PEJA: „Daliśmy fundament pod coś, co generuje obecnie gigantyczne przychody”


28 listopada 2018

Obserwuj nas na instagramie:

PEJA świętuje właśnie 25-lecie swojej pracy na scenie i szykuje się do wydania nowego albumu zatytułowanego 25 godzin. Tematów do rozmowy nie zabrakło…

Z okazji jubileuszu porozmawialiśmy z nim o drodze artystycznej, wyborach życiowych, zmianach w polskim hip-hopie na przestrzeni lat, idealnych rapowych hymnach, zagranicznych featuringach, kolekcjonowaniu płyt i przemijających modach.

Artur Wojtczak: Obchodziłeś niedawno 25 lecie swojej działalności na scenie. Czy nagrywając swoje pierwsze demo miałeś przekonanie, że to co właśnie zaczynasz, będzie miało wpływ na całe Twoje życie?

PEJA: Nie do końca. Na pewno był plan, żeby zająć się czymś pożytecznym, żeby życie nie upływało mi w sposób bezproduktywny. Od małego starałem się wyznaczać sobie granice. Wiedziałem, że im bardziej będę je przekraczał, tym mniej będę zyskiwał. Wystarczyło przyjrzeć się innym dzieciakom. Pochodziliśmy z podobnych domów.

U jednych było lepiej –  u innych odwrotnie. Ja byłem gdzieś po środku. I zawsze chciałem wyrównać do tych, którzy mają inne problemy niż te potrzeby pierwszego rzędu. Ci, którzy już za dzieciaka lądowali notorycznie w izbie dziecka lub na komisariatach nie stanowili dla mnie wzoru. Zresztą aby uprościć odpowiem, iż sam dość wcześnie zacząłem odnotowywać podobne przypadki. Jakże zatem miałbym ich teraz oceniać? Byliśmy podobni. Zawsze dość dobrze się uczyłem, więc nie przywiązywałem do lekcji większej wagi, byłem raczej klasowym błaznem i często podważałem autorytet nauczycieli. Moja moralność była wtedy na ujemnym poziomie. Poziom strachu wchodził dopiero kiedy przemierzałem próg drzwi w moim rodzinnym domu. Stąd buta, negowanie norm społecznych i na pozór wielka pewność siebie. Kiedy zacząłem odnosić drobne –  a później coraz większe sukcesy sportowe  – połknąłem przysłowiowego bakcyla. Wiedziałem, że sukces na każdym polu oznacza zmianę mojej rzeczywistości. Jeśli jesteś tego typu chłopakiem i raz tego posmakujesz zrobisz wszystko by wydostać się z warunków w jakich musiałeś wzrastać. Do dziś uzupełniam własne braki pomimo, iż dawno temu wyprowadziłem się ze Staszica. Po części również mentalnie.

Sam przyznajesz i jest to zauważalne, że twoja muzyka wypływa z ciebie i nie czułeś nigdy potrzeby, by chcieć się przypodobać swoim słuchaczom, podążać za trendami, robić coś wbrew sobie. Ciężko było pójść tą właśnie drogą?

Nigdy o tym nie myślałem w takich kategoriach. Nie zawsze to, co robiłem było świadomym wyborem, nawet jeśli po czasie tak próbowałem to definiować. Nikt nie jest w stanie przewidzieć sukcesu, a co za tym idzie wypracować go. Recepty po prostu nie ma. Jednym przychodzi to łatwiej innym może nigdy się nie zdarzyć. To tak jakbyś spytał co autor miał na myśli po przesłuchaniu piosenki, obejrzeniu filmu lub przeczytaniu książki. O sztuce malarskiej nie wspominam, bo tam rzeczywiście mogą pojawiać się większe wątpliwości (śmiech). Nawet rapując utwór “Właściwy wybór” wielokrotnie postępowałem niewłaściwie, będąc potępiany przez tych, dla których łamałem wszelkie normy społeczne. Jakie więc miałem prawo do nauczania skoro sam popełniałem klasyczne błędy. W myśl zasady „ilu ludzi, tyle opinii”  zawsze możesz zracjonalizować swoje postawy i działanie według własnego kodeksu. ważne jednak by podstawy były niezmienne –  inaczej twój kręgosłup nie istnieje. Nigdy nie chciałem być zakładnikiem własnych myśli i opinii –  a o to w rapie nietrudno. Po drugie to słuchacz miał wyciągać wnioski a nie, że  to ja konstruowałem kawałki pod jego gust i poglądy. W rapie łatwo o populizm, bo nawet naiwny, szczery do bólu idealizm może zostać tak odebrany. Co innego gdy dany artysta wręcz karmi naiwnych słuchaczy populistycznymi bzdetami przemawiając z pozycji autorytetu. Ludzi samodzielnie myślących nie brakuje – niestety tych bezmyślnie konsumujących jest chyba więcej. Najgorzej, że właśnie ten ludzki typ najbardziej krytykuje nie mając własnego zdania na dany temat. Nawet  elementarnej wiedzy ogólnej (śmiech).

Zawsze robiłem swoje utwory z „serducha”, pisałem to, co usłyszałem w głowie – może to były podszepty, a może podświadomość –  jednak zawsze spisywałem swoje myśli, ten ich natłok.

Często nawet nie analizowałem tego co powstało, bo takie działanie uznałbym za chłodną kalkulację, sztuczność. Stąd tyle kontrowersyjnych myśli, cytatów, słów, rzeczy, których przy bliższym zastanowieniu się być może nigdy bym nie użył. Jednak nie stosowałem autocenzury. Aby podnieść rap do rangi sztuki nie wystarczy spisywać „co ślina na język przyniesie”,  albo co podpowie chora jaźń. Gdy piłem, wszystko co złe było normą. Teraz jest inaczej. Mądry, wykształcony słuchacz nie będzie szukał wytłumaczenia na tę zmianę, bo bez tego odbierze ja w sposób naturalny i pochwali. Głąb powie, że straciłem jaja albo, że się sprzedałem. Nie zauważy chęci rozwoju zarówno osobistego jak i w muzyce. Najczęściej nie powie nic, bo kompleksy go przerosną i nie wydobędzie z siebie słowa. Z pisaniem krytycznych postów już trochę lepiej, ale widać wtedy braki w ortografii.

Reasumując – nigdy nie czułem specjalnego ciężaru i odpowiedzialności za to co robię. Przynajmniej przez pierwsze 15 lat. Raczej presję czy kolejny album będzie klasykiem i czy znów odniosę sukces. I czy to będzie większy sukces czy umiarkowany, który zaspokoi zaledwie własną ambicję. Każdy tak ma.

To strasznie trudny sport, trochę wciągający. Kolejny album ma być lepszy od poprzednika. Ale co jeśli nagrałeś już album życia i pojawiają się wątpliwości?

Na szczęście przez ostatnie 10 lat nauczyłem się co nieco o pokorze. A w międzyczasie wydałem kilka naprawdę udanych krążków. Mój kumpel i fan powiedział mi kiedyś, że mój czas dopiero nadejdzie. Mocno się wtedy zdziwiłem, bo sam nie byłem sobie w stanie czegoś takiego wyobrazić (śmiech). Czasem nawet twórcom brakuje wyobraźni. Zwyczajna niepewność jest wpisana w tekściarstwo i to bardzo frustrujące, kiedy nie możesz w odpowiednich słowach przekazać tego co pragniesz. Z rymem, flow i charyzmą. Oglądałem ostatnio dokument o pisarzu, którego książki tłumaczono w 17 krajach. Powiedział, że dzień, w którym przestał pisać był jego najszczęśliwszym momentem w dotychczasowym życiu. Rozumiem go, a mam dopiero nieco ponad 40 lat (śmiech). Ale dziś w przededniu premiery” 25 Godzin” zaczynam wspominać słowa kumpla (śmiech)

Przez te wszystkie lata polska scena zmieniła się ogromnie, przede wszystkim  urosła i mieni się dziś różnymi kolorami. To już nie ten czas, gdy Thinkadelic odsądzano od czci i wiary, bo użyli damskiego wokalu w refrenie. Co jest wg ciebie zmianą na lepsze, a co na gorsze?

Tak się działo, bo polska rap- scena nie była gotowa na dojrzałość muzyczną Thinkadelic! Bo nie przeklinali tyle co inni, byli w dobrych szkołach i szukali swojego miejsca w biznesie muzycznym, a nie pod trzepakiem. Wielu tych spod trzepaka dziś już nie ma. Chłopaki też nie grają razem, ale Spinache ma się dobrze – pozdro. Jeśli wtedy panowało hasło HWDP (uzasadnione w pełni) a chłopcy robili cover “Jesteś lekiem na całe zło” – kontrast był widoczny nawet dla prymitywnego słuchacza (śmiech). Scena jest kolorowa i taka być powinna od początku. Jak najmniej imitatorów, powielaczy, kalk, kserówek i tego typu rzeczy. Niestety: tak jak w latach ’90 wszyscy chcieli mieć produkcje jak Pete Rock czy D.J. Premier, dziś młodzi artyści robią dokładnie to samo w produkcjach new-schoolowych. Powielają to, co jest na topie.

W rapie zawsze liczyła się indywidualność, własny pomysł, barwa głosu, ciekawe rymy i flow. Wizerunek? Przede wszystkim autentyczność. Dziś na odwrót – wizerunek po pierwsze, a autentyczność wszyscy mają gdzieś. Zarówno słuchacz jak i twórca.

Wielu młodych graczy słuchało w życiu tylko polskiego rapu, więc nie ma sensu wspominać o jakichkolwiek korzeniach. Starsi twórcy wytykają im brak autentyczności –  w tym również ja. Mam kilku swoich anty- idoli, ale nie mam potrzeby o tym mówić na lewo i prawo, bo niczego to nie zmieni. Jeśli chcę coś wyjaśnić –  to na pewno ode mnie to usłyszysz w kawałku, albo delikwent otrzyma informację zwrotną face to face. Niestety weterani też kiedyś kopiowali na potęgę, a teraz chcą rozgrzeszać małolatów. Więc tak naprawdę w tej kwestii niewiele się zmieniło, bo prawdziwi i pozerzy byli tak samo wtedy jak i dzisiaj. Jeśli wejść w taką dyskusję kto jest fake , a kto real wywiąże się potworna wojna. Mam na to jedyny pomysł. Mikrofon do ręki i „jeden na jeden”. P*****lisz coś na kolesia to wyskocz do niego i załatwcie to jak podczas rap battle. Niestety znaczna część starych i  tych młodszych to tylko studyjni killerzy dlatego tak bardzo cenię freestylowców obytych w walkach na majki. To ich odróżnia od raperów. Twój wybór czy potrafisz ruszyć tłumem, czy jesteś tylko raperem czy MC. Autentyczność zostanie wywołana do tablicy  gdy ktoś chce postawić Cię w złym świetle. Im więcej złych rzeczy ktoś pragnie ci zrobić, tym bardziej rozpiszą się o tym ci niby- słuchacze. Już dawno przestałem ubolewać nad tym, że zarówno raper jak i słuchacz tak naprawdę niewiele wiedzą. Robię swoje.

Ponoć Polska jest trzecią największą sceną hip-hopową na świecie po Niemczech i USA. Jeśli tak jest w istocie: co spowodowało tak wielką popularność tego gatunku w naszym kraju?

Nie wiem jak jest w rzeczywistości. Oczywiście masa składów i słuchaczy predesponuje nas do czołówki. Ale dla mnie zawsze ważniejsza będzie jakość od ilości. Często słyszę jakieś colabo z zagranicznymi raperami i jeśli nie jest to OSTR czy kilku innych to istnieje prawdopodobieństwo , że polski raper leci najsłabiej niestety. Dj’ka i beatmaking to co innego – to klasa światowa. Z rapem jest jeszcze nie do końca.

Nawet ja się cały czas uczę, bo ta dyscyplina wymaga rozwoju i treningu. Żeby być średnią krajową na ten moment nie wystarczy nawinąć jak 20 lat temu “Jest jedna rzecz”. Takie skillsy mają teraz 13 latkowie.

Wracając do pytania:  uważam, że Polska ma bardzo bogatą historię, a po obaleniu komunizmu potrzebowaliśmy kontrkultury pod każdym względem: niezależnej muzyki, kina, wolności słowa i swobodnych zgromadzeń. Możliwości wyrażania swoich myśli, postaw, buntu. To dał pokoleniu końca lat ’60 punk i polska muzyka rockowa. To były bardzo inteligentne i twórcze projekty. Walka z systemem, cenzurą, artystyczne podziemie. Na początku lat ’90 wraz z uwolnieniem rynku przejęliśmy schedę by kontynuować tradycję. Jednak wróg nie był już tak namacalny. Po prostu wcielił się w nowe struktury, a my zajaraliśmy się gangsterką z filmów Scorsese, Pasikowskiego i Johna Singeltona. Do tego Yo! MTV Raps! Nigdy nie utożsamiałem się z ruchem punkowym, bo od zawsze miałem rapowe korzenie. Przeszedłem w rap z popu, elektro popu, ominąłem większość rocka, którego dopiero od dekady nadrabiam. Oczywiście ceniłem Queen, zespoły metalowe i polską scenę ale to nie była moja bajka. Gunsi i Bon Jovi – tylko laik mógł tak zestawiać swoje ulubione hity. Przecież Axl nie cierpiał Johna i każdego wyjącego pudla (śmiech).

Jesteś znanym diggerem i kolekcjonerem płyt. Jak postrzegasz zjawisko wielkiego spadku sprzedaży fizycznych nośników na świecie? Jest szansa, że po tej fali cyfryzacji nastąpi renesans zbierania kompaktów i winyli?

Nie zauważam, bo nie bawię się w statystyki. Cały czas kupuje CD i vinyle. Jeśli wiesz gdzie ich szukać nigdy nie odczujesz, że takich miejsc nie ma lub że coś nie gra. Oczywiście boleję nad tym, że w Polsce nie ma tylu sklepów z muzyką, gdzie znasz sprzedawcę i gadacie sobie o nowościach, ogólnie o muzie… W miejsce tych sklepów postawili nam wielkie salony z filmami i muzą, której w zasadzie jest jak na lekarstwo. Chociaż kiedy zobaczyłem, że vinyle weszły do Empików to się uśmiechnąłem. Pomyślałem, że warto było o tym nawijać, opowiadać i to promować. Dziś impreza bez gramofonów nie istnieje. Na całym globie. DJ i gramofony to część pop kultury. Są wszędzie: od reklam aż po eventy „do kotleta”. Kiedyś dałbym się pokroić, żeby móc przejrzeć w sklepie kilka płyt. Dlatego jeździłem odwiedzając Berlin, Hamburg, Monachium, Paryż. Dziś nawet nie podejdę i nie sprawdzę. Bo po pierwsze niewiele tam mają z tego, co by mnie zainteresowało. Po drugie to spóźnili się o 20 lat. Po trzecie ceny z kosmosu.

Reprezentanci Starej Szkoły narzekali w tym pierwszym okresie, gdy polski rap startował, że nie ma z tego pieniędzy. Dziś część raperów to prawdziwi krezusi. Czy pieniądze ratują czy robią krzywdę hip-hopowi?

Zarabiam z rapu od 1996 roku. Moi koledzy, którzy zaczynali w innych miastach to niejednokrotnie właściciele firm wydawniczych i odzieżowych. Mają pieniądze tak samo jak ja. Być może raperom chodziło o to, iż nie zarabiamy jak Bajm czy Maanam w okresie naszych najlepszych czasów. Tymczasem firmy fonograficzne i cały sztab tych niby wydawców, dziennikarzy i specjalistów skutecznie żerował na naiwności młodych artystów robiąc ich zwyczajnie w konia czy to za pomocą oszukańczych umów, czy ich kompletnym braku. Chcieliśmy tylko, żeby nasze nagrania były znane. Nie wiedzieliśmy z jakimi zarobkami i kosztami to się wiąże. Oni nie myśleli o naszej przyszłości. Myśleli wyłącznie o swojej. Musieliśmy zatem wziąć sprawy w swoje ręce.

W 2000 roku średnia za koncert to 4 tys. złotych. w 2010 to już nawet do 15 tys. Dziś dwa razy tyle. Wszystko się rozwija. Część ludzi, którzy przestali grać lata temu rzeczywiście zarobili niewiele. Jeśli utrzymujesz się na rynku ponad 15 lub 20 lat możesz spokojnie zarabiać i żyć jak człowiek. To teraz prężny biznes. Umowy sponsorskie, kontrakty na gorzałę, wykorzystanie wizerunku, lokowanie produktu,  użyczanie głosu do reklam, granie w filmach, występy w TV na estradzie czy jak ostatnio u mnie w reality show. Daliśmy fundament pod coś, co generuje obecnie gigantyczne przychody.

Rap, hip hop, bloki, gangsta to słowa klucze. Specjaliści od marketingu użyli już chyba wszystkich słów, które zrewolucjonizowały rap. Na szczęście nowe pokolenie na nowo je wymyśla. Bo nowe pokolenie zaczyna zarabiać naprawdę konkretną kasę . Nie ma za co (śmiech).

Niektórzy potrafią jednak okazać wdzięczność. Nie każdy kłamie, że do wszystkiego doszedł sam. Pieniądze same w sobie nie są złe. Każdy chce je mieć. Jeśli uczciwie zarabiasz i nikogo nie wykorzystujesz zarób ile wlezie – najważniejsze jakim będziesz człowiekiem gdy już te pieniądze zarobisz. Pieniądze i popularność to takie złudne poczucie władzy. A z tym wiemy jak bywa. Artyści myślą o sobie jak o pół- Bogach. Woda sodowa to często stan przejściowy. Jeśli chciałeś robić muzykę a nie tylko szybko się wzbogacić chałturząc gdzie popadnie szybko się z tym uporasz. Jeśli jednak gorzała i narkotyki będą budowały twój pogląd na świat i staniesz się żałosnym wszechwiedzącym gwiazdorem nie wróżę ci fajnej przyszłości.

Raperzy często narzekają, że ich słuchacze najchętniej chcieliby, aby nagrywali wciąż takie same płyty i nie przepadają za zmianami, stylistycznymi woltami. Ciebie to też dotknęło?

Słuchacz to dziwny typ. Za wyjątkiem mnie oczywiście. Dlaczego? Jeśli mój ulubiony artysta wydaje kolejną płytę to skupiam się na plusach – nie minusach. Jeśli zauważam minusy w postaci – nie podoba mi się taki a taki utwór, za krótka płyta, podobna muzyka co ostatnio, za dużo wolnych numerów, za dużo szybkich etc. – nie palę płyty na stosie, tylko kładę na półce obok poprzedniej uzupełniając tym samym dyskografię. Staram się podzielać wizję twórcy. Może dlatego, iż sam nim jestem, wiem jak ciężko pracuje się nad kolejnym i kolejnym projektem w myśl zasady :” im dalej w las…”

Młody słuchacz przyzwyczajony do pędu informacyjnego w sieci ma wyobrażenie o błyskawicznym robieniu rzeczy, które wymagają intensywnego wysiłku intelektualnego, sporego komfortu pracy w postaci wolnego czasu, dobrego sprzętu, weny, kondycji psycho – duchowej, finansów na realizację projektu, zdolnych fachowców, którzy pomogą realizować założone cele  – cokolwiek.

Dzieciaki nie są w stanie zrozumieć, ile czasu to wszystko wymaga. Nie chodzą w naszych butach. To nie jest praca w piekarni czy na kuchni. Doświadczony słuchacz rozumie o wiele więcej. Sam przecież chodzi do pracy, ma rodzinę, obowiązki. Wie ile wysiłku człowiek 42 letni musi włożyć w koncerty, jednocześnie wychowując dzieci, prowadząc firmę i nagrywając co rok, półtora album na miarę swoich możliwości. Do tego musisz o siebie dbać bo przecież wizerunek. Nikt nie chce widzieć swojego tzw. idola z podkrążonymi oczami (śmiech). Dlatego często skrywa się za przyciemnianymi okularami czy szybami w aucie. Fani chcą bohatera, kogoś niezłomnego, niezniszczalnego, który zawsze sprosta  ich oczekiwaniom. Wygra kolejną bitwę, zniszczy wszystkie hale w kraju, zrobi potężny hałas.

Nie widzą jak artysta zjeżdżą na bocznicę i dogorywa (śmiech). To nie gra dla słabeuszy. Tyle tylko, że łatwo oglądać spod sceny lub sprzed monitora w wygodnym fotelu z słuchawkami na uszach. No ale przecież artystom za to wszystko się wynagradza w pieniądzach (śmiech) Dobra, koniec z tym użalaniem się. Najgorzej jest kiedy słuchacz chce ci zakomunikować, że to już nie ten sam stary dobry Rychu co kiedyś – sentymentalnie zatrzymali się przy utworach, które towarzyszyły im w najważniejszych nawet tych szczeniackich momentach życia. Powiedzą Ci, że dziś to już nie to samo i że nie robisz progresu, bo nie jesteś taki jak dawniej kiedy mieli gęsią skórkę słuchając pierwszy raz Twoich nagrań. Nie zauważają, że się rozwijasz i Twój progres lub zmianę treści stylu nazywają wręcz regresem. I to jest jakaś katastrofa. Chcą byś zrobił progres jednocześnie będąc takim jak przed 15 laty. Czyli najlepiej się wcale nie rozwijać. Inna sprawa, że czegokolwiek byś nie zrobił, ktoś zawsze będzie to po swojemu odbierał i weryfikował.

Dlatego warto odpisywać ludziom, którzy szczerze piszą o swoich pozytywnych odczuciach czując Twoje intencje, inspiracje i zajawę. Niestety często artysta woli wejść w polemikę z ludźmi, którzy i tak negatywnie napiszą dla zasady  – tym samym skazując go na porażkę w dyskusji i stratę energii. Dlatego bardzo zwracam uwagę na rzeczy, na które mam wpływ zamiast skupiać się na tym czego zmienić sam nie mogę.

Jest też gros osób, które zwyczajnie wyrasta z Twojej muzyki, ale nie potrafią nawet wytłumaczyć dlaczego. Być może byli słuchaczami na fali popularności. Albo w ich wieku nie wypada im utożsamiać się z kulturą małolatów, którymi już nie są. Na szczęście spotykam również wielu rówieśników wspaniale wykształconych i z dobrą pracą, którzy słuchają moich nagrań. Mam też rzesze fanów, którzy na co dzień nie interesują się polskim rapem, a nawet kulturą hip hop. I mimo, iż nie jestem w stanie tego zmienić oni mnie czują jak nikogo innego. Często mówią: “Rychu – jesteś jedynym raperem jakiego słucham. Reszta mnie kompletnie nie interesuje. Interesują mnie za to Twoje teksty i muzyka”. Jestem zatem również zjawiskiem dla co poniektórych. Warto też pomyśleć o dystansie w stosunku do swoich dokonań i popularności, bo wszystko kiedyś przemija. Moda przede wszystkim. Wtedy zostają tylko Ci najprawdziwsi, którzy są od pierwszej gównianej demówki zrobionej w suszarni czy piwnicy. To dzięki nim to wszystko się tak rozwinęło. Nigdy o tym nie zapomnę.

Czy są jakieś rzeczy w twojej karierze których żałujesz? Od wyborów artystycznych po posunięcia, które nie przysporzyły ci fanów…

Nigdy nie działam na zimno kalkulując. Czy coś mi się opłaci albo czy na czymś stracę. Wtedy tworzenie przestaje mieć jakikolwiek sens. Oczywiście z perspektywy czasu pewne rzeczy zrobiłbym inaczej jeśli chodzi o muzykę. Żałuję też współpracy z kilkoma raperami, ale głównie dlatego, że po czasie zaczęły robić się „kwasy” i słuchając nagrań po prostu skipujesz kolesia na następny track. A tak poza tym? Żałuję, że 20 lat swojego życia poświęciłem na picie alkoholu. Być może byłbym lepszym artystą. Niektórzy twierdzą, że przez trzeźwość stałem się gorszym (śmiech).

Jesteś ojcem: przed czym najbardziej chciałbyś uchronić swoje dzieci we współczesnym świecie?

Przed zagrożeniami cywilizacyjnymi. Głodem, ubóstwem, niesprawiedliwością, cynizmem, kłamstwem, zdradą  i egocentryzmem. Wierzę, że tyle ile poświęcę dzieciom czasu od maleńkości tyle spokojnych dni przeżyję na starość nie musząc drżeć przy każdym ich wyjściu z domu, kiedy zaczną wchodzić w pełnoletniość. Edukacja to podstawa. Nie wszyscy mają tyle szczęścia co ja. Nie przed wszystkim je uchronię ale będę zabiegał o to z całych sił.

Pet Shop Boys powiedzieli kiedyś, że gdy po raz pierwszy  usłyszeli numer „Blue Monday” New Order, to żałowali, że to nie oni nagrali taki utwór. Jest jakiś kawałek w  polskim rapie, który tak cię zachwycił, że miałeś podobne uczucie zazdrości i podziwu?

Na pewno jest ich kilka. Ostatnio rozmawiałem z Hemp Gru o kawałku “Na krawędzi”. Mam do niego straszny sentyment. Tę prawdę o naszych czasach zarejestrowaliśmy 1 do 1.

Na jaką modę w muzyce patrzysz z przymrużeniem oka, czekając aż przeminie?

Nigdy nie potrafiłem być z modą na bieżąco. Zarówno muzyka, lifestyle jak i odzież zawsze wyprzedzają mnie o 5 lat. Przynajmniej do niedawna. Jestem analogowym gościem, który czerpie radość z życia w cyfrowym świecie.

14.12. ukazuje się Twoja najnowsza płyta “25 godzin” na której rapujesz na bitach Magiery.Tę płytę zapowiadasz jako trochę nu-skoolową. Chcesz połaczyć pokolenia słuchaczy?

Nie. Zwyczajnie robię swoje!

Rozmawiał: Artur Wojtczak
Zdjęcia: Dariusz Myszkowski, Polish Mama, Dagmara Szewczuk/dagsoon, Druga Strona Ulicy, Daniel Perz, Archiwum Artysty

Przedstawiamy trzeci singiel promujący album 25_godzin! (Premiera 14/12/18). Tym razem na odsłuch wjeżdża utwór tytułowy. Autorem muzyki na całej płycie jest Magiera, który współpracuje z Rychem już 18 lat. To 18 studyjny album Rycha Peji, który wydany zostanie w 2018 roku.

PEJA świętuje właśnie 25-lecie swojej pracy na scenie i szykuje się do wydania nowego albumu zatytułowanego 25 godzin. Tematów do rozmowy nie zabrakło… Z okazji jubileuszu porozmawialiśmy z nim o drodze artystycznej, wyborach życiowych, zmianach w polskim hip-hopie na przestrzeni lat, idealnych rapowych hymnach, zagranicznych featuringach, kolekcjonowaniu płyt i przemijających modach. Zobacz także Nowe seriale, […]

Obserwuj nas na instagramie:


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →