Płyta mojego dzieciństwa. 25 lat temu Kaliber 44 wydał „W 63 minuty dookoła świata”
Obserwuj nas na instagramie:
Nie słuchałem za dużo Warszafskiego Deszczu, Slums Attack, Molesty czy Liroya. W latach 90. to inny polski skład otworzył mi oczy na hip-hop. Kiedy 2 marca 1998 roku Kaliber 44 wydał swoją drugą płytę, słuchałem jej w kółko miesiącami.
Hip-hopowa biblia
Nie spóźniłem się jakoś szczególnie na polski hip-hop. Po prostu przyszedł do mnie odrobinę inną drogą niż do wielu moich rówieśników. Zauważyłem to kilka lat później, kiedy już w liceum koledzy potrafili wyrecytować całe fragmenty Skandalu Molesty lub mocne wersy Pei. Ja na pamięć znałem urywki Wzgórza Ya-Pa 3, utwory Kazika – który przecież na 12 groszach uchodził za pełnoprawnego rapera – a także Kalibra, szczególnie z drugiej, nieoczywistej płyty, która dla mnie uchodzi za hip-hopową biblię.
Początki i Hip-hopla
W połowie lat 90. hip-hop w Polsce zaczynał się na kieleckich, warszawskich i poznańskich blokowiskach. Ale dla mnie początkiem była kaseta S.P. Records Hip-Hopla, której kopię ktoś mi potem ukradł na wycieczce szkolnej (a kilka lat temu widziałem ją jako eksponat na katowickiej wystawie „Zajawka. Śląski hip-hop 1993 – 2003″). Na wydanym w 1997 roku materiale jest sporo składów, o których niestety nikt już nie pamięta. Mówią wam coś nazwy Tomatoes czy Soja? No właśnie. Jednak wśród tych bardziej znanych jest i Kaliber ze swoim A może tak, a może nie. Numer zapowiadał drugi album tria, które wcześniej stworzyło gatunek niekontynuowany potem przez nikogo: hardcore psycho rap. Na pierwszej płycie, Księga Tajemnicza. Prolog, byli więc oryginalni, mroczni i krzykliwi. Dziś brzmi to genialnie, ale wtedy byłem chyba na to wszystko za mały – na słowny cosplay, robienie z siebie zakonu i psychodeliczne motywy. A może w ogóle byłem za mały na hip-hop. W każdym razie kilkanaście miesięcy później Kaliber 44 pochłonął mnie w całości.
Niejeden może kity pcha, ale ja jestem szczery.
Joka w „Może tak, może nie”
Wielu dla pieniędzy gra, a może dla kariery.
Siłą albumu 63 minuty dookoła świata nie są tylko pomysłowe teksty trzech sprawnych MC, ale przede wszystkim producenckie zabiegi jedynego instrumentalisty w składzie. Sebastian „DJ Feel-X” Filiks skreczował też co prawda na debiucie, ale w 1998 roku stał się pełnoprawnym członkiem K44. Artystyczna wizja tych 63 minut muzyki była więc w jego rękach, co zdecydowanie słychać. Album ma w sobie coś z płyty producenckiej – próbką jest już samplowane, trwające prawie 3,5 minuty intro Suczka, w którym słuchać zarówno motywy trip-hopowe, jak i instrumentalny hip-hop w klimacie DJ Shadowa. Czy X inspirował się twórczością amerykańskiego turntablisty i specjalisty od samplowania? Całkiem możliwe – legendarne Endtroducing….. wyszło zaledwie dwa lata wcześniej. To, co jednak charakteryzuje polskiego DJ-a, to mocne wykorzystanie fragmentów audycji i bajek muzycznych. Wersy Kubusia Puchatka, Krzysia i innych bohaterów Stumilowego Lasu mocno odznaczają się na tej płycie…
To nie jest pop, ja reprezentuję hip-hop.
Magik w „Dziedzinie”
Odłóż teleskop! Wyrzuć mikroskop! (Magik)
Po klimatycznej Suczce, K44 wypala z grubej rury. Oparty na samplu z Franka Sinatry Gruby czarny kot on przebiegł nam drogę, a chuj mu w dupę nawet w 13 piątek to hip-hop w czystej postaci – z hardcore psycho rapu niewiele zostało. To właśnie w utworze dotyczącym przesądów pierwszy raz na płycie słyszymy głos Magika, pełnego energii i pomysłów, który wydaje się być w rewelacyjnej formie i tworzyć z Abradabem i Joką nierozerwalną, braterską więź. Wtajemniczeni jednak wiedzą, że to jeszcze podczas nagrywania albumu podjął decyzję o odejściu z grupy, co zasygnalizował też pożegnalnym wersem „Czy dziś dobrze bronią władam? / Wypadam i życzę dobrej drogi!” w kawałku DJ Feel-X. Wspomniana piosenka to uroczy tribute trzech MC dla swojego DJ-a, na który sam zainteresowany odpowiada kolejnym: Dziękuję moim MC. Nikt nie przejmuje się tutaj zwartością materiału czy jego rozciąganiem – są i skity, i zabawy. A wszystko świetnie do siebie pasuje.
Matematyka to nie ma technika.
Joka i „Dziedzina”
Moja tematyka matematyki nie dotyka.
W kwietniu 1998 roku magazyn „Machina” – moje główne wówczas źródło muzycznych informacji, które mocno promowało wydawnictwa S.P. Records – opublikowało recenzję W 63 minuty dookoła świata. Płyta dostała 3 i pół klucza według swojej autorskiej skali (1 – zapomnieć, 2 – jest słabo, 3 – jest dobrze, 4 – jest bosko, 5 – rzecz dziejowa), ale i ważną odznakę „Typ Machiny”, która zwykle zapewniała odrobinę dłuższy opis. Bartek Winczewski tak pisał o tekstach zawartych na wydawnictwie:
Kwestie egzystencjalnych problemów i psychodelicznych wizji zostały zastąpione tym, co najważniejsze jest w hip hopie, a mianowicie inteligentną zabawą słowami. Ta z nowego krążka Kalibra 44 jest na tyle ciekawa, że nie powinna budzić skojarzeń z innymi polskimi artystami, nie mówiąc już o amerykańskiej formacji Wu Tang Clan, do której zwykło się porównywać katowicką grupę. Dużo w niej luzu, radości i opowieści o samej istocie zjawiska pt. hip hop.
Bartek Winczewski, „Machina”, kwiecień 1998 nr 4/25
Mainstreamowa muzyka hip-hopowa
I tu dochodzimy do sedna, czyli genialności 63 minut… na poziomie tekstowym. Tu zdecydowanie wyróżnia się Film, jedyny singiel na albumie, który w formie teledyskowej pozbawiony jest zwrotek Magika (kiedy ukazał się klip, Piotr Łuszcz działał już w barwach Paktofoniki). W utworze, który przez wielu sprowadzany jest po prostu do opisu fazy po jaraniu zioła, widać gonitwę myśli członków Kalibra i natłok skojarzeń. 20-latkowie rzucają nazwiskami Stanisława Lema, przywołują filozofię Johna Locke’a, bawią się słowem, a Magik nawet rapuje wers, który od tyłu i od przodu brzmi tak samo. Widać, że część to flashbacki z czasów szkolnych, a część własne przemyślenia i kreatywne zabawy. Mało kontrowersyjny, przebojowy i językowo unikatowy Film idealnie wbił się w wybuch hip-hopu w Polsce w drugiej połowie lat 90. – leciał w programach muzycznych w telewizji i trafił na Listę Przebojów Programu Trzeciego.
Ale potencjalnych, niezrealizowanych hitów jest więcej – Dziedzina, Międzymiastowa, Jeszcze więcej MC. Wszystko na chwytliwych bitach, ze skreczami, które brzmią nawet ćwierć wieku później niezwykle świeżo i z tekstami, które przez skojarzenia i nagromadzenie absurdów są totalnie ponadczasowe. Także przez mocny kult marihuany, której palenie, mimo że powszechne, tak naprawdę nigdy nie wyszło w naszym kraju z podziemia. A nikt tak pięknie nie rapował o THC jak właśnie Zakon Marii, który tu ma się świetnie.
Hip-hop jak lawa z wierzchu twarda i plugawa
Abradab w „Abradabra”
Lecz wewnętrznego ognia i sto lat nie wyziębi!
W 63 minuty dookoła świata to rozdział w historii polskiego hip-hopu, który dziś można by określić jako spin-off gatunku. Bez napinek czy braggowania, z dużą ilością metafor i porównań. Sam Kaliber nie kontynuował później tej drogi – naturalną konsekwencją odejścia Magika ze składu była zmiana brzmień. Na wydanym w 2000 roku 3:44 nastroje były już bardziej zabawowe, czuć było dylematy dotyczące ciężaru sławy i łatwości wydawania pieniędzy. Późniejszy K44 miał swój urok, ale prawdziwa magia wydarzyła się na 63 minutach…
Nie słuchałem za dużo Warszafskiego Deszczu, Slums Attack, Molesty czy Liroya. W latach 90. to inny polski skład otworzył mi oczy na hip-hop. Kiedy 2 marca 1998 roku Kaliber 44 wydał swoją drugą płytę, słuchałem jej w kółko miesiącami. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze […]
Obserwuj nas na instagramie: