Mija 30 lat od wydania debiutu Rage Against the Machine. Ta płyta nigdy nie była tak aktualna
Obserwuj nas na instagramie:
3 listopada 1992 roku ukazał się pierwszy album Rage Against the Machine. Zespół nigdy już nie wydał nic lepszego.
Więcej niż muzyka
Jeśli wasze dzieciństwo czy młodość przypadły na lata 90. w Polsce, z pewnością pamiętacie fanów Rage Against The Machine. Ich plecaki-kostki z naszywkami, koszulki z okładkami płyt czy wszechobecne rękodzieła w postaci naniesionych długopisami logotypów „RATM” na szkolnych ławkach i piórnikach. Ba, może sami byliście tymi dzieciakami, które dałyby się pokroić za każdy okrzyk wydobywający się z płuc buntowniczego wokalisty Zacka de la Rochy czy gitarowy riff Toma Morello. Może Rage Against The Machine to dla was wciąż znacznie więcej niż tylko muzyka. Może było wam smutno, kiedy odwołali swoje tegoroczne reunion tour, w tym występ w Polsce.
Połączenie idealne
Cofnijmy się o trzy dekady – kiedy amerykański zespół był wszędzie i był słuchany przez wszystkich. Sączył się ze słuchawek walkmanów, z boomboxów i szkolnych dyskotek. I na tym m.in. polegał ich sukces, trwający w sumie do dziś, choć zespół nie nagrywa od lat: Rage Against the Machine udało się stworzyć połączenie międzygatunkowe, które „kupowali” fani hip-hopu, metalu, rocka, alternatywy czy nawet funku. Najmniej starający się być cool zespół na ówczesnej scenie, walczący o realne sprawy i prawa dla jednostek, stał się jednym z najmodniejszych brzmień początku lat 90.
Okładka, której się nie zapomina
Rage Against The Machine zęby pokazali już na pierwszym albumie. Bądźmy szczerzy – nigdy nie wydali nic lepszego niż debiut. Wypuszczona 3 listopada 1992 roku (w dzień amerykańskich wyborów prezydenckich – przypadek?) i zatytułowana nazwą zespołu płyta przebiła się praktycznie od razu. Zgadzało się tu wszystko, zarówno to, co na zewnątrz, jak i wewnątrz. Na przykład bardzo mocna, także jak na dzisiejsze standardy, i zwracająca uwagę okładka. Widniało na niej słynne zdjęcie buddyjskiego mnicha dokonującego aktu samospalenia w proteście przeciwko dyktaturze i prześladowaniom buddyzmu w Wietnamie Południowym. To jeden z tych coverów, których się nie zapomina.
Zostawić artystów w spokoju
Jak wspominali niegdyś dziennikarze „Rolling Stone’a”, dodając Rage Against the Machine do swojej słynnej listy płyt wszech czasów (pozycja 24.), nikt nie spodziewał się sukcesu debiutanckiej płyty mało znanego zespołu z Los Angeles. A już najmniej wytwórnia. Ludzie z Epic zrobili jednak jedną dobrą rzecz – nie wtrącali się. “To chyba sukces Nirvany przekonał wytwórnie płytowe, po raz pierwszy w historii, że artystów trzeba zostawić w spokoju. Oni na pewno nie rozumieli Rage Against the Machine, ale wiedzieli, że jeśli usuną się z drogi, będzie najlepiej dla wszystkich” – mówił 20 lat po wydaniu płyty Tom Morello w rocznicowym wywiadzie dla magazynu.
Mieszanka wybuchowa
Fakt, płyta broniła się sama. Wspomniany miks tych najbardziej energetycznych gatunków dawał mieszankę wybuchową. Otwierający Bombtrack, klasyki pokroju Killing in the Name czy Bullet in the Head, albo wykorzystany kilka lat później w kluczowej scenie Matriksa utwór Wake Up – nikt potem nie powtórzył takiego brzmienia. W pewnym sensie podobnym ryzykownym połączeniem metalu, rocka i hip-hopu sukces utorowały sobie takie zespoły, jak np. System of a Down, ale RATM jest tylko jedno – rozpoznawalne na kilometr, przemyślane i pozbawione jakichkolwiek wypełniaczy.
Dziś już z kontekstem
Pod względem muzycznym moc Rage’ów ma tyle składników, ilu jest członków zespołu. Rytmiczna, agresywna perkusja Brada Wilka, pochody basowe Tima Commerforda, nazywanego czasami „jednym z najbardziej niedocenionych basistów w historii”, charakterystyczna, niepodrabialna gitara Toma Morello (nastawiona bardziej na riffy niż solówki), wreszcie wokal Zacka de la Rochy. To bardziej rap niż śpiew, choć w tak żywym i instrumentalnie dopracowanym zespole jak RATM trudno to jednoznacznie nazwać. W ogóle określenie de la Rochy „muzykiem” czy „wokalistą” to poważne niedopatrzenie – we wszystkim, co robi i robił, także w muzyce, dopatrywać się można politycznego aktywizmu. Lewicowe poglądy, nienawiść do korporacyjnej Ameryki, przemysłu zbrojeniowego i rządowego ucisku to wszystko, o czym śpiewa na płytach RATM – nie tylko na Rage Against the Machine, ale także na pozostałych.
Przeczytać płytę
To, co w 1992 roku było ważne, dziś, po 30 latach, tylko nabrało mocy i trafiło do szerokiej publiki – wściekłość na otaczający świat, potrzeba zabrania „im” władzy, czy nawoływanie do skończenia z kłamstwami. Jasne, tej płyty można słuchać bez kontekstu, bezwiednie, nie rozumiejąc, co wypluwa z siebie Zach de la Rocha. Tak słuchaliśmy jej 30 lat temu, bo pewnie niewielu z nas znało wtedy tak dobrze angielski. Teraz jednak pochylcie się nad Rage Against the Machine na dłużej i „przeczytajcie” tę płytę. Nie pożałujecie.
3 listopada 1992 roku ukazał się pierwszy album Rage Against the Machine. Zespół nigdy już nie wydał nic lepszego. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Więcej niż muzyka Jeśli wasze […]
Obserwuj nas na instagramie: