kadr z filmu „Park Jurajski”

Od szoku po wzruszenie. Filmowe sceny, które nie chcą wyjść nam z głowy


16 grudnia 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Fani kina oglądają każdego roku setki świetnych, zapadających w pamięć scen. To momenty filmowego spełnienia, po których aż chce się bić twórcom brawo.

Pamiętne sceny, które nigdy nie blakną

Czy dobrze zrealizowane filmowe sceny zostają już w naszych głowach na zawsze? Niestety, w większości przypadków blakną. Ustępują miejsca kolejnym, które zdobywają nasze umysły i serca. Taka kolej rzeczy – nie da się wszystkiego spamiętać. Raz na jakiś czas pojawiają się jednak sceny tak fantastyczne, że nie tylko zapisują się złotymi zgłoskami w annałach kina, ale także nie wylatują tak łatwo z pamięci widzów. Wybraliśmy osiem takich przypadków:

Psychoza, reż. Alfred Hitchcock, 1960 r.

Mamy oczywiście na myśli scenę pod prysznicem, bo choć mnóstwo w Psychozie pamiętnych momentów (jak choćby drugie morderstwo, obserwowane z kamery zawieszonej pod sufitem), zaskakująca rzeźnia w strugach cieknącej wody nie ma sobie równych. Pozbawia film głównej bohaterki i zmienia środek ciężkości fabuły. Za sprawą kadrowania i montażu wytrąca widza z równowagi emocjonalnej, zaczyna budować jedną z najciekawiej ukazanych zagadek w historii kina, której rozwiązanie potrafi szokować do dziś. Zło tkwi w człowieku, ukrywa się pod maską normalności, w mózgu, w psychice, w traumach okresu dziecięcego i dojrzewania. Scena pod prysznicem to arcydzieło inscenizacji, które nie tylko zmieniło kino (choćby sposób, w jaki filmy ukazują przemoc fizyczną), ale także doczekało się własnego filmu dokumentalnego.

To właśnie miłość, reż. Richard Curtis, 2003 r.

W słodko-gorzkim arcydziele Curtisa jeszcze więcej pamiętnych momentów niż u Hitchcocka, od sceny, w której brytyjski premier (Hugh Grant) rozluźnia się emocjonalnie przy puszczonej w radiu piosence, po moment, gdy Mark (Andrew Lincoln) wyznaje niewerbalnie miłość Juliet (Keira Knightley). Wybraliśmy jednak tę, która idealnie podsumowuje sedno curtisowskiego romantyzmu: nauczywszy się podstaw portugalskiego, Jamie (Colin Firth) leci do Marsylii, by zaryzykować ośmieszenie i oświadczyć się Aurelii (Lúcia Moniz), ale nie zastaje jej w domu, więc rusza wraz z jej tatą i tłumem napotykanych ludzi do restauracji, w której dziewczyna pracuje. Wszystko w takt świetnie skomponowanej z obrazem muzyki Craiga Armstronga, a następnie spuentowane przyjęciem oświadczyn i soczystym buziakiem od ojca Aurelii.

Czytaj też: 7 filmów, które miały zmienić oblicze kina. Nie wyszło

Stowarzyszenie Umarłych Poetów, reż. Peter Weir, 1989 r.

Długo zastanawialiśmy się, czy umieścić w zestawieniu scenę z wchodzeniem na szkolne ławki, czy moment, w którym John Keating, grany przez Robina Williamsa nauczyciel angielskiego, szepcze uczniom słowa: „Carpe Diem! Chwytajcie dzień, chłopcy”. Wybraliśmy tę pierwszą, symboliczny bunt przeciw zachowawczości i tłamszeniu samodzielności oraz kreatywności, ze względu na jej wielowymiarowość. Uczniowie stają na ławkach, by złożyć hołd nauczycielowi, który zmienił ich myślenie o życiu i sztuce, lecz wygrywają indywidualnie, nie zbiorowo. Część sali siedzi z założonymi na głowy rękami, być może z lęku, a być może ze wstydu, zaś ci, którzy odważyli się na romantyczny gest buntu, poniosą zapewne surowe konsekwencje. Nie ma to jednak większego znaczenia, oni poddają się emocjom, pasji. Chwytają dzień. Chwytają chwilę.

Buntownik z wyboru, reż. Gus Van Sant, 1997 r.

Kolejny film z Robinem Williamsem, ale tym razem scena należy całkowicie do aktora, gdyż chodzi o monolog, który jego bohater, psychiatra Sean Maguire, wypowiada w scenie w parku. O tym, że życie w teorii bywa fajne i bezpieczne, bo nie trzeba babrać się w nieprzewidywalności ludzkich relacji. W ostatecznym rozrachunku jest jednak puste, bo jeśli człowiek nie żyje praktyką, jeśli nie doświadcza miejsc, ludzi, emocji, nawet tych trudnych jak rozpacz po stracie ukochanej osoby, to tak naprawdę nic o życiu nie wie. Maguire to postać drugoplanowa, swoisty dodatek, który przez większość filmu definiuje nasze zrozumienie Willa Huntinga (Matt Damon). W tej chwili jednak kamera skupia się na nim i jego słowach. Wielu twardzieli uroniło w tej scenie łezkę.

Piła, reż. James Wan, 2004.

Zmieniamy styl na makabryczne kino grozy i wspominamy szokujący finał filmu, który zmienił oblicze horrorów/thrillerów XXI wieku. Po spędzeniu dobrze ponad godziny z uwięzionymi w skonstruowanym przez chory umysł więzieniu Adamem (Leigh Whannell) i Gordonem (Cary Elwes), dostajemy kilka zwrotów akcji. Najpierw okazuje się, że mordercą była trzecioplanowa postać ze szpitala. Następnie Gordon odcina sobie stopę i wypełza ostatkiem sił z pułapki. W końcu – w takt motywu muzycznego Charliego Clousera, który dawno wykroczył poza serię Piła – Adam mógł odkryć prawdę. Gdy odsłuchuje nagrania zostawione przez prawdziwego mordercę, leżące w pomieszczeniu zwłoki wstają. John Kramer (Tobin Bell) patrzy mu w oczy i zamyka go na zawsze w ciemnym łazienkowym grobowcu słowami: „Gra skończona”.

Park Jurajski, reż. Steven Spielberg, 1993 r.

Grozy było również co niemiara w Parku Jurajskim, którym Spielberg zapoczątkował trwającą do dziś fascynację kultury masowej dinozaurami. Od nocnego spotkania w strugach deszczu z krwiożerczym tyranozaurem po scenę, w której grana przez Laurę Dern paleobotaniczka Ellie jest ścigana przez raptora i natyka się w mrocznym bunkrze na oderwaną ludzką rękę. Ale Park Jurajski to nie tylko strach, lecz także przygoda i… iście dziecięcy zachwyt. Mówimy w końcu o stworzeniach, które wyginęły dziesiątki milionów lat temu. W przywoływanej scenie Ellie i Alan (Sam Neill), którzy spędzili większość życia na poszukiwaniu śladów dinozaurów, widzą po raz pierwszy jednego na żywo – ogromnego roślinożernego brachiozaura. A my, widzowie, patrzymy na gigantycznego stwora z równie wielkim podziwem i szacunkiem dla magii kina.

Odlot, reż. Pete Docter, 2009 r.

Prolog Odlotu, w którym Carl i Ellie przeżywają wspólnie na naszych oczach kilkadziesiąt lat swojego małżeństwa, jest nie bez powodu określany jedną z najlepszych i najdojrzalszych scen amerykańskiego kina animowanego. Życie dwójki ludzi zamknięte w czterech zmontowanych z wielkim wyczuciem minutach, złożonych zarówno z rzeczy ważnych, jak i mało znaczących chwil odpowiadających za małżeńskie szczęście naszych bohaterów. Cztery minuty radości i smutków, ze zwycięstw i porażek, z bolesnych upadków i wspólnego podnoszenia się z kolan. Cztery minuty młodości przechodzącej w starość oraz czystych emocji nieskażonych wieloznacznością i ułomnością ludzkich słów. Cztery minuty kinowego geniuszu, który nabiera jeszcze większego znaczenia dzięki swoistemu postscriptum w późniejszej części filmu.

Łowca androidów, reż. Ridley Scott, 1982 r.

Na koniec zostawiliśmy „łzy w deszczu”, czyli niesamowity monolog umierającego replikanta Roya Batty’ego (Rutger Hauer). Swymi ostatnimi słowami wyraża więcej człowieczeństwa, niż miała w sobie większość ludzi, którzy mu tego zawsze odmawiali. Stworzona do niewolniczej pracy maszyna, która nie powinna czuć złożonych emocji, najpierw ratuje swego niedoszłego oprawcę, Deckarda (Harrison Ford), a potem ujmuje w kilku prostych zdaniach egzystencjalny lęk znany większości ludzi. Skoro bowiem człowiek jest sumą przeżytych doświadczeń, co po nim zostaje, gdy już go nie będzie? Skoro zabarwione indywidualnym postrzeganiem emocje, obrazy i refleksje znikają wraz z ich właścicielem, jak łzy w deszczu, jaki sens ma spędzanie życia na kumulowaniu tego, co niepotrzebne? Mocne, przejmujące, piękne. Niezapomniane.

Fani kina oglądają każdego roku setki świetnych, zapadających w pamięć scen. To momenty filmowego spełnienia, po których aż chce się bić twórcom brawo. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Pamiętne […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →