fot. Ludwik Lis

Bilon: Rozwój jest potrzebny, żeby stawiać kolejne kroki [wywiad]


29 marca 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Na początku marca Bilon oraz Nowa Ferajna wydali wspólny album zatytułowany Warszawski Rapton. Z tej okazji porozmawiałem z członkiem Hemp Gru o szeroko pojętej tożsamości lokalnej.

Warszawski Rapton, a nie Eric Clapton – starowarszawski styl odkryty na nowo

11 marca na rynku ukazał się wspólny projekt Bilona i Nowej Ferajny nazwany Warszawski Rapton. Jak przekonują autorzy, rapton “jako styl to awangardowy neofolk”. W warstwie muzycznej wybrzmiewają akordeony, trąbki, a warszawskość co rusz podkreślają linijki. Gospodarz posługuje się regionalizmami, odwołuje się do stołecznych lokalizacji czy związanych z miastem osób. Pełną recenzję zamieszczam poniżej.

Zobacz: Bilon i Nowa Ferajna Warszawski Rapton: styl starowarszawskich ulic [recenzja]

Z uwagi na niecodzienną tematykę albumu pomysł na przeprowadzenie rozmowy z jednym z autorów wydawał się strzałem w dziesiątkę. I tak właśnie było. Bilon opowiedział nie tylko o inspiracjach towarzyszącym powstawaniu brzmienia. Raper przytoczył szereg anegdot ze starej Warszawy, zdradził kilka szczegółów dotyczących jego działalności społeczno-tożsamościowej. Rozmówca podzielił się też wiedzą, gdzie można było się hucznie pobawić w stolicy lub dobrze podjeść. Na koniec reprezentant Hemp Gru wyznał, co mimo całej miłości do Warszawy naprawdę irytuje go w tym mieście.

Bilon – wywiad po wydaniu Warszawskiego Raptonu

Igor Wiśniewski: Odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z najbardziej warszawskim raperem w całej branży.

Bilon: Jest taka opcja. Warszawski Rapton to od samego początku do końca hołd dla Warszawy. Nie chciałbym sobie przypinać żadnych etykiet, ale skoro tak mówisz, to bardzo mi miło.

Skąd u ciebie taka miłość do stolicy?

Bilon: Mieszkam w tym mieście, wychowało mnie ono. Wszystkie wspomnienia z dzieciństwa dotyczą Warszawy. To ukształtowało we mnie lokalny patriotyzm. Zwróć uwagę, jaką historię ma to miasto! Muszę jednak podkreślić, że nie jest to w żaden sposób ani wyniosłe, ani nacjonalistyczne zamiłowanie do miejsca, z którego pochodzę. Rap jest bezpretensjonalny. Nie skreśla nikogo mieszkającego gdzieś indziej. Nie mówię w swojej twórczości rzeczy, które miałyby być niegościnne dla osób spoza Warszawy. Wręcz przeciwnie – zachęcam do zwiedzania i poznawania stolicy. Myślę, że każdy ma gdzieś w sobie sentyment do miejsca, gdzie się wychował, to naturalne. Oczywiście są różne skrajne przypadki.

Jeśli chodzi o tożsamość w rapie, wygląda, że to trochę wymarłe zjawisko. Unifikacja brzmień sprawiła, że ciężko rozpoznać, czy ktoś jest z Łodzi, Poznania, czy Śląska. Jak się na to zapatrujesz?

Bilon: To nie dotyczy wyłącznie Polaków. Takiej wyraźnie zaznaczonej tożsamości w muzyce nie ma na całym świecie. Kultury regionalne zanikają w całości. Rapton jest czymś w rodzaju wiadomości, byśmy nie wstydzili się, jacy jesteśmy i nie ujednolicali za bardzo. Zachęcam, byśmy chwalili się swoją tożsamością i dbali o nasze regionalne korzenie. Bawmy się tym, co nas od siebie różni, co wyróżnia dany region i sprawmy, by nas to w jakiś sposób zbliżyło. Dzięki tym różnicom możemy mieć szersze pole do rozmowy, do poznawania siebie nawzajem. Jeśli się ujednolicimy, to nie będziemy już w ogóle siedzieć i rozmawiać, tylko będziemy się kurwa ścigać cały czas. Różnorodność to klucz do szerszej komunikacji i zrozumienia siebie, więc sądzę, że jest naprawdę bardzo potrzebna. W żadnym wypadku nie chcę przekazać ludziom z innych miast, że “ej, ja jestem stąd, a wszyscy inni są gorsi”. To ma być forma przystępna dla każdego. 

Starasz się w jakiś sposób przenieść tę miłość do Warszawy nie tylko na słuchaczy, ale też na swoich bliskich?

Bilon: Jasne, to się dzieje. Moja starsza córka jest na tyle świadoma, że mogę z nią rozmawiać na wszystkie tematy. Widzę w niej tę iskierkę varsavianistyki [dziedzina nauki, której celem jest poszerzenie wiedzy na temat różnych aspektów przeszłości Warszawy i regionu Mazowsza oraz na temat współczesności i perspektyw rozwoju Warszawy – przyp. red.], warszawskości. Na młodsze dzieciaki jeszcze za wcześnie, ale na pewno są wychowywane w duchu szacunku do miejsca, z którego się pochodzi.

Ciekawy termin: warszawskość. Jak byś go zdefiniował?

Bilon: Warszawskość może być nabyta. Nie trzeba się urodzić w stolicy, wystarczy mieszkać i żyć w niej. Skłoniłbym się więc ku stwierdzeniu, że to cecha nabyta, która polega na szacunku do miasta. 

A gdybyś miał przypisać jakąś cechę charakteru? O poznaniakach mówi się, że są skąpcami. Jak byś w takim razie opisał warszawiaka?

Bilon: W takim wypadku strzelałbym w obrotność. Warszawiaki to obrotniaki. 

Też taki jesteś?

Bilon: Myślę, że od zawsze byłem dość obrotnym chłopakiem. Za małolata dobrze sobie radziłem w życiu i udawało mi się mimo tego, że w domu była bieda. Zawsze samemu w jakiś sposób zorganizowałem kasę na wszelkie potrzeby. Umiałem się zakręcić za tym, co chciałem mieć. 

Bilon i Nowa Ferajna – Graj Pan Rapton

Nasza dzisiejsza rozmowa ma dotyczyć przede wszystkim miasta. Jakie działania obecnie są podejmowane, żeby przypomnieć mieszkańcom o ich tożsamości lokalnej?

Bilon: Aktualnie jest trend na to, by sięgać do korzeni. Ludzie się tym interesują. Wiele osób poszukuje i uzewnętrznia tę kulturę regionalną. Jesteśmy w momencie, gdzie ta tożsamość i kultura Warszawy są odkrywane na nowo. Podczas komuny cały warszawski folklor został zdeptany przez ówczesny system. Ich celem było stłamsić, zabić tę kulturę, by ludzie oddolnie nie mogli się mobilizować. Chcieli uniemożliwić propagowanie wartości. Dziś można to robić i wiele osób w różnych gatunkach sztuki, choćby w malarstwie, czy plakatach, ale również na co dzień, inspiruje się starym warszawskim folklorem. W tej chwili funkcjonują miejsca, które zostały odbudowane i nadano im kolejne życie.

Spójrzmy choćby na Browary Warszawskie, Fabrykę Norblina, Halę Koszyki czy starą Fabrykę Wódek “Koneser” lub Elektrociepłownię Powiśle. Teraz w tych miejscach są foodcourty, różnego rodzaju knajpy. Te miejsca żyją i dodatkowo przypominają historię dawnej Warszawy. Oprócz tego wraz z Łukaszem Ostoją-Kasprzyckim prowadzimy audycję w Radiu Kampus o nazwie PoWarszawsku. Co sobotę o 17:00 opowiadamy o starej, szemranej historii stolicy. Funkcjonuje też wiele portali lokalnych, na których można zaobserwować jakieś wydarzenia, wystawy, czy ruchy związane z ogólnopojętą varsavianistyką. Czy to spacery po Warszawie, czy meetingi poświęcone wybranym tematom lub performance’y. Tego jest naprawdę sporo.

Wspomniałeś o szemranej Warszawie. Rozumiem, że przytaczacie na antenie anegdoty z życia przedwojennej stolicy?

Bilon: Opowiadamy wiele ciekawych rzeczy! To jest kopalnia wątków, bo nie mówimy tego w sposób historyczny, nie powielamy nauk ze szkół. Nie mamy zamiaru opowiadać, jak zbudowano taki lub inny budynek. Skupiamy się, co pod tym budynkiem się działo; na przykład, że w dwudziestoleciu międzywojennym stali tam dilerzy i handlowali dragami. Można nas posłuchać też na Spotify. Jeśli dobrze pamiętam, ostatni odcinek był o prostytucji. Bardzo obszerny i ciekawy temat, który przez wielu dalej uznawany jest za tabu. Jest bardzo mało informacji dotyczących wątku, którego się podjęliśmy z Łukaszem. 

Z tych anagdot wziął się storytelling w Dębowej Trumnie?

Bilon: To akurat tribute dla Stanisława Grzesiuka, w którym trochę zmieniłem historię. Grzesiuk był miejskim grajkiem, bardem Warszawy i pisarzem z kilkoma naprawdę bardzo dobrymi książkami. Po części dotyczy jego samego, ale jest w niej kilka nieścisłości. Mówię w utworze, że stało za nim czterech facetów, a w prawdziwej sytuacji było ich dwóch. Na potrzeby tekstu jakaś inwencja twórcza musiała wystąpić. 

Do jakich źródeł dotrzeć, po co sięgnąć, by poznać Warszawę od takiej strony, od której ty to zrobiłeś?

Bilon: Pewnych historii możesz się dowiedzieć bardzo łatwo. Są informacje w książkach, gdzieś je usłyszysz, możliwości jest sporo. Natomiast nie poczujesz atmosfery bez dosłownego jej odczucia. Oczywiście – możesz ją sobie wyobrażać, ale nie ma już jednej rzeczy – klimatu tamtych czasów. Mam na myśli chwile, kiedy byłem dzieciakiem – lata 80. i 90. Na podwórzu mojej kamienicy sąsiedzi siadali na ławce i bez przerwy rozmawiali ze sobą. Praktycznie każdy był wujkiem lub ciotką. Wszyscy się bardzo dobrze znaliśmy, a z okien ciągle było słychać krzyki w stylu “Jurek, do domu na obiad!” i tym podobne.

Takiego gwaru i koegzystencji już nie uświadczysz. Wszystko się zmieniło. Przyjechali nowi lokatorzy, a starzy albo wyjechali, albo nie żyją. W pewnym sensie ta atmosfera się rozmyła. Rapton jest wspomnieniem tamtych chwil i klimatu. Staram się, by przemycić je młodym lub przyjezdnym i pokazać, jak ja to czułem. Dodatkowo rapton zahacza jeszcze o tę starą, przedwojenną Warszawę w archaicznych brzmieniach połączonych z miarę nowoczesnym bitem, bo przecież nie możemy tu mówić o nowoczesnym rapie. 

Osłuchując się z Raptonem miałem wrażenie, że hołduje on przede wszystkim tej starszej Warszawie, a wspomniałeś również o czasach swojej młodości.

Bilon: On jest bez ramy czasowej, natomiast przekazuje atmosferę, którą poznałem bezpośrednio w latach swojego dzieciństwa, kiedy to jeszcze żyło.

Wspomniałeś też, że chciałbyś, by choć w pewnej części ten album dotarł do młodych ludzi. Spotkałeś się z opiniami osób mniej więcej około dwudziestki? 

Bilon: Jesteśmy świeżo po premierze i ludzie odzywają się do mnie z różnymi spostrzeżeniami. Ale tak, oczywiście, młodzi ludzie również piszą! Spotykam się z głosami, że dzięki Warszawskiemu Raptonowi dałem im inspirację, by zastanowić się nad tym, jak kiedyś wyglądało to miasto oraz w jaki sposób mogliby je poczuć nieco inaczej niż do tej pory. To jest bardzo fajne. Wiele osób wysyła mi też filmiki, jak cała jego rodzinka bawi się przy Raptonie, choć nigdy wcześniej nie słuchała rapu. To jest właśnie to, o co mi chodziło. Chciałem przybliżyć i rozszerzyć spektrum. Moją intencją było zaprosić ludzi, którzy nigdy do świata hip-hopu by nie zajrzeli, a przecież wydawać by się mogło, że teraz już wszyscy go słuchają.

Muzyka łączy pokolenia. 

Bilon: No jasne! Nagle się okazuje, że możesz zaprosić do niej jeszcze więcej osób. Dochodzisz do wniosku, że twoi wujkowie, ciotki czy babcie również mogą czerpać radość ze słuchania rapu.

bilon nowa ferajna warszawski rapton wywiad
fot. Ludwik Lis

Pierwszy raz rapton wybrzmiał pełną mocą przy okazji krążka 3 x Nie w 2015 roku. Ośmielę się stwierdzić, że w tamtym momencie jeszcze nie do końca sprecyzowane było, czym ten rapton powinien być i jak powinien wyglądać. Dopiero najnowszy album dał temu wyraz. Jak długo to brzmienie dojrzewało?

Bilon: Można powiedzieć, że od 3 x Nie do teraz, kiedy finalna wersja zamknęła się w płycie. Od 2015, jak narodził się ten pomysł, pracowałem nad różnymi kawałkami. Mam w szufladzie tak naprawdę drugą płytę, ale wybrałem te numery [które weszły na Warszawski Rapton – przyp. red.] na pierwszy ogień. Po prostu sobie tworzyłem muzykę, bawiłem się nią i nabierało to takiej formy, jaką ma obecnie. 

Co w takim razie z tą drugą płytą?

Bilon: Nie wiem, na razie o tym nie myślę. Na pewno będą pracował nad kolejnym albumem, ale utwory, które wtedy nagrałem, nie ujrzą światła dziennego. Może kiedyś je wydam w jakiejś formie, ale zamierzam skupić się nad kolejnymi, by materiał był jak najświeższy. 

W jakim stopniu Szwed SWD przyczynił się do wypracowania tego brzmienia? Zgaduję, że skoro wyprodukował cały Warszawski Rapton tych podkładów było o wiele więcej.

Bilon: Szwed robił szkice bitów, przy których czasem sam dłubałem lub po prostu podsyłałem mu inspiracje. Czasem był to jakiś sampel z filmu, czasem jakaś piosenka. Tych bodźców było bardzo dużo. Jak już wykonał szkic, sprawdzałem go, część akceptowałem i obierałem konkretną drogę, co prowadziło do dalszej pracy nad brzmieniem utworu. Kiedy mieliśmy jakiś zbiór kawałków postanowiłem, że to najlepszy czas, by zebrać kapelę i zacząć aranżować te piosenki pod żywe instrumenty. Kompletowanie zespołu zacząłem od Norbula grającego na kontrabasie.

Później przyszedł czas na Mikołaja Tabako, z którym już wcześniej pracowałem nad różnymi projektami. Mikołaj przyprowadził Witka, który gra na puzonie, a po drodze udało mi się odkopać Magistra Akordeonu, czyli Rafała Gonterskiego. Rafał dołączył dzięki Wujkowi Samo Zło, który nas w jakiś sposób nakierował na siebie. Do tego wymyśliłem sobie, że super by było mieć w składzie dziewczyny, toteż zaprosiłem do współpracy Marię Starostę i Solkę. Oczywiście dla starych przyjaźni również jest tutaj miejsce, więc Żary zasila zespół i wspomaga mnie wokalnie w roli hypemana podczas występów na żywo. 

Odkąd pamiętam, kojarzę twoją osobę z człowiekiem rodzinnym i bardzo przywiązanym do osób w najbliższym otoczeniu. Po raz kolejny to udowadniasz.

Bilon: Ze swoimi trzeba zawsze w zgodzie żyć, być swoim na rewirach! JLB nie wzięło się znikąd. 

Jakich piosenek słuchaliście, czy jakie filmy oglądaliście, by znaleźć inspiracje do prac nad brzmieniem?

Bilon: W samochodzie notorycznie słuchałem Radia Nostalgia, które wówczas nie było jeszcze przyłączone do Radia Pogoda. Tam emitowano stare numery i zawsze, kiedy prowadziłem auto, miałem odpalone właśnie tę radiostację. W ten sposób nasycałem się brzmieniem starych piosenek. Bardzo lubię też stare filmy, są bliskie mojemu sercu. Oczywiście nie mówię tylko o tytułach z dwudziestolecia międzywojennego, ale też powojennych, jak choćby Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy, generalnie Himilsbach i Maklakiewicz. Bardzo lubię też produkcje z Adolfem Dymszą, naprawdę zajebisty aktor.

Jak ciężko było wam, czyli tobie, Szwedowi i Ferajnie, się dotrzeć, by stworzyć spójną całość?

Bilon: Ze Szwedem przesiedziałem w studiu całe lata, więc jesteśmy bardzo dobrze zgrani jako duet raper-producent. Co do Ferajny, to tak naprawdę my dopiero się zgrywamy. Aczkolwiek jesteśmy już po dwóch koncertach. Pierwszy graliśmy przedpremierowo na Zamku Królewskim we wrześniu, z kolei od razu po premierze zrobiliśmy bankiet zamknięty, na którym też mieliśmy okazję zagrać. Oczywiście było to poprzedzone różnymi próbami, więc mamy pewne rzeczy przetrenowane. Czujemy się nawzajem, wiemy, że wszystkim siedzi to, co robimy i każdemu z nas rapton w duszy gra, tak że czuć chemię i samo się robi.

To bardzo ważne. Czasami, kiedy spotykają się ze sobą silne charaktery, to choćby nie wiadomo jak się wysilać, praca i tak nie będzie szła.

Bilon: W takich wypadkach dominuje przepychanka, a u nas jej zupełnie nie ma. My mamy się bawić. To ma być wspólna przygoda i zabawa! Tak postrzegamy rapton, w pełni rodzinny klimat.

bilon nowa ferajna warszawski rapton wywiad
fot. Ludwik Lis

Skoro już wspomniałeś o Zamku Królewskim, jak doszło do tego, że zaproszono was do współpracy przy jubileuszu?

Bilon: Zamek świętuje pięćdziesięciolecie odbudowy. W 1971 rozpoczęto odbudowywać m.in. mury, co trwało do 1974 roku. Tak naprawdę cykl cały czas jest żywy, bo do tej pory w pewnych kwestiach ta odbudowa trwa. Odzyskiwane są jakieś utracone dzieła i tym podobne rzeczy. Przedstawiciele Zamku Królewskiego poszukiwali wykonawcy, który upamiętni tę datę i zgłosili się do mnie. Na początku zareagowałem na zaproszenie z dość dużym dystansem. Bądźmy szczerzy, to było spore wyzwanie! Nie chciałem tego zrobić w sposób patetyczny. Moim pragnieniem było, by wykonać to dobrze, więc potrzebowałem czasu, by się zastanowić, czy dam radę sprostać im oczekiwaniom. W trakcie rozmów powiedzieli mi, jak wyobrażają sobie upamiętnienie tej uroczystości i daty w utworze. Sądzę, że udało mi się stanąć na wysokości zadania. Zresztą przedstawiciele Zamku byli bardzo zadowoleni, więc finalnie ja też jestem zadowolony. 

No właśnie, jeśli ktoś nie śledził twojej muzyki od dłuższego czasu, mógł mieć pewne obawy. Ryzyko, że ktoś z miejsca skojarzy Zamek Królewski z trudnymi i ciężkimi utworami pokroju 63 Dni Chwały było duże. Mogłaby wtedy powstać łatka, że jedyna tematyka dotycząca historii Warszawy to ból i walka.

Bilon: I dlatego chodziło mi o to, by piosenka nie miała takiego wydźwięku. Na Warszawskim Raptonie wyraźnie zachęcamy ludzi do zabawy.

Dzielenie się regionalizmem w postaci muzyki to jedno, ale masz jakiś słowniczek albo pojedyncze hasła, które chciałbyś spopularyzować wśród Polaków?

Bilon: Chyba nie mam potrzeby propagowania gwary, którą mieliby się wszyscy posługiwać. Wtedy znowu byśmy się wszyscy ujednolicali.

Nie mam na myśli ujednolicania, tylko poszerzenie perspektywy. By na przykład ludzie z Kaszub wiedzieli, że w twoim regionie mówi się na coś tak, a nie inaczej.

Bilon: No to choćby kawałek Ganc pomada w starowarszawskiej gwarze oznacza obojętność. 

No i właśnie dzięki temu, że użyłeś tego terminu i teraz mi go wyjaśniłeś, dowiedziałem się czegoś nowego. W jakiś sposób pozwoliło mi to rozwinąć swój język. Pochodzę z ziem łódzkich i często, kiedy mówię “krańcówka”, ludzie nie wiedzą, co mam na myśli, a to po prostu pętla autobusowa lub tramwajowa.

Bilon: I o to chodzi! Jak wszędzie jest pętla, to tu jest inaczej i już masz pretekst, by z kimś pogadać o różnicach w nazewnictwie. 

Nie czujesz się trochę prekursorem w kontekście tożsamościowego świadomego rapu w Polsce?

Bilon: W jakimś stopniu to na pewno jest album eksperymentalny i taki, którego jeszcze nie było, więc czuję, że rapton może kiedyś być jakimś nurtem. Możliwe, że w jakiś sposób rzeczywiście prekursuje kolejnym działaniom w tym kierunku. Ale nie sprawia to, że czuję się jakoś lepiej dzięki temu.

To bardzo ciekawe, w jakim kierunku rapton może ewoluować. W Warszawie jest wielu zdolnych raperów. Wyobraźmy sobie, że taki Frosti bierze rapton na warsztat i interpretuje po swojemu. Myślisz, że miałoby to szansę się powieść?

Bilon: Byłoby super! Frosti jest mega fajnym, ciekawym i zdolnym zawodnikiem. Obserwuję jego działalność i widzę, że coraz ciekawiej funkcjonuje na polskiej scenie. Myślę, że jakby w jego wykonaniu powstała podobna rzecz, byłoby naprawdę ekstra. 

Bilon i Nowa Ferajna – Zamek Królewski

W całej twojej twórczości Warszawa odbija bardzo wyraźne piętno. Nie myślałeś o założeniu jakiejś fundacji, która dbałaby o dziedzictwo tego miasta?

Bilon: O widzisz, ciekawy pomysł. Współpracując z PoWarszawsku Łukasz jest bardziej zorganizowany od tej strony i on taką fundację założył ze swoją dziewczyną. Ja ich wspieram. W przyszłości powstaną różne projekty, które będą związane właśnie z tym, co powiedziałeś. Na przykład przy swojej akcji charytatywnej Zrób coś dobrego dla kogoś drugiego chcę stworzyć całoroczny kalendarz, gdzie zaproszę 365. ambasadorów, którzy w dniu swoich urodzin zrobią coś dobrego dla kogoś drugiego. Chodzi o totalnie dowolną perspektywę. Może to być dobry gest w kierunku sąsiada, może być to jakiś dobry uczynek dla miasta, dzieci z domów dziecka, uchodźców czy kogokolwiek innego. 

Takie proste i trudne zarazem. Czy oprócz kalendarza macie już potwierdzone jakieś inne działania?

Bilon: Spacery po Warszawie i inne, przeróżne rzeczy. Ogólnie ma być to działalność szerokopojęta. Oczywiście w tym tonie audycji PoWarszawsku. Jeśli ktoś jest zainteresowany, gdzie były fajne balety albo najlepsze domy uciech, to wie, gdzie szukać. Tych rzeczy na lekcjach historii się nie dowiecie. 

Gdybyś specjalnie dla naszych czytelników miał wytypować ulubione miejsce ze starej Warszawy, co byś wskazał?

Bilon: Jeśli mówimy o stolicy w dwudziestoleciu międzywojennym, no to takich miejsc było naprawdę sporo. W zależności od zasobności twojego portfela. To było istotne. Artystokracja bawiła się w Adrii. To był klub muzyczny, w którym spotykała się cała lokalna bohema artystyczna. Ale istniało wiele miejsc na mapie Warszawy, które były istotne i pamięta się o nich do dziś, na przykład karczma U Grubego Joska na Woli. Jego historię opisuje Stanisław Grzesiuk w jednym ze swoich utworów. W zależności od stanu konta można się było bawić różnie, ale równie hucznie.

Skoro już w tematach gastronomicznych jesteśmy, to jak wygląda kuchnia warszawska? Co wtedy jadano?

Bilon: Przeróżne rzeczy. Jeśli mówimy o kuchni żydowskiej, to tak naprawdę mówimy o połączeniu kuchni staropolskiej z żydowską. Kultury się przenikały, tak więc nie można powiedzieć, że istnieje stricte kuchnia warszawska. Ale były na przykład czulenty, czyli różnego rodzaju gulasze. Jadło się podroby takie jak gęsie pipki czy cynaderki. Z tamtego okresu są też flaki. Jadano też dużo wszelakich ryb. Żydzi spożywali również bardzo dużo cebuli. Wszelkie cebularze i tak dalej. Wszędzie cebula, cebula, cebula. W tamtych czasach rosół porównywano do penicyliny, bo był tak tłuściutki i zdrowy, że leczył każdą chorobę! Wiadomo, tatarek też był częścią menu.

Nie myślałeś o założeniu restauracji z lokalnym jedzeniem?

Bilon: Właśnie jestem w trakcie pewnego projektu. Niestety sytuacja polityczna jest jaka jest, za naszą granicą dzieją się straszne rzeczy i nie wiadomo, jak to się dalej rozwinie, więc chwilowo przypauzowałem swój pomysł. Ale niewykluczone, że uda nam się ponownie z nim ruszyć i jesienią otworzymy restaurację o nazwie PoWarszawsku. Będziemy serwować kuchnię starowarszawsko-żydowską. Oczywiście będzie to inspiracja tamtymi daniami, ale w wykonaniu nowoczesnym. Przynajmniej w moim wyobrażeniu i szefa kuchni, z którym już nawiązałem współpracę, będziemy oferowali naprawdę ciekawe rzeczy.

Weźmy na przykład takie czulenty, ale w nowoczesny sposób, czyli na przykład wykorzystamy świetnie wysmażony antrykot, który będzie pięknie pokrojony i położony w towarzystwie gulaszyku i fajnych warzyw. Mamy na to naprawdę dużo ciekawych pomysłów. Do tego wszystkiego będzie przygrywać muzyka na żywo. Często będzie można spędzić czas w towarzystwie Warszawskiego Raptonu. W planach mamy również dużo fajnych spotkań w tematyce warszawskiej. Chcielibyśmy w tym miejscu stworzyć przestrzeń do zintegrowania stołecznych przewodników.

Tyle dobrego powiedziałeś o Warszawie, a jest coś, co cię w niej irytuje?

Bilon: To słodko-gorzka relacja, taka właśnie jest Warszawa. Wiadomo, że najlepiej, kiedy jest równowaga, bo to najzdrowszy stan bytu, ale jasne, że jest ten wyścig szczurów i to dla mnie jest negatywną wibracją. Aczkolwiek rozwój jest potrzebny, żeby stawiać kolejne kroki i realizować cele. Najważniejsze, by pamiętać, żeby się w tym nie zatracić.

Bilon i Nowa Ferajna – Warszawski Rapton – odsłuch albumu

Na początku marca Bilon oraz Nowa Ferajna wydali wspólny album zatytułowany Warszawski Rapton. Z tej okazji porozmawiałem z członkiem Hemp Gru o szeroko pojętej tożsamości lokalnej. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →