NOSPR jako 142 zaczarowane miejsce – relacja z koncertu Ólafura Arnaldsa
Obserwuj nas na instagramie:
Ólafur Arnalds wystąpił w Katowicach i był to dokładnie jego 142 koncert z trasy re:member, promującej najnowszy album muzyka o tym samym tytule. Artysta oczarował tego wieczoru przestrzeń NOSPRu.
Mój pierwszy raz w NOSPR
Miniony koncert Ólafura Arnaldsa wiązał się u mnie z podwójna ekscytacją. Pierwsza to ta związaną z faktem, że Islandczyk jest genialnym artystą i z niecierpliwością oczekiwałam na ten piękny, muzyczny wieczór. Druga spowodowana była tym, że w końcu, po raz pierwszy miałam uczestniczyć w koncercie w legendarnym budynku Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach.
Przekonałam się na własnej skórze, czemu temu miejscu towarzyszy za każdym razem taka ekscytacja. NOSPR zachwyca już od pierwszej styczności. Fascynująca architektura tego budynku i ogromna sala koncertowa, w której znajduje się pięć pięter widowni otaczającej scenę z każdej strony, co tworzy bardzo kameralną atmosferę.
“Nazywam się Ólafur Arnalds i lubię tworzyć muzykę”
Ta piękna sala szybko wypełniła się do niemalże ostatnich miejsc. Światła zgasły pozostawiając jedynie klimatyczne, pionowe pasy ogniście rozświetlonych schodów między sektorami widowni. Na scenie pojawił się wyczekiwany Ólafur Arnalds, który również zorientował się, że atmosfera jest wyjątkowa.
Muzyk szybko jednak rozbił ogarniającą pomieszczenie bańkę wzniosłości i patetyczności. Już po krótkim intro, wprowadzającym słuchaczy w swój muzyczny spektakl, chwycił po mikrofon i przytoczył następującą myśl:
Czasem, gdy budynek wygląda tak ekskluzywne i drogo to sprawia, że jesteśmy wystraszeni i skryci. Przeraża nas jego przestrzeń.
W związku z tym artysta poprosił zgromadzoną w NOSPR publiczność, aby zaśpiewała dosłownie jeden dźwięk i wspólnie stworzyła ogromny chór. Tym sposobem każdy mógł wziąć czynny udział w koncercie, gdyż muzyk wykorzystał wspólnie wyśpiewany dźwięk w swoim kolejnym utworze, łamiąc pierwsze lody zawstydzenia.
Współczesny klasycyzm i klasyczna współczesność Ólafura Arnaldsa
Ólafur ze swoim – co należy podkreślić – genialnym zespołem złożonym z kwartetu smyczkowego i perkusisty naprzemiennie przenosił nas w stan muzycznej hipnozy, w której dźwięki fortepianu spotykały się się ze skrzypcami i trafiały w nasze najczulsze receptory. Za chwilę pobudzał publiczność elektronicznymi kompozycjami, choć i te miały w sobie pewną nutkę klasycyzmu i dostojności. W główniej mierze prezentował utwory ze swojego najnowszego albumu re:member, przeplatając je kilkoma starszymi piosenkami.
Te muzyczne doznania intensyfikowała świetne akustyka NOSPRu, która nawet nie tyle pozwalała usłyszeć każdy dźwięk, co nie pozwalała, aby jakikolwiek umknął. Wzmacniały je również światła, które z racji centralnego położenia sceny nie padały na publiczność, tylko rysowały przestrzeń wokół muzyków, co chwilami sprawiało wrażenie bycia z nimi sam na sam.
Smutne piosenki nie zawsze powstają ze złamanych serc
Ta relacja może i brzmi trochę górnolotnie, jednak musicie sobie wyobrazić, że mimo to, w NOSPRze czuć było tego wieczoru dużo swobody. O rozładowanie napięcia skutecznie dbał sam Ólafur raz po raz przytaczając dowcipne anegdotki.
Jedna z nich dotyczyła utworu Poland, którego artysta nie wykonuje zbyt często. Tradycyjnie jednak, nie mogło go zabraknąć w Katowicach.
Kiedyś jechaliśmy busem do Poznania. Zazwyczaj w trasie spaliśmy, ale na polskich drogach nie było to możliwe. Postanowiliśmy sen zamienić w imprezę. Kupiliśmy polską wódkę na stacji i piliśmy ją z whiskey. Na drugi dzień czuliśmy się trochę… Smutni. Więc napisałem ten utwór. Jeśli jest z tej historii jakiś morał, to taki, że smutne piosenki nie zawsze powstają ze złamanych serc.
Ólafur rozbawił tą historią wypełnioną po brzegi salę NOSPRu, po czym usiadł przy fortepianie i faktycznie zagrał jedną z najsmutniejszych i najbardziej wzruszających kompozycji tego wieczoru. A takich nie brakowało.
re:member the moment
To, co najbardziej przykuło moją uwagę i jednocześnie zachwyciło podczas koncertu Ólafura w Katowicach to także niesamowicie skupiona i zaangażowana publiczność. Pierwszy raz doświadczyłam czegoś takiego, że po zakończonym utworze, cała sala jeszcze przez kilkanaście sekund wciąż trwała w ciszy i bezruchu. Doznałam wrażenia jakby każdy bał się, aby brawami nie przerwać tego mistycznego momentu. Niesamowite.
Koncert Ólafura Arnaldsa był takim koncertem, podczas którego już po trzecim utworze mogłabym wstać i okazać swoje uznanie owacjami na stojąco. Był to również jeden z tych koncertów, podczas których mam ochotę zamknąć oczy i pozwolić sobie odpłynąć w tę muzyczną przestrzeń, a jednocześnie boję się, że coś mnie ominie. Był to koncert bardzo emocjonalny i wymagający skupienia, jednocześnie kojący i piękny. To w końcu jeden z tych, który pozostaje ze słuchaczem na długo.
Ólafur Arnalds wystąpił w Katowicach i był to dokładnie jego 142 koncert z trasy re:member, promującej najnowszy album muzyka o tym samym tytule. Artysta oczarował tego wieczoru przestrzeń NOSPRu. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, […]
Obserwuj nas na instagramie: