peja/Slums Attack i jako samo Slums Attack. Nie widzę żadnych przesłanek, żebym nie miał wracać do tej sytuacji. Taka jest moja muzyczna tożsamość. Skoro nie muszę pobocznie oddalać się w RPS-ie od tego, co robiłem z Darkiem, mam pełne prawo działać w ten sposób.

Może niektórzy tego nie rozumieją, bo będą ze Slums Attack utożsamiać mnie i Darka. Niestety i sytuacja, i sam Darek, nie pozostawili mi wyboru. Jakby nie było, to on dołączył do tego zespołu, więc nie muszę tutaj mówić o pogrzebaniu projektu. SLU to był zawsze Rychu Peja. Od dłuższego czasu był to również DJ Decks, ale 20-lecie działalności SLU trzy lata temu miał Rychu Peja. Darek mógłby mieć je dopiero za 2 lata. Nie pozostaje nic innego, jak w przyszłym roku rozpocząć prace nad albumem zwieńczającym dwudziestopięciolecie działalności i robić kolejny koncert co pięć lat.

SLU to był zawsze Rychu Peja. Od dłuższego czasu był to również DJ Decks, ale 20-lecie działalności SLU trzy lata temu miał Rychu Peja. Darek mógłby mieć je dopiero za 2 lata.

Przecież nie mogę teraz wszystkiego tak po prostu zakończyć. Nie po to to rozkręcałem, żeby być teraz zależnym od ruchów innych. Prawdziwi fani próbują zrozumieć sytuację, nie jest to dla nich łatwe, bo zakodowali nas jako papużki-nierozłączki w niezniszczalnym duecie. Zawsze w wywiadach i notkach prasowych używałem stwierdzenia “my” zamiast “ja”. Nigdy nie stawiałem siebie na przodzie. Byłem bardziej widoczny, bo to naturalna cecha frontmana. Dbałem, by fani widzieli w nas zgodnych przyjaciół. Nie zawsze tak było, ale nikt o tym nie musi wiedzieć.

Trudno mi się też z tym wszystkim pogodzić. Bardzo szanuję okres naszej współpracy. Wiele osób marzy, by wrócił, ale nie ja o tym zadecydowałem. We dwójkę milczymy na ten temat, by uniknąć kampanii wzajemnych oszczerstw i publicznej dyskusji na ten temat. Myślę, że takie obsrywanie swoich dokonań byłoby strzałem w kolano. Przecież byłeś z kolesiem tyle lat i ci pasowało. Jeżeli przestało, to powinno być zostawione do wyjaśnienia wewnętrznie. Będzie dalej Peja i będzie Slums Attack. Nie jest to złośliwe, jak co niektórzy sobie wykoncypowali. To jest mój życiowy projekt.

Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że teraz podczas wydawania kolejnych płyt spłacasz długi. Na przykład to, że Brahu teraz produkuje Ci płytę, jest spłacaniem długu.

Pomagamy sobie i nie zapominamy. Brahu zrobił wspaniały kawałek “Bragga”, który wyhype’ował moją pierwszą solówkę, a co za tym idzie dalsze produkcje. Do dzisiaj to gram, zarabiam pieniądze na koncertach, a producenci kasują pieniądze jednorazowo. Nie czerpią zysków, tak jak artyści, którzy mają ten utwór na płycie. Mają ZAIKS i muszą sobie poradzić. Dlaczego nie mam zaprosić Braha na płytę i zapłacić mu za to w ramach feedbacku? Tak samo było z DJ Zelem, który dawał już podkłady na płytę Szacunek ludzi ulicy. Na N.O.J.A. i na solowe Na serio. Tak samo było z White House, którzy są od samego początku, od Na legalu, ze mną. Potem dawali mi mnóstwo bitów na pierwszą i drugą płytę solową. Zróbmy razem album. Zaróbcie pieniądze.

Finansowo wywiązywałem się również przy tamtych płytach, jak ktoś odpalał pojedyncze bity, to i tak jak widać wciągałem ich do projektów bieżących. Uznawałem ich tożsamość w nazwie. Brahu będzie podpisany na froncie. White House byli podpisani na froncie. DJ Zel był podpisany na froncie. Uważam, że jestem bardzo w porządku. Uważam, że należy z nimi coś jeszcze robić, bo po pierwsze, robią świetną robotę, a po drugie, zasłużyli też na to, żeby coś z tego mieć.

Wspominałeś, że te bity Braha są bardzo ciepłe…

Wiesz, jest to stylistyka zachodniego wybrzeża, Kalifornia, słoneczko, g-funk. Jak zrobić Kalifornię w tym smutnym jak pizda kraju, gdzie nie ma od 2 miesięcy słońca? My robimy płytę westcoastową, stuningowane lata 90-te, a dziewczyny chodzą w płaszczach i kozakach. Dlatego staram się jakoś to fajnie zapakować, brzydko mówiąc, zobrazować. Moglibyśmy teraz w zamkniętych pomieszczeniach nagrywać klipy, ale co – mielibyśmy sobie te palmy wyświetlać z rzutnika?

To opóźnienie z tą płytą ma też taki plus, że możemy się przygotować od zaplecza do zrobienia tych teledysków. Wiadomo, że jesień i zima jest najgorszym momentem na robienie teledysków i nie jest to tylko bolączka Ryszarda Peji i Brahu Braha. (śmiech) Tak to wygląda. Można zrobić street video, można też tę muzykę potraktować tylko jako muzykę i nie trzeba do tego robić takiego wizualu jak w Stanach. My też nie chcemy kopiować, ale jeżeli klimaty są o bikini, no to coś tam powinno być. Jeżeli Mes robił jakąś westcoastową muzykę z 2cztery7 (też mówili, że są spaleni innym słońcem), to starali się, żeby to nie było zimą na polu.

Tak na koniec mam trochę naiwne pytanie, ale też zauważyłem, że w wywiadach się o tym z Tobą nie gada, a masz chyba bardzo szerokie horyzonty muzyczne. Czego ostatnio słuchasz? Jakie są Twoje ostatnie zajawki, jeżeli chodzi o muzykę?

Ostatnio czego ja słucham… No właśnie niczego.

Czegoś słuchamy tam w trasie. Pierwszego Varius Manx słuchaliśmy ostatnio. Powiem Ci, że kawał dobrej roboty. Już takiego Varius Manx nie będzie i nie było. No ale tak, to głównie starszych rzeczy. Nie potrafię tak z marszu wymienić. Wtedy zaczynam mówić o wszystkim.

Ja nie potrafię filmu wybrać, wczoraj godzinę wybierałem. Nie wiem, czy to dlatego, że mam za dużo czy mam za szeroki wachlarz. Próbowałem, skakałem po tematach i mówię: “No nie…”. Ale to była taka rozpiętość: “Kurwa, Pretty Woman, nie Pretty Woman to na Nowy Rok na Sylwestra się ogląda. To może Erin Brockovich, bo jest pojechany, ale nie… To może kurwa Furia, bo tam naziści kurwa padają”. I za chwilę myślę: “Może jednak coś z Tomem Hardym, kurwa”. Albo nie. To może, nie wiem, z Balem. Ale już oglądałem ostatnio American Psycho. To może jednak kurde Wojownika, co był bratem Marky Marka uzależnionym od cracku i trenował go na ringach bokserskich. Genialna rola, ale za chwilę wpada American Hustler. Na końcu wyszło, że obejrzałem Jean-Pierre’a Melville’a i Gliniarza z ‘72 roku z genialnym kurwa Alainem Delonem. Myślałem o jakichś współczesnych rzeczach, wybrałem nową falę i chuj. W zasadzie to już bardzo stara falę (śmiech).

Sprawdź także:
Peja: Bilans 40-latka będę robił pewnie po pięćdziesiątce [rozmowa]

W drugiej części naszej rozmowy Peja wyjaśnia, dlaczego nadal wydaje pod szyldem Slums Attack oraz opowiada o nagrywaniu westcoastowej płyty w środku polskiej jesieni. Peja: Bilans 40-latka będę robił pewnie po pięćdziesiątce [CZĘŚĆ PIERWSZA] Nazwałeś swój ostatni album DDA. W paru utworach poruszasz właśnie tytułowy temat. Myślisz, że to może komuś pomóc? Zobacz także Nowe […]

Obserwuj nas na instagramie:


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →