„Choroby psychiczne są sexy”. „The Idol” rozczarowuje, ale czy kogoś to dziwi?
Obserwuj nas na instagramie:
Serial z Abelem „The Weeknd” Tesfayem i Lily-Rose Depp jest dokładnie tak jaskrawy i przeseksualizowany jak zapowiadano. Mało kto spodziewał się jednak, że będzie tak nudny. Oto nasze wrażenia po pierwszym odcinku The Idol.
Nikt nie wierzył, że z The Idol będzie dobrze
Może poza samym Abelem Tesfayem. Oprócz tego niemal wszyscy mieli negatywne nastawienie do serialu The Idol, uznając go jeszcze przed premierą za jeden z największych niewypałów HBO. Produkcja stworzona przez Weeknda i twórców Euforii, Sama Levinsona oraz Rezę Fahima, zawdzięcza złą prasę przede wszystkim kontrowersjom z planu. Według „The Rolling Stone” serial miał oryginalnie skupiać się na drodze młodej kobiety spełniającej swoje pragnienia i odnajdującej się seksualnie, a po rzekomej ingerencji twórców stał się serialem o fetyszyzowaniu przemocy. Dużo mówiło się o wybujałym ego Abela i Sama, którzy uczynili z produkcji coś na obraz teledyskowego porno, w którym próżno szukać pogłębienia kobiecej postaci. Już po obejrzeniu pierwszego odcinka trudno się nie zgodzić z falą krytyki najgorzej zapowiadającego się serialu od lat.
The Idol: Cycki, załamanie nerwowe i papierosy
„Choroby psychiczne są sexy” – pada w pierwszej scenie serialu The Idol, w której gwiazda muzyki pop Jocelyn (Lily-Rose Depp) realizuje swoją pierwszą sesję zdjęciową od czasu załamania nerwowego, które przeszła po śmierci matki. Na ręce wciąż ma opaskę ze szpitala psychiatrycznego, która według jej doradców nadaje jej seksapilu, podążając w myśl kontrowersyjnego cytatu. Serial od początku stara się pokazać brudny świat mediów i branży muzycznej, ale choć chciałby ciąć atmosferę satyrycznymi dialogami w stylu Sukcesji, bliżej mu do estetycznej high-school-drama w stylu Euforii. Z tą różnicą, że kultowy już serial Levinsona przynajmniej dawał swoim bohaterom rozwijać się w odpowiednim tempie i choć momentami ociekał seksapilem, porcja była odpowiednia i było jeszcze miejsce na dokładkę. The Idol po prostu „szczuje cycem”.
Główna bohaterka to neurotyczna piękność z zaburzeniami psychicznymi, będąca hybrydą Angeliny Jolie w Przerwanej lekcji muzyki i Britney Spears. Drugie skojarzenie zresztą potwierdzone jest w pierwszym odcinku serii – artystka popowa w kryzysie psychicznym jest prowadzona przez wytwórnię i innych współpracowników, którzy wydają się zainteresowani przede wszystkim jej przetrwaniem na rynku muzycznym. Twórcy serialu wyraźnie lubią łopatologiczny sposób wyrazu. Jocelyn pali w każdej scenie cienkie papierosy, płacze wyłącznie pojedynczymi, idealnymi łzami, które nie rozmazują makijażu i podkreśla wizerunkiem swój seksowny wizerunek. Pomimo wspominania o śmierci matki, trudnej sytuacji PR-owej (delikatnie mówiąc, bo chodzi o wyciek do sieci zdjęcia jej twarzy w spermie) i braku wsparcia swojego tyrańskiego managementu, wydaje się odrzucać te sprawy na rzecz przyjemności seksualnych. Szukając czegoś, co odwróci jej uwagę od trudów codzienności, znajduje najbardziej creeperskiego kolesia w swoim otoczeniu, który zawraca jej w głowie.
„Szczurzy ogon” The Weeknd nie potrafi grać
Trudno uwierzyć, że to właśnie postać Tedrosa, enigmatycznego właściciela klubu nocnego, zwróci uwagę pięknej Jocelyn. Jak stwierdza jej najbliższa przyjaciółka, postać grana przez Weeknda ma „vibe gwałciciela”, a na dodatek daleko mu do piękności, szczególnie z jego charakterystycznym kucykiem w stylu szczurzego ogona i oldschoolowym (w złego tego słowa znaczeniu) stylem. Nie chodzi jednak o wygląd, ale kompletny brak charyzmy, czym charakteryzuje się bohater Tesfaye’a. I to właśnie on ma sprawiać, że popowa artystka wpuszcza go do swojego świata i – jak wiemy po zapowiedziach serialu – wejdzie z nim w intensywną relację? Mniejsza o to, że The Weeknd niestety nie potrafi grać i zdecydowanie wolę go w roli muzyka. Naprawdę lepiej rozumiałam, dlaczego w serii 365 dni Laura zakochała się w niebezpiecznym Massimo, niż to, że głównej bohaterce spodobał się nijaki Tedros. Jej osobowość nie jest w żaden sposób zarysowana przez twórców, żeby można było to usprawiedliwić. Cały scenariusz jest zresztą papierowy i niesamowicie nużący.
Kiepski scenariusz wokół seksistowskich tropów
Niemożliwe jest w pełni ocenić The Idol zaledwie po jednym odcinku. To jednak jeden wielki bajzel. Już na starcie poznajemy szereg ledwo wprowadzonych bohaterów, którzy tworzą sieć zawodowo-towarzyską Jocelyn. Połowy z nich mogłoby jednak nie być, bo jak na razie są niewiele znaczącym tłem. A szkoda, bo z serialu na temat toksycznej branży można byłoby wynieść szczyptę absurdu i jeszcze więcej humoru oraz barwnych osobistości, szczególnie mając wśród aktorów, takie gwiazdy muzyki jak Jennie Kim z Blackpink, Mosesa Sumneya oraz Troye’a Sivana. Twórcy postawili jednak na torturowanie widza fetyszyzacją zniszczonej psychicznie kobiety, która puszcza wodze fantazjom seksualnym. Czy serial zmierzy ku wyleczeniu jej z traumy i odzyskaniu niezależności? Śmiem wątpić, choć trzymam kciuki, żeby The Idol nie skończył się na scenach mocnego seksu, sztucznych dialogach i traktowaniu bohaterki jak marionetki do spełniania czyichś marzeń erotycznych.
Serial z Abelem „The Weeknd” Tesfayem i Lily-Rose Depp jest dokładnie tak jaskrawy i przeseksualizowany jak zapowiadano. Mało kto spodziewał się jednak, że będzie tak nudny. Oto nasze wrażenia po pierwszym odcinku The Idol. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka […]
Obserwuj nas na instagramie: