Twardowski Is A Synth Freak. Życie crackheada
Obserwuj nas na instagramie:
– Wiem, że moja żona prędzej czy później ten tekst przeczyta, ale… OK, przyjmijmy, że akurat o tamtej historii może się dowiedzieć – tym oto mrożącym krew w żyłach i unoszącym jakże oczekiwaną woń sensacji cytatem zaczniemy materiał o Twardowskim.
Okazja, żeby się z nim spotkać, była nie lada, albowiem całkiem niedawno wypuścił świetny album When We Were Astronauts – to raz. Dwa – Twardowski jest tą osobą, której druga część przydomku nie bez powodu brzmi Synth Freak i która przyszłości muzyki elektronicznej upatruje w… stolarce.
Zanim wraz z fotografem wdrapałem się na czwarte piętro ochockiej kamienicy, by złożyć wizytę najbardziej profesjonalnemu amatorowi wśród polskich producentów muzycznych, ten lojalnie mnie uprzedził, że z MTV Cribs to już wyrośliśmy.
– Połowę sprzętu jakiś czas temu wykosiłem. Aha, pomidorów również nie hoduję – nadmienił, nawiązując do niedawnego artykułu o Bitaminie. Umówiliśmy się na sobotę, którą Twardowski akurat miał wolną – w jego day-jobie nie jest to wcale oczywiste; następnego dnia zresztą już szedł do pracy. Na wejściu szybkie pytanie z gatunku klasycznych: Woda? Kawa? Herbata?, a następnie od razu kurs do sypialni…
Analog za niemieckie marki
…tak, kiedy już wszyscyśmy się pośmiali, zdawszy sobie sprawę, że nie zabrzmiało to dobrze, wyjaśnijmy: ten 33-letni producent żyje, śpi i śni swoimi “gratami”, więc naturalnie legowisko stało się jego syntezatorowym królestwem. Nie trzeba było o nic pytać – Twardowski sam zaczął z pasją i w detalach opowiadać o nagromadzonym przez lata sprzęcie.
– O, to jest pierwszy “analog”, który kupiłem – mówi, wskazując na MFB Synth II – zachorowałem na niego, jak tylko go zapowiedzieli, chyba pod koniec 2001 roku, bo kiedy zacząłem marzyć, żeby go kupić, przeliczałem jeszcze marki niemieckie – wspomina (stety-niestety, instrument wyszedł już w czasach Euro).
Na podłodze stoi niewielkich rozmiarów pianino – to dziecięcy Korg, na którym wprawia się latorośl Twardowskiego. – Jak to pierwszy raz zobaczyłem, byłem w szoku, że Korg takie rzeczy robi. Swoją drogą, to całkiem poważny instrument jak na dziecięcą zabawkę – sam już skorzystałem z kilku soundów. Jedyny problem jest taki, że wydaję przez to fortunę na baterie – śmieje się.
Twardowski wymienia sześć “paluszków” w minikorgu, wspominając czasy, w których pracował nad płytą Eldo Człowiek, Który Chciał Ukraść Alfabet. Jeśli ktoś nie wiedział, z kim personalnie kojarzyć odpowiadający za instrumentale duet Bitnix, wychodzimy naprzeciw i odpowiadamy: Jan Porębski (dziś połowa Flirtini) oraz właśnie Twardowski.
Może pan sprzedać poza Allegro?
Skąd taki fiś na punkcie synthów?– Ten Synth Freak sam się jakoś do mnie przyczepił i powoli robi się to dość uciążliwą łatką, bo ludzie piszą do mnie o porady, jak coś podłączyć, pytają, czy lepiej kupić to, czy tamto, a ja, jako producent-amator, niekoniecznie chcę brać odpowiedzialność za czyjeś instrumentarium. Koniec końców, mimo że jestem ciekawski i muszę zrozumieć, jak coś działa, jestem wyłącznie zwykłym end userem – wyjaśnia z uśmiechem.
Chęć, by sięgnąć po syntezatory, pojawiła się u Twardowskiego po okresie dłubania w Reasonie. – Niby jest to program komputerowy jak każdy inny, ale wygląda jak sprzęt i narzuca ci logikę sprzętu – trzeba nawet ciągać kable po ekranie. To mnie wkręciło, ale niedosyt pozostawiał interfejs: myszka i klawiatura zamiast prawdziwych pokręteł i suwaków. Spróbowałem, jak to jest na tych prawdziwych i wiedziałem z miejsca, że już nie chcę – precyzuje.
Niedosyt pozostawiał interfejs: myszka i klawiatura zamiast prawdziwych pokręteł i suwaków. Spróbowałem, jak to jest na tych prawdziwych i wiedziałem z miejsca, że już nie chcę.
Po pierwszym zakupie, lawina już ruszyła i nijak nie można było jej zatrzymać. Twardowski, lat dwadzieścia kilka, stał się sprzętowym crackheadem. Klawisze, grooveboxy, moduły dźwiękowe, efekty – mógł w nich przebierać jak w ulęgałkach. W pewnym momencie kolekcja dość znacząco przekroczyła rozmiary, które pozwalałyby ją uznać za rozsądną. Nie ma jednak sytuacji bez wyjścia.
– Wówczas myślałem w kategoriach: always right tools for the job i dzięki temu, zamiast ze zbieractwem walczyć, zacząłem je racjonalizować. To racjonalizowanie było zresztą dość osobliwe, bo polegało na tym, że wchodziłem do pokoju, rozglądałem się, tak… Hmm… Chyba brakuje mi jakiejś maszyny do bębnów… Tak, to muszę poszukać bębnów… – po czym pozostawało tylko czekać na nadejście ustawionych alertów z Allegro i Ebaya.
A skoro już o Allegro mowa, małe wtrącenie na boku – Twardowski, jako dość intensywny użytkownik tegoż, nie potrafi zrozumieć, dlaczego inni użytkownicy pytają go, czy jest gotów sprzedać oferowany przedmiot poza serwisem. – To jest jakiś polski hit… Czemu ludzie zadają takie pytania? – jeśli znacie odpowiedź, to piszcie na fanpage’u Twardowski Is A Synth Freak.
“Przecież to jest inwestycja!”
Do rzeczy jednak – kolekcja była zatem rozbudowana ponadprzeciętnie, podczas gdy w założeniu w ogóle nie miała być kolekcją, a zbiorem narzędzi, za pomocą których można po prostu robić muzykę. Kupowanie na potęgę niepotrzebnych gratów – jak sam określa część z nabywanego ówcześnie sprzętu – trzeba też było jakoś sensownie wytłumaczyć żonie. – No, i tłumaczyłem: ale słuchaj, przecież to jest inwestycja! Wiesz, ile to będzie warte za dziesięć lat…? – Twardowski patrzy na mnie wzrokiem, który utwierdza mnie w przekonaniu, że można w życiu poczynić korzystniejsze inwestycje.
Zdarzają się jednak wyjątki od reguły, albowiem pewnego analoga z początku lat 90. udało się sprzedać z dwukrotną przebitką – ten przyjemny flashback prowadzi nas zresztą do wzmiankowanej we wstępie historii z udziałem szanownej małżonki.
– Kupiłem ten klawisz, bo wmówiłem sobie, że potrzebowałem jakiegoś basu. Niedługo potem… zawadziłem go łokciem, spadł mi ze statywu i przestał działać. Schowałem go najgłębiej jak się da na najwyższej półce szafy i przykryłem spodniami snowboardowymi. Gdy za parę dni pojawił się na aukcji identyczny, kupiłem go od razu – z poczuciem ulgi, że nikt nie zdąży zauważyć chwilowego braku jednego “narzędzia”. Brawo ja – wspomina, a na pytanie, dlaczego się poprzedniego po prostu nie pozbył, odpowiedział: – Łudziłem się, że któregoś dnia go naprawię i zrobię jak Babyface, który basy robił spinając dwa syntezatory w tandem i lekko je rozstrajał.
Ta myśl trzymała ten uszkodzony egzemplarz na szafie ładnych parę lat. Ostatecznie, w ramach wychodzenia z synth-cracku, oba poszły pod młotek. To nie jedyny incydent, w którym Twardowski zatajał syntezatorową prawdę przed żoną – ale miast wywoływać domowe awantury, lepiej uśmiechnąć się w stronę When We Were Astronauts.
Rzeczony album to pierwszy longplay w dyskografii producenta. Podobnie jak poprzednie EP-ki A Soundtrack To Growing Up oraz Terms of Endearment, powstał pomiędzy sypialnią, salonem a łazienką. W początkowym etapie, When We Were Astronauts powstawało jako soundtrack do filmu science fiction (“ale nie powiem jakiego!”). Z czasem koncepcja się zmieniła i stała się bardziej otwarta, a jej ideę trafnie oddaje znajdujące się na odwrocie okładki credo: Every kid dreams of being an astronaut. Hope you do too. – Chciałem, żeby było jasne, że moja pierwsza długogrająca płyta – marzenie każdego producenta-amatora – jest o dziecięcych marzeniach. A kto nie chciał być kosmonautą, musiał mieć smutne dzieciństwo.
Chciałem, żeby było jasne, że moja pierwsza długogrająca płyta – marzenie każdego producenta-amatora – jest o dziecięcych marzeniach. A kto nie chciał być kosmonautą, musiał mieć smutne dzieciństwo.
Po co mi zębatki?
Hasłem, którym Twardowski określa swoją muzykę, jest retrofuturyzm, w który domyślnie wkomponowana jest spora doza kiczu, a który tu objawia się chociażby w kontrolowanym nadużyciu 80’sowych arpeggiatorów, cytatów z kiczowatych filmów, nieco rozstrojonych syntezatorach i trochę stłumionym, “kasetowym” brzmieniu. Jak najlepiej retrofuturyzm zdefiniować? Twardowski ma jedyną słuszną sugestię: Jetsonowie. – Przecież mieli tam latające samochody, robo-pokojówki i wakacje na Marsie, a George jeździł (latał) do pracy w zakładzie produkującym zębatki. W kółko naciskał jeden przycisk i za każdym naciśnięciem powstawał zębatka. Jedna zębatka. Co to jest za przyszłość? Po co mi pokojówka-robot, skoro nie mogę za jednym zamachem wyprodukować miliona zębatek? Po ch*j mi w ogóle zębatki w dwudziestym-którymś wieku?! – śmieje się.
W tę stylistykę znakomicie wpasował się Edgar Bąk (przeczytajcie wywiad z Edgarem w cyklu Psychika grafika), który po raz kolejny stworzył dla Twardowskiego całą oprawę graficzną. Uwaga: dzięki dodatkowej warstwie farby luminescencyjnej, poligrafia albumu świeci się w ciemności. – To, co Edgar zrobił, to jest totalny kosmos! – nie ukrywa zachwytu. Nie szczędzi również słów zachwytu dla wkładu Misi Furtak i Borysa Dejnarowicza, którzy dograli na tę płytę gościnne wokale.
I właściwie wszystko mielibyśmy jasne i moglibyśmy zmierzać ku końcowi, gdyby nie to, że nie wyjaśniliśmy, o co chodzi z tą stolarką. Oddaję głos Twardowskiemu: – Gdy już miałem z całą pewnością za dużo sprzętu, zacząłem kombinować i najpierw chciałem mieć wszystko na kilkupoziomowych statywach, potem zamarzyły mi się rackowe wieże. Kombinowałem więc, żeby wszystko wsadzić w rackowe szyny i jako spory sukces z gatunku nie-wiem-po-co, udało mi się zrobić alternatywną, przykręcaną do racka obudowę na Electribe’a SX. Zamówiłem też customowe logo – “BORG Electribe”, napisane startrekową czcionką. Serio. Wreszcie zdałem sobie sprawę, że każdy instrument wygląda lepiej z drewnem.
– Zachorowałem na drewniane panele boczne, poprosiłem mojego tatę – architekta – żeby mi narysował takie drewniane klocki i z wypiekami na twarzy ganiałem do stolarza. Ostatnio nauczyłem się SketchUpa, robiąc prosty projekt drewnianego pudełka na biurko, w którym będą siedziały dwa efekty i chcę to własnoręcznie wyciąć z drewna i posklejać. Choć, znając życie, pewnie w końcu poproszę tatę o pomoc. Może lepiej skupić się na przerabianiu, a nie kupować nowe instrumenty… Chociaż nie, tego sie nie da zatrzymać: niedługo, mam nadzieję, przyjedzie do mnie sekwencer, który wsparłem na Kickstarterze. Są też nowe Korgi, nowa Arturia… W każdym razie, na Ochocie otwiera się taki makerspace – Rękoczyn – i tam zamierzam spędzić zimę, żeby za dużo nie myśleć o nowych rzeczach. Przerobię jakiegoś syntha tak, żeby nawet pokrętła miał drewniane. A jak nie, to pewnie zapiszę się na garncarstwo.
Trzymamy kciuki.
zdjęcia: Maciej Bogucki
Artykuły powiązane: Psychika grafika #4: Edgar Bąk
Sprawdź także:
Bitamina. Z muzyką jak z pomidorami
– Wiem, że moja żona prędzej czy później ten tekst przeczyta, ale… OK, przyjmijmy, że akurat o tamtej historii może się dowiedzieć – tym oto mrożącym krew w żyłach i unoszącym jakże oczekiwaną woń sensacji cytatem zaczniemy materiał o Twardowskim. Okazja, żeby się z nim spotkać, była nie lada, albowiem całkiem niedawno wypuścił świetny album […]
Obserwuj nas na instagramie: