fot. pxhere

10 zespołów, które wyprzedałyby stadiony w minutę po ogłoszeniu reaktywacji


28 kwietnia 2023

Obserwuj nas na instagramie:

Nie znasz dnia ani godziny, kiedy twój ulubiony band z zaskoczenia, po latach nieobecności na scenie ogłosi trasę. Poniżej 10 muzycznych aktów, których reunion zelektryzowałby publikę.

Gdyby tylko wróciły na scenę…

Reaktywacje słynnych zespołów budzą zawsze skrajne emocje. Jedni woleliby pozostawić starzejących się idoli jedynie w sferze swoich wspomnień i wcześniejszych dokonań. Nic w końcu tak dobrze jak muzyka z młodości nie uświadamia nam, że świat się zmienił, wszystko przemija, a my sami też się starzejemy. Inni są z kolei gotowi poświęcić wiele, by jeszcze raz zobaczyć zespół sprzed lat, licząc na przypływ wspomnień i muzyczne święto. Nie zapominajmy też o młodych fanach, którzy po prostu nie mieli szans załapać się na lata świetności swoich dzisiejszych idoli. Gwarantujemy jednak, że wszystkie te grupy dużo by dały, gdyby poniższe zespoły wróciły na scenę. Choć na jedną noc!

Zespoły, które wyprzedałyby stadiony

Czytaj też: Artyści i zespoły, których nazwy możecie wymawiać źle

Oasis

Mimo że bracia Gallagher cały czas prowadzą udaną karierę solową, marzenia o ponownym zobaczeniu ich na jednej scenie nadal są żywe. Tak żywe, że niektórzy uciekają się nawet do sztucznej inteligencji, aby poczuć klimat ich pierwszych płyt razem. Rozpadli się z hukiem, odwołując dwa ostatnie koncerty w sierpniu 2009 roku. Jeden nawet dwie godziny przed występem. Powód był oczywisty. Kolejny raz wzajemne animozje sięgnęły zenitu. Można się dobrze bawić, czytając wzajemne twitterowe uszczypliwości między Liamem i Noelem, ale powrót najważniejszej brytyjskiej formacji lat 90. to zupełnie inny poziom zadowolenia.

The Smiths

Tylko jedna muzyczna para może przypominać intensywność wzajemnych nieporozumień braci Gallagher – Morrissey i Johnny Marr. Choć The Smiths byli aktywni tylko przez pięć lat (1982-1987), wydali cztery bardzo wpływowe albumy studyjne oraz mnóstwo singli i kompilacji. Jeszcze za swego istnienia stali się legendą brytyjskiej muzyki alternatywnej lat 80., a ich znaczenie w muzyce zdaje się rosnąć z dekady na dekadę. Liczba plotek o reaktywacji na przestrzeni ostatnich 30 lat może przyprawić o ból głowy, ale jeszcze bardziej szokujące są niebotyczne kwoty za ponowny powrót, które obaj panowie sukcesywnie odrzucają (w 2009 roku Marr w wywiadzie dla „XFM” wspomniał o 50 milionach dolarów za 3 do 5 występów). Prawdopodobieństwo reaktywacji można podsumować jedną z wypowiedzi Moza z 2006 roku: „Wolałbym zjeść własne jądra, niż reaktywować The Smiths, a to dużo mówi, biorąc pod uwagę, że jestem wegetarianinem.”

Led Zeppelin

Choć w tym przypadku do rozstania nie przyczyniły się wzajemne kłótnie, ale tragiczna śmierć Johna Bonhama, panowie nieczęsto wracali na scenę po 1980 roku. Fakt, pojawili się na Live Aid 1985, ale dali wręcz tragiczny koncert (jeszcze gorszy był ich nietrzymający rytmu perkusista… Phil Collins). Zrekompensowali to dopiero wyśmienitym powrotem (niestety tylko na jedną noc), który miał miejsce 10 grudnia 2007 w Londynie. Uwieczniony on został znakomitą płytą koncertową Celebration Day, ale to by było na tyle. Led Zeppelin jeszcze w latach 70. osiągnęli wszystko co mogli, także pod względem finansowym. Mimo to wydaje się, że ponowna trasa byłaby najbardziej dochodową trasą w historii reunionów.

Pink Floyd

Paradoksalnie można założyć, iż jest to jedyny reunion, którego większość fanów raczej by nie chciała, ale mimo wszystko bilety rozeszłyby się jak świeże bułeczki. W czym problem? Chodzi oczywiście o potencjalny powrót do składu zespołu kontrowersyjnego Rogera Watersa (trzeba dodać, że Richard Wright – czwarty Floyd, zmarł w 2008 roku). Po ostatnich katastrofalnie żenujących wypowiedziach (np. na temat wojny w Ukrainie), czy pisania listów do wszystkich możnych świata, jakby możni tylko czekali na listy od Watersa, ex-basista Pink Floyd stał się persona non grata. Nie szukając daleko, koncerty basisty mające się odbyć w Krakowie zostały niedawno odwołane przez samych włodarzy miasta. Co prawda w 2005 roku udało się Pink Floyd stanąć ostatni raz na jednej scenie z okazji Live8, ale jak wspomina Gilmour, już same próby przed występem dały mu do zrozumienia, że to nie jest najlepszy pomysł. Podobno „koledzy” kłócili się nawet o tempo piosenek…

Sex Pistols

Już raz to zrobili. W 1996 roku, po 18 latach od odejścia Johnny’ego Rottena, Sex Pistols reaktywowali się w pełnym składzie. Oczywiście bez tragicznie zmarłego w 1979 roku Sida Viciousa, którego zastąpił ich pierwszy basista, Glen Matlock. Ruszyli w trasę, która miała im przynieść „brudne pieniądze”, co symbolizowała nawet nazwa: Filthy Lucre Tour. Zaraz po jej ogłoszeniu dziennikarze zarzucili muzykom złamanie etosu punkowego i po prostu skok na kasę. Do historii przeszły więc raczej konferencje prasowe, gdzie Rotten ze swoją elokwencją musiał odbijać ich oskarżenia, a nie koncerty rozsiane po całym świecie. Jakimś cudem zeszli się ponownie w 2008 roku (odwiedzając nawet Polskę na Open’erze), ale dzisiaj byłoby to wykluczone. Steve Jones z Lydonem pozostają na wojennej ścieżce, a ostatni serial o ich historii dolał tylko oliwy do ognia. Warto wspomnieć, że na produkcję w reżyserii Danny’ego Boyle’a Rotten się nie zgodził, co więcej wytoczył sprawę sądową za wykorzystanie w nim piosenek Sex Pistols.

R.E.M.

Jak nam śpiewał Pan Grzegorz Markowski „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”. R.E.M. wiedzieli. We wrześniu 2011 roku, cztery miesiące po wydaniu dobrze przyjętej płyty Collapse into Now (tytuł okazał się nieprzypadkowy), ogłosili oficjalne rozwiązanie zespołu. Muzycy tłumaczyli się tak: „Wszystko musi się skończyć, a my chcieliśmy zrobić to dobrze, po swojemu”. Członkowie R.E.M. w przyjacielski sposób zdecydowali się rozejść, będąc jeszcze na szczycie. Odznaka RiGCZu należy im się nie tylko za to, jak ze sceny zeszli, ale także za to, jak reagują na pytania o reaktywację. Mimo, że Michael Stipe nadal jest obecny w dyskursie publicznym (wiele razy wspierał akcje społeczne, a nawet angażował się w dwie kampanie prezydenckie Berniego Sandersa), zapytany o powrót z zespołem odpowiada: „Nie mamy takiego zamiaru. Kiedy się rozstawaliśmy, powiedzieliśmy sobie, że nasz potencjalny powrót może zostać odebrany za brak taktu, wręcz jako skok na łatwą kasę”.

Kate Bush

Ok, może to nie zespół, ale solowy akt. Za to jaki. Kate Bush swoją kreatywnością i szerokim materiałem mogłaby zapełnić katalogi wielu bandów. Kate Bush jeszcze w 1979 roku zdecydowała się nie dawać koncertów. Było to dla niej doświadczenie, jak sama określiła, „niesamowicie ekscytujące”, ale jednocześnie „absolutnie wykańczające”. Do tego wokalistka boi się latać, a na jej pierwszej trasie doszło do tragicznego wypadku. Podczas prób jeden z inżynierów świateł spadł ze skutkiem śmiertelnym z wysokości z jednej scenicznych konstrukcji. Bush mocno to przeżyła, ogłaszając zawieszenie występów na żywo. Jednak w 2014 dała się namówić na 22-dniową rezydencję w London Hammersmith Apollo, przygotowując raczej teatralne show w trzech aktach, niż koncert złożony z jej najlepszych utworów (efektem była wydana w 2016 roku płyta z zarejestrowanym show – Before the Drawn). Niespełna 10 lat później świat znowu oszalał na jej punkcie, za sprawą wykorzystania utworu Running Up the Hill w serialu Stranger Things. Udzielając niewielu wywiadów po tym wydarzeniu, przyznała jednak, że wolałaby nadal zajmować się ogrodem jak przez ostatnie lata, niż znowu stanąć w świetle reflektorów.

Sonic Youth

Żadne podsumowanie lat 80. nie może obejść się bez ich Daydream Nation, a koszulka z okładką Goo to swego czasu najbardziej chodliwy t-shirt wśród młodzieży alternatywnej. Ich największym fanem był sam Kurt Cobain (Nirvana została zaproszona, aby zagrać z nimi na trasę, a Kim Gordon zastąpiła Kurta podczas ceremonii Rock and Roll Hall of Fame). Nigdy nie nagrali słabej płyty. Nawet ich ostatnia, The Eternal z 2009 roku, zyskała przychylność krytyki. Popełnili tylko jeden błąd – złamali zasady. Thurston Moore i Kim Gordon zawarli związek małżeński w jednym zakładzie pracy. W październiku 2011 roku ogłosili, że po 27 latach ich małżeństwo przechodzi w tryb separacji. A po miesiącu także ich zespół.

Destiny’s Child

Należy pamiętać, że ich ostatni skład z 2005 roku nie jest oryginalnym składem. Co prawda trzy wokalistki (Beyoncé Knowles, Kelly Rowland, Michelle Williams) nagrały razem platynowy album Survivor w 2001, ale było to już po pierwszym trzęsieniu ziemi, kiedy dwie członkinie LaTavia Roberson oraz LeToya Luckett opuściły grupę. Stało się to po konflikcie z menadżerem zespołu i przy okazji ojcem Beyoncé, Mathew Knowlesem. Dwa lata wcześniej artystki nagrały wspólny album – The Writing’s on the Wall, który sprzedał się jeszcze lepiej niż wspomniany LP. Zawierał takie przeboje, jak Say My Name czy Bills, Bills, Bills. Założymy więc, że reaktywuje się nie tylko skład z ostatnich płyt, ale także ze złotego okresu Destiny’s Child. Obecny, gwiazdorski status Beyonce przyciągnąłby na koncerty jej fanów, ale także zwiększyłby zainteresowanie ich reunionem do skali kosmicznej.

Hole

Reunion mógłby okazać się sukcesem tylko pod jednym warunkiem. Ich trasa musiałaby odbywać się pod szyldem: „Hole gra »Live Through This«”. Ich opus magnum to ostatnie arcydzieło grunge’u, po latach urastające do roli kandydata najlepszej płyty lat 90. (w 2018 „Pitchfork” ocenił album na legendarne 10.0). Jedna z teorii spiskowych głosi, że pomimo okładkowych creditsów Courtney Love i gitarzysty Erica Erlandsona, autorem materiału jest ówczesny mąż wokalistki, Kurt Cobain. Trop zaczyna się w dwóch kawałkach (Asking For It oraz Softer, Softer). Lider Nirvany widnieje tam jako „wokal towarzyszący”, a całość materiału brzmi tak doskonale, jak kolejna płyta grupy z Seattle. Niech to porównanie zostanie w historii tylko jako komplement, bo na pewno Courtney Love zasługuje tutaj na laury. Zwłaszcza w warstwie tekstowej. Feministyczne tyrady (Doll Parts), krytyka toksycznej męskości (Violet) czy kultury gwałtu idą tu w parze z obwinianiem ofiar (Asking for It). A to przecież ważne, aktualne tematy ery #metoo. Kiedy, jeśli nie teraz?

Nie znasz dnia ani godziny, kiedy twój ulubiony band z zaskoczenia, po latach nieobecności na scenie ogłosi trasę. Poniżej 10 muzycznych aktów, których reunion zelektryzowałby publikę. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →