“365 dni: Ten Dzień” to wyjątkowo mierny teledysk [recenzja]
Obserwuj nas na instagramie:
365 dni: Ten Dzień to film, po którym nie spodziewałam się niczego dobrego. Nie spodziewałam się również, że finalnie okaże się tak zły i bezpłciowy.
365 dni: Ten Dzień – obejrzane, ale jakim kosztem
Zasiadając do seansu, mgliście pamiętałam pierwszą część. Tę oglądałam jeszcze w głębokiej pandemii, razem ze znajomymi, korzystając z wtyczki Netflix Party. Celowo wybraliśmy taką, a nie inną produkcję, nastawiając się już z góry na grupową szyderę. 365 dni to straszny film z wielu względów, chociaż na pierwszy plan wysuwają się kwestie stricte społeczne jak normalizacja gropingu i innych form molestowania seksualnego. Przemoc schowana za ładnym obrazkiem nadal będzie przemocą, a sfera fantazji definitywnie nie powinna wkraczać w gloryfikowanie jej na forum publicznym. To nie kończyło (ani nie zaczynało) się na roleplayu za obopólną zgodą. I w tym momencie wyłania się bardzo niepokojący wzorzec, który z jakiegoś powodu zyskuje popularność i poklask. Chcę wierzyć, że wyniki, jakie wykręcił ten film, odpowiadają liczbie osób, które obejrzały go ironicznie lub dla studia przypadku. Żeby sprawdzić, o co cały ten zamęt. Przez porównanie do 50 twarzy Greya, która to produkcja, powiedzmy sobie szczerze, jest tysiąc razy lepsza od omawianego filmu.
Kontekst pierwszej części jest istotny – jej finał to scena w tunelu, która zostawia mnóstwo niedopowiedzeń. Wypadek, coś się stało, ale właściwie… jak? Kto za tym stoi? Typowy cliffhanger, by nakłonić publikę do obejrzenie kontynuacji. Ta jednak zaczyna się (oczywiście) seksem, a to, co stało się poza zasięgiem wzroku widza i kamery, zostało potraktowane turbo po macoszemu. Krótki dialog między Laurą (Anna-Maria Sieklucka) i Olgą (Magdalena Lamparska) miał niby odkryć te karty, lecz z mojej perspektywy wyglądało to jak nieudolne załatanie dziury budżetowej.
Czasami tak się dzieje – film urywa się w kulminacyjnym momencie, ale w kolejnej części widzimy retrospekcje, które nie dość, że przypominają fabułę, to jeszcze domykają ją zgrabną klamrą kompozycyjną. 365 dni: Ten dzień miał, lecz nie wyjaśnił tego największego twistu. I nie wiem, czy to nie najmniejszy z jego grzeszków.
Najdłuższy teledysk ever
Poważnie. Jeśli spodziewacie się filmu – błąd! Obejrzycie mashup kilku teledysków, suma summarum raczej kiepskich, trochę w klimacie VIVY w 2014 roku. Mówię całkowicie poważnie – scenariusz tej produkcji miał może z pięć stron. Niekiedy sceny, które wyglądały jak montaż + muzyka, w ogóle nie przecinały się z dialogami, a to nie jest musical, żeby takie edity napędzały rozwój wydarzeń. Sam soundtrack moim zdaniem również był banalny, momentami aż łapało mnie poczucie wstydu za to, co się dzieje. Chyba że to faktycznie zamysł reżyserki, którego ja nie bardzo rozumiem – że to piosenki dosłownie mają opowiadać to, co dzieje się na ekranie i odwalać robotę całego teamu.
Teraz zaczną się spoilery, więc jeśli 365 Dni: Ten Dzień jeszcze przed wami, to… w sumie niczego nie stracicie, a może nawet oszczędzę wam dwóch godzin wyjętych z życia. Jak pierwszą część dało się oglądać z jakimś, powiedzmy, zaangażowaniem, tak tutaj dosłownie nic się nie dzieje. Wieje nudą i tandetą i nawet te erotyczne sceny, które przecież powinny być wizytówką filmu soft porno, tam są dość kulawe. Aktorzy atrakcyjni, oświetlenie eleganckie, ale kiczem wieje na kilometr. I to żadne uprzedzenie: nie miałabym oporów, by pochwalić estetyczne sekwencje, których niestety zabrakło.
Zabrakło też dramy, takiej gangsterskiej z prawdziwego zdarzenia, która mogłaby nadrobić ewentualne braki i sprawić, że produkcję Netflixa dałoby się oglądać, choćby z umiarkowanym zaciekawieniem. Ale jak, jeśli 3/4 filmu to ujęcia na plaży, ploteczki, tańce zsynchronizowane niby u Bridgertonów i ustawienie przez polską teściową. Brakowało już chyba tylko pływania z delfinami, ale jak widać, okazało się to za mocne, nawet dla twórców.
Przeczytaj: Heartstopper: bardzo trudno jest być sobą [recenzja]
POV: Jesteś synem szefa mafii (ale to 365 dni: Ten Dzień)
W drugiej części filmu na podstawie książek Blanki Lipińskiej sporą rolę odegrał Nacho (Simone Susinna) – kolejny egzotyczny przystojniak, który z pozycji ogrodnika szybko awansował na syna szefa mafii. Wróć – on tylko udawał ogrodnika, żeby zbliżyć się do Laury, przy pierwszej lepszej okazji zawinąć się z nią i tym sposobem, wraz ze swym ojcem, głównym rywalem rodzin Torricelli, szantażować Massimo (Michele Morrone) i zmusić go do ustąpienia z jego dziedzictwa. Porwanie, pościgi, strzelaniny – CO MOGŁO PÓJŚĆ NIE TAK? Fabuła prosta jak budowa cepa, typowa klisza z byle akcyjniaka, ale sprawdzona. Gdyby tylko nie wepchnąć jej w ostatnie dwadzieścia minut filmu, resztę czasu poświęcając na… pieprzenie. I to nawet nie w tym dosłownym sensie.
Napięcia brakło, a kiedy Nacho wypalił z tym “JESTEM SYNEM SZEFA MAFII” to nie dało się nie parsknąć. To trochę efekt TikToka, ale POV z platformy weszło mocno. Nie pozostało już nic, tylko się śmiać.
@geczu #pov: przychodzisz grozić synowi szefa m@fii, który jest wyjątkowo dobrze wyszczekany. #dc #dlaciebie ♬ original sound – Roche
365 dni: Ten Dzień pójdzie na rekord?
Ciężko mi bezpośrednio jechać po tej produkcji, bo była zwyczajnie nijaka i mdła. Totalnie nieinteresująca, ale poza tym – wyrządziła dużo mniej krzywdy niż pierwsza część. Światełkiem w tunelu dla 365 dni w ogóle jest i to trzeba przyznać – Magdalena Lamparska, która podczas kręcenia, wyobrażam sobie, że musiała świetnie się bawić. Poza tym, cóż, ten film nie nadaje się nawet na bycie guilty pleasure. Do bycia jakimkolwiek pleasure jest mu daleko.
365 dni: Ten Dzień to film, po którym nie spodziewałam się niczego dobrego. Nie spodziewałam się również, że finalnie okaże się tak zły i bezpłciowy. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia […]
Obserwuj nas na instagramie: