Którędy na Babie Doły? Wspominamy poprzednie edycje Open’era
Obserwuj nas na instagramie:
Przełom czerwca i lipca dla polskiego fana muzyki oznacza jedno – trwa wtedy Open’er Festival w Gdyni. Wspominamy edycje z czasów, gdy Kanye nie był jeszcze aż tak bardzo znany, uczestnicy wyglądali jak Woodstockowicze, a na bramce sprawdzano, czy twoja cyfrówka nie przekracza limitu megapikseli.
Debiut Open’era. Karnet z Kanye Westem za 199 zł
Pierwsza edycja festiwalu odbyła się w 2002 roku pod szyldem Open Air w Warszawie. Po raz pierwszy zagrała tam grupa The Chemical Brothers, a wydarzenie rozbudziło apetyt polskich fanów na koncerty festiwalowe. Rok później event na stałe przeniósł się do Gdyni, wtedy jeszcze na Skwer Kościuszki. Tysiące osób w kolejnych edycjach Heineken Open’er Festival wzięło udział w koncertach takich gwiazd, jak Cypress Hill, Massive Attack, The Music, Goldfrapp, Snoop Dogg, Lauryn Hill czy The White Stripes. Rosnąca popularność festiwalu zmusiła organizatorów do przeniesienia Open’era na lotnisko Babie Doły – Kosakowo, gdzie do dziś przyjeżdżamy na jeden z największych festiwali muzycznych w kraju.
– Trzydniowy karnet kosztował 199 zł razem z polem namiotowym. Byłem wtedy indie boyem i nie mogłem doczekać się koncertu Franz Ferdinand. W Polsce wtedy jeszcze nic się takiego nie działo, a OFF dopiero raczkował. Wcale nie byliśmy stałym przystankiem na mapie zagranicznych gwiazd. Takie koncerty były totalnym świętem – wspomina edycję z 2006 roku rysownik Bolesław Chromry. – Koleżanki, z którymi przyjechałem na festiwal, niesamowicie płakały na pierwszym koncercie Sigur Rós – opowiada. Podczas swojej drugiej edycji zobaczył na żywo Sonic Youth. – Doznałem wielkości tego zespołu, nawet pomimo tego, że grali o takiej porze, że było jeszcze jasno. Byliśmy tak podjarani, że pojechaliśmy niedługo później na ich koncert do Pragi.
Kanye West nie miał wtedy dużej publiki. To abstrakcyjne. Koncert polegał na tym, że puszczał muzykę i sobie do tego śpiewał. Nikt nie wiedział, kim on jest i wszyscy mieli trochę wy*ebane.
– wspomina koncert Westa w 2006 roku Bolesław Chromry.
„Kilkanaście lat później wciąż mam ciarki”
– Pamiętam momenty ogłaszania line-upów, które były wypełnione jak instrukcja składania zegarka. Jechałem tam i byłem na totalnej spinie, bo było tyle dużych nazwisk, że najchętniej byłbym w kilku miejscach w tym samym czasie – opowiada o pierwszych edycjach Paweł Aniołkowski, szef działu People and Culture w Time For Friends. – Zawsze w programie był ktoś, kogo chciałeś zobaczyć – twierdzi na podstawie kilkunastu edycji Open’era, których doświadczył. Najbardziej pamiętna dla niego była ta z 2012 roku, gdzie na głównej scenie wystąpiła Björk.
– Ta artystka to pół mojego życia i całe dorastanie. Miała ogromny wpływ na to, kim jestem dzisiaj. Zrobiła wtedy takie show, że nie mogłem pozbierać się przez godzinę po koncercie – mówi Paweł. Björk wyszła w towarzystwie trzech młodych dziewczyn, a tuż obok nich pojawiła się maszyna, która generowała wiązki prądu.
Stałem nieruchomo tak jak wszyscy, totalnie w nią wpatrzony. Mieliśmy pootwierane japy. Nikt nie nagrywał. Czuć było przeszywające uczucie, że każdy z nas doświadcza tego w ten sam sposób. Pomogło mi to uwierzyć, że czyste piękno wygrywa z miliardem sztucznych efektów. Opowiadam ci to kilkanaście lat później i wciąż mam ciarki i gęsią skórkę.
– wspomina.
Na dziesięciolecie Open’era w 2011 roku, na którym wystąpił Prince, Paweł nie mógł doczekać się cały rok. – Praktycznie codziennie o tym myślałem – opowiada. – Połowę tego koncertu wyłem jak bóbr, szczególnie podczas słuchania Nothing Compares 2 U i Purple Rain. A to i tak było preludium do tego, co wydarzyło się później. Po koncercie Prince’a Open’er zorganizował pokaz fajerwerków w rytm każdego utworu headlinera z 10 lat festiwalu, m.in. Smack My Bitch Up Prodigy. Wyobraź sobie dziesiątki tysięcy osób wpatrzonych w niebo w takim momencie – opowiada. Według Pawła ten klimat już nie wróci. – Nie sztuką jest zrobienie koncertu, który będzie doświadczeniem wizualnym. Chodziło o te momenty. Pamiętam, że kiedyś mieszało się tam wiele subkultur, bo sprzyjała temu cena i bogaty line-up – twierdzi.
Pierwsze razy wielkich artystów
– Jedną z największych zalet festiwalu – do dzisiaj – jest to, że artysta z zagranicy występuje tam często po raz pierwszy w Polsce – twierdzi Hubert Grupa, dziennikarz muzyczny i redaktor naczelny portalu Muno.pl. Do takich świetnych koncertów zalicza między innymi Royal Blood. Rockowa grupa dosłownie rozniosła w 2014 roku scenę w namiocie, a słuchacze wydrążyli dziurę w ziemi, intensywnie skacząc podczas koncertu. Hubert wspomina również poruszający, pierwszy polski występ Coldplay na Heineken Open’er 2011. – Uważam, że płyta Viva la Vida or Death and All His Friends była ich opus magnum.
Miał również okazję zasmakować Open’era od strony dziennikarskiej. To tam porozmawiał z takimi artystami jak Mac Demarco, zespółem Phoenix, czy wspomnianymi Royal Blood. Jest jednak jedna szczególna rozmowa, którą wspomina z festiwalu. – W strefie dla mediów zaczepiła mnie Agnieszka Szydłowska, pytając żartobliwie: „Jakim cudem to dostałeś, a ja nie?” – opowiada. – To był wywiad z Darkside, zespołem Dave’a Harringtona i Nicolasa Jaara. Starałem się o tę rozmowę bardzo długo i namawiałem Nicolasa, który bardzo nie lubi wywiadów, żeby się ze mną spotkał. W środku wieczora dostałem telefon. „Backstage Tenta. Masz 15 minut”. Leciałem na zbity pysk, żeby zdążyć. Nigdy nie zapomnę tej rozmowy. To do dzisiaj jest jedyny wywiad z Darkside w Polsce.
Open’er jako miejsce spotkań fanów…
– Zawsze traktowałem Open’era nie tylko jako wydarzenie muzyczne, ale również społeczno-socjologiczne – opowiada Grupa. – Spotykałem się tam z ludźmi z całej Polski, w tym z użytkownikami Last.fm, którego byłem hard-userem około 15 lat temu. Spotkania lastfmowiczów na plaży w Babich Dołach były czymś dużym – opowiada, odnosząc się do miejsca niedaleko terenu festiwalu, gdzie spotyka się co roku wielu uczestników.
– Dzieliliśmy się wrażeniami, rekomendacjami koncertów. Nie było wtedy tylu atrakcji w strefach poza scenami, więc ten czas głównie spędzało się z ludźmi. Wiele znajomości nawiązałem na moich pierwszych Open’erach i do dziś przecinam się z nimi na festiwalach. Open’er spełniał również rolę integracyjną dla twórców i organizatorów. – Zanim w Polsce były festiwale showcase’owe, takie jak Spring Break czy Next Fest, to Open’er był takim festiwalem, gdzie mogli spotkać się wszyscy muzycy, niezależnie od tego, czy tam grali, czy nie – wspomina Hubert.
…ale nie dla wszystkich
Podczas Open’era 2009 Chromry wziął udział w koncercie Crystal Castles, podczas którego dostał ataku paniki i musiał odpychać się od ludzi, żeby wybiec spod sceny. – Już nigdy nie wrócę na taki festiwal, bo jest tam dla mnie za dużo ludzi. Nawet wtedy Open’er był gigantyczny. Cztery dni były dla mnie trochę przeczołganiem się przez wydarzenie. Odległości między scenami są hardkorowe. Trzeba też przygotować się na to, co dzieje się na polu namiotowym, mieć silny organizm i dobrze się traktować.
– Open’er zawsze był w deszczu. Jak jeździsz gdzieś kilkanaście razy, w końcu masz trochę dosyć. Pamiętam jednak jak Monika Brodka grała materiał z Grandy, ale w pewnym momencie odłączyli jej prąd i grała a capella. Dała radę! Wszyscy stali w ulewie – wspomina Paweł Aniołkowski. Temat jest wyjątkowo aktualny, ponieważ po zeszłorocznych incydentach burzowych w trakcie festiwalu, wiele osób obawia się, czy i w tym roku koncert ukochanego artysty zostanie odwołany. Podczas Open’era 2022 doszło do ewakuacji z powodu nawałnicy i nie wystąpiła Dua Lipa. Z pewnością trzeba mieć to na uwadze, choć trudno dziwić organizatorom w kwestii bezpieczeństwa.
Choć wspomnienia z festiwalu ma słodko-gorzkie, Bolesław Chromry potwierdza, że festiwal i tak był przede wszystkim miejscem spotkań. – Miałem dużą społeczność z forum fanów Cool Kids of Death, które potem rozwinęło się w Krakowie. To całe towarzystwo spotykało się na polu namiotowym Open’era. Festiwale kojarzą mi się z młodością – mówi Bolesław Chromry.
Najpierw Open’er, później sesja. Festiwal młodości
– Byłem na pierwszym w Polsce koncercie Arctic Monkeys. Moja ówczesna dziewczyna kupiła nam bilety i pojechaliśmy na jeden dzień Open’era za ostatnie kieszonkowe – wspomina Hubert Grupa. Przez wiele lat event był jego absolutnym priorytetem, nawet jeśli termin festiwalu kolidował z sesją egzaminacyjną na studiach. – Mówiłem swoim wykładowcom, że nie pojawię się na egzaminie, bo jadę na festiwal i można mnie wpisać na poprawkowy termin – opowiada. – Były też sytuacje, gdzie jechałem z Gdyni do Poznania na kilka godzin, żeby pójść na egzamin i wrócić na Open’era.
Według Chromrego pierwsze edycje zdecydowanie nie skupiały się na lansowaniu się, zresztą nie było do tego specjalnych warunków.
– W sklepach nie było festiwalowych kolekcji odzieżowych. Wszyscy wyglądali bardziej jak z Woodstocka. Chociaż aparaty w telefonach jeszcze nie istniały, każdy chciał wnieść na teren cyfrówkę. Pamiętam, że warunkiem było to, że nie mogła przekraczać 3,2 megapikseli. Sprawdzali to na wejściu. Jak miałaś lepszy aparat, nie wpuszczali cię z nim na teren. Na szczęście miałem jeden z tych gorszych
– wspomina z nostalgią.
Nigdy nie miałam sytuacji, w której musiałam postawić festiwal ponad studia, a niektóre relacje wstawiałam już na Instagrama, ale jeżdżąc na Open’era od 2015 roku myślę, że do dziś jest miejscem budowania wspomnień. Moje wyniki matur miały pojawić się w systemie dokładnie w momencie, kiedy skakałam tuż przy głównej scenie na Foo Fighters podczas Open’era 2017. Zalogowałam się dopiero na polu namiotowym po całej nocy zabawy, korzystając z resztek baterii w telefonie. Dziś znajduję na nim zdjęcie wiadomości od festiwalowicza poznanego na koncercie LCD Soundsystem w 2016 roku.
Kiedyś to było. Czy jest dalej?
Coroczne świętowanie muzyki w Gdyni zostało przerwane przez pandemię w 2020 roku. Na powrót do open’erowych przeżyć musieliśmy czekać aż do 2022 roku. Niestety wiele osób rozczarowała wspomniana aura oraz odwołane z innych powodów koncerty. Jakie nastawienie do dzisiejszych edycji mają festiwalowicze? Paweł Aniołkowski zauważa, że event zaczął go przerastać pod względem ludzi, którzy event traktują jako miejsce imprezy, niejednokrotnie z wieloma używkami. – Kiedyś Open’er był bramą do innego świata – uważa. – Poza tym nie ma tam ostatnio ciekawych osób z mojego punktu widzenia. Dla mnie Lizzo jest tiktokowym trendem – dodaje.
@piotrek_michalik Szukajcie mnie dzisiaj na openerze!#opener #openerfestival2022 #dc #fy ♬ Stan Remix – CMG Trap
Zmiana pokoleniowa nie musi być jednak minusem. Wciąż spełnia rolę młodzieżowego eventu. – Nie jesteśmy już grupą docelową. Od zawsze targetem Open’era byli ludzie poniżej 25. roku życia. W line-upie jest trochę pozycji dla dinozaurów, ale festiwal zawsze będzie miał funkcję trendsettera. Często są to nazwiska, które grzeją najmłodszą publikę. Uwagę tych odbiorców przyciąga też ilość atrakcji, których z roku na rok jest tam coraz więcej – uważa dziennikarz Muno.pl, Hubert Grupa. Na Open’er Festival przyjeżdża dzisiaj setki tysięcy osób, które mogą bawić się na kilku scenach – Main Stage, Tent Stage, Alter Stage oraz dodatkowych scenach, zmieniających się w zależności od edycji. W strefach gastronomicznych czeka festiwalowiczów wiele atrakcji, a jeśli jakimś cudem znajdą lukę od muzycznych wrażeń, mogą odwiedzić teatr, kino, czy silent disco.
– Wydarzenie cały czas ma bardzo ważną funkcję, ale co najważniejsze, Open’er jest festiwalem-ojcem. Wszystko działo się już po Open’erze. Był wtedy jedynym w Polsce skupiskiem artystów o takiej skali, a dopiero później pojawiły się inne festiwale i artyści zaczęli przyjeżdżać na osobne koncerty. Bardzo dobrze, że wciąż jest w czołówce takich wydarzeń.
Przełom czerwca i lipca dla polskiego fana muzyki oznacza jedno – trwa wtedy Open’er Festival w Gdyni. Wspominamy edycje z czasów, gdy Kanye nie był jeszcze aż tak bardzo znany, uczestnicy wyglądali jak Woodstockowicze, a na bramce sprawdzano, czy twoja cyfrówka nie przekracza limitu megapikseli. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się […]
Obserwuj nas na instagramie: