Kings of Leon: koncert we Wrocławiu [relacja]
Obserwuj nas na instagramie:
Ponad pięć lat przyszło nam czekać na kolejne spotkanie z amerykańską grupą założoną w Nashville – Kings of Leon. Rodzinny band mający w naszym kraju potężną armię fanów wystąpił we Wrocławiu na tamtejszej Tarczyński Arena. Dwukrotnie przekładany koncert był jednym z najlepszych, jakie odczuły konstrukcje stadionu we Wrocławiu. Były pot, łzy i ogień. Zapraszamy na relację.
Kings of Leon – do trzech razy sztuka
Kings of Leon jest jednym z tych nielicznych przypadków, w którym zespół ze Stanów Zjednoczonych odnosi swoje największe sukcesy w Europie i Wielkiej Brytanii. Ciężko w tym wypadku wskazać przyczynę, dlaczego bracia Followill nie mają takiego samego statusu za oceanem. W końcu ich muzyka jest wypadkową rocka i country, tak bardzo uwielbianego w USA. Wróćmy jednak na rodzime podwórko, które każdorazowo przyjmuje wieść o koncercie Kings of Leon z wypiekami na twarzy. Kwartet składający się z rodziny Followill, trzech braci – Caleba, Jareda, Nathana oraz ich kuzyna Matthewa planowo miał wystąpić we Wrocławiu w 2020 roku. Sytuacja pandemiczna nie pozwoliła wtedy na realizację koncertu. Panowie w międzyczasie wydali doskonale przyjęty krążek z 2021 roku When You See Yourself. Sporo z tego materiału mogliśmy usłyszeć na jedynym polskim występie Kings of Leon we Wrocławiu.
Czyta także: Kings of Leon – When You See Yourself – recenzja
Zanim usłyszeliśmy stadionowy ryk rozkoszy z powodu pojawienia się na scenie formacji z USA, swoje występy zaprezentowały dwa polskie zespoły. Piękny wieczór na Tarczyński Arena rozpoczęło warszawskie trio Dziwna Wiosna w składzie trzech muzyków – Dawida Karpiuka, Łukasza Moskala i Wojtka Traczyka. W tym wypadku usłyszeliśmy kompozycje z ich debiutanckiego krążka z zeszłego roku zatytułowanego Stracone. Za bezpośredni support odpowiedzialna była natomiast grupa Ørganek, prezentująca doskonały, alternatywny rock.
Kings of Leon – melancholia z rodzinnym dramatem w tle
Godzina 21:30 zwiastowała crème de la crème wczorajszej nocy. Kings of Leon wyszli ubrani głównie w skórzane kurtki i katany. Caleb Followill podczas całego występu musiał posiłkować się chusteczką, pot ściekał z muzyka niemiłosiernie, co nadawało dusznego, klubowego klimatu. Nikogo nie może dziwić, ze wokalista Kings of Leon grał tej nocy pierwsze skrzypce. Jego unikatowy, krystaliczny wokal na doskonale nagłośnionym stadionie co chwila przyprawiał o gęsią skórkę. Koncerty na wrocławskim stadionie nie są najłatwiejszą sprawą w kontekście tamtejszej akustyki. Tutaj należą się wielkie ukłony do dźwiękowców, którzy popisowo ograli temat. A jak wiadomo, w tym miejscu różnie z tym bywało.
Sposób, w jaki technika rozwijała się podczas koncertu, był imponujący i nie będzie przesadą, jeśli napiszemy o światowej produkcji. Światła, dekoracje i telebimy niczym żywy organizm dostosowywały się do dynamiki koncertu – efekty wizualne tego wieczoru były prawdziwą ucztą dla zmysłów. Ogromne telebimy, przesuwane ekrany, mistyczny okrąg w tle – wszystko w akompaniamencie wybitnych, autorskich wizualizacji. Jedyny zgrzyt techniczny tej nocy nastąpił w momencie wyłączenia potężnych prostokątnych telebimów, na których oglądaliśmy z bliska poczynania chłopaków z Nashville. Chyba wszyscy myśleli, że to przemyślany zabieg, do momentu pojawienia się na chwilę zawieszonych pikseli.
Kings of Leon – country rarytas i wielkie hity
Kings of Leon nie należą do zespołów mających wybitnie bliski kontakt z publicznością. Podobnie było i tym razem. Zamiast rozbawiać kilkudziesięciotysięczny tłum, panowie mocno skupili się na graniu, które wyszło im zresztą tej nocy wybitnie. Sporo melancholii nadały słowa Calleba, który poinformował o śmierci swojego wujka Barry’ego, który wprowadził ich w świat rock’n’rolla. W tym momencie ze specjalną dedykacją poleciał przepiękny Milk – stadion rozświetliły tysiące latarek z komórek, za co ewidentnie wzruszony Calleb podziękował po wykonaniu piosenki z albumu Aha Shake Heartbreak.
Najlepszy koneserski smaczek tej nocy? Chyba nikt nie spodziewał się, że usłyszymy Back Down South z albumu z 2010 roku Come Around Sundown. Muzyka country, z którego przecież garściami czerpie Kings of Leon, wywołała niemałą euforię i uśmiech na każdej twarzy zgromadzonej na stadionie we Wrocławiu. Największy ogień? Nie mogło zabraknąć dwóch największych klasyków bandu – Use Somebody i Sex on Fire. Szczególnie ten drugi, jako ostatni utwór, dosłownie podpalił stadion, z podkręconą techniką do maksimum. Słyszeliśmy głosy zawodu, dlaczego nie poleciało Closer, ale nie oszukujmy się – nic nie zepsuje tego rewelacyjnego, jakościowego koncertu. Kings of Leon potwierdzili swoją wielkość i niebywałą formę. Miejmy nadzieję, że nic więcej nie pokrzyżuje naszych planów związanych z doświadczaniem tak doskonałej muzyki na żywo.
Ponad pięć lat przyszło nam czekać na kolejne spotkanie z amerykańską grupą założoną w Nashville – Kings of Leon. Rodzinny band mający w naszym kraju potężną armię fanów wystąpił we Wrocławiu na tamtejszej Tarczyński Arena. Dwukrotnie przekładany koncert był jednym z najlepszych, jakie odczuły konstrukcje stadionu we Wrocławiu. Były pot, łzy i ogień. Zapraszamy na […]
Obserwuj nas na instagramie: