Czekając na wielki wybuch. Recenzja albumu „NINDO” OsaKi


19 kwietnia 2021

Obserwuj nas na instagramie:

OsaKa zrobił dużo, by wykorzystać szansę daną mu przez QueQuality. Ale niesiony ambicją nieco przedobrzył, jak wielu debiutantów przed nim.

Dopełnienie formalności

Jeśli nie jesteś jeszcze raperem, który raz po raz wbija wielomilionowe wyświetlenia i ma silną, dużą społeczność, przy tak rozpędzonym rynku wydawniczym, musisz oczywiście się wyświetlać, by łapać uwagę potencjalnych fanów. Da się jednak z tym przeszarżować, nawet w dobrej wierze.

OsaKa wypuścił przedpremierowo cztery single. Dużo to czy mało? Odpowiedź przynosi tracklista albumu składająca się z… ośmiu pozycji. Pierwszy kawałek pojawił się dwa miesiące temu, ostatni – tydzień przed wydaniem NINDO. Jasne, debiutanta trzeba pokazać światu i zbudować go (social) medialnie, trzeba też przekonać labelowych odbiorców, że warto się nim zainteresować, ale kurczę, ten materiał ma raptem 24 minuty. Zostaje więc naprawdę mało nowej muzyki, przez co puszczenie albumu w świat zaczyna wyglądać na czystą formalność, wywiązywanie się z wydawniczych zobowiązań. Mimo całkiem porządnych liczb na YouTubie, jest to jednak troszkę krecia robota. Tym bardziej że nówka miała być konceptualna.

OsaKa – Amaterasu

Rozmyta myśl

Od dłuższego czasu wiadomo, że OsaKa, związany z kolektywem indahouse, ma japońskie inspiracje. To właśnie one miały w pewien sposób zdeterminować sznyt jego debiutu. W notce prasowej przeplatają się zdania o osobistej zasadzie każdego shinobi, ośmiu czakrach i wewnętrznych bramach oraz ich przypisaniu do kolejnych utworów. Na papierze wygląda to intrygująco, ale w praktyce tak nie jest.

Koncept-albumy nie są najmocniejszą działką polskiego rapu i NINDO nie zmienia tego stanu rzeczy. Powiem więcej – siłowe szukanie myśli przewodniej zachwaszcza krążek. Gospodarz jest na tyle charakterystyczny i tak bardzo wie, co chce powiedzieć, że nie potrzebuje nadbudowy interpretacyjnej, tym bardziej takiej, która w starciu z materią wygląda jak ciało obce. Przydałby się umiar.

OsaKa ft. Szymi Szyms – AJAJAJ

Raper i człowiek we własnej osobie

O ile jeszcze kilka lat temu można było się twardogłowo zżymać na tzw. produkty w polskim rapie, o tyle teraz, gdy polegające na kreacji trapy i drille przejęły scenę i faktycznie sporo do niej wniosły, nie ma to już większego sensu. Zresztą ładnie to nawinął kiedyś Ras: raper na płycie i raper na życie nigdy nie będą tacy sami. Zawsze miło jednak usłyszeć świeżaka, który już ma silny styl i osobowość, więc wytwórnia nie musi go ulepić w pocie czoła, tylko ewentualnie ociosać, by wykorzystał swoje atuty.

OsaKa nie brzmi jak każdy i nie nawija miniaturek zaczerpniętych z generatora rapowych tekstów. Już otwierającym płytę numerem Wszystko na rap stawia autorski stempel – mówi o nawijaniu z korkiem w gębie, by móc z czasem nadrobić braki w dykcji, publicznie rozbiera na części pierwsze liczne wątpliwości, szuka pewności siebie przez tworzenie. Gdy w Amaterasu rapuje o chodzeniu w ciuchach ze Szlachetnej Paczki, to nie po to, by podkreślić, że kiedyś nie miał, a teraz ma. A jak deklaruje, że kiedyś kupi swojej kobiecie konia, to wypada na ciepłego, fajnego gościa, który sporo rzeczy poukładał sobie pod czaszką. I taki właśnie jest przez cały album – ambitny, szczery i przede wszystkim niezblazowany. Nie oznacza to jednak, że ustrzegł się błędów. Pierwsza ze wspomnianych rzeczy naraz go napędziła twórczo i spowolniła jakościowo.

OsaKa ft. Filipek – Wszystko na rap

Porządny krążek demonstracyjny

Mniej niż pół godziny muzyki to bardzo krótki dystans, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że albumy z roku na rok stają się coraz krótsze. Mimo tego, producentom udało się zrealizować kilka ciekawszych pomysłów, a co jeszcze ważniejsze, zgrać się z gospodarzem. Ot, choćby otwieracz to potęga livebandowej perki, Minnie Love polega na pianinie, któremu (na szczęście) daleko do polskiej ulicy, rzępoląca gitara elektryczna w AJAJAJ nie irytuje, tylko pasuje, a szczątkowa konstrukcja Braci Kapuścińskich nie ma nic z roboty na odpierdol. Te bity żyją, są wartością dodaną.

Niestety OsaKa zbyt często przekombinowuje, zbyt dużo chce pokazać naraz. Rzuca się na dechę w kontrowersyjne, niekoniecznie adekwatne wybory. Taki rewers – Minnie Love byłoby lepsze bez kocham, kocham, największym problemem AJAJAJ jest właśnie wspomniana fraza pojawiająca się w środku, znowuż w Braciach wyrapowuje Jacki i Placki. A przecież nie musi aż tak się ciśnieniować. Naturalna charyzma i czucie podkładów sprawiają, że sunie po podkładach, co jakiś czas zmieniając tempo i bawiąc się formą. Nie trzeba wydziwiać, gdy rapowi goście, bardziej znani, nie stawiają cię do kąta.

Pomimo paru wad i unoszącego się nad całością poczucia, że to jednak nie do końca dobrze skoordynowana wprawka, NINDO daje spore nadzieje na kolejną niezłą karierę w polskich rymach i bitach. Lepiej mieć faceta na radarze, bo za chwilę może odpalić fajerwerki.

OsaKa okładka albumu NINDO
Okładka albumu NINDO OsaKi

OsaKa zrobił dużo, by wykorzystać szansę daną mu przez QueQuality. Ale niesiony ambicją nieco przedobrzył, jak wielu debiutantów przed nim. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Dopełnienie formalności Jeśli nie […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →