Tash Sultana, fot. materiały promocyjne

Tash Sultana: „Koncerty to dla mnie łatwizna” [wywiad]


21 czerwca 2023

Obserwuj nas na instagramie:

Przed lipcowym koncertem w Warszawie udało nam się pogadać z Tash o podejściu do tworzenia muzyki, graniu na wielu instrumentach i poruszaniu się pomiędzy gatunkami.

Tash Sultana twierdzi, że gdyby kierowało* się radiowymi standardami, osiągnęłoby większy sukces, ale i tak nie może narzekać – liczba jej odsłuchów liczy się w miliardach, a sztandarowy numer Jungle to już współczesny klasyk. Samo wszystko wymyśla, na wszystkim gra (najlepiej jednocześnie), produkuje – prawdziwy człowiek orkiestra, wszechstronny talent, muzyczny fenomen. W lipcu pokaże, co potrafi w Warszawie (są jeszcze bilety!), a na razie odpowiada na nasze pytania.

*Tash Sultana jest osobą niebinarną, która używa w języku angielskim zaimków they/them, które przetłumaczyliśmy na formę ono/jej.

Tash, podczas twoich występów masz pełne ręce roboty, obsługujesz wiele instrumentów i urządzeń. Czy zdarza ci się stresować przed koncertem, że coś jednak pójdzie nie tak?

Tak, zdarza mi się denerwować, ale raczej nie w momencie, kiedy jestem tuż przed koncertem. Wcześniej odczuwam ekscytację i coś w rodzaju stresu, ale przed występem staram się być tak bardzo zrelaksowane, jak to tylko możliwe. Odkryłom bowiem kiedyś, że bycie zdenerwowanym powoduje, że przestajesz być precyzyjne, zaburza to umiejętności motoryczne. Żeby dobrze wypadł występ, trzeba być zrelaksowanym.

W jaki zatem sposób doprowadzasz się do tego stanu zrelaksowania?

Spędzam bardzo dużo czasu w swojej garderobie, starając się wychillować jak cholera.

Zupełnie samo?

Tak, zupełnie.

Jak długo to powinno trwać, żeby było skuteczne?

Około czterech godzin. Robię tak przed każdym koncertem, to mój rytuał, zanim wyjdę na scenę. Spędzam ten czas w samotności, myślę o szczegółach koncertu, medytuję, rozciągam się, dbam o swój głos wdychając parę oraz rozgrzewając go, ćwiczę jogę. A potem ruszam w kierunku sceny, starając się być tak bardzo obecne i tak mocno skupione, jak to możliwe. I zanim się spostrzeżesz, jest po koncercie. A następnego dnia robię to wszystko od nowa.

Obserwując cię w trakcie twoich koncertów można odnieść wrażenie, że na scenie czujesz się jak w domu. Czy scena to twoje ulubione miejsce?

Tak, dla mnie bycie na scenie i granie koncertu to łatwizna. Wiem dokładnie, co mam robić, bo zajmuję się tym całe moje życie. Więc jeśli akurat nie jestem na scenie, to zastanawiam się, co ja mam kurwa ze sobą począć? (śmiech). No wiesz, gdy robisz rzeczy online, to nie jest to do końca prawdziwe doświadczenie. Gdy spotykasz się z ludźmi osobiście, to coś całkiem innego. Gdy masz przed sobą pełną salę ludzi, możesz poczuć tę ich energię i ekscytację, ona jest tak blisko ciebie. Lubię widzieć, że ludzie są naprawdę podekscytowani widząc mnie w akcji. Dla mnie występowanie to coś bardzo żywego, mistycznego. Myślę, że to jest powodem, dlaczego ludzie od tylu lat kupują bilety na moje koncerty. Zawsze jest super, no może z jednym wyjątkiem – w zeszłym roku grałom na jednym festiwalu, gdzie było cholernie zimno!

Gdzie to było?

Nie pamiętam teraz dokładnie, ale występowali też Tame Impala, Jorja Smith… Prawie kurde zamarzłom! To było we wrześniu 2022.

Czyli mówisz, że bycie na scenie i granie koncertu jest dla ciebie łatwiejsze niż funkcjonowanie w życiu codziennym?

Właściwie to tak miałom do niedawna. Tak właśnie myślałom do pewnego momentu, ale teraz już wiem, jak nawigować na co dzień. Teraz już dobrze się czuję z „normalnym” życiem, to ono sprawia mi obecnie przyjemność. Dużo bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości. Jestem innym człowiekiem. Wcześniej byłom dwiema innymi osobami jednocześnie – tzn. kimś zupełnie innym w trasie i innym w domu. Teraz można powiedzieć, że obie te osoby zlały się w jedną.

Jak ci się to udało?

Szczerze mówiąc najbardziej przydało się tzw. zarządzanie lękiem. Wcześniej przed wyruszeniem w trasę stawałom na głowie, stres mnie wykańczał. Nie prowadziłom zdrowego trybu życia i to nie pomagało. No więc się zmieniłom.

Kończysz 28 lat, co oznacza, że przetrwałoś najbardziej niebezpieczny moment w życiu wszechstronnie utalentowanych artystów.

27. urodziny to były najgorsze urodziny w moim życiu. To było prawdziwe gówno, ale fakt – przeżyłom i wciąż tu jestem.

To świetnie, cieszymy się i podziwiamy – to zawsze niesamowite, gdy zamiast całego zespołu jedna tylko osoba potrafi sama wszystko skomponować, a potem zagrać na wszystkich instrumentach, jak Prince czy Lenny Kravitz. To sztuka nagrywać samemu wszystkie ścieżki, ale ty na scenie dodatkowo grasz je wszystkie w tym samym momencie.

To prawda, choć wiele osób myśli, że to fejk. Uważam, że to bardzo zabawne. Gdyby to miało być udawane, byłoby dużo taniej! (śmiech)

Przecież żeby sprawnie grać na tych wszystkich instrumentach, musisz regularnie ćwiczyć.

Tak, chociaż… teraz nie myślę w takich kategoriach – że to „ćwiczenie”. To po prostu mój sposób na życie. Na zasadzie – muszę naostrzyć narzędzia, bo zrobiły się tępe. Nie myślę o tym, że muszę ćwiczyć, tak po prostu wygląda moje życie.

Zastanawiałem się, ile godzin dziennie zajmujesz się muzyką, jej wszelkimi aspektami – od ćwiczenia na instrumentach, przez komponowanie, nagrywanie, po robienie miksów i masteringów…

Swojego czasu pracowałom nad muzyką każdego dnia. Potem się jednak zorientowałom, że to staje się bezproduktywne. Czułom, jakbym się przywiązało łańcuchami do różnych zadań, które mają ze mnie zrobić lepszego muzyka. Okazało się, że mogę pozostać tak samo dobre i mieć z tego wciąż super zabawę, jeśli będę prowadzić normalne życie, jeśli znajdę przestrzeń na spotkania z przyjaciółmi czy przebywanie z rodziną. Jeśli wyjadę gdzieś na wakacje. Teraz organizuję sobie konkretne okresy, w którym koncentruję się na muzycznych zadaniach – siadam i gram, produkuję, spędzam czas w studiu i nagrywam – zamiast zajeżdzania samej siebie w studiu każdego kolejnego dnia. Myślę, że teraz jest w moim życiu dużo większa równowaga w tych kwestiach.

CZYTAJ TEŻ: 7 muzyków, którzy sprawdzili się w aktorstwie (lepiej, niż The Weeknd w „Idolu”)

Czy muzyka gra cały czas w twojej głowie? A ty wyłapujesz z tego konkretne melodie i tworzysz z nich nowe utwory?

Czasem tak się zdarza. Gdybyś przesłuchał fragmenty ponagrywane na moim dyktafonie, natrafiłbyś na dużo dziwnych dźwięków, które mruczę albo krzyczę, bo nagle wpadła mi do głowy jakaś melodia. W sumie nie ma w tym nic szczególnego, nic, co robiłoby wrażenie. Jest tylu muzyków na świecie i tak naprawdę wszyscy zajmujemy się podobnie wyglądającymi rzeczami. Z tego punktu widzenia nie wydaje mi się to jakoś szczególnie interesujące. Ale może tylko ja tak mam. Może po prostu do tego przywykłam.

Słuchając twojego koncertu z cyklu „MTV Unplugged” można odnieść wrażenie, że jesteś artystą z innych czasów niż dzisiejsze. Zwracają uwagę długie, niemodne dziś formy – niekończące się utwory złożone z wielu różnych części.

Tak, zdecydowanie nie zajmuję się tworzeniem muzyki pod radio. Tworzę utwory, które… Szczerze mówiąc nigdy nie przepadałom za muzyką, którą słyszałom w radiu. Miałam też takie okresy, w których mocno starałam się stworzyć coś, co zaistnieje w radiu, ale to u mnie nigdy nie działa. Nigdy. Cieszę się z tego, że mogę nagrywać i wydawać dokładnie to, na co mam ochotę. Nie oglądając się na żadne zasady ani na to, co ma mi do powiedzenia jakaś wytwórnia płytowa. Nikt mi nie mówi, że mam skrócić piosenkę albo wymienić refren. Może gdybym się na to zdecydowało, odnosiłabym większe sukcesy komercyjne, ale musiałabym zaprzedać samą siebie, a tego po prostu nie mogę zrobić. Nigdy nie lubiłom takiego podejścia do muzyki, tworzenia jej według określonych wzorów. I nienawidzę, kiedy ktoś mówi mi, co mam robić. Robię to, co robię i dostarczam to ludziom w sposób, w jaki chcę, a ludzie sobie muszą z tym poradzić i koniec.

Odnośnie charakterystycznego brzmienia twojej gitary – jak się narodziło?

Wszystko zaczęło się od pytania „ilu efektów gitarowych jestem w stanie użyć?”. Teraz tak naprawdę używam ich niewielu. Nie używam też wzmacniaczy, wszystko jest totalnie cyfrowe. Czyli na każdym koncercie brzmi dokładnie tak samo. Dzięki tej konstrukcji mogę zrobić w każdej chwili dosłownie wszystko – użyć każdego brzmienia czy efektu, dosłownie każdego. Jeśli ktoś zechciałby, żeby moja gitara zabrzmiała w taki czy inny sposób – jestem w stanie to osiągnąć w pięć minut.

Jesteś nie tylko multiutalentowane, multiinstrumentalne, ale też multigatunkowe – przed premierą twojego nowego kawałka nigdy nie wiadomo, co to dokładnie będzie. Wydaje się, że możesz zrobić wszystko.

Lubię tak wiele gatunków! To, czym się inspiruję, wpływa potem na brzmienie mojej muzyki. Nie wiem, trudno to, co robię zaliczyć do jakiejś jednej kategorii. Gdy dostaję nominacje do różnego rodzaju nagród, nigdy nie wiem, czy to będzie nominacja w kategorii: rock, blues, r’n’b, funk, soul czy indie, nie wiadomo. Moja muzyka jest jaka jest. I doceniam to, że wspomniałeś wcześniej, że moje brzmienie jest charakterystyczne. Lubię, gdy ludzie mówią, że nigdy wcześniej nie słyszeli niczego podobnego, że to brzmi jak Tash Sultana, że nikt inny nie brzmi w ten sposób. Podoba mi się to, bo samo nigdy nikogo nie kopiowałom. Zawsze robiłam to, co sama chciałam zrobić. Oczywiście są muzycy i istnieje muzyka, którą na mnie przez lata wpływała, ale nigdy nikogo nie kopiowałam.

Skoro o tym wspominasz, jakie swoje inspiracje wymieniłobyś w pierwszej kolejności?

Lubię muzykę pozytywnie wpływającą na samopoczucie, np. muzykę przygotowywaną do ćwiczenia yogi, do medytacji, muzykę z Indii. Ale uwielbiam też rzeczy z lat 70. – np. Arethę Franklin czy Marvina Gaye’a. Kocham też hip–hop z lat 90., np. Notoriousa B.I.G. czy 2Paca. Ale też jazz i funkowy rock typu Funkadelic. I Pink Floyd, i Led Zeppelin, i Fleetwood Mac.

Same świetne rzeczy!

Dokładnie.

A który z gitarzystów był pierwszym, w którego grze się zakochałoś?

Carlos Santana.

Sięgałoś po jego kompozycje podczas grania na ulicy?

Nie, nigdy nie grałom utworów innych ludzi, zawsze tylko własne.

Na koniec chciałem zapytać cię jeszcze o twoją niesamowitą fotograficzną pamięć – podobno pamiętasz wszystkie szczegóły ze swojego dzieciństwa z czasów, z wieku 4 czy 5 lat?

Taaa, nie wiem, czy „fotograficzna” to odpowiednio słowo w tym kontekście. Ale fakt – mam naprawdę, naprawdę znakomitą pamięć do wydarzeń z czasów, kiedy byłom małym dzieckiem. Serio, tak dobrą, że pamiętam to dokładniej, niż to, co robiłom po skończeniu 20 lat. Pamiętam, co miałam na sobie w pierwszym dniu szkoły podstawowej, co miałam wtedy w lunch boksie, jakimi kartami się wymieniałom z innymi dziećmi… Wierz mi, że pamiętam też wiele bardzo dziwnych sytuacji z tamtych czasów.

W takim razie pamiętasz też pewnie moment, w którym po raz pierwszy poczułoś, że muzyka to coś wyjątkowego?

Tak, pamiętam to dokładnie. Moi rodzice zawsze włączali w domu muzykę. Nie są jakoś szczególnie muzykalni, ale włączanie płyt z muzyką to była u nas w domu norma. Gdy byłam małym dzieckiem, myślałam o tym, jakim cudem ja w ogóle słyszę muzykę z głośnika, w jaki sposób ona się z niego wydobywa. Wyobrażałom sobie, że to jakiś malutki zespół żyje wewnątrz głośnika. To jedno z moich najwcześniejszych muzycznych wspomnień.

A jak się nazywał ten zespół, który wtedy dla ciebie grał prosto z głośnika?

Nie miał nazwy, ale to był ciągle ten sam zespół, który grał po kolei wszystkie piosenki, które słyszałom.

Przed lipcowym koncertem w Warszawie udało nam się pogadać z Tash o podejściu do tworzenia muzyki, graniu na wielu instrumentach i poruszaniu się pomiędzy gatunkami. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →