W.E.N.A.: „Wyższe Dobro” miało zostać nagrane jeszcze raz i wyjść jako legal [wywiad]
Obserwuj nas na instagramie:
Wyższe Dobro sprawiło, że W.E.N.A. wszedł z buta do ścisłej czołówki polskiego podziemia. Po półtorej dekady od premiery porozmawialiśmy z raperem o wszystkim, co związane z tym kultowym krążkiem.
Krzysztof Nowak, Rytmy.pl: Od razu przenieśmy się w czasie. Znów masz 23 lata i nadal jesteś artystycznie na uboczu. Czy Wyższe Dobro było dla ciebie może nie ostatnią szansą, ale jedną z ostatnich na zaistnienie?
W.E.N.A.: Myślę, że tak. Rapowałem od 14. roku życia i jako młody artysta nie miałem rozwiniętego zaplecza muzycznego. Nie mogłem nagrać czterech numerów, zostać przechwyconym przez wytwórnię i mieć szansy na wielką karierę w wieku 19 lat. Proces musiał być dłuższy. Tylko widzisz, proponuję przenieść się do jeszcze wcześniejszych czasów.
Czyli których?
W.E.N.A.: Gdy przechodziłem z podstawówki do liceum, to poznałem ludzi, którzy nieco poważniej zajmowali się rapem, czyli Głośnego i Dżonsona. To z nimi tworzyłem Głos Miasta, później Ansambl. Byliśmy nawet w audycji u Druha Sławka w Radiostacji, jakoś w przedziale 2003-2005. To było dla mnie ogromne wyróżnienie, bo co piątek słuchałem tego programu i zgrywałem sobie kawałki, które mnie interesowały. I to by było na tyle, jeśli chodzi o naszą działalność. W wieku 21 lat rozszedłem się z nimi, bo niby coś tam nagrywaliśmy, ale oni nie skupiali się tak bardzo na muzyce i nie wiązali z nią takich nadziei jak ja. Nie było z ich strony chęci związanych z dokończeniem projektu czy szerzej – posiadaniem dyskografii.
W.E.N.A. – Mówią na mnie (Wyższe Dobro)
To może wcześniej była chociaż chęć koncertowania, choćby jako support?
W.E.N.A.: Do Wyższego Dobra zagrałem trzy koncerty – i to jako gość chłopaków z Na Pół Etatu. Zabrzmi dziwnie, ale po odejściu z Głosu, nawet mimo mojego wcześniejszego zapału, stwierdziłem: pierdolę, nie robię, teraz to już nie ma sensu, bo trzeba zająć się dorosłym życiem. Poczułem, że te pierwsze lata po 20. urodzinach to już poważny wiek. To Feelhip i Quiz przekonali mnie, że nie mogę odpuścić. Pomogli mi zdobyć kontakty, m.in. na forum Ślizgu. Od tego zaczęło się budowanie czegoś nowego, choć początkowo chciałem nagrać krążek na amerykańskich instrumentalach. Tytułowy kawałek był nawinięty na…
Spokojnie, nie uprzedzajmy faktów. Powiedz jeszcze, jak to było z tą twoją motywacją.
W.E.N.A.: Nigdy nie robiłem muzyki bardzo systematycznie, to wynika z mojego charakteru. Siadałem tylko wtedy, gdy uznawałem, że naprawdę mi się chce, że muszę coś z siebie wyrzucić. Nie myślałem nawet o tym, by pójść w komercję. Tworzenie zawsze było z boku i nadal jest, to się nie zmieniło. Do tego szybko przestałem widzieć sens w robieniu albumu samemu, bo to dużo ogarniania, a zajmowałem się tym hobbystycznie na tyle długo, by wiedzieć, że dobre brzmienie i ładne egzemplarze fizyczne wymagają kasy. A tej nie miałem.
Nie pracowałeś?
W.E.N.A.: Byłem na dziennej socjologii na SGGW, to był drugi albo trzeci rok. Pracowałem w wakacje, m.in.w sklepach: w GO Sport na Gocławiu czy sklepie alpinistycznym na Batorego. Jak wiesz, moja matka wywodzi się ze sportu, była trenerką wioślarstwa i mistrzynią Polski w tej dziedzinie, a także uczyła jazdy na nartach. Tego ostatniego uczyłem się od małego, tak siłą rzeczy – dlatego później spędzałem zimy w górach jako instruktor. To dziś brzmi jak śmieszny pieniądz, ale wtedy było super, gdy przyjeżdżałem z dziewięcioma stówami w kieszeni.
Spożytkowałeś chociaż część tego kwitu na bity lub gościnne zwrotki?
W.E.N.A.: Coś ty, nie zapłaciłem za to ani złotówki. Dopiero w momencie reedycji, w 2009 roku, zaczęli się do mnie odzywać producenci, czy bym im czegoś nie odpalił. Rozumiem ich, w końcu zarabiałem na tym. Nie były to jednak duże pieniądze – nakład pierwszej reedycji wynosił chyba 500 egzemplarzy, wyciągnąłem z siedem, osiem tysięcy złotych. To były pierwsze sensowne pieniądze, jakie zarobiłem na rapie.
A ktoś w ogóle chciał od ciebie zapłaty za swój ewentualny udział już w 2007?
W.E.N.A.: Mes. Miał się dograć, nie ustaliliśmy jeszcze kawałka. Powiedział, że robi sobie przerwę, chyba że mam jakiś hajs. Cóż, nie miałem. Wówczas to było dla mnie ciosem, bo był takim dalszym znajomym, mijaliśmy się w Paragrafie na imprezach. Później na jego prośbę nagraliśmy wspólnie numer na album Wdowy. Dziś jest między nami spoko.
Przejdźmy do podziemia, z którym nagrałeś, a którego wcześniej nie znałeś. Prywatnie czy w ogóle?
W.E.N.A.: Byłem z boku, nie miałem jak utrzymywać relacji z ludźmi z branży. Smarka poznałem późno – nie wiedziałem, co to Coś Mądrego czy Brudne Serca, Quiz musiał mi go puścić. Powiem ci za to, że jak Kixnare mnie usłyszał, to stwierdził, że się nadaję i że chce robić mi bity, zaś kiedy puścił moje utwory Smarkiemu, to jemu zachciało się znowu rapować. Jeśli chodzi o polskie podziemie w tamtych czasach to słuchałem dużo Dinala. Wankej to jeden z tych raperów, z którymi bardzo chciałem coś nagrać, ale się nie udało. Przecięliśmy się na warsztatach w Trzebinii, był tam też Te-Tris, chyba w roku 2009 albo 2010. Niestety był już panem profesorem.
Kogo jeszcze słyszałeś?
W.E.N.A.: 834, lecz bardzo wybiórczo. Inna była kwestia z rapową Warszawą. Bujałem się ze Świętym i poznawałem ludzi z jego otoczenia, ale jarałem się tylko Jeżozwierzem.
To kto był u ciebie na głośnikach?
W.E.N.A.: Z Polski na pewno WWO, Molesta, Fenomen, OMP, Płomień 81, Stare Miasto i Paktofonika, za którą mnie wytykano palcami. Wiadomo, to klasyki klasyków, już mocno przeruchane, dlatego nie zdziwiłbym się, gdybym usłyszał je w reklamie lodów. Z zagranicy – 7L & Esoteric, Dilated Peoples, Gang Starr, Screwball… Wtedy głównie wschód, Nowy Jork. Teraz zdecydowanie bardziej zachód, bo jest bardziej odporny na zmiany w muzyce.
I tak oto dochodzimy do pomysłu nagrania Wyższego Dobra na amerykańskich instrumentalach. Czułeś się zbyt mało znany, by myśleć o dobrych produkcjach z kraju?
W.E.N.A.: Po prostu nie podobały mi się polskie bity. Na pierwszym materiale nie ma żadnego bitu Quiza, choć przecież realizował wszystkie nagrania na album. Założyłem sobie, że zrobię płytę, by miło spędzić czas, bez głębszej zajawki. Ot, przynajmniej polatam na dobrych podkładach.
W.E.N.A. – Nie Mam Tego (Wyższe Dobro)
Mogłeś przecież znaleźć jednego producenta, posiedzieć z nim dłużej i dopracować pomysły. Ktoś by się znalazł.
W.E.N.A.: Chciałem większej różnorodności. Ostatecznie ważne było wydarzenie z metra. Wpadłem na Krzysia Nowaka…
Myślę, że wątpię – poznaliśmy się bodajże trzy lub cztery lata później.
W.E.N.A.: O dziwo jest was więcej. Chodzi o DJ-a Medyka, którego znam z czasów Głosu Miasta. Spytałem go, czy robi jeszcze bity, bo znaliśmy się z podstawówki. Zrobił dwie produkcje, jeździł ze mną na pierwsze koncerty. Potem skumał się z VNM-em. Trochę go reaktywowałem.
To znajomy, a co z resztą, czyli tymi, których poznałeś dzięki Feelhipowi i Quizowi?
W.E.N.A.: Nie wiedziałem, kim jest wspomniany wcześniej Kix, kim jest Demen. Dobra, kojarzyłem tego drugiego, bo miał numer na albumie Mesa – traktowałem go więc jak osobę z mainstreamu. Potem połączyłem tego pierwszego z demówką Smarka.
Czy ich reakcja była mniej więcej taka: przychodzi jakiś no name i chce ze mną nagrać?
W.E.N.A.: Nie, bo wtedy nie było gwiazdorstwa. To nie byli ludzie, których rozpoznajesz w sklepie, gdy idziesz po pieczywo. Zastanawiam się za to, skąd wytrzasnąłem Qćka.
Właśnie! Bez niego nie byłoby twojego hitu S-A-L-U-T-U-J.
W.E.N.A.: Było chyba tak, Feelhip i Quiz pochodzą z Siemiatycz, a Te-Tris, który również jest z tego samego miasta, nagrywał z nim jakieś rzeczy lub bywał z nimi na imprezach. Musieliśmy się jakoś w ten sposób poznać, raczej nie przez Ślizg. Przynajmniej tak sugeruje umowne drzewo genealogiczne płyty.
Dobrze pamiętam, że z tym numerem było niezłe zamieszanie?
W.E.N.A.: Miało go nie być na płycie.
Czemu?
W.E.N.A.: Początkowo nie miał refrenu, był nijaki i nie pasował mi do koncepcji. Całość była rootsowa, a to strasznie agresywny banger. Wszystko zmieniło się, gdy nagrałem Stan uśpienia. Ten kawałek w jakiś sposób łączył klimat płyty i S-A-L-U-T-U-J, więc napisałem ten refren i wszedł. Gdy grałem koncerty nawet w 2019 roku, to słyszałem skandowane SA-LU-TUJ.
Wkurwiała cię perspektywa ewentualnego zostania zakładnikiem tego hitu?
W.E.N.A.: Kiedyś mnie wkurwiała. Niewątpliwie stałem się za to zakładnikiem swojego wizerunku. Pokutuje przekonanie, że jak kiedyś nawijałem o tym, że kasa jest dla mnie środkiem, nie celem, to będę chodzić w worku na śmieci i szukać niedopałków. Życie tak nie wygląda. Inna sprawa, że teraz każdy raper, który ma 100 tysięcy odsłon w serwisie YouTube, jest obwieszony złotem, ma Ferrari…
Magia leasingów.
W.E.N.A.: No właśnie. Wielka gwiazda, nie podchodź, bo co to nie on. Jest to, kurwa, irytujące, sztuczne. Ta muzyka jest przepełniona głaskaniem własnego ego. Kiedyś takie rzeczy mogły się dziać w ścisłym mainstreamie, nie w drugim obiegu. A przecież byli tam ludzie, którzy bardzo dużo tworzyli, nie lansowali się na jednym kawałku czy krążku. Weźmy takiego VNM-a, który natrzaskał dużo rzeczy. Przypomniała mi się anegdotka. Chcesz?
Jasne.
W.E.N.A.: Gramy koncert w Częstochowie na imprezie Mighty Vibes, krótko po premierze albumu, i podbija do mnie ziomeczek na backstage’u z gadką: tyyy, zajebisty numer! Mówię do niego: czy to ty jesteś DJ-em 834? On na to: mordo, ja jestem FAŁ-EN-EM! Tak się zaprzyjaźniliśmy. Nikt nie stawiał siebie ponad, tworzono trwałe relacje. Złote czasy podziemia już nie wrócą, bo teraz muzyka jest środkiem, nie celem. Nawet Ekipa rapuje, bo czuje biznes. Jeśli to jest rap – to ja chcę robić country. To nie jest moja muzyka, wypierdalać z tym.
Warto zauważyć, że nikt nie dogrywał ci się przez internet. Jaki klimat miało samo studio?
W.E.N.A.: To było mieszkanie na Mokotowie, nadal mieszka w nim Quiz. Fajne było to, że nagrywaliśmy po moich zajęciach albo podczas wykładów, z których mogłem się zerwać. Wszyscy goście musieli do nas wpaść.
Zapewnialiście im piwny pakiet powitalny?
W.E.N.A.: No gdzie, tam często byli rodzice chłopaków! Kiedy nagrywałem refren S-A-L-U-T-U-J, to wparował stary i zaczął krzyczeć: co to ma być, nie będzie takiego przeklinania u mnie w domu, kończycie to! Gospodarze powiedzieli: tato, to rap, tak trzeba. Uspokoili go, dograliśmy ten kawałek. Gdy starych nie było w domu i można było sobie pozwolić na piwko, to je piliśmy.
Bardzo spokojnie jak na podziemie.
W.E.N.A.: Nie przyłaziliśmy z siatą browarów i nie siedzieliśmy w zakopconym pokoju. Czasem zaczynał dzwonić telefon, co mnie wkurwiało, bo mieliśmy wyciszać, po czym słyszę: tak, mamo, zrobię mu obiad. Faktycznie o mnie dbano, taki drugi dom. Nie tak dawno mama duetu, która jest nauczycielką, zdradziła mi, że dostaje propsy od uczniów za to, że u niej nagrywałem.
Skoro była taka atmosfera, to na pewno zostały wam jakieś archiwa.
W.E.N.A.: Nie kiszę tematów, więc nic nie zostało. Weszło wszystko, podobnie jak później na Nową Ziemię i Niepamięć. Z Dalekich Zbliżeń mam jeden nieopublikowany numer, z Montany – chyba ze dwa.
Dobra taktyka. Powiesz o tym raz i nie trzeba cię już o to pytać przy okazji innych rocznic.
W.E.N.A.: Palę za sobą miasta.
To teraz filozoficznie. Co było pierwsze – teksty czy bity?
W.E.N.A.: Zazwyczaj bity. Chociaż różnie bywało i nadal bywa, bo czasem znajdę taki instrumental, że to koniec, jest po mnie. Ramen napisałem pod type-beat J Cole’a z YouTube’a. Lato w mieście to Funeral, który stworzył Mac Miller. Ostatni prawdziwy – Little Brother i Elzhi, ich Hiding Place. Wyższe Dobro – Window Shopper 50 Centa. Początkowo numer Nie Mam Tego był na bicie Świętego, ale finalnie Puzzel zrobił remix, który wszedł na album.
Długo pisałeś te real talki?
W.E.N.A.: Oj, raczej tak. Najpierw napisałem wspomniane Wyższe Dobro, ale rapowałem je gdzieś komuś w klubie rok przed premierą płyty. Miałem też zbiór tekstów, których wcześniej nie wykorzystałem, czekały w szufladach. Wygładziłem je, dopasowałem do utworów. Czasem piszę rzeczy po dwa, trzy miesiące, to mój największy problem. Z bitami mam inaczej. Po czterech, ośmiu taktach wiem, czy go wezmę. Czuję tonację, czuję tempo.
Dla wielu byłeś w tamtym czasie maszyną do rapowania. Ćwiczyłeś czy przyszło ci to naturalnie?
W.E.N.A.: Jaką maszyną… Przecież sepleniłem.
To niczego nie zmienia. Chodzi o naparzanie.
W.E.N.A.: To była narastająca latami frustracja. Potem podszkoliłem się w kwestii flow, nauczyłem się je zmieniać, stosować pauzy i tak dalej, ale nadal składam i rapuję podobnie. Swoją drogą – przez 15 lat nauczyłbyś rapować nawet cegłę.
Ty tu żartujesz, a Wyższe Dobro jest wręcz strasznie poważne. Nie chciałeś wpuścić tam trochę światła?
W.E.N.A.: Nie było miejsca na światło. Wtedy traktowałem bardzo poważnie tworzenie. To było analizowanie siebie, swoich decyzji i przyszłości. Miałbym iść w śmichy-chichy? Rap to nie kabaret. Ten gatunek bardzo dużo mnie nauczył, więc nie chciałem ośmieszać swojego nauczyciela.
Naturalnie przechodzimy do tego, że byłeś na swój sposób prawilny, w tle było także graffiti. Próbowano cię zweryfikować?
W.E.N.A.: Wszyscy chcą mnie wiecznie weryfikować. Sprawdzić, czy jestem autentyczny, czy też nie. Gdy dziś założę nowe buty, to cisną mnie, że 15 lat temu cisnąłem typów w Lacoste’ach. Musiałem się na to przygotować – i się przygotowałem. Przyznaję, w tamtych czasach byłem bardzo zasadniczy, potem trochę wyluzowałem. To chyba kwestia wieku i sukcesu.
Nie przebiłeś za to szklanego sufitu ciążącego nad podziemiem – zrobił to VNM. To mogłeś być ty?
W.E.N.A.: Sądzę, że tak. Nie potwierdza tego jednak moja demówka, bo wysłałem ją w różne miejsca i spotkałem się z ciszą. Nie zareagował chociażby Asfalt. Spotkałem się później z Tytusem, który powiedział mi: wow, super materiał, szkoda, że nie zauważyliśmy cię szybciej niż Aptaun. Miałem ochotę odpowiedzieć: weź sobie, kurwa, sprawdź pocztę, wysłałem ci to w 2007. Nie chciałem być za to w Prosto – bo nie chciałem nosić bluz Prosto.
Powód dość taki, bym powiedział, niestandardowy.
W.E.N.A.: Chciałem nosić swoje. Jak patrzysz na ikony rapu z zagranicy, to najpierw myślisz o nich, dopiero potem o labelach, w których byli czy są. W moich oczach raper to osoba bardzo niezależna zarówno w kontekście muzyki, jak i wizerunku. To ona ma decydować o tym, co dobrze wygląda, a co nie. Mam wrażenie, że w tamtych latach raperzy byli trochę jak banery reklamowe wytwórni. Nie podobał mi się taki tryb. Nie chciałem nosić wielkich bluz Prosto, bo nie byłem Prosto, tylko W.E.N.A. Nie chciałem też nosić wielkiej bluzy W.E.N.A., bo ja to ja. Żeby nie było – nie miałem oferty, to teoretyczne rozważania. Na pewno jednak w Aptaunie logówka była dużo mniejsza, ciuchów nie musiałem wszędzie zakładać, a było to dla mnie ważne. Jak niby miałbym być oryginalny, gdy 10 innych gości popierdala w tych samych ciuchach z tej samej kolekcji? To tak nie działa.
To jakie były propozycje?
W.E.N.A.: Chciał mnie wydać Waco, dla mnie geniusz producencki. Fajnie mi się do niego przyjeżdżało, studio miało świetny klimat – tagi TJK, Starego Miasta, ZIP Składu… Czułem się tak, jakbym wszedł do bardzo hermetycznego środowiska ludzi, którzy kształtowali gatunek w Polsce. Nic się jednak nie wydarzyło – pozostały plany, bo nie było kasy, a przy okazji było też trochę dla mnie za luźno. Mam tak, że jak mi mówisz: kręcimy klip o 10:00, to naprawdę kręcimy o 10:00. Robimy to, to i to, wcześniej dostaję plansze, scenariusz, bo trzeba się przygotować.
W.E.N.A. – S-A-L-U-T-U-J (Wyższe Dobro)
Przymierzałeś się do kolejnej solówki?
W.E.N.A.: Chodziło o legalne wydanie Wyższego Dobra.
Oookeeej…
W.E.N.A.: To było już po reedycji z 2009. Sam chciałem nagrać kolejną płytę, a nie odtwarzać tę, którą już zrobiłem. Nie ukrywam jednak, że mógł to być dla mnie kolejny nowy start, możliwość wypłynięcia. Co ciekawe klip miał mi kręcić Dizkret.
Do którego numeru?
W.E.N.A.: Do S-A-L-U-T-U-J.
Tworzy się tu jakaś alternatywna historia polskiego rapu – zaraz pomyślę, że mnie wkręcasz.
W.E.N.A.: Na featach, tak potencjalnie, mogliby być Wojtek Sokół, Włodi, Pezet i Eldo. Nie wiem, czy wiesz, ale tak na dobrą sprawę moja historia z warszawskim rapem zaczęła się od przecinki z tym ostatnim.
Jak to?
W.E.N.A.: Robiłem tagi w klipie do utworu Dany Drumz gra funk. Kumałem się wtedy z writerami z Marymontu, oni bujali się z Kingz of Warsaw, czyli ekipą b-boyów, która gra w teledysku. Jakoś tak wyszło.
Tymczasem przeskoczmy do premiery. Sprzedaż fizyków była zadowalająca?
W.E.N.A.: Ogarnąłem je gdzieś na Placu Unii Lubelskiej. Powiem wprost, ta płyta ni chuja nie szła, nic się nie sprzedawało. Nabywców znalazło może ze 120 krążków. Nie były to świeże bułeczki.
Kto je kupił?
W.E.N.A.: Ślizgerzy i znajomi. Aaa, była też sprawa z Radiem Kampus.
Zamieniam się w słuch.
W.E.N.A.: Bylem w Pozykiwce u Pivota. Mieliśmy zagrać Ostatniego prawdziwego na żywo. Prowadzący powiedział: jedyne, co musisz zrobić, to nie przeklinać. Zaczyna lecieć bit, ja się wczuwam, mam w głowie tylko to, by zacząć od: Wbijam się do studia, po czym wypalam: Wpierdalam się do studia. Realizatorzy łapią się za głowy, jest wesoło. Po tej audycji zadzwonił ktoś, bo chciał nabyć egzemplarz. Miałem akurat jechać autobusem na Wolę, dlatego umówiłem się z nim na przystanku. A tu nikogo nie ma, stoję jak ten cep na rogu Prymasa Tysiąclecia i Górczewskiej. Nagle podjeżdżają dwa ścigacze, a ich kierowcy z gadką: siema, siema, zajebisty album, bierzemy. Nie byli nawet pewni, czy to ja, bo byłem w kapturze i czapce.
Jeszcze nie cierpiałeś na rozpoznawalność?
W.E.N.A.: Płyta podobno stała się pożądana, a ja w ogóle tego nie odczułem. W 2008 roku zagrałem z pięć koncertów. Warszawa, Częstochowa, Opole Lubelskie… No, może nawet trzy. Po Dużych Rzeczach było granie, ale raz na miesiąc czy dwa miesiące. Dopiero przy Dalekich Zbliżeniach miałem wypełniony grafik.
Utarło się stwierdzenie, że ten nielegal miał spory oddźwięk. To mit?
W.E.N.A.: Trudno powiedzieć. Ten album chyba mocno zapisał się w historii polskiego rapu, natomiast nie stało się to zaraz po premierze. Na pewno mogę powiedzieć, że nie był nośnikiem, który pozwolił mi ruszyć z miejsca i zacząć robić coś więcej. Czekałem jeszcze długie cztery lata. Czy byłem zniechęcony? Tak, bo zawsze chcę skończyć z rapem po wydaniu płyty.
To ja nawet nie pytam, czy czułeś się królem podziemia.
W.E.N.A.: Raczej nie mam o sobie tak dużego mniemania. To legal sprawił, że zacząłem się wyświetlać. Wyszedłem jakoś w 2011 roku do Żabki, skacowany i w pomiętych dresach. Dwie laski mnie napadły, zaczęły piszczeć, że wydałem super singiel. Byłem jak: zajebiście, ale co, czyli już jestem znany? Dobrze, że to nie były jeszcze czasy robienia sobie z każdym zdjęcia. A tak jeszcze co do twojego niezadanego pytania – był tylko jeden prawdziwy król podziemia.
Kto?
W.E.N.A.: Smarki. Zawsze był, zawsze będzie. A ja? Ciężko byłoby znać underground, nie znając mnie, Dinala, VNM-a czy Zkibwoya. Czy kogoś pominąłem?
Jimsona.
W.E.N.A.: Jasne. Mamy więc szóstkę, bo Małpa zaistniał chwilę później.
A co z Te-Trisem?
W.E.N.A.: On był freestyle’owcem. To nieco inny lot, który odcinał go od, że tak to ujmę, mainstreamu podziemia. Nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, jakby mi odbiło, ale czułem, że na tle tego, co wychodziło legalnie, byłem bardzo mocny. Wiedziałem tylko, że nie postawię na karierę rapera. Bardzo słusznie…
Dlaczego słusznie? Miałeś sporo momentów chwały.
W.E.N.A.: Pożyłem trochę czasu jako MC, ale wróciłem do pracy i lepiej mi się żyje zarówno pod kątem finansowym, jak i związanym ze stabilnością życiową. Znalazłem spokój, którego nie dawał mi nigdy hip-hop. Kiedy teraz myślę o tym, co będzie za 20 lat – to wiem, co będzie, Kiedy byłem raperem na pełen etat – nie mogłem wiedzieć. Wszyscy, którzy mówili mi, że jestem zajebisty i mnie kochają, dawno odeszli. Poszli zadbać o siebie, więc też o siebie dbam.
Ciekawie o tym mówisz, a równie ciekawe jest to, że prawie nikt nie wie, czym się na co dzień zajmujesz.
W.E.N.A.: Wcale tego nie ukrywam. Nie jest tak, że nie da się nigdzie znaleźć informacji o mojej pracy. Czasem podczas obowiązków zawodowych dowiaduję się, że rozmówca był na jakimś moim koncercie, a ja staram się sobie go przypomnieć. No i spoko, bo nie mam problemu z tożsamością.
To może chociaż rap dał ci jakieś umiejętności miękkie?
W.E.N.A.: Nic. Ewentualnie pewność siebie, ale to bardziej same występy, bo stoisz przed 10 000 osób i każdy reaguje na twoje ręce w górę. Pomogło mi to zostać facetem, którym jestem, wpływa też na moją komunikację z ludźmi. Nie jestem zestresowany, gadam na luzie.
To i ja luźno spytam – kiedy Wyższe Dobro na streamingach?
W.E.N.A.: Trochę za dużo z tym roboty. Zastanawiam się, czy po tejże robocie nie byłoby problemu z prawem, bo przecież chodzi o wykorzystanie czyjejś pracy.
No i to jest dopiero klasyka rapu – robienie rzeczy na mordę lub ryj.
W.E.N.A.: Albo i na gębę, jak kto lubi. Może zrobię podejście na 20-lecie albo wtedy, gdy znajdę płytę-matkę. Chyba nawet wiem, gdzie jest, tylko muszę ją odgrzebać spod szpargałów. No i potem poczekać na premierę nowego krążka, by ten stary kogokolwiek obszedł. Nie będzie to przecież dodatek do mojej walki w Fame MMA.
Nie jesteś skory do bitki?
W.E.N.A.: Gdyby dobrze mi sypnęli… No nie, to nie moja bajka.
Tak z perspektywy 38-letniego gościa – polubiłbyś się z tym młodziakiem, którym byłeś 15 lat temu?
W.E.N.A.: Ja z nim tak, on ze mną – pewnie nie. Mało wtedy wiedziałem o życiu, byłem bardzo zbuntowany i negowałem to, czego nie rozumiałem. Nie miałem otwartej głowy, choć myślałem inaczej. Dopiero później nabrałem doświadczenia, bo musiałem zacząć płacić rachunki. Czy po tych słowach stary W.E.N.A. dałby mi w mordę? Nie wykluczam.
Sprawdź także: artykuł o jedynej producentce rapowej w Polsce
Wyższe Dobro sprawiło, że W.E.N.A. wszedł z buta do ścisłej czołówki polskiego podziemia. Po półtorej dekady od premiery porozmawialiśmy z raperem o wszystkim, co związane z tym kultowym krążkiem. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, […]
Obserwuj nas na instagramie: