“Popkultura to poruszanie się po śladach. Mnie to od zawsze fascynuje” – wywiad z Bartoszem “Fiszem” Waglewskim.
Obserwuj nas na instagramie:
8 marca do sprzedaży trafiła najnowsza płyta Fisz Emade Tworzywo – Radar. Przeczytaj rozmowę z wokalistą i autorem tekstów.
Andrzej Cała: Wasz nowy album jest mocno niedzisiejszy. Z kilku powodów. Te dwa, które od początku zwróciły moją uwagę to długość nagrań, które znacznie przekraczają obecną “średnią”, ale też klimat muzyczny. Mam wrażenie, że tęsknicie za “ejtisami”.
Fisz: Przy każdym albumie najpierw musi być jakiś pomysł – Piotrka na brzmienie, mój na myśl przewodnią w kwestii lirycznej. Przy okazji “Radaru” to nie jest nic nowego, że grzebiemy w instrumentach klawiszowych z lat 80. To samo przewijało się chociażby przy Piotrka produkcji płyty Lao Che, natomiast w tym wypadku…
Piotrek często mnie zaskakuje. Musieliśmy dojechać razem na jakiś koncert samochodem i popłynął Chris Rea. Ta muzyka wydawała nam się w latach 90. czymś obcym, słuchanym przez kierowców taksówek czy TIR-ów. Muzyka do podróży. Na początku uniosłem brew, spojrzałem bardzo sarkastycznie na Piotrka, mówiąc “o co ci chodzi człowieku, Chris Rea?!”, ale potem zwróciłem na dwie rzeczy -rzadko się dzisiaj mówi o muzyce drogi, a dwa -te płyty się spokojnie sączyły, nie biegły. Nawet hit Chrisa “Road to Hell” trwa prawie pięć minut, jest tam miejsce na solówkę gitarową, różne partie. Piotrek zwrócił uwagę, że są to rzeczy bardzo miękkie, a przy okazji stosuje się tam tzw. mokry werbel, czyli coś co charakteryzowało Philla Collinsa w latach 80. i było naszą zmorą w latach 90. Przy okazji ja u Chrisa zwróciłem uwagę na melodię, która wydawała mi się taka dość banalna, a Piotrek jako perkusista i przez wiele lat producent hiphopowy, słyszy brzmienie bębnów oraz perkusji.
Pracując nad “Radarem” poczuliśmy taką nostalgię do słuchania kaset, co automatycznie kojarzy się z latami 80., ale też do słuchania muzyki w samochodzie. Sytuacja się o tyle zmieniła, że o ile Piotrek prawo jazdy ma od “zawsze”, to ja je zrobiłem dosłownie pół roku temu. Polubiłem jazdę samochodem i inaczej wówczas odbieram muzykę. Bardzo samochodowy jest hip-hop, to oczywiste, ale bardzo samochodowe są też utwory, które się po prostu snują.
Marzycielskie?
Tak, i takie, które świetnie uzupełniają ten trans mijającej drogi. To nie jest też tak, że my wymyśliliśmy coś nowego, pierwsi na to wpadliśmy, bo takie brzmienia są teraz wszechobecne, chociażby u LCD Soundsystem czy The War on Drugs, który czerpie i z Bob Dylan, ale i Bruce Springsteen itd. Natomiast nigdy nie ukrywaliśmy, że jesteśmy osobami, które fascynuje popkultura i to jeżdżenie po śladach muzycznych, które już dawno zostały nakreślony, jest dla nas często punktem odniesienia, żeby potem zbudować brzmienie znacznie potężniejsze. Płyty wtedy były inaczej masterowane, miały inną głośność, ale ich spuścizna jest obecna w twórczości Tame Impala czy LCD. To nic nowego i zaskakującego.
Popkultura to właśnie poruszanie się po śladach. Mnie to zawsze fascynowało, mam do tego stosunek bardzo otwarty. Przecież cały hip-hop, muzyka klubowa, rewolucja jaką był sampling, to było odtwarzanie tego, co było.
Muzyka to w pewnym stopniu jest regularne cofanie zegara o kilka dekad.
Można tak powiedzieć, oczywiście. Jeśli artysta ma w dodatku coś do powiedzenia, ma coś bardzo charakterystycznego -mój głos, Piotrka talent producencki -to może zbudować jakąś jakość, formę, która pcha to wszystko do przodu. Myślę, że tak na tej płycie jest, że te wszystkie dźwięki, które zawsze będą się z czymś tam kojarzyły, nie powodują, że my z tym znikamy. Nie ukrywam, iż to dla nas duży sukces, że potrafimy ten swój autorski pazur zaznaczyć.
Kwestia tekstów, ich formuły -czy te długie kawałki były też dla ciebie pewną formą wygody, możliwością wygadania się w całości, bez ograniczeń? Chciałeś dać więcej słów swoim słuchaczom?
Tak, bo mam z tym od zawsze spory problem. Bardzo zazdroszczę tym poetom, tekściarzom, którzy potrafią się w takiej wąskiej, krótkiej formie wypowiedzieć. Ja często nie potrafiłem zatrzymać się w momencie, w którym powinienem (śmiech), przez co słuchacz często był wręcz trochę przygnieciony przez tę masę treści. Na “Radarze”, który jest bardzo rozgadany, wydaje mi się, że jest ten złoty środek, i nie jest on przegadany. Takie mam odczucie, chociaż… Mi na razie jest trudno się do tego odnieść, bo musi minąć jakiś czas oswojenia się.
Ile u Ciebie trwa średnio to nabieranie dystansu do płyty. To jest pół roku, trasa koncertowa?
Trasa koncertowa, bo dla nas płyta to jest tylko pretekst do koncertów, żeby przenieść to na cały zespół. I wiemy już wtedy, czego nam zabrakło, za czym tęsknimy, co staramy się uzupełniać w czasie tych koncertów, ale to też jest niebezpieczne, bo otwiera drogę do rozmów o kolejnej płycie, a nie można przecież się aż tak rozpędzać.
Wasza zasadnicza trasa zacznie się 14 marca w Lublinie, skończy w Legnicy tuż przed majówką. Jak to jest, kiedy ruszasz w tournée tuż po wydaniu płyty -ludzie już znają teksty, czy często, że musisz trochę poczekać, aby publika “szła” z tobą?
Jest tak pół na pół. Często jestem zaskoczony, że ludzie znają teksty, domagają się akurat tego nagrania. Dla mnie to jest bardzo trudne, bo nasza publika się zmienia, nie jest stałym gronem. Wydaje mi się, że zbieramy i wiekowo i pod względem gustu muzycznego, bardzo eklektyczną publiczność. Ciekawy jest ten moment, kiedy człowiek schodzi ze sceny i ktoś podchodzi do niego pytając, czy można kupić naszą płytę, bo jeszcze jej nie zna.
Zresztą po nas też czuć ten okres pewnej zmiennej, bo te pierwsze koncerty przeżywamy bardzo, gdyż jeszcze nie pływamy jak w wodzie.
One w pewnym stopniu są jamowe?
Nie, ponieważ gramy z samplerem i mamy formę bardzo ułożoną. Co nie znaczy, że nie dbamy o to, żeby zawsze coś brzmiało trochę inaczej i żeby koncerty miały też w sobie dawkę otwartości. Z czasem nabierasz pewności, że wiesz, iż już możesz sobie na to pozwolić.
Trasa to w tym wypadku półtora miesiąca. Co dla artysty jest wtedy najtrudniejsze? Tęsknota za rodziną, czy może niepewność, jak nowe nagrania przyjmie publika, a może po prostu świadomość, że musisz być w formie cały czas, nie ma miejsca na słabsze dni?
Hmm, to jest dobre pytanie… Ja bardzo lubię koncertować. Ważny jest dla mnie też ten motyw powrotu, że mam wtedy siłę, by poukładać ten cały chaos, który jest, gdy masz dużą rodzinę i każdy ma swoje myślenie o świecie. Podobnie jest też z trasą, gdyż wszyscy jesteśmy innymi ludźmi, ale łączy nas muzyka.
No właśnie! Znużenie zespołem, tymi samymi twarzami?
Tak bywa, ale to przecież naturalne. Wydaje mi się natomiast, że mamy pierwszy raz taki skład, już od płyty “Mamut”, że jedziemy samochodem i nikogo nie krępuje cisza. Oczywiście są walki, bo jak mamy oglądać film typu Predator walczący z Terminatorem, to mam ochotę uciekać, ale z drugiej strony brat nie pozwala mi też włączać filmów, bo najczęściej wybieram takie, w których kobieta umiera na raka czy coś takiego (śmiech). No ale to w sumie wytrzymujemy.
Ja boję się bardziej takiego momentu, kiedy wychodzę i muszę zagrać utwór “Ślady” po raz setny, że nie będę skoncentrowany na tym utworze…
Odwalić i następny proszę?
Tak. Że nie jestem szczęśliwy, nie odczuwam przyjemności. Ale to czas, żeby to przemyśleć, zrobić coś nowego, a może nawet odpocząć i zrobić przerwę.
Nie jest łatwo, nawet grając muzykę improwizowaną, czyli to nie jest nasz przykład, ciągle zaskakiwać. To nie jest tak, że za każdą nutą będzie się kryła niespodzianka. Nawet w improwizacji łatwo się zmęczyć.
Liczba ścieżek w określonym okresie jest po prostu siłą rzeczy ograniczona?
Oczywiście. Powiem wręcz, że gdy mówimy o takiej w sumie prostej formie jak piosenka, one się już dawno wyczerpały, w takiej kwestii jak np. harmonia piosenki. Muzyka rozrywkowa już trochę istnieje.
Płytę rozpoczyna utwór “Wolne dni”. Zwracasz uwagę na pęd życia, nasze zagubienie, ciągłą pogoń. To wątki, które pojawiają się w twoich tekstach regularnie.
Teraz tym bardziej zwracam na to uwagę, i dlatego ta płyta jest tak zatytułowana, że po czterdziestce trochę inaczej patrzysz na pewne kwestie w tym przebodźcowanym świecie. A dwa, nie chcesz się otaczać sprawami, które są toksyczne dla Ciebie. Nie chcesz, nie masz na to czasu.
To prawda, zdecydowanie się podpisuję, chociaż do czterdziestki jeszcze mam chwilę. Zaczynasz budować w sobie element takiego naturalnego wypierania.
Dobre określenie. “Wolne dni” jest też o przepracowaniu, i mojego muzycznego i mojej żony, która pracuje bardzo intensywnie. Przed czterdziestką wydawało mi się, że ta ucieczka od pędzącego świata jest niemożliwa, że taka jest jego konstrukcja i tyle. Dzisiaj się okazuje, że tych dziur czasowych, jeśli się o to zadba, może być więcej. Trzeba tylko właśnie założyć ten filtr, radar. To się tyczy chociażby relacji międzyludzkich. Po co się męczyć w czymś toksycznym, skoro można sobie łatwiej ułożyć życie? Ono samo w sobie nie jest lekkie i łatwe.
Z drugiej strony ta metafora drogi jest mi bardzo bliska w tych obecnych czasach, bo ja na tej drodze nigdzie się nie spieszę, ale też nie jestem fanem częstego wyhamowywania, ostrożności.
Z kolei w utworze tytułowym utkwiło mi w głowie takie zdanie: “Mamy dość mów i kazań”. To jest pewien komentarz społeczny? Ja mam czasem takie wrażenie, że nam się ciągle narzuca jakieś narracje, próbuje usadowić po którejś ze stron praktycznie w każdym temacie. I że tego kaznodziejstwa jest za dużo, we wszystkim.
Często jestem pytany, czy muzyka powinna być zaangażowana społecznie. Dla mnie muzyka powinna być zaangażowana, albo nie powinna -to jest tylko wybór artysty. Ja wybrałem ten zawód, ponieważ jest on wolny. Żeby być autentycznym, muszę opowiadać o tym, co dla mnie ważne. Rzeczy związane z polityką nie są w stanie mnie zainspirować.
Natomiast patrząc wstecz, nawet na rewolucję beatlesowską -chłopaki zapuścili długie włosy, żeby nie wyglądać tak, jak swoi rodzice. Od dłuższego czasu mam wrażenie, mimo że jestem człowiekiem w średnim wieku, że cały czas próbują nas kształtować ludzie, którzy są nie tyle naszymi rodzicami, co dziadkami. Ja rozumiem pewne doświadczenie, ale… mam wrażenie, że to się do końca nie sprawdza, bo jestem zmęczony tym samym pomysłem na uprawianie czy to polityki, czy opowieści o świecie ogólnie.
Brakuje świeżości, przestrzeni.
Dokładnie tak. Chociaż to też jest trochę złudne, bo jeśli przebywasz w pewnych kręgach, przyjaźnisz się z pewnym gronem ludzi, którzy są gdzieś do ciebie podobni, słuchają podobnej muzyki, podróżują po świecie, widzą wady i zalety tych podróży to może być niebezpieczne, bo nie widzisz, co się dzieje wśród tych innych środowisk. Trudniej wtedy zrozumieć, czemu część ludzi jest tak niezadowolona i podnosi hasła wręcz rewolucyjne.
Oczywiście świat nie jest czarno-biały, ale wydaje się jednak patrząc na spokojnie, że żyjemy w czasach świetnych. Porównując perspektywę naszego dojrzewania i tego, co mają teraz moje dzieci, to nie mamy teraz wojny, nie mamy aż tak agresywnej polityki i mamy możliwość, żeby po prostu wsiąść w samochód i niewielkim kosztem finansowym zwiedzać ten świat. A z drugiej strony może to jednak naiwność i to wszystko, co jest opisywane w wielkich książkach, choćby Biblii, te wszelkie aspiracje, olbrzymie ego, rzeczy, które psują nasze relacje, są jednak żywe i nie znikną tak ot. Jestem zwolennikiem myślenia w kategoriach ewolucyjnych, a nie rewolucyjnych i wydawało mi się, że w tę stronę zmierzamy, uczymy się trochę na błędach. Tak jednak nie jest, wszystko się wymieszało, wciąż modna jest swoista chuliganka polityczna. To jest męczące. Niestety historia lubi się powtarzać i pewne niebezpieczne kwestie znowu dochodzą do głosu.
Najgorsze jest to, że polityka wchodzi w nasze życie z butami, w kwestie społeczne. Nie można się od tego tak po prostu odciąć. Dyskurs o niej jest tak jałowy, że trudno nie być tym zmęczonym.
Wróćmy do muzyki może… Wróciłeś po dwudziestu latach do tematu konfekcyjnego. Kiedyś była “Czerwona sukienka”, teraz “Sweter”. Sweter jako perfekcyjny świat, o co tutaj chodzi? Gdzie jest drugie dno?
To jest symbol z jednej strony ogromnego ego, narcystycznego świata (do którego, przyznaję, sam należałem), gdy wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę. Ten sweter, te zdjęcia w windzie jest trochę satyrą na świat, który nie przewidział, że historia lubi się powtarzać. Jeśli, czego nikomu nie życzę, urodziłeś się w rodzinie, w której są ludzie narcystyczni, zapatrzeni tylko w siebie, to wiesz, że nie ma możliwości dialogu, normalnej rozmowy. Samozachwyt powoduje, iż nie dostrzegasz innych, a to jest problem. I tego dotyczy to nagranie.
Można Ciebie i Piotrka określić pionierami polskiego hip-hopu, w przyszłym roku minie 20 lat od premiery “Polepionych dźwięków”. W ostatnim czasie zdarzało wam się nawiązywać do rapowych korzeni, ale na “Radarze” jest raczej odcięcie od tego, takie zdecydowane. Odechciało wam się?
Każda płyta jest odzwierciedleniem tego, jak się nam życie zmienia, jak i tego, co się zmienia wokół. Rap jest ogromną inspiracją, jedyną muzyką, w której słowo ma tak wielkie znaczenie. Język jest narzędziem ciągle się zmieniającym. Ja nie mogę mając 40 lat udawać, że rozumiem wszystko, co ma Taco Hemingway do przekazania, bo nie chodzę tymi ścieżkami, pochodzę z trochę innego pokolenia. Ktoś ostatnio powiedział, że “hip-hop to jest muzyka tu i teraz”, ona musi taka być. Weszło do rapu nowe pokolenia i chociaż nie wszystko rozumiem, co oni mówią, to mam poczucie, że to jest ich w tym momencie. Mogę wyjść i rapować, że mam siłę tsunami i rozwalę innych MC, ale to już nie jest mój świat.
Czułbyś się nieautentyczny?
To raz, a dwa, że byłbym przyjmowany przez młodych odbiorców jako taki dziadek, który posługuje się trochę innym językiem. Mnie wychował Rakim, Q-Tip. Przy okazji patrząc, jak na scenie radzą sobie dzisiaj niektórzy moi starzy mistrzowie to mam wrażenie, że… nie do końca sobie radzą.
Hip-hop bardzo surowo postępuje z postępem wieku.
Całkowicie się z tym zgadzam. To nie jest ten etos, który był w muzyce rockowej, gdzie zawsze miałeś Toma Waitsa, Boba Dylana, Lou Reeda, Leonarda Cohena, który do końca był inspiracją dla wielu. Pamiętam, jak czytałem wywiad z zespołem Fu-Schnickens [bardzo popularna na początku lat 90. amerykańska grupa hiphopowa], bo zastanawiałem się, co się z nimi działo. Okazało się, że raptem dwa lata po bardzo popularnej płycie wytwórnia się z nich wycofała, ponieważ rap tak się zmienił, że okazali się już niepotrzebni. Tak jest właśnie z hip-hopem.
Jak gatunkowo byś określił “Radar”?
No właśnie nie umiem.
To mamy ten sam problem. Ja słyszę tam i syntezatory, funk, elementy dziwnego synth-popu, co nawiązuje do tych wspominanych przez nas w rozmowie lat 80. Natomiast takiej ogólnej klamerki nie znalazłem.
Wydaje mi się, że jest to nasz sukces. “Zwierzę bez nogi” zakończyło dla nas etap hiphopowy. To był dla nas okres, gdy nie wiedzieliśmy do końca, w którą stronę iść, powstał wtedy Kim Novak. Od “Mamuta” okazało się, że wciąż mamy coś do powiedzenia i przyznam, że trochę mnie zaskoczyło, iż staliśmy się dość popularnym zespołem. Zupełnie nie przypuszczałem, że np. “Pył” będzie tak długo na pierwszym miejscu Listy Przebojów Trójki. To dało nam taki wiatr w żagle.
Ja zawsze lubiłem takich artystów osobnych, którzy wiadomo skąd pochodzili, czym się inspirowali, bo nie byłoby Cave’a bez Cohena i na odwrót, ale oni wszyscy stworzyli własne byty. Po pierwszych dźwiękach wiesz, że to ich muzyka, styl, bez potrzeby tej gatunkowej kategoryzacji. Najważniejsza jest postać i osoba. Tak też jest u nas.
I uznajesz to za wasz największy sukces?
Uważam, że to jest sukces dlatego, iż mody się bardzo szybko zmieniają i my oczywiście mamy na nie radar, bo działamy przecież w muzyce rozrywkowej, nasłuchujemy co w świecie piszczy, ale to nie determinuje naszej twórczości. Jest co najwyżej jedną ze składowych. Trzeba mieć silny kręgosłup, osobowość i odkryć w tym wszystkim coś, co jest charakterystyczne -swój sound, dźwięk, sposób pisania tekstów.
Dla mnie to jest ogromny sukces, że gdy ktoś mówi “idziemy na koncert Tworzywa”, to na pytanie “a jaka to jest muzyka?”, ma problem z odpowiedzią. Tak było też z Lechem Janerką, z Kazikiem, pokoleniem, na którego koncerty my chodziliśmy. To nam się udało, tak uważam.
Udało wam się jeszcze to, że wasze płyty dobrze się sprzedają i tutaj możecie stanąć w jednym rzędzie z hiphopowcami, ale równocześnie doskonale odnajdujecie się w rzeczywistości nowej fonografii -streamingu. To nie jest taki częsty przypadek. Byliście w środku rynku, który się w pewnym momencie załamał, ale przeszliście przez to suchą nogą.
To jest zastanawiające, ale ja nie umiem odpowiedzieć na pytanie, jak nam się to udało. Bo widzę, że tak rzeczywiście jest i mam nadzieję, że jeszcze troszkę po tej scenie będziemy kuśtykać. W momencie, gdy wyskoczyliśmy z “Mamutem” i singlem “Pył”, który nawiązywał wręcz do francuskiego house’u, ich brzmienia z lat 90., to nie miałem pojęcia, że pociągniemy za tym jakichś ludzi. Może kluczem jest to, że nas się lubi albo nas się nie lubi. Nie ma środka. To nie jest taka muzyka, na którą się nie zwraca uwagi.
Kiedy my zaczynaliśmy to rządziła kaseta, potem królowały kompakty, gdzieś tam zaczął się renesans winyla, nastał streaming. I my w tym wszystkim byliśmy w środku (śmiech). To jest fascynujące, ale nigdy nie zastanawiałem się, jak się w tym poruszać od strony innej niż artystyczna. Dlatego potrzebuję menadżerów, wydawcy, ludzi, którzy pomagają nam wybrać singiel, doradzają w różnych kwestiach.
Czy w muzyce czeka nas jeszcze jakaś rewolucja?
Nie wiem, chyba nikt z nas nie wie. Może nie ma już takiej potrzeby tak naprawdę? Na takich artystów jak Bob Dylan, który przecierał pewne ślady, z muzyki folkowej przedarł się do głównego nurtu.
Teraz tej muzyki jest tak dużo, jest tak dużo wspaniałych, utalentowanych wokalistów, że nie sposób nawet ich wszystkich odnotować, poświęcić im tyle czasu, na ile zasługują. Podaż muzyki jest niesamowita, to są wspaniałe czasy pod tym względem.
Mogę jedynie powiedzieć, czego trochę mi brakuje, nawiązując poniekąd do wątku kasety magnetofonowej. One nie miały perfekcyjnego brzmienia, szumiały, czuło się specyficzny brud, niedoskonałość. Ktoś nie dośpiewał może jakiegoś dźwięku, za to miał do opowiedzenia świetną historię.
W hip-hopie taką niedoskonałością był offbeat, który i ty “uprawiałeś”.
No zdecydowanie nie byłem Rakimem (śmiech). To wszystko składa się natomiast na to, co już wcześniej mówiłem zapytany o to, dlaczego nie robię już hip-hopu -po prostu gdzieś w środku rozeszły się nasze światy i dla mnie to zupełnie naturalne. Rap przestał być subkulturą, pewnym manifestem, a stał się gałęzią muzyki popowej i ja absolutnie nie jestem temu przeciwny. Zwyczajnie nie czuję się już tego częścią.
Zakończę pytaniem -w jakim momencie życia jesteś, tak jako człowiek, jak i artysta?
Całkiem zadowalającym. Ciekawy tego, jak przyjęta zostanie płyta, na pewno. Ciekawy koncertów, wyczekujący ich. Ale też cały czas szukający i będący bliżej tego złotego życiowego środka. Jestem osobą bardzo rodzinną, doceniającą ciepło rodzinnego domu i nie mogę na to absolutnie narzekać. Gdzieś uciekam od tego przebodźcowanego świata, co nie jest łatwe, za to mam poczucie, że z każdym rokiem udaje mi się coraz lepiej.
Rozmawiał: Andrzej Cała
8 marca do sprzedaży trafiła najnowsza płyta Fisz Emade Tworzywo – Radar. Przeczytaj rozmowę z wokalistą i autorem tekstów. Andrzej Cała: Wasz nowy album jest mocno niedzisiejszy. Z kilku powodów. Te dwa, które od początku zwróciły moją uwagę to długość nagrań, które znacznie przekraczają obecną “średnią”, ale też klimat muzyczny. Mam wrażenie, że tęsknicie za […]
Obserwuj nas na instagramie: