Hip Hop Kemp nigdy nie zawodzi! Relacja z festiwalu
Obserwuj nas na instagramie:
To mi się trafiło. W ciągu dwóch tygodni zaliczyłem dwa najważniejsze hip-hopowe festiwale: jeden w Polsce, drugi w Czechach.
O tym, jak fajnie było na Polish Hip-Hop TV Festival mogliście przeczytać tutaj. Muszę jednak zmartwić Krzysztofa: o wiele ciekawiej było w czeskim Hradec Kralove, gdzie swój mały jubileusz obchodził doskonale znany Hip-Hop Kemp.
Nazwiska, które już kiedyś pojawiły się na festiwalu, mogą fana rapu przyprawić o ból głowy. Kendrick Lamar, Big Daddy Kane, Roots Manuva, The Roots czy chociażby Atmosphere – to nie kolesie z pierwszej lepszej łapanki. W tym roku organizatorzy znów poszli za ciosem, ale koncerty to nie jedyna atrakcja Kempa… Można tu zagrać turniej w kosza, obejrzeć film na wielkim telebimie, wziąć udział w bitwie freestyle’owej. I oczywiście dobrze zjeść. Takiego natężenia food trucków nie widziałem jeszcze na żadnym festiwalu. Dodajmy do tego czeskie piwo i można wyczekiwać najważniejszego. Koncertów.
Królewski początek
Czwartek zapowiadał się znakomicie, chociaż początkowo dobre nastroje trochę popsuł Tede, którego koncert przypominał mi remizowy festyn – wyszło bardzo, ale to bardzo przeciętnie. Tym razem nie było to dla mnie, a szkoda, bo jego występy zawsze mi się podobały. Spośród polskich reprezentantów na całym festiwalu dla wielu najlepsi byli Oxon i Revo, podobnie jak Szpilersi, którzy mieli swój skromny udział na scenie maleńkiego Freestyle Corner. Szkoda tylko, że ich koncerty zagłuszane były przez swoich większych odpowiedników.
Pierwszy dzień wygrał oczywiście Anderson .Paak. Absolutnie genialny i porywający show, który zgromadził tłumy i imponował pod każdym względem. Podobnie jak… Jigmastas. Wybitny nowojorski duet, czyli Kriminul i DJ Spinna, zaprezentował wszystko, co najlepsze w jego twórczości, na czele z obłędnym “The Resurge”. To był prawdziwie królewski występ, który sprawił, że wcale nie było mi żal, że tego dnia zapomniałem pójść na Jay Prince’a i Micka Jenkinsa.
Dzień pełen zaskoczeń
Najlepszy europejski underground, czyli Jehst oraz dwie postacie, które za bardzo mnie nie interesują – tak zapowiadał się piątek. Autor klasycznego The Return of the Drifter nie zawiódł i przy wypełnionym w połowie Radio Spin Hangar zagrał fenomenalny koncert, jeden z najlepszych na 15. edycji Kempa, ale tak naprawdę niewiele ustąpili mu ci, o których tajemniczo chwilę wcześniej wspomniałem.
Na Asher Rotha, jak i Machine Gun Kelly’ego, poszedłem raczej z ciekawości – “bo ludzie chwalili”. I to w dodatku ci zaufani. Okazało się, że mieli rację. To były dwa świetne występy. Przy pierwszym imponowała interakcja z publicznością, przy drugim pokonanie niemałych problemów zdrowotnych, czyli złamanej ręki. To, co wyprawiał typek z Cleveland budziło podziw i w kontraście do Masta Ace’a, który grał przed nim, na tym koncercie czuć było prawdziwą energię.
Popisowy finał
Ostatni dzień Kempa to największe oczekiwania. Od równej 17, niemalże do samego końca, było co robić i co najważniejsze: praktycznie nikt nie zawiódł. Na upartego można mieć wątpliwości, co do Kalibra 44 – faktycznie chyba lepszym wyjściem było pójście w tym czasie na Ocean Wisdoma.
To właśnie na pożegnanie zobaczyliśmy prawdopodobnie najlepszy tegoroczny polski występ, czyli jazzową jazdę Eskaubeia i Tomek Nowak Quartet. Mało osób pod sceną? W tym przypadku nie ma to żadnego znaczenia, bo żywy band z solidnym raperem dał prawdziwy popis. Chwalił go potem w social media m.in. Oliver Lowe, podobnie jak i Pete Rock z CL Smoothem. Genialnie prowadzony przez producenta koncert, który bardzo sprytnie przedstawiał funkowe i soulowe kawałki (Mayfield i Gaye – kłaniamy się), służące za źródło sampli i odpowiednie wstępy do utworów. Cudo, podobnie jak…
Redman solo, bo już z EPMD nie było najlepiej. Ucieszyłem się z informacji, że Erick Sermon i Parrish Smith ostatecznie zastąpią Method Mana, ale to Reggie ciągnął ten występ, który miał być zwieńczeniem całego festiwalu. On spełnił w 100% pokładane w nim nadzieje, natomiast autorzy Strictly Business po prostu… pojawili się na scenie.
Pogoda zepsuła się nad ranem ostatniej nocy. Dla niektórych może i był to jakiś rozpaczliwy znak z nieba w postaci deszczu, że to już koniec, ale rzeczywiście szkoda było opuszczać Hradec z myślą, że kolejne trzydniowe szaleństwo dopiero za rok. To z kim się widzę za 12 miesięcy?
Sprawdź także:
9 tysięcy osób nie może się mylić. Polish Hip-Hop TV Festival jest naprawdę mega
To mi się trafiło. W ciągu dwóch tygodni zaliczyłem dwa najważniejsze hip-hopowe festiwale: jeden w Polsce, drugi w Czechach. O tym, jak fajnie było na Polish Hip-Hop TV Festival mogliście przeczytać tutaj. Muszę jednak zmartwić Krzysztofa: o wiele ciekawiej było w czeskim Hradec Kralove, gdzie swój mały jubileusz obchodził doskonale znany Hip-Hop Kemp. Zobacz także […]
Obserwuj nas na instagramie: