Poszło na noże! Najostrzejsze beefy Polski kulinarnej
Obserwuj nas na instagramie:
Myśleliście, że beefy i dissy to terminy tylko i wyłącznie ze świata hip hopu? Otóż nie. Możecie stać się ich ofiarą, ale również je tworzyć nad najzwyklejszą w świecie miską zupy.
Jedzenie stało się częścią popkultury na równi z muzyką czy filmem. Łączy się to ze zjawiskami tak pozytywnymi, jak i negatywnymi. Poprawie uległo również to, jak wiele uwagi poświęcamy, by to, co jemy, było zdrowe, pochodziło z ekologicznych upraw, humanitarnych ubojni i nie było przesiąknięte chemią.
Z tych wszystkich potoków wiedzy wypączkowała nam całkiem pokaźna scena ludzi zawodowo albo hobbystycznie zajmujących się takim karmieniem, żebyśmy byli rośli i silni jak dąb. Ale nie tylko oni. Rośnie także grono “foodies”, czyli ludzi, którzy do aktów konsumpcji podchodzą jak do pasji i traktują je jako pole do odkryć niemal na miarę tych Cooka czy Livingstone’a. Tu dochodzimy do tej negatywnej strony naszej kulinarnej ewolucji.
Jak to bywa z każdą modą czy pasją, to, co na początku zdrowe i fajne, schodzi czasem na manowce. Nie inaczej w przypadku foodies, o których nierzadko mawia się, że hobby przekuli w instrument realizacji snobizmu i na piwo niecraftowe reagują jak wampir na krzyż albo święconą wodę. Że samemu niekoniecznie potrafiąc pichcić, a produkują niezliczone teksty służące toczeniu jadu, wywyższaniu się i prywatnym vendettom wymierzonym w nielubianych szefów kuchni czy restauratorów.
Smith będzie jadł więcej mięsa
Do anegdoty przeszło kilka muzycznych konfliktów, z których najgłośniejszym był bodaj ten między Morrisseyem a Robertem Smithem z The Cure. Panowie nie znosili się do tego stopnia, że z niechęci do promującego wegetarianizm Morrisseya, po którymś jego kolejnym “występie”, Smith zarzekł się, że zamierza specjalnie spożywać dużo więcej mięsa niż zazwyczaj. Podobne nieporozumienia nie znają gatunku. Zdarzają się i w środowisku gotyckim (Andrew Eldritch z The Sisters of Mercy versus Ian Astbury z The Cult), i w hip hopie (choćby Peja vs Tede), gdzie wymiana kilku dissów zwie się beefem. Beefem można swobodnie nazwać to, co coraz częściej zdarza się w polskiej kulinarnej blogosferze.
– Polska gastronomia przypomina mi wilczy kapitalizm z początku lat dziewięćdziesiątych: rozpychanie się łokciami, wojenki podjazdowe, wrogie obozy, złośliwości. Pełna jest złych emocji, zawiści i hipokryzji. Kiedy wchodziłam w ten światek mądrzejsi ode mnie ostrzegali: “Uważaj, bo to szambo” – pisze na swoim blogu Magda.
Magda brała w jednym z najgłośniejszych konfliktów, który echem odbił się po największych lifestyle’owych portalach. Chodzi o kłótnię sprzed dwóch lat, wywołaną wywiadem, jakiego portalowi Natemat.pl udzielił Artur Michna, “certyfikowany” (oba certyfikaty zdobyte online) krytyk kulinarny. O autorce KrytykiKulinarnej, jak i innych blogerkach wypowiadał się używając sformułowań w stylu: “nędzne truchła”, “smętne indywidua” czy wreszcie “bezmyślne blogerki, które za pieniądze swoich partnerów uprawiają krytykę kulinarną dla zabawy”.
Michnie dostało się od blogerów, jak i czytelników blogów, którzy z powodzeniem podważali jego kompetencje, zwracając przy tym uwagę, że ów ma zwyczaj grzać się w blasku słynnych restauratorów i speców od gastronomii, jak Magda Gessler, Wojciech Modest Amaro, Maciej Nowak czy Grzegorz Łapanowski, a nawet uprawia na swoim blogu (tak, sam jest blogerem!) specyficzny “product placement”.
Regularnie obrywa się też rzeczonemu Nowakowi, specowi od gastronomii Gazety Wyborczej i jurorowi polskiej edycji Top Chefa. W potoku lejącego się hejtu trudno faktycznie rozsądzić, czy cięgi zbiera za faktyczny brak profesjonalizmu, specyficzny język, jakim pisze swoje recenzje, czy może za sam fakt obecności medialnej albo zupełnie już pozamerytorycznie, za elementy swojego życia prywatnego. Podobną partyzantkę prowadzi się przeciwko Magdzie Gessler, szczególnie od kiedy zaczęła promować markę Besos. Do kociołka z żółcią dolał nawet wspomniany Amaro, który dosyć złośliwie komentował nadwyżkę lokowania w Kuchennych Rewolucjach marki jednego z producentów przypraw w saszetkach.
Klient nasz pan versus fachowiec wie najlepiej
Sami restauratorzy potrafią iść na noże z klientami. Choćby casus przywołanego Nowaka i warszawskiej restauracji China Garden. Recenzent zmiażdżył podawane tam dania, sugerując, że z Chinami wiele wspólnego nie mają, czym zasłużył sobie na ripostę właściciela i szefa kuchni, utytułowanego w swojej ojczyźnie Chińczyka. Ten cierpliwie, bez złośliwości, acz zdecydowanie wyłożył Nowakowi założenia swojej kuchni, będącej wedle jego słów prawdziwą kuchnią regionu, z którego się wywodzi, opartą o wielowiekowe receptury.
W zeszłym roku głośna była też reakcja jednej ze znanych blogerek na degustacyjne menu, jakie chef Aleksander Baron przygotował na specjalne spotkanie kulinarne “Mouth to Nose”.
– Tak, wpadłam w stan histeryczny, tak w sobotni wieczór, w gronie przyjaciół i znajomych, na kolacji, za którą sama zapłaciłam i która miała być pięknym przeżyciem. Pan mi to zrobił – napisała autorka bloga Froblog , skarżąc się na menu złożone ze “szczeżui na piasku z tatarakiem”, “larwy trutnia na plastrze miodu”, “flaka wołowego z pięcioma smakami”, “dzika balsamowanego w miodzie i soli” oraz “bezy z chrobotkiem reniferowym”.
– Taki miał być cel, żeby wytrącić z przyzwyczajeń smakowych – odpowiadał chef. Kto miał rację? Z jednej strony zawód kucharza obrósł w artystowskie piórka i dobrze, że jego reprezentanci poszukują nowych form, smaków i sposobów podania. Z drugiej, łatwo popaść w bezsensowną bufonadę. Co znowu łączy chefów z krytykami. I ci nie są wolni od narcystycznych czy wręcz autoerotycznych ciągot.
Czasem sprawa tężeje do tego stopnia, że ociera się o sąd. Jak w przypadku francuskiej pizzerii Il Giardino. Kiedy pewna blogerka opublikowała w sieci miażdżącą recenzję, a Google zaczęło wyświetlać ją na pierwszym miejscu wyników wyszukiwania, restaurator postanowił działać. Wytoczył blogerce proces twierdząc, że naraziła lokal na straty. Ku powszechnemu zdumieniu sąd przychylił się do wniosku. Ta ostatecznie usunęła go ze swojego bloga, nie uniknęła jednak kary. Grzywna wynosiła 1500 euro odszkodowania plus pokrycie kosztów sądowych w wysokości kolejnego tysiaka.
Ośmiorczniczki lub obiadek przy meczyku
To wszystko blednie jednak przy tym, co niedawno wykonał słupski radny PSL… Michał Sosnowski urlopował się w Dębkach, gdzie postanowił połączyć dwie przyjemności – transmitowany w telewizji mecz słupskiego zespołu i… obiad. Transmisji szukał do upadłego i znalazł ją w końcu w lokalu Gruby De Lux. Właściciel owego jednak mecz wyłączył, tłumacząc, że transmisja przeszkadza pozostałym gościom. Zdesperowany radny próbował najpierw prośbą, potem groźbą. Nic nie wskórał, ale zorganizował zmasowany atak na restaurację.
Jej ocena na Facebooku spadła o ponad trzy gwiazdki. W komentarzach sypały się określenia takie jak: “Ten lokal to obora”, “właściciel pała”, czy “Kelnerka ma niedogolone pachy”. Większość komentatorów jako miejsce zamieszkania ustawiony miała Płock. Czyżby tego dnia płocczanie masowo wybrali się do Dębek? Mało prawdopodobne. Ciężko stwierdzić, czy to jednak specyfika branży gastronomicznej, czy naszej klasy politycznej.
– W Polsce miarą sukcesu jest ilość hejterów, taki kraj. Również wśród tych, którzy powinni iść ramię w ramię. Wierzę, że kiedyś okrzepniemy i te relacje się zmienią – stan polskiego światka gastronomicznego komentuje na swoim blogu Magda od KrytykiKulinarnej. Obojętnie, czy i po której stronie kulinarnych sporów stoimy, trudno się pod jej słowami nie podpisać.
Sprawdź także:
Bitamina. Z muzyką jak z pomidorami
Myśleliście, że beefy i dissy to terminy tylko i wyłącznie ze świata hip hopu? Otóż nie. Możecie stać się ich ofiarą, ale również je tworzyć nad najzwyklejszą w świecie miską zupy. Jedzenie stało się częścią popkultury na równi z muzyką czy filmem. Łączy się to ze zjawiskami tak pozytywnymi, jak i negatywnymi. Poprawie uległo również […]
Obserwuj nas na instagramie: