7 filmowych rocznic, po których poczujecie się staro
Obserwuj nas na instagramie:
Świadomość, że nasze ukochane filmy, czasami tytuły, na których się wychowaliśmy, kończą dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat bywa bolesna.
10, 20, 30 lat minęło jak jeden dzień
Początek roku to zwyczajowo idealny czas, żeby przyjrzeć się nadchodzącym rocznicom produkcji, które w taki czy inny sposób zapisały się w wyobraźni widzów z całego świata. Świadomość, że nasze ukochane filmy – czasami tytuły, na których się wychowaliśmy – kończą dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat bywa bolesna, jednak prawda jest taka, że dojrzewają one wraz z nami, ukazując przy każdym powrocie nowe i ekscytujące oblicza. Oto siedem filmów, których rocznice warto świętować w 2024.
Czytaj też: 7 utworów, które już zawsze będą kojarzyły się z filmowymi scenami
10 lat temu: Interstellar, reż. Christopher Nolan, 2014 r.
Zaczynamy od arcydzieła fantastyki naukowej, którym dekadę temu Nolan udowodnił wszem i wobec, że wysokobudżetowe produkcje science fiction nie muszą być efekciarskimi pokazami efektów komputerowych oraz marnego poczucia humoru scenarzystów, by zachwycać widzów i przynosić wymierne zyski. Interstellar opowiada o dystopijnej przyszłości, w której ludzkość zniszczyła Ziemię do takiego stopnia, że musi zacząć szukać nowego domu pośród gwiazd. Warstwa naukowa – konsultowana z astrofizykiem oraz późniejszym noblistą Kipem Thornem – zabiera nas w ekscytujące tunele czasoprzestrzenne i tajemnicze czarne dziury, zaś warstwa fabularna pozwala przeżywać mrożące krew w żyłach przygody na stymulujących wyobraźnię planetach w odległych galaktykach. Projekt miał reżyserować Spielberg, stąd przewija się w nim mocny wątek rodzinny, lecz Nolan zrobił z niego całkowicie swój film. I chwała mu za to.
10 lat temu: Strażnicy Galaktyki, reż. James Gunn, 2014 r.
W tym samym roku widzowie na całym globie zachwycili się efektowną i efekciarską przygodą w międzygwiezdnych klimatach, a wszyscy, którzy prorokowali producentem finansową klapę – w końcu kosmicznemu łowcy Peterowi Quillowi, hardej zabójczyni Gamorze, pociesznemu drzewcowi Grootowi, gadatliwemu szopowi Rocketowi oraz żądnemu zemsty Draxowi daleko było do rozpoznawalności Hulka, Iron Mana czy Thora – musieli błyskawicznie schować głowy w piasek, bowiem Strażnicy Galaktyki zarobili na świecie 772 miliony dolarów. Gunn nasączył fabułę spektakularnymi sekwencjami akcji, filmowymi odniesieniami (Parszywa dwunastka i do pewnego stopnia Gwiezdne wojny, ponieważ Quill był wyraźnie inspirowany Hanem Solo), przebojową muzyką z lat 70./80. i zaskakującą emocjonalnością, tworząc gatunkową mieszankę wybuchową. W zeszłym roku do kin trafiła część trzecia, a popularność Strażników nie spada.
30 lat temu: Pulp Fiction, reż. Quentin Tarantino, 1994 r.
Trzydzieści lat temu narodził się fenomen Quentina Tarantino, bo mimo że Wściekłe psy były i nadal są świetnie odbierane, dopiero nagrodzone Złotą Palmą w Cannes („wygrywając” choćby z faworyzowanymi Trzema kolorami. Czerwonym Kieślowskiego) i Oscarem (za scenariusz) Pulp Fiction zrobiło z reżysera międzynarodową gwiazdę. Co więcej, filmowego autora, który potrafi doskonale bawić się treścią i stylem, pisać jedyne w swoim rodzaju dialogi i swobodnie żonglować odniesieniami do historii kina. Pulp Fiction to kilka przeplatających się historii, w których obserwujemy losy mniej lub bardziej odpychających postaci (gangsterzy, gwałciciele, cyngle), ale liczy się styl, w jakim film jest opowiedziany – precyzyjnie zaburzona chronologia, tarantinowskie dialogi o wszystkim i o niczym, czarny humor, a wszystko zabarwione idealnie dobranymi do każdej sceny utworami. Kino niezależne, które odmieniło kulturę masową.
30 lat temu: Król Lew, reż. Roger Allers, Rob Minkoff, 1994 r.
W tym samym roku premierę miała inspirowana Hamletem animacja, która naznaczyła całe pokolenie widzów. Opowieść o perypetiach lwa Simby, syna władcy Lwiej Ziemi Mufasy, który zostaje poturbowany przez życie, lecz wychodzi z tego jeszcze silniejszy. Trudno dziś opisać w kilku zdaniach dziedzictwo Króla Lwa, bo są nim zarówno przekazywane na ekranie wartości (choćby koncepcja kręgu życia czy słynne hakuna matata) i galeria barwnych postaci (guziec Pumba, surykatka Timon, nikczemny lew Skaza, mandryl Rafiki), jak i oprawa muzyczna, która wybrzmiewała w głowach młodych widzów na długo po seansie. Film zdobył dwa „muzyczne” Oscary (dla Eltona Johna i Tima Rice’a za piosenkę i Hansa Zimmera za ilustrację muzyczną – w 1995 r. nie było osobnej kategorii dla pełnometrażowych animacji). Przez prawie dekadę, do czasu Gdzie jest Nemo? w 2003 r., Król Lew był najbardziej kasową animacją w historii kina.
20 lat temu: Zakochany bez pamięci, reż. Michel Gondry, 2004 r.
W 2024 r. dwadzieścia lat skończy jeden z najbardziej nietypowych i kreatywnych filmów XXI wieku, poetycki, dziwaczny, wieloznaczny dramat psychologiczny o dwójce poturbowanych na różne sposoby przez życie osobach, które wymazują się sobie wzajemnie z pamięci. Za sprawą nowoczesnej technologii introwertyk Joel i ekstrowertyczka Clementine są w stanie zapomnieć o tym, co razem przeżyli, wyrzucić niechciane twarze z własnych umysłów, ale niekoniecznie wymazać to nienamacalne, niedefiniowalne coś, co przyciąga ich do siebie raz za razem niczym magnes. Pozbawiony chronologicznej struktury i tradycyjnie rozumianej fabuły film działa na zasadzie wizualnego poematu o rozmaitych obliczach miłości oraz tego, jak uczucia definiują i kształtują nasze wyobrażenie o sobie oraz zewnętrznym świecie. Scenariusz napisał Charlie Kaufman, jeden z najbardziej oryginalnych filmowców w historii amerykańskiego kina.
10 lat temu: Grand Budapest Hotel, reż. Wes Anderson, 2014 r.
Natomiast dziesięć lat kończy film, który wielu widzów uznaje za największe dzieło w karierze reżysera Wesa Andersona. Osadzona w fikcyjnym wschodnioeuropejskim kraju (o dźwięcznie brzmiącej nazwie Zubrowka) wielowątkowa historia zabiera nas na ekscentryczną przygodę okraszoną schadzkami z arystokratyczną arystokracją, starciami z demonicznymi faszystami i romansami słodkimi jak pyszna beza. Głównymi bohaterami są konsjerż tytułowego hotelu, jego protegowany i pewien słynny obraz, ale tak naprawdę protagonistą jest sam Anderson, który sprawdza w typowo andersonowskim stylu, na ile może bawić się europejską historią, by jej nie wymazywać na rzecz estetycznej rozrywki. Cztery Oscary za stronę audiowizualną (charakteryzacja, muzyka, scenografia, kostiumy) dają pewne wyobrażenie o tym, co nas czeka, ale zupełnie nie oddają magii, jaką zawiera w każdym kadrze i dialogu Grand Budapest Hotel.
10 lat temu: Whiplash, reż. Damien Chazelle, 2014 r.
Na koniec zostawiliśmy intensywny film, który przedstawił światu kina Damiena Chazelle’a, okazał się dziesięć lat temu jednym z czarnych koni sezonu nagród (między innymi trzy Oscary: za montaż, montaż dźwięku, drugoplanową rolę dla J.K.Simmonsa) i zmiażdżył emocjonalnie miliony widzów. Whiplash to historia młodego i ambitnego perkusisty, który marzy, by zapisać się w historii muzyki i jest w stanie poświęcić naprawdę wiele, żeby cel ten osiągnąć. Na jego drodze staje w szkole muzycznej nauczyciel, który nie uznaje półśrodków i popycha młodego bohatera do przekraczania granic emocjonalnego i fizycznego wycieńczenia, by sprawdzić, czy ma potencjał na wielkość. Perfekcyjnie napisany, zagrany i zmontowany film, który przyspiesza tam, gdzie trzeba wcisnąć widza w fotel, i zwalnia w scenach, w których reżyser chce byśmy wysnuli refleksję nad tym, co postaci mówią i robią. Kino, które działa na wielu poziomach.
Świadomość, że nasze ukochane filmy, czasami tytuły, na których się wychowaliśmy, kończą dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat bywa bolesna. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins 10, 20, 30 lat minęło […]
Obserwuj nas na instagramie: