Kwiat skąpany we krwi – recenzja filmu “Hiacynt”
Obserwuj nas na instagramie:
Polskie filmy na dużych platformach streamingowych nie są już nowością. Tym bardziej spoglądamy w ich stronę surowszym okiem, a także baczniej przyglądamy się ich premierze. Choć pojawienie się Hiacynta w zeszłą środę mogło zostać przykryte przez „blockbustery”, to ze względu na swoją tematykę jest to pozycja obowiązkowa.
„Różowe teczki” i nocne łapanki
Choć Hiacynt reklamowany jest jako thriller i raczej mocna historia kryminalna, to zdecydowanie bliżej mu do obrazu historycznego niż policyjnej opowieści. Film Piotra Domalewskiego miał swoją uroczystą premierę na Nowych Horyzontach i Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Teraz, kiedy jest dostępny dla szerszej publiczności, może wnieść trochę więcej do filmowej kolekcji poruszającej tematy osób LGBTQ+. Mimo swojej sensacyjnej otoczki obraz bierze na warsztat mroczny element historyczny stolicy, czyli tzw. akcję “Hiacynt”. Była to zorganizowana kampania Milicji Obywatelskiej prowadzona w latach 1985-1987, w ramach której zakładano obserwowanym osobom homoseksualnym tzw. „różowe teczki”. Prowadziło to oczywiście do wielu nadużyć i charakterystycznych łapanek nie raz mających tragiczny finał. Wielu winnych nigdy nie oskarżono ani nie ukarano. Mocny background historyczny nie wystarcza, żeby odpowiednio rozkręcić polską premierę Netflixa. Hiacynt niestety nie posiada własnej osobowości.
Syndrom Rojsta
Poza ważnym tematem poruszanym w filmie Piotra Domalewskiego jest jeszcze kilka elementów, które zasługują na pochwały. Przynajmniej do połowy czasu trwania oglądamy naprawdę ciekawe kino kryminalne. Szczególnie dobrze wygląda chemia pomiędzy głównym bohaterem granym przez Tomasza Ziętka a jego kolegą z pracy Wojtkiem (Tomasz Schuchardt). To dwaj twardzi, świetnie wystylizowani gliniarze PRL-u, którzy mimo swoich wad stanowią ciekawą kotwicę dla historii seryjnego mordercy gejów, która za chwilę ma się rozwinąć. Niestety odcień thrillera akcji znika wraz z coraz większym angażem Roberta (Tomasz Ziętek) w sprawę brutalnych morderstw. Reżyser sam zagania się w kozi róg, próbując jednocześnie połączyć bardzo dużo wątków i kinowych formatów, które niestety kompletnie się rozwadniają. Przy ekranie utrzymuje nas jedynie kapitalna gra aktorska Ziętka portretującego młodego milicjanta. Robert walczy nie tylko z systemem reprezentowanym przez jego ojca pułkownika, ale także z własnymi przekonaniami. Choć jego perypetie tracą na akcencie kryminalnym, to ciekawie ogląda się je w „synthwave’owych” tonacjach i filtrze lat 80. Na szczególną uwagę zasługuje scena prywatki, w której w głównym bohaterze zachodzi chyba najważniejsza wewnętrzna zmiana. Domalewskiemu nie udaje się też uciec od „syndromu Rojsta”, który powoduje, że czasami zapominamy, że oglądamy zupełnie inną produkcję. Trzeba przyznać, że to właśnie wspomniane wcześniej połączenie scenografii z muzyką powodują taki efekt, ale z drugiej strony, jak uciec od tego sznytu?
Nadwiślański zmierzch
Hiacynt niestety chce być wszystkimi gatunkami filmowymi naraz (nawet noir) i to sprawia, że finalnie nie tworzy własnej tożsamości. Jest jednak bez wątpienia obrazem, który porusza nie tylko niepopularne historie nocnej Warszawy, ale pokazuje także środowisko osób LGBT+ w niestereotypowym świetle. I choć „wielka” zagadka zabójstw pełna jest klisz i oklepanych rozwiązań, to warto ten film zobaczyć, chociażby dla roli Tomasza Ziętka, a także wspaniale odtworzonego klimatu tamtych czasów.
Ocena: 6,0/10
Film można już obejrzeć na platformie streamingowej Netflix.
Polskie filmy na dużych platformach streamingowych nie są już nowością. Tym bardziej spoglądamy w ich stronę surowszym okiem, a także baczniej przyglądamy się ich premierze. Choć pojawienie się Hiacynta w zeszłą środę mogło zostać przykryte przez „blockbustery”, to ze względu na swoją tematykę jest to pozycja obowiązkowa. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale […]
Obserwuj nas na instagramie: