Muse – „Will Of The People”: antyrządowe greatest hits [recenzja]
Obserwuj nas na instagramie:
Muse po blisko czterech latach powraca z nowym krążkiem! Will Of The People to nowa opowieść na starych motywach i rozwiązaniach.
Istota Muse
Blisko cztery lata fani Muse musieli czekać na kolejny krążek brytyjskiego zespołu. Jest to jak dotąd najdłuższa przerwa, jaka dzieliła studyjne wydawnictwa kapeli z Teignmouth. Panowie od początku swojej kariery kombinowali i z każdą kolejną płytą zaskakiwali słuchaczy (pozytywnie czy negatywnie, to już pozostawiam do indywidualnej oceny). Złośliwi powiedzą oczywiście, że Showbiz to przecież klasyczne Radiohead z Wisha (lub Radiohead w domu). Albo że tu i tam jest za dużo Queen, Steviego Wondera, a to i tamto to już w ogóle brzmi jak Thirty Seconds to Mars czy Imagine Dragons. Trochę prawdy w tym jest. W tym momencie dochodzimy do czegoś, co Muse prezentuje od początku swojej kariery: oryginalność. Tego im nie odmówimy. Nawet wtedy, kiedy słyszymy tak wiele podobieństw do innych wykonawców. Są gitary, syntezatory, wpadające w ucho refreny, podążanie za tym, co modne. Bywało ciężej, bywało lżej, bardziej radiowo. Pod względem instrumentalnym panowie szukali wielu rozwiązań.
Tekstowo nie było już tak fajnie. Wynika to pewnie głównie z ekscentryzmu Matta Bellamy’ego. Postapo, globalne spiski, tajne technologie kontrolowane przez światowe rządy, kosmici i wiele, wiele innych to czynniki, które kształtowały dyskografię Muse. Teraz dochodzi do tego pandemia, kryzys demokracji i niepokoje na całym świecie.
Will Of The People powstało w Los Angeles i Londynie pod wpływem rosnącej niepewności i niestabilności na całym świecie. Pandemia, nowe wojny w Europie, masowe protesty i zamieszki, próby insurekcji, zachwianie się zachodniej demokracji, wzrost autorytaryzmu, pożary, katastrofy naturalne i destabilizacja światowego porządku – wszystko to stworzyło Will Of The People. Był to dla nas wszystkich czas pełen niepokoju i zmartwień. Zachodnie imperium i świat naturalny, które przez długi czas nas otulały, są naprawdę zagrożone. Ten album jest osobistym przewodnikiem przez te lęki i przygotowaniem na to, co nastanie po nich
– głosi zapowiedź płyty.
Każdy, kto zna twórczość zespołu, doskonale zdaje sobie sprawę, że to już było. Tematycznie Will Of The People niczym nie zaskakuje, podobnie zresztą muzycznie. Mimo to Muse udało się uniknąć wpadnięcia w pułapkę odtwórczości. Słychać wyraźne inspiracje Queen czy wcześniejszymi dokonaniami Bellamy’ego i ekipy, jednak panowie nadal są silni w tym, w czym byli od początku: w oryginalności.
Głos ludu
Pierwsza zapowiedź Will Of The People – Won’t Stand Down – pozwalała sądzić, że panowie nareszcie zwrócili się ku długo oczekiwanej, nieco cięższej muzyce. Zbliżony do metalu bridge przypominał te ostrzejsze kawałki Muse, ale zespół dłużej taką ścieżką nie podążał, prezentując na płytach różnorodność. A kolejnym dowodem na tę tezę był drugi singiel – Compliance. Łagodniejszy, bardziej syntezatorowy, z wpadającym w ucho refrenem, mieszał się nieco z tym, co trio zaprezentowało na poprzednim krążku – Simulation Theory.
Kolejnym krokiem było tytułowe, otwierające krążek Will Of The People, które moim skromnym zdaniem jest chyba najlepszym kawałkiem na płycie (z nieznaczną przewagą, ale o tym później). Energetyczne zwrotki, refreny, nieco luźniejszy, ogólny vibe i rockowa esencja są tym, za czym u Muse tęskniłem. O ile kawałki takie występowały na poprzednim krążku, to kompletnie nie mogłem tego załapać i bardziej widziałem w tym chęć wstrzelenia się w trendy. Nie było w tym oczywiście nic złego, ale było to za mało Muse w Muse. Wiecie, o co chodzi!
Muse – Will Of The People
Ostatnim singlem było wyczekiwane przez fanów Kill Or Be Killed – otwierający utwór riff po raz kolejny mówi: „hej, patrzcie, nadal potrafimy robić rockową muzykę!” i pokazuje malkontentom (w tym także mi) środkowy palec. O ile zwrotki czy refren nie dają już takiej satysfakcji, jak bridge i solo (ponownie jest ciężko i ostro), tak jest on całkiem odświeżający. Jak widać, singlowa ofensywa przed premierą była nastawiona raczej na gitarowe granie i bynajmniej nie stanowiła żadnej zasłony dymnej.
Hołd i samouwielbienie – ale to dobrze
Bo Will Of The People to pewna brzmieniowa esencja Muse. Greatest hits stworzone z kawałków, które wcześniej nie istniały. Nie od dziś wiadomo, że syntezatorowe i ogólnie klawiszowe dźwięki kosmosu to specjalność Bellamy’ego, Wolstenholme’a i Howarda, co zespół udowodnił we wzruszającym kawałku Verona, który mocno eksponuje również głos Matta Bellamy’ego – element mocno charakterystyczny, w pewien sposób definiujący ich twórczość. Na Will Of The People słychać też oczywiście popowe echa, ale do tego jesteśmy już przyzwyczajeni. Euphoria to szalona poprockowa przejażdżka uzupełniona o syntezatory powtykane tu i ówdzie, a za pomocą You Make Me Feel Like It’s Halloween zespół zafundował nam… Cóż, Halloween w sierpniu (pozdro dla fanów BoJacka Horsemana).
Muse – You Make Me Feel Like It’s Halloween
Słychać tu zresztą wyraźne inspiracje Somebody’s Watching Me Rockwella: złowieszcze, creepy synthy, zniekształcony głos. Podobieństw zbyt dużo, żeby uważać to za przypadek, ale mamy tu również typową muse’ową, gitarową solówkę. I wiecie co, nie przeszkadzają mi podobieństwa do Rockwella. Kupuję to. Na nowej płycie grupa hołduje również Queen, co słychać w Liberation, które równie dobrze mogłoby znaleźć się na wydanym w 2009 roku krążku The Resistance. Pianinowa kompozycja, chórki, podobne barwy i zagrywki.
Muse niejako wróciło też delikatnie do swoich początków. Przyznam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem na trackliście tytuł We Are Fucking Fucked, od razu zapaliła mi się w głowie lampka, że to będą jakieś jaja rodem z początków zespołu. Tymczasem mamy tu intrygujące zwrotki i zawarcie w jednym kawałku całej esencji płyty, gdy Matt śpiewa o klęskach żywiołowych, wojnach, wirusach i ogólnie o tym, że mamy przejebane i nie ma ratunku. Tutaj zespół chyba pozwolił sobie trochę na odpięcie wrotek: miało wyjść z tego nieco szaleństwa, ale jednocześnie jest nad tym pełna kontrola. Zarówno fun, jak i powaga. Spokojnie jest to pretendent do najlepszego utworu na albumie.
Muse – We Are Fucking Fucked
Panie Bellamy, to już było
Tekstowo nie znajdziemy tu nic odkrywczego i można to w zasadzie sprowadzić do Matt Bellamy just being Matt Bellamy. W skrócie: rząd jest zły, obalamy, nie damy się itp., itd. Czujecie klimat. Tutaj odczuwam już pewne znużenie, bo to już po prostu u Muse było wielokrotnie. W dodatku czuję trochę ciar żenady, słysząc, jak czterdziestoczteroletni facet wyśpiewuje takie frazesy. Matt nigdy nie był wybitnym tekściarzem, ale na tym polu z pewnością Will Of The People mogło być lepsze. Nie będzie to też najlepsza płyta Muse, co nie zmienia faktu, że jest po prostu dobra. Słucha się tego dobrze, wpada ona w ucho, nie czuć znużenia. Duża w tym zasługa faktu, że panowie zmieścili się z materiałem w mniej niż czterdziestu minutach. Jak widać, można zrobić dobry krążek i bez rozciągania go do większych rozmiarów. Will Of The People nie jest też najwybitniejszym wydawnictwem w dyskografii Brytyjczyków, ale kurczę: czuć tu klimat Muse, którego tak brakowało mi na wydmuszce w postaci Simulation Theory. No to co, teraz czekamy na koncert w Polsce!
Muse po blisko czterech latach powraca z nowym krążkiem! Will Of The People to nowa opowieść na starych motywach i rozwiązaniach. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Istota Muse Blisko […]
Obserwuj nas na instagramie: