Maciej je: “Największym problemem przy kręceniu filmów jest to, ile możemy zjeść” [wywiad cz. 1]
Obserwuj nas na instagramie:
Maciej Blatkiewicz od sześciu lat prowadzi kanał Maciej je na YouTubie. W pierwszej części obszernej rozmowy nasz rozmówca opowiedział o rozwoju kanału, ostatnich podróżach oraz o stanie polskiej gastronomii.
Jeść i podróżować, czyli przyjemne z pożytecznym
Pierwsze próby umówienia się z Maciejem podjąłem tuż przed tym, jak razem z żoną Sonią wyjeżdżali do Stanów Zjednoczonych. Bardzo wstępnie umówiliśmy się wrócić do tematu, gdy tylko wrócą do Polski. Po drodze minęły święta wielkanocne i majówka, aż wreszcie udało nam się spotkać przez Internet. Poniższy tekst to dopiero pierwsza część rozmowy, która w rzeczywistości trwała blisko dwie godziny. Pozostały fragment naszego spotkania przeczytacie w wyróżnionym linku.
Zobacz: Maciej je: „Nie chcę szukać nie wiadomo czego, tylko próbować spoko jedzenia” [wywiad cz. 2]
Poniżej znajdziecie wątki związane bezpośrednio z ostatnimi działaniami Macieja oraz rozwoju kanału Maciej je. Poruszyliśmy wątek podróży po USA, zahaczyliśmy o kuchnie świata oraz stan polskiej gastronomii. Z tej części rozmowy dowiecie się również, dlaczego razem z Sonią raczej unikają mówienia o słabych restauracjach w Polsce, a także jak wygląda praca nad budowaniem marki osobistej. Nie pozostaje mi nic innego, jak w duchu kanału Maciej je zaprosić do lektury w towarzystwie smacznych przekąsek.
Maciej je – rozmowa tuż po powrocie ze Stanów Zjednoczonych
Igor Wiśniewski, Rytmy.pl: Kiedy przygotowywałem się do naszej rozmowy, zauważyłem, że ostatnio udzielasz całkiem sporo wywiadów. Skok popularności czy zwykły przypadek?
Maciej je: Chyba to drugie. Dwa spotkania były spowodowane wyjazdem do Finlandii: jedno z Karolem Paciorkiem, a drugie z Winim. Podejrzewam, że Winicjusz po prostu zobaczył mnie w relacjach Karola i dopiero wtedy zaczął sprawdzać, kim jestem, po czym zadzwonił do mnie z zaproszeniem do swojej fury na rozmowę.
I jak, wygodny jest samochód Winiego?
Maciej je: Bardzo! Ale sama rozmowa mnie zdziwiła. Pytania dotyczyły głównie tego, czy byłem w jakiejś restauracji, czy ją polecam bądź nie. Niemniej była to bardzo przyjemna pogawędka. Wini jest super kolesiem. Może się z nim jeszcze spotkam. Nawet w nagraniu padło, że dawno nie byłem w Szczecinie, więc może warto zrobić film Śladami Winiego. Oczywiście z jego udziałem!
Szczerze mówiąc, byłem zdziwiony, że Wini skupił się wyłącznie na jedzeniu. Przecież twoja historia okołobranżowa jest bardzo bogata. O tym jednak za chwilę, na razie skupmy się na obecnej działalności. Od ponad sześciu lat budujesz kanał. Na początku to były proste testy słodyczy, chipsów i innych przekąsek. Z bardzo studenckich tematów przeszedłeś do odwiedzania miejsc na całym świecie. Nie czujesz żadnego rodzaju presji ze strony swojej społeczności?
Maciej je: Każdy ma inne kubki smakowe i inny gust, więc jest różnie. Po pierwsze – nie zawsze to, co mi bardzo smakuje, spodoba się komuś innemu. Po drugie – gastronomia jest mało powtarzalną dziedziną. Jasne, każdy dąży do tej powtarzalności, ale tej stuprocentowej mieć nie można. To wręcz niemożliwe, zwłaszcza na przestrzeni jakiegoś dłuższego czasu. Niedawno była majówka i widziałem, że duża część moich widzów korzystała z moich poleceń.
Oznaczali mnie na Instagramie, pisali komentarze pod filmami. Były to polecenia z bardzo różnych lat. To były zarówno rzeczy z Pragi, gdzie byłem w 2019 roku, jak i ogólnie miejsca z ostatnich trzech lat. Z tego, co widziałem po opiniach ludzi, większość rzeczy się sprawdziła. Ale oczywiście, że były jakieś dania, które komuś nie podeszły. Może dlatego, że coś się zmieniło przez ten czas, a może dlatego, że po prostu nasze gusta się gdzieś rozminęły. Kiedy ktoś pyta, jak znaleźć najlepszą restaurację, zawsze mówię, żeby kierować się opinią kogoś o podobnym guście. Mniejsza z tym czy to znajomy, czy jakiś znany influencer.
To coś zupełnie innego, niż na przykład ocenianie jakiegoś albumu. Płyta zawsze będzie taka sama. Każda kopia zawiera to samo nagranie, brzmienie jest identyczne. Co najwyżej może nam się zmieniać nastrój w trakcie kolejnych odsłuchów.
Wracając do presji – nie chcę polecać ludziom rzeczy, które uważam za niedobre. Jeśli coś mi nie smakuje, to po prostu o tym mówię. Ewentualnie nie mówię w ogóle o danym miejscu. Czasem po prostu wyłączam kamerę i stwierdzam, że szkoda mojego czasu na zajmowanie się tak słabą knajpą, bo to nie ma sensu. Robię tak przede wszystkim w Polsce. Co jakiś czas się to zdarza. Ale chyba trochę odleciałem od tematu.
Niekoniecznie! Przecież na przykład w serii z Dubaju wielokrotnie podkreślałeś, że razem z Sonią przeżyliście rozczarowanie w restauracji na szczycie wieżowca Burdż Chalifa. Jednocześnie mam wrażenie, że to jeden z niewielu momentów na waszym kanale, gdzie tak jednoznacznie odradzacie odwiedziny danego miejsca.
Maciej je: W Dubaju znalazłoby się z pewnością coś jeszcze, co niekoniecznie było warte polecenia! Ale masz rację, że ta restauracja była największą dubajską wpadką. Teraz, gdy publikujemy filmy ze Stanów, to również pojawiły się już takie rzeczy, i oczywiście jeszcze będą się pojawiać, które nas mocno rozczarowały.
Zazwyczaj jest to jakieś zetknięcie z czymś mocno hype’owanym i polecanymi zagranicą, albo z miejscem, za którym stoi ktoś znany. W Polsce raczej dajemy sobie spokój z nagrywaniem w takich lokalizacjach również dlatego, że u nas w kraju po prostu rzadziej się to zdarza. Jak na przykład pójdziemy do knajpy w Warszawie i uznamy, że to nic ciekawego, to machamy ręką, bo wiemy, że jutro lub pojutrze znajdziemy interesujące i smaczne miejsce. Podczas wyjazdów jesteśmy ograniczeni czasowo i chcemy pokazać jak najwięcej. Tak było w Dubaju, w Stanach, w Berlinie mieliśmy wpadkę z burgerami, tak że co jakiś czas się to powtarza.
Maciej je – DUŻE PIENIĄDZE za NAJGORSZE JEDZENIE – restauracja w Burj Khalifa
Patrząc na twój kanał i social media można pomyśleć, że zbudowaliście wokół siebie bardzo silną i lojalną społeczność. Też masz takie wrażenie?
Maciej je: Jest na pewno jakaś część osób, która ciągle nas ogląda od wielu miesięcy, a nawet lat. Widać to w statystykach. Mówię o subskrybentach, widzach powracających i tak dalej. To dość duża grupa, ale cały czas pojawiają się też nowi widzowie. Normalną rzeczą jest też to, że ktoś przestaje nas oglądać, bo po prostu nudzi mu się już ten content. Dostrzegam też takie zachowania, że niektóre osoby oglądają na raz bardzo dużo filmów. Potem na parę miesięcy znikają, następnie wracają i tak w kółko.
Grupy naszych odbiorców są różne, ale tak, mamy lojalne grono. Sądzę jednak, że to dość normalne w przypadku każdego większego kanału. Nie ukrywam zresztą, że są też tacy widzowie, którzy oglądają tylko konkretne typy filmów. Interesują ich na przykład wyłącznie restauracje z danego miasta.
Ludzie są po prostu ciekawi tego, co mamy na talerzach, a nie nas samych. Nie jesteśmy raczej żadnymi idolami, jak niektórzy youtuberzy, którzy po prostu bardzo często mają młodszych widzów. Naszych odbiorców interesuje przede wszystkim tematyka, którą poruszamy i jak pojawi się film spoza jedzenia, to zazwyczaj jego zasięgi są gorsze. Spadki potrafią sięgać nawet kilkudziesięciu procent.
Jak często dostajecie wiadomości, że jesteście sprawcami nocnego podjadania?
Maciej je: Komentarze typu “Nie można tych filmów oglądać na głodnego” są bardzo częste. To jest właśnie siła tego kanału, że można sobie przy nim coś dobrego zjeść. Z reguły komentarze są miłe, a ludzie korzystają z naszych poleceń. Choć kiedyś sprawdzałem, ile osób chodzi w ogóle do restauracji poprzez ankietę w social mediach i wyszło, że chyba z czterdzieści procent nie odwiedza restauracji w ogóle.
Z kolei kilka dni temu powtórzyłem tę ankietę i odpowiedzi diametralnie się zmieniły. Trzydzieści osiem procent ankietowanych zadeklarowało, że jada na mieście co najmniej raz w tygodniu. Jak widać, trudno o jakąś stałą tendencję. Zresztą przy stu tysiącach wyświetleń naprawdę niewielki procent wystarczy, by jakąś knajpę zalać ludźmi. Wielokrotnie otrzymywałem sygnały od restauratorów, że po danym filmie ludzie zamawiali to, co my i mówili, że przyszli po obejrzeniu naszego materiału.
Nie oszukujmy się, ale w pewien sposób macie swój wkład w rozwój Kury Warzyw, Ed Reda czy Pasibusa.
Maciej je: Zacznijmy od przypadku Ed Reda. Po naszych filmach było dużo zamówień i to wiemy z pierwszej ręki. Tak samo wiemy, że po ostatnim nagraniu z Kury Warzyw był duży wzrost gości w lokalu.
A jak zainteresowanie waszymi konserwami stworzonymi z Ed Redem?
Maciej je: Jest dobrze. Zwłaszcza po publikacji filmu zainteresowanie było spore. W obliczu wojny w Ukrainie zdecydowaliśmy, by nie promować na razie tej puszki. Pewnie niedługo z tym wrócimy. Nie spotkałem się jeszcze z komentarzem, że pucha jest niesmaczna, a to jest dla mnie pewien wyznacznik. Nie każdy musi się tym zachwycać, ale jaram się, że dla niektórych jest przynajmniej spoko. Tak samo było z lodami w zeszłym roku. One również wszystkim smakowały i to mnie bardzo cieszy. My naprawdę pracowaliśmy nad tymi projektami, testowaliśmy różne proporcje składników i wybieraliśmy takie, które wydawały się najlepsze.
Wracając do odwiedzanych miejsc – sam łapię się na tym, że przed wyjazdem do innego miasta, sprawdzam twoje polecajki. Niby dotykasz bardzo uniwersalnej rzeczy, ale z drugiej strony branża gastronomiczna ciągle się zmienia. Chyba nigdy nie skończą się wam tematy na filmy.
Maciej je: W porównaniu do innych youtuberów, którzy mają mniej określoną tematykę, to jest właśnie nasza siła. Nawet jakbyśmy zwiększyli tempo nagrywania i zwiedzania, wciąż byłoby mnóstwo miejsc do odwiedzenia. Gdybym miał skupić się tylko na Warszawie i codziennie odwiedzać, powiedzmy trzy restauracje w stolicy, i codziennie robić o nich filmy, prawdopodobnie i tak miałbym cały czas nowe tematy, bo tyle nowych miejsc się otwiera. Myślę, że jak znowu przyjdzie gorszy czas dla gospodarki i tych otwarć będzie mniej, to i tak zawsze się coś znajdzie. Nawet w lockdownie otwierały się nowe restauracje! Uważam, że to się raczej nie będzie zmieniać. Zmianie może ulec co najwyżej tempo tych otwarć. Nam tematy przychodzą same i na razie nie widzę powodu, przez który to by się miało skończyć. Co najwyżej mogę być najedzony do granic.
Jeśli podnieślibyście tempo, to nie czulibyście zbyt dużego obciążenia? Już teraz macie montażystę, by wyrobić z publikacjami. Gdyby kanał zwiększył częstotliwość, pewnie zabrakłoby wam czasu na odpoczynek.
Maciej je: Może to zabawne, ale największym problemem przy kręceniu filmów jest to, ile możemy zjeść. Każdy inny problem da się rozwiązać. Można zatrudnić więcej montażystów czy kupić więcej sprzętu. My po prostu nie jesteśmy w stanie jeść nie wiadomo ile, zwłaszcza kiedy robimy jakieś filmy przekrojowe, a nie tylko o jednej restauracji. Wtedy w grę wchodzi już gruba logistyka. Teraz jesteśmy w fajnej sytuacji, bo byliśmy w Stanach i na kanał Maciej je nagraliśmy siedemnaście filmów. Jeśli dobrze liczę, mamy materiału na dwa miesiące regularnych publikacji. Siłą rzeczy będę coś nagrywać na bieżąco, ale nie w takim tempie, jak zawsze. Ale w sytuacji, kiedy nie mamy takich zapasów, no to zawsze jest rozkmina logistyczna, czy zdążymy nagrać coś bardziej przekrojowego i pójść do kilku restauracji, czy jednak musimy szukać czegoś typowo o jednym miejscu, żeby nagrać i zmontować przed środą lub niedzielą.
Podróże nieco ułatwiają sprawę. Wtedy zawsze troszkę więcej kręcimy, bo jesteśmy w miejscu, którego wcześniej nie odwiedzaliśmy. Tych tematów jest wtedy więcej, niż jesteśmy w stanie nagrać. Stany pokazały nam dobitnie, że nawet jakbyśmy siedzieli tam trzy miesiące, to i tak nie zdążylibyśmy zarejestrować wszystkiego, czego byśmy chcieli. I mówię tylko o tym terenie, który zwiedzaliśmy.
Jak długo podróżowaliście USA?
Maciej je: Trzy tygodnie.
Piłem do budowania społeczności i liczby obserwujących nie bez powodu. W pewnym momencie zaczęły was cytować portale plotkarskie. Jak na to zareagowaliście?
Maciej je: Troszkę byliśmy zaskoczeni. Z drugiej strony cytowali te filmy, w których odwiedzamy restauracje celebrytów lub knajpy po Kuchennych Rewolucjach Magdy Gessler. Takie tematy zawsze przyciągają z reguły większe grono odbiorców. Filmy powyżej miliona odsłon to właśnie restauracje Magdy Gessler i Wojciecha Modesta Amaro.
Nie dziwię się w sumie, że portale plotkarskie zwęszyły to, że jakiś youtuber coś powiedział na ich temat. Sądzę, że im się to całkiem nieźle klika. Zwłaszcza że tytuły, które wymyślają, są po prostu fantastyczne. Pamiętam, że jak byliśmy w restauracji Roberta Lewandowskiego, pojawił się nagłówek “Na widok toalet opadły im szczęki”, a ja po prostu zwróciłem uwagę, że w męskiej toalecie nad pisuarami były małe telewizorki, żeby nie przegapić żadnej bramki.
Wasze nagłówki mogą służyć do edukowania ludzi z zakresu SEO.
Maciej je: Może trochę tak. Odnośnie do szkoleń, to byliśmy z Sonią na kursie z pozycjonowania na YouTube i dość mocno trzymamy się tego, czego się nauczyliśmy w kwestii wymyślania tytułów, opisów i tak dalej. Całkiem mocno siedzimy we frazach kluczowych, które mogą na YouTubie nieźle zażreć. Wiadomo, że nie zawsze się to udaje, ale myślę, że mimo wszystko dzięki temu wiele filmów dalej funkcjonuje po kilku miesiącach od publikacji. Zwłaszcza te nagrania wyjazdowe sobie bardzo dobrze radzą. Ludzie jeżdżą po świecie i wtedy nadrabiają nasze rzeczy.
To bardzo ciekawe i ważne, że wspomniałeś o kursach. To pokazuje, że twórcy internetowi nieustannie muszą się uczyć, a nie tylko nagrywać rzeczy. Jak to wygląda proporcjonalnie?
Maciej je: Trudno określić. Musisz pamiętać, że jesteśmy w dużej mierze samoukami. Jak potrzebuję się czegoś dowiedzieć, na przykład z zakresu montażu, to szukam tutoriali na YouTubie. Tak samo uczę się Photoshopa, jak czasami mam problemy z miniaturkami, więc trudno jakoś miarodajnie to policzyć. Tamto szkolenie, o którym wspomniałem, było rozłożone na kilka tygodni, ale gdyby się uprzeć, dałoby się je zamknąć w ciągu jednego dnia. Dzięki temu wydłużeniu Marco Kubiś, który je prowadził, mógł nam na bieżąco pomagać przy publikowaniu filmów. To były najlepiej zainwestowane pieniądze i czas, jeśli chodzi o rozwój na YouTubie. Główną metodą nauki i tak jest regularna praca oraz rozmowy z innymi twórcami, których znamy. Aczkolwiek uważam, że wiele nauki jeszcze przed nami. Czy to z montażem, czy sprzedażą. W końcu mamy e-booka, więc moglibyśmy sprzedawać go lepiej, niż robimy to do tej pory. Nawet samo tworzenie książki elektronicznej może nam iść dużo sprawniej.
Pracujecie nad kolejnymi e-bookami?
Maciej je: Tak, jasne, że będą kolejne! Właśnie się zabieramy za pisanie. Nie będę na razie zdradzać szczegółów, ale nasi odbiorcy mogą być pewni, że taki e-book powstanie.
Niektórzy wam zarzucali, że wasza pierwsza publikacja kosztowała za dużo.
Maciej je: Porównując z innymi książkami elektronicznymi, nasza nie była wcale taka droga. Oczywiście, że są twórcy, którzy sprzedają swoje e-booki taniej, takie ich prawo. My stwierdziliśmy, że stworzenie gastronomicznego przewodnika po Zakopanem i Podhalu zajęło nam sporo czasu i zawarliśmy w nim sporo informacji dotyczących restauracji, których nie znajdzie się nigdzie indziej. Trzeba przyłożyć się do poszukiwań, by znaleźć informacje o kuchni z Podhala, tak więc myślę, że jest to na tyle unikatowy materiał, że cena jest w porządku.
Nie ma zbyt wielu promocji na tę książkę i warto to podkreślić. Zmniejszyliśmy ją tylko na Black Friday i na początku sprzedaży. Myślę, że kolejna promocja również będzie na Black Friday, ewentualnie udostępnimy taniej w jakimś pakiecie, kiedy wyjdą kolejne e-booki. Niekoniecznie będą one równie unikatowe, co ten, więc może wpłynie to na niższą cenę. Nie chcę jednak składać jakichś deklaracji, zobaczymy. Kwotę ustalimy dopiero, jak coś napiszemy i zobaczymy, co finalnie zawarliśmy.
Skoro o e-bookach mowa – nie myśleliście może o wydawaniu książek w formie papierowej?
Maciej je: Przede wszystkim jest z tym więcej roboty.
No tak, ale gdybyście dogadali się z jakimś wydawnictwem?
Maciej je: Jeśli podpisalibyśmy umowę z wydawcą, prawdopodobnie niewiele byśmy z tego mieli dla siebie. W ogóle ten pierwszy e-book został przygotowany typowo pod smartfony. Wydanie papierowe trzeba by było przygotować na nowo. Wydaje mi się, że jeśli e-book miałby być przystępny w formie elektronicznej i dobrze wyglądać na papierze, to byłoby to raczej trudne do zrobienia. Sądzę, że wtedy rozsądniejsze byłoby robienie dwóch składów naraz.
Zresztą nie uważam, że wszystko powinno być wydawane fizycznie. Sam mam za dużo książek w wersji papierowej. One się walają wszędzie! Wiem, że to jest bardzo fajna rzecz na prezent, ale są też inne przedmioty, które można wręczyć. Może kiedyś zdecydujemy się na papier, ale raczej nie będzie to przewodnik, jak ten z Zakopanego. Musielibyśmy stworzyć coś bardziej uniwersalnego. Coś, co rzeczywiście będzie można komuś dać na pamiątkę. Nie wiem, czy jeśli ktoś dostałby książkę o knajpach w Zakopanem, byłoby to dla tej osoby aż takie fajne. Może dla człowieka, którego restauracja by się w owej publikacji znalazła. Poza takim scenariuszem nasza książka chyba nie ma aż tak super prezentowej wartości. Ale kolejne? Zobaczymy.
Maciej je – WYDALIŚMY EBOOKA! Zakopane i okolice – przewodnik po restauracjach (Podhale 2021)
Z tego, co rozumiem, bardzo mocno stawiacie na niezależność.
Maciej je: Raczej chodzi o to, by nie oddawać zbyt wiele innym podmiotom. Z pewnością ogarnęłyby za nas wiele rzeczy, ale akurat jeśli chodzi o wydawnictwa, to zazwyczaj słyszeliśmy złe opinie. Oczywiście znajdą się fajne oficyny, ale myślę, że jakbyśmy mieli coś robić, to przynajmniej w większym stopniu wolimy działać na własną rękę.
Im większa kontrola, tym spokojniejszy sen. Wracając do kanału – tworzysz go ponad sześć lat. W Warszawie mieszkasz od pięciu. Jak przeprowadzka wpłynęła na jego rozwój?
Maciej je: Trudno tak do końca powiedzieć. Kiedy się przeprowadziliśmy, kanał dopiero raczkował. Nie pamiętam dokładnie, ale miał chyba kilkanaście tysięcy subskrypcji. Wydaje mi się, że mieszkając w Poznaniu, trudno by mi było tworzyć takie filmy, jak te z Warszawy, które się najlepiej oglądały. Mam na myśli te restauracje Gessler czy Amaro. W Poznaniu nie ma miejsc znanych osób, ani takich, o których jest na tyle głośno, że ludzie szukają ich w internecie sami z siebie. Obawiam się, że jakbyśmy zostali w stolicy Wielkopolski, to skupiłbym się, na tym, by jak najdokładniej opisać miasto, porobić rankingi potraw każdego typu.
Boję się, że za bardzo bym się na tym zafiksował i byłbym blogerem lokalnym. Świetną robotę w tym zakresie robi na przykład Piotrek Gładczak we Wrocławiu, który prowadzi bloga Wrocławskie Podróże Kulinarne. Mam wrażenie, że on opisuje każdą restaurację, która się we Wrocławiu pojawi. Robi to bardzo konsekwentnie, ale jednak jest typowo lokalnym twórcą. Pewnie gdybym ja skupił się wyłącznie na Poznaniu, to nie mógłbym wtedy tyle podróżować ani pokazywać jedzenia z całego świata. Moim odbiorcom by się to nie spodobało tak bardzo jak teraz, kiedy kanał jest ogólnopolski, a w pewien sposób nawet międzynarodowy.
A w tym momencie, w którym jest Maciej Blatkiewicz i jego kanał Maciej je, chciałbyś mieszkać gdzieś indziej niż w Warszawie?
Maciej je: Warszawa jest o tyle spoko, że mam tutaj najwięcej tematów. Zawsze pojawi się coś ciekawego i nawet typowo stołeczny wątek zainteresuje więcej ludzi niż coś związanego wyłącznie z innym dużym miastem w Polsce. Poza tym Warszawa jest dość dobrze skomunikowana z całą resztą kraju. W miarę szybko dojedziesz wszędzie pociągiem lub samochodem. Największe lotnisko również jest w Warszawie. Zresztą mieszkamy bardzo blisko Okęcia. Po dziesięciu minutach taksówką możemy wsiąść w samolot i zwiedzać świat.
Warszawa jest po prostu najlepsza pod względem logistycznym dla prowadzenia kanału. Wiadomo, jakbyśmy mieszkali gdzieś pod Warszawą, to też by było spoko. Jedyne co by mogło sprawiać problemy, to zamawianie jedzenia na dowóz. Każde inne miasto ma jakieś wady, przede wszystkim komunikacyjne. Z Krakowa jest daleko do Gdańska, z Poznania do Krakowa, a z Warszawy jest daleko tylko do Szczecina.
Do Szczecina jest zawsze daleko, nieważne gdzie się mieszka. Jak oceniasz rozwój polskiej gastronomii w ostatnich latach?
Maciej je: Powiedzmy, że od 2012 do 2020 byłem naocznym świadkiem mocnego rozwoju. Wtedy wybuchła rewolucja food truckowa, zaczęły pojawiać się burgerownie. To były pierwsze impulsy do bardzo dużych zmian na rynku gastronomicznym, które do 2020 roku działy się dość prężnie. Lockdown trochę to przygasił, aczkolwiek, przynajmniej w dużych miastach, ogień nie zgasł całkowicie. Cały czas powstawały i powstają nowe koncepty. W lockdownie oczywiście działały nieco inaczej.
Myślę, że tak naprawdę największe zagrożenie jest teraz, gdy przedsiębiorcy muszą się mierzyć z szalejącą inflacją. Restauratorzy co chwilę dowiadują się, że jakiś produkt, którego używają, podrożał o trzydzieści czy czterdzieści procent. To dość mocno wpływa na biznes. Jak się okazuje, że kluczowy produkt nagle podwaja swoją cenę, jakieś dania mogą przestać być rentowne. Sądzę, że to dość mocno wpłynie na branżę. Już teraz pojawiają się głosy, że niektórzy mogą odpuścić sobie chodzenie do restauracji albo zmniejszyć częstotliwość, co dość mocno może odbić się na rynku. Jeśli nawet ten problem się wydarzy, a cenniki w restauracjach będą szaleć, właściciele knajp są na tyle kreatywni w ostatnich latach, że jakoś obrócą to na swoją korzyść. Pamiętajmy, że podczas kryzysów powstają najlepsze pomysły!
Mam jednak wrażenie, że trochę odbiegłem od tematu. Branża się rozwija nie tylko w Polsce, ale w ogóle na rynku zachodnim. Nie wiem, jak wpłynęły na to social media i fakt, że ludzie ciągle chcą próbować nowych rzeczy, ale jest to zauważalne i w Europie, i w Stanach. W ogólnym ujęciu sprawa wygląda tak, że im mocniejsza jest kuchnia rodzima, tym mniej zmian w niej zachodzi. We Włoszech na przykład ciągle dostajemy to samo, bo ich kuchnia jest bardzo, bardzo mocna. Z kolei mniej “silne” kulinarnie Niemcy czerpią z innych rejonów. W rezultacie taki Berlin jest rewelacyjny pod kątem gastronomicznym, bo ciągle się coś nowego pojawia dzięki imigrantom.
Jak byś określił kuchnię polską? Jest silna czy słaba?
Maciej je: Dla Polaków jest dość silna. Ostatnio nawet widziałem pewne badanie, nie wiem jednak na ile rzetelne, że jeśli nasi rodacy jedzą gdzieś na mieście, sięgają albo po kuchnię polską, albo włoską. Te dwie opcje bardzo mocno przeważały nad innymi.
Teraz mnie zaskoczyłeś.
Maciej je: Siebie też, ale myślę, że po prostu perspektywa osób z większych miast jest nieco zniekształcona ze względu na większy dostęp do gastronomii. W mniejszych miejscowościach raczej nie ma tak szerokiego wyboru. Pizza się już bardzo mocno zakorzeniła w polskiej świadomości. Podobnie jest z kebabami, ale w tym badaniu były jakoś dziwnie ujęte. Najpierw widniała kuchnia turecka, a później kebab, więc nie każdy mógł połączyć kropki. Kuchnia polska jest dość mocna, ale przede wszystkim poza dużymi miastami. Istnieje pewna przepaść między barami mlecznymi a restauracjami bardziej fine diningowymi. Mam na myśli tradycyjne dania, ale na fajnym poziomie i podane w nieco lepszym otoczeniu. Oczywiście nie mam nic do takich miejsc, ale czasami chciałoby się zjeść dobrego schabowego z wysokiej jakości produktów w jakiejś miłej restauracyjce.
Jaką kuchnię uznałbyś za najbardziej przereklamowaną w naszym kraju?
Maciej je: U nas bardzo popularne są kebaby, a ja nie pałam jakąś wielką miłością do takiego typowego wydania, które znajdziesz na co drugim rogu. Bardzo lubię te z Kury Warzyw lub z Efesu w Warszawie, ale to są takie rodzynki. Kebabowni w Polsce mamy bardzo wiele i stoją raczej na średnio-kiepskim poziomie. Kiedyś było sporo tzw. pol-vietów, ale od jakiegoś czasu azjatyckie jedzenie również zyskuje coraz bardziej, bo otwierają się nowe knajpy. W przypadku kebabów nie ma tylu mocnych zawodników.
Łatwiej byłoby mi wytypować przereklamowaną kuchnię w Stanach. Tam turysta z Europy może najbardziej przejechać się na daniach włoskich. Na Starym Kontynencie mamy o wiele lepszą jakość produktów. Jak sięgniesz po pizzę w USA, która ma być we włoskim stylu, to okaże się, że jest spoko, ale w Polsce zjesz lepszą. Zauważyłem, że w naszym kraju nie mamy powodów do wstydu w kontekście różnych kuchni świata. Spójrzmy chociażby na ramen bary. Te w Warszawie nie są gorsze w niczym od tych w Nowym Jorku. Nie mam porównania z Japonią, więc tutaj nie chcę rzucać żadnych sądów, ale na tle Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych Polska wypada naprawdę dobrze.
A jakiejś kuchni ci w Polsce brakuje?
Maciej je: Odkąd byłem w Nowym Jorku, tęsknię za chińskim, chyba syczuańskim, makaronem w ostrym oleju z dodatkiem wieprzowiny, jagnięciny lub wołowiny. To bardzo szeroki makaron wyrabiany ręcznie, nazywa się biangbiang noodles. Jeśli się nie mylę, najbliżej można go dorwać w Berlinie. To jest coś fantastycznego! Największy problem w tym, że trzeba go przygotowywać na miejscu, by był taki dobry. Smakuje świetnie nawet bez dodatków. Powiedziałem tylko o jednym daniu, bo oczywiście kuchnie chińskie w Polsce można zjeść. Nie jest jej jednak wiele, bo częściej spotkamy tajskie lub wietnamskie dania.
Po naszym pobycie w Kalifornii stwierdzam, że chyba nie za dobrze w naszym kraju jest z jedzeniem meksykańskim. Mam na myśli kuchnię typowo meksykańską, a nie tex-mex. W Polsce jest zdecydowanie zbyt mało dobrych tacosów.
Kiedyś robiłem o nich film w Warszawie. Co ciekawe, prawie wszystkie wspomniane przeze mnie wtedy miejsca już nie istnieją, a minęły trzy lata. Myślę, że to problem sprowadzenia odpowiednich tortilli. Mięsko można zrobić bez problemu. Drugim utrudnieniem może być cena. Te tacosy są małe, a jednocześnie dość drogie, więc to się w Polsce nie spina. Mimo to są świetne i sądzę, że można by je jeść zamiast burrito. Mogłyby też funkcjonować jako zamiennik dla kebabów lub burgerów. Jednak należy mieć z tyłu głowy, że trzeba ze trzy czy cztery tacosiki zamówić. Kiedy one kosztują trzy dolary to spoko, ale w Polsce to już będzie kilkanaście złotych za sztukę. Teraz weź jedz street food za sześćdziesiąt złotych.
Maciej je – Nasz pierwszy raz w Los Angeles! Jedzenie uliczne: hot dogi i tacosy (Kalifornia, Stany Zjednoczone)
Masz coś, czego byś nie zjadł lub budzi twój opór?
Maciej je: Na pewno jakiegoś turbo egzotycznego zwierzęcia lub po prostu tych zwierzaków, których w Polsce kulturowo się nie je. Ale nie mam czegoś takiego, że nie sięgnę na przykład po podroby.
Nie przepadam za grzybami, zwłaszcza pieczarkami, aczkolwiek polskie grzyby leśne są dla mnie spoko. Japońskie grzybki w ramenie też nie sprawiają mi większej trudności, ale kiedy mam do wyboru danie bez tego składnika, z reguły sięgnę właśnie po nie.
A spróbowałbyś psiny lub koniny?
Maciej je: Psiny nie. Ogólnie jedzenie tego mięsa nie jest wcale super popularne. Gdzieś w jakimś rejonie się je jadło, ale to wszystko. W Wietnamie jest całkiem dziwny przysmak, czyli jajko z pisklęciem [Balut – przyp. red.]… O, wiem, czego bym nie zjadł! Nie mam żadnej awersji do owadów, ale w niektórych miejscach jada się te, które jeszcze żyją. Tego bym nie ruszył.
Był kiedyś program Nieustraszeni, gdzie podejmowali się tego typu zadań.
Maciej je: Jakieś smażone mogę zjeść. Nie mają jakiegoś szczególnego smaku, ale nie jest to dla mnie straszne. Z kolei na Sardynii jest jakiś ser, w którym żyją larwy i się go je. To też do mnie nie przemawia.
Ucieknijmy od tych tematów, bo nasi czytelnicy zamkną stronę. Mimo że ciągle rozmawiamy o jedzeniu, to wciąż zahaczamy o podróże, więc przejdźmy do nich. Jak podobało ci się w Stanach?
Maciej je: Zwiedziliśmy już łącznie siedem stanów i widać zróżnicowanie kulinarne. Jak spojrzałem na mapę Los Angeles, było tam mnóstwo różnych rejonów typu Chinatown, Koreatown, Thaitown lub dzielnice meksykańskie. Zresztą w Kalifornii mieszka bardzo wielu Meksykanów. Choć może się wydawać, że w Stanach wygrywa gastronomiczna wielokulturowość, to są też miejsca z typowo amerykańską kuchnią. Szczególnie śniadania, które najłatwiej znaleźć. Rodzime dania ze Stanów to często jakieś kawały mięcha typu stek i szeroko pojęty fast food, jak burgery czy hot-dogi. Czasem mogą być bardzo smaczne, a czasem są wręcz obrzydliwe. Zwłaszcza z hot-dogami bywa trudno.
Śniadania z reguły są w ogromnych rozmiarach. Dorzucane są do nich podsmażane ziemniaki, byś przypadkiem nie wyszedł głodny. Ogólnie Stany gastronomicznie są sinusoidą. Na pewno trudno zjeść coś zdrowego, chyba że to restauracja typowo z takim jedzeniem. Najtańsze fast foody są z reguły bardziej korzystną finansowo opcją niż jakbyś miał iść do sklepu i kupić sobie coś, czym chciałbyś się najeść.
To tyle jeśli chodzi o kulinaria. Wcześniej, jak byliśmy w Stanach, zwiedzaliśmy przede wszystkim wielkie miasta. Teraz przejechaliśmy sześć tysięcy kilometrów, tak że dość dużo natury mogliśmy zobaczyć i poczuć ogrom tego kraju, mimo że byliśmy może w połowie Kalifornii, trochę zahaczyliśmy o Utah i Nevadę. Nieco więcej zobaczyliśmy Arizony.
Coś przypadło ci szczególnie do gustu?
Maciej je: Skupiliśmy się na tych najbardziej znanych punktach. Byliśmy w Monument Valley, gdzie Forrest Gump kończył swój bieg. Przejechaliśmy sobie tą drogą i zrobiło to na nas super wrażenie. Byliśmy też przy Wielkim Kanionie, który jest ogromny i moim zdaniem na tym kończą się jego zalety. Widzieliśmy ciekawsze rzeczy, na przykład Horseshoe Bend. To taka wielka skała, wokół której przepływa rzeka i tworzy kształt podkowy. To miejsce jest bardzo, bardzo piękne, podobnie jak Kanion Antylopy.
Skoro już o nim mówię, to warto wspomnieć, że Kanion Antylopy został ukształtowany przez tak zwane powodzie błyskawiczne. Czasem te zalania wciąż się zdarzają, więc można tam wejść tylko z przewodnikiem. W wielkim skrócie powódź błyskawiczna polega na tym, że jak pada deszcz, korytarze bardzo szybko się zapełniają wodą, bo skała jej nie wchłania. Sytuacja jest na tyle niebezpieczna, że może dojść do utopienia się.
Nie chcę mówić, że Wielki Kanon mi się nie podobał, bo było całkiem odwrotnie. Jednak kiedy wchodzisz na pierwszy punkt widokowy, patrzysz i myślisz “Wow, ale to jest wielkie”, przez te gigantyczne rozmiary po chwili przestaje to robić na tobie wrażenie, bo się przyzwyczajasz. Tam nie ma zbyt wielu charakterystycznych punktów. Jak jedziesz do Horseshoe Bend, masz tam jedną skałę, a nie milion. Siłą rzeczy podziwiasz więc jedną piękną rzecz. Wielki Kanion robi wrażenie, ale po chwili myślisz sobie “Okej, widziałem, odhaczone”.
Byliśmy też w Parku Narodowym Yosemite. To był już zupełnie inny krajobraz. W poprzednich miejscach, które wymieniłem, dominowała pustynia. Yosemite to las i góry uformowane przez lodowiec. Są jakieś wodospady, wielkie skały. Super to wygląda! Jechaliśmy jeszcze wybrzeżem od San Francisco do Los Angeles i to również były piękne widoki. Jedynym minusem było to, że bardzo wtedy wiało.
Sześć tysięcy kilometrów. Ile godzin spędziliście w samochodzie? Zgaduję, że skoro Sonia nie ma prawa jazdy, obowiązek kierowcy spadł głównie na twoje barki.
Maciej je: Byliśmy tam razem z naszą koleżanką Ewą i całe szczęście ona prawo jazdy ma, więc się zmienialiśmy. Łącznie spędziliśmy trzy doby w samochodzie. Najdłuższą drogę na raz przejechaliśmy z Las Vegas do Yosemite. Łącznie wyszło gdzieś około dziesięciu godzin. Poświęciliśmy na to cały dzień.
Z reguły robiliśmy trasy po trzy, cztery godziny, by nie przemęczać się za bardzo. Ogólnie poruszanie się samochodem po Stanach jest dość przyjemne. Pasy są szerokie, zazwyczaj jest ich więcej niż jeden, a ludzie jeżdżą w miarę grzecznie. Większość osób przekraczała prędkość, ale to były naprawdę nieznaczne wykroczenia. Spotkaliśmy na pewno mniej wariatów na drogach niż w Polsce. Bardziej wymagające trasy spotkały nas w górach Yosemite, gdzie było dużo krętych dróg.
Wraz z wyjazdem do USA wystartował też kanał Soni. Planujecie jakoś przeplatać treści, stworzyć z waszych kanałów coś na kształt uniwersum?
Maciej je: Na razie jest tak, że filmy na kanał Soni powstały w trakcie wyjazdu, więc w jakiś sposób będą się one przeplatać z tymi na kanale Maciej je. Pewnie jak będziemy gdzieś jeździć, to również gdzieś się to zazębi, ale oczywiście Sonia ma też pomysły na inne filmy i to w ogóle nie będzie powiązane. Zobaczymy, co będzie dalej.
Wcześniej mieliście plany na stworzenie wspólnego kanału lifestyle’owego.
Maciej je: Tak, to było pod koniec 2019. Przez pandemię wiadomo, jak wyszło. Poza tym staraliśmy się coś tam nagrać pomiędzy filmami na Maciej je, ale ta praca pokazała nam, że jednym aparatem trudno to zrealizować. Dlatego teraz kupiliśmy drugi aparat, którym kręciła tylko Sonia i myślę, że wyszło całkiem fajnie.
Sonia Karman – Zaczynamy ROAD TRIP po USA: Palm Springs i Route 66 – droga do Las Vegas z Los Angeles | USA VLOG
Jakbym miał z pamięci wymienić kraje, które pokazaliście już swoim widzom, na pewno bym się pomylił. Masz jednak jakieś miejsca, które chciałbyś odwiedzić?
Maciej je: Na pewno byśmy chcieli wrócić do Azji. Na liście są te kraje, w których nie byliśmy, czyli Japonia, Korea i Wietnam. Wydaje mi się, że wyjazd powoli staje się możliwy. Te dwa ostatnie kraje otworzyły się na turystów w większym lub mniejszym stopniu. Być może wydarzy się to w tym roku lub w przyszłym. Nie mówię, że odwiedzimy oba naraz, ale byłoby super, gdyby któryś z nich dało się odwiedzić. W Tajlandii nam się bardzo podobało, w Singapurze również, a o wymienionych przeze mnie narodach też słyszeliśmy dobre rzeczy, jeśli chodzi o walory turystyczne.
No i lubimy tamtejsze kuchnie, więc chcielibyśmy spróbować ich na miejscu. W Europie pewnie moglibyśmy wyeksplorować więcej Hiszpanii, bo byliśmy tylko na Teneryfie. Wiem też, że dużo osób chce, byśmy odwiedzili kraje, w których mieszka dużo Polaków, jak Holandia czy Wielka Brytania. Może jakiś Londyn czy Amsterdam się wydarzy.
W zeszłym roku odwiedziliśmy Skandynawię, bo byliśmy w Norwegii. W tym roku byliśmy w Finlandii, ale warto podkreślić, że nie jest ona częścią Skandynawii, bo nie leży na półwyspie skandynawskim. Na pewno wchodzą w grę Dania i Szwecja, bo bardzo lubimy tamte rejony. Wiadomo też, że do tych europejskich krajów łatwiej jest pojechać nawet na chwilę, a jednak Azja stanowiłaby większą wyprawę.
Jak wyjeżdżacie z myślą o tworzeniu contentu, macie w ogóle czas, by zwiedzać?
Maciej je: Nawet jak twoim zadaniem jest nagrać jak najwięcej filmów, to i tak ogranicza cię liczba posiłków, którą możesz zjeść. Pomiędzy nimi jest dość sporo czasu, by coś zobaczyć. Kiedy jeździliśmy po Stanach, nie było z tym żadnego problemu, bo właściwie jedzenie towarzyszyło zwiedzaniu, a nie na odwrót.
W Dubaju filmy postawiliśmy na pierwszym miejscu, ale to był okres, kiedy jeszcze mocno funkcjonował w Polsce lockdown. Inna sprawa, że moim zdaniem w samym Dubaju aż tyle do zwiedzania nie ma.
Gdy we wrześniu zeszłego roku byliśmy w Berlinie, również mieliśmy bardziej gastronomiczne plany. Głównie z tego względu, że w stolicy Niemiec byliśmy kilka razy i po prostu te najważniejsze rzeczy widzieliśmy po kilka razy. O to właśnie chodzi, by fajnie to ze sobą łączyć. Zjeść coś dobrego i zobaczyć coś ciekawego, a przy okazji nakręcić materiał na kanał. To najlepsze połączenie.
Przyjemne z pożytecznym. Zanim jednak gdzieś wyjedziecie, trzeba to zaplanować. Kto u was odpowiada za logistykę wyjazdową? Mam na myśli wymyślanie miejscówek, bookowanie hoteli i wszystko inne.
Maciej je: Bilety to chyba bardziej moja działka. Sonia wybiera noclegi, ale w ten sposób, że znajduje kilka miejscówek i później dyskutujemy oboje. Jeśli chodzi o odwiedzane miejsca, to ja bardziej odpowiadam za to, gdzie zjemy, a Sonia co zobaczymy, aczkolwiek to jest płynne. A taka logistyka na miejscu, czyli jak i czym się poruszać, to zazwyczaj moje zadanie. Mówię oczywiście o wyjazdach, kiedy jesteśmy tylko we dwoje.
Maciej Blatkiewicz od sześciu lat prowadzi kanał Maciej je na YouTubie. W pierwszej części obszernej rozmowy nasz rozmówca opowiedział o rozwoju kanału, ostatnich podróżach oraz o stanie polskiej gastronomii. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, […]
Obserwuj nas na instagramie: