Nowoczesne podejście i stare marzenia – poznajcie SLOW’MO
Obserwuj nas na instagramie:
Drodzy poszukiwacze nowych brzmień – przed Wami SLOW’MO, zespół, którego nie powinniście przegapić, bo może się okazać, że niedługo ci panowie sporo namieszają. Przeczytajcie naszą rozmowę z nimi!
SLOW’MO, czyli kto? – szybkie zapoznanie
SLOW’MO, to jak się okazuje (dlaczego mnie to tak dziwi – dowiecie się w dalszej części tego tekstu) duet, tworzony przez wokalistę Karola Suska i producenta Jaśka Grączyńskiego. To oczywiście spore uproszczenie, bo tworząc taką muzykę, jaką proponuje nam SLOW’MO, zakres obowiązków każdego z nich jest dużo większy. Ale tyle na początek wystarczy.
Jeśli znamy już twarze SLOW’MO, postaram się przedstawić Wam teraz ich brzmienie, choć to zadanie niezwykle wymagające, bowiem wszelkie podejmowane przeze mnie próby klasyfikacji tej muzyki kończyły się dotychczas zupełnym niepowodzeniem. Jak się okazuje, nie jestem w tym sama, bo twórcy tych dźwięków również nie podjęli tej rękawicy (o czym również dowiecie się w dalszej części tego tekstu).
Chciałabym Was jednak mimo wszystko jakoś zachęcić do zapoznania się z muzyką SLOW’MO, bo uważam, że tak ciekawe i niecodzienne na polskim rynku brzmienie powinno zostać bardziej docenione. Po prostu.
SLOW’MO – brzmienie, które intryguje
Na początku muszę się przyznać, że SLOW’MO nie od razu mnie w 100% przekonali. Udało im się jednak zaintrygować mnie do tego stopnia, że postanowiłam pozostać przy tej muzyce na dłużej. Kupili mnie pomysłem na siebie. Nie do końca określonym, ale z pewnością oryginalnym.
Tytuł tego tekstu wiele mówi o brzmieniu SLOW’MO, którzy łączą styl retro z wpływami współczesnej muzyki, tworząc tym samym zupełnie nowatorski kierunek. Z pewnością nie jest to nic nowego w historii muzyki świata, jednak nie spotkałam się jeszcze z takimi brzmieniami na polskim rynku. No może Clock Machine próbowali na początku swojej drogi iść w podobnym kierunku.
SLOW’MO – dostojni, lecz łobuzerscy
SLOW’MO to klasyczny rock podrasowany elektroniką, który momentami bywa elegancki i dostojny, a za chwilę bezpardonowo arogancki, zadziorny i sensualny. Dynamit emocji, który czeka na odpalenie lontu.
Na swoim koncie SLOW’MO mają wydany rok temu debiutancki album The Old Man’s Mind, na który skierowałabym fanów bardziej klasycznych, gitarowych brzmień. Z kolei zaledwie kilka miesięcy temu ukazał się ich drugi krążek Dead Town. Ten będzie idealną alternatywą dla tych, którzy w muzyce szukają bardziej nieoczywistych, współczesnych rozwiązań i zabawy z elektroniką.
SLOW’MO – wywiad
Nie mogłam oprzeć się pokusie, aby porozmawiać z Karolem i Jaśkiem i przepytać ich o genezę brzmień SLOW’MO. Efekty naszej rozmowy poniżej. Nie zapomnijcie, aby włączyć Dead Town lub The Old Man’s Mind w tle!
Weronika Szymańska: Zacznijmy od tego, że przygotowując się do rozmowy z Wami doznałam sporego szoku, gdy dowiedziałam się, że jesteście duetem! Brzmicie jak solidna, kilkuosobowa kapela. Jak się uzyskuje taki efekt grając tylko we dwójkę?
SLOW’MO: Dzięki, dobrze słyszeć taki odbiór, bo wkładamy w to co robimy kawał sumiennej pracy. W czasach tak rozwiniętej i łatwo dostępnej technologii w produkcji muzyki nie trzeba tłumu, żeby zrobić hałas, a co za tym idzie we dwójkę jesteśmy całkowicie samowystarczalni. Mamy za sobą kilka lat grania w pięcioosobowej kapeli i znamy wszystkie plusy i minusy posiadania większego składu. Minusów jak widać jest więcej, bo jednak dziś rozmawiamy z Tobą jako duet. Nie zrozum nas źle, to był naprawdę świetnie spędzony czas i na pewno nigdy nie będziemy tego żałować. Bardzo doceniamy fakt, że mogliśmy tworzyć taki projekt, a obie płyty wydane przez nas już jako SLOW’MO to składowa takich właśnie muzycznych doświadczeń z naszego życia. To mix garażowego grania, wiedzy wyniesionej ze szkoły muzycznej i masy czasu spędzonego na próbach zrozumienia muzyki, nie tylko od strony emocjonalnej, ale i technicznej. Gdybyśmy dziś zaczęli tworzyć bez tego backgroundu, na pewno robilibyśmy zupełnie inne rzeczy.
SLOW’MO retro charakter we współczesnym brzmieniu
To, że w klimacie retro brzmień odnajdujecie się świetnie – to słychać. A pozamuzycznie? Też jesteście tacy vintage’owi i wolicie sięgać po to, co już było?
SLOW’MO: Mieliśmy ogromną przyjemność wychowywać się w czasach, w których muzyka na całym świecie przeżywała potężną rewolucję, gdzieś między legendami pokroju AC/DC, których kawałki wciąż zajmują na naszych playlistach honorowe miejsca, a rosnącymi w siłę geniuszami jak Justin Timberlake, czy z zupełnie innej strony The Neighbourhood i Arctic Monkeys. Kilka muzycznych epok zawartych w jednym zdaniu, tak samo właśnie staramy się żyć poza muzyką – mamy głowy otwarte na oścież i chłoniemy wszystko co wartościowe, niezależnie od niczego.
W zeszłym roku wydaliście debiutancki album The Old Man’s Mind, którego tytuł też chyba wiele mówi o tym Waszym retro zacięciu. Czujecie się trochę takimi starymi duszami?
SLOW’MO: To dla nas bardzo ważna płyta, pierwsza w rodzinie. Tytuł tego albumu rzeczywiście trochę zdradza, czasem mamy wrażenie, że przez przełom wieków, w którym się wychowaliśmy i przełom w świadomości rozwijającego się wtedy nowego pokolenia, mamy w sobie jakiś zalążek starej duszy. W pozytywnym jednak, naszym zdaniem, znaczeniu, bo dzięki temu mamy w sobie niewyczerpane pokłady energii, muzycznej agresji, a z drugiej strony całe oceany spokoju i opanowania. Nowoczesne podejście i stare marzenia, w tej chwili to właśnie nasz złoty środek w drodze do celu.
SLOW’MO o pracy nad albumem Dead Town
Album wydaliście w czerwcu, a we wrześniu nagle zniknęliście, żeby pojawić się ponownie w maju, z nowym materiałem. Co się działo przed ten czas?
SLOW’MO: Rzeczywiście tak to wyglądało w naszych socialach, paradoksalnie był to jednak dla nas bardzo pracowity okres. Przygotowanie pierwszego krążka z 6 utworami zajęło nam naprawdę dużo czasu, wielu rzeczy po prostu nie wiedzieliśmy wchodząc w ten świat i z wieloma musieliśmy się oswoić. Potem, kiedy minął już ten przełomowy dla nas okres premiery debiutanckiego albumu, postanowiliśmy kolejną płytę wydać szybciej, lepiej i z jeszcze większym rozmachem, a to wiązało się z maksymalną koncentracją na nowym materiale. Kiedy wszystko robi się samemu i nie ma sztabu ludzi, którzy zajmują się wszystkim co dzieje się dookoła muzyki, trzeba niestety podejmować czasem takie decyzje. Nie są to na pewno proste wybory, bo stały kontakt ze słuchaczami buduje w nas wszystko to, co w nas muzycznie najlepsze, ale czasem po prostu nie ma wyjścia. Wierzyliśmy wtedy, że kiedy wrócimy nasi odbiorcy zrozumieją dlaczego nas tak długo nie było i zdecydowanie nas nie zawiedli – zostali z nami w oczekiwaniu na drugą płytę i przyjęli ją naprawdę fantastycznie, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni.
Dead Town – Wasze najnowsze, muzyczne dziecko. Opowiedzcie coś więcej o tym albumie i pracy nad nim. Wygląda na to, że jest to naprawdę dopracowany projekt. Jakie macie wobec niego plany, założenia?
SLOW’MO: Dead Town nie jest może najpiękniejszym dzieckiem w klasie i ma swoje problemy, ale jest nasze, szczere i zdecydowanie dopieszczone. Czyli dokładnie takie, jakie miało być. Praca nad nim trwała rok, a plan jaki wobec niego mieliśmy zamyka się w zasadzie w dwóch punktach:
- Postawić kolejny krok w naszym muzycznym rozwoju
- Trafić do jak największej liczby słuchaczy, którzy go docenią
Krok, który dzięki niemu postawiliśmy uważamy wręcz za milowy, a punkt drugi to ciągły work in progress, ale z feedbacku jaki dostajemy wynika, że robimy w tej kwestii dobrą robotę. Trafiamy do osób, które potrzebowały takiej muzyki, wypełniamy pewną niszę i to nas bardzo cieszy.
SLOW’MO – pazur, romantyzm i Dziki Zachód
Wasza muzyka jest często zadziorna, trochę prowokująca, buntownicza. Czujecie się mimo to też trochę romantykami? Nawiązuję tu do utworu Underwater z Waszego pierwszego albumu, który trochę odstaje od reszty kompozycji swoim wolniejszym i bardziej nostalgicznym klimatem. Totalnie mnie ten kawałek rozczulił! Do tego słyszałam kilka głosów, że Wasze brzmienie jest seksi.
SLOW’MO: Świat sam w sobie często jest zadziorny i prowokujący, bez nuty romantyzmu nie mógłby być seksi, a przecież bywa. W muzyce potrzebna jest każda z emocji i my też odczuwamy czasem potrzebę wyrażenia tych mniej krzykliwych. Rzeczywiście Underwater odstaje klimatem od reszty utworów na płycie, ale jak już wspominaliśmy – nasze dzieci miewają trudności.
A co z tym Dzikim Zachodem, który tak wiele osób Wam przyklejało na początku? Faktycznie mieliście takie założenie, żeby wpleść w tę muzykę trochę westernu, czy wydarzyło się to gdzieś poza Waszą kontrolą?
SLOW’MO: Zanim rozpoczęliśmy pracę nad jakimkolwiek materiałem, założenie było jedno – spróbować stworzyć coś muzycznie ciekawego i przede wszystkim ewidentnie naszego. Kiedy powstały pierwsze utwory i zaczęły do nas docierać różne głosy okazało się, że wiele osób ma podobne, westernowskie właśnie skojarzenia. W późniejszych etapach założeń już tylko przybywało, a idąc za feedbackiem jaki dostaliśmy od naszych słuchaczy wplecenie klimatu Dzikiego Zachodu do naszej twórczości stało się kolejnym z nich. Nie mogliśmy nie wziąć pod uwagę odczuć ludzi, dla których przecież to wszystko się dzieje.
Czasy rocka w Polsce przeminęły(?) Czy znajdzie się tu jednak miejsce dla SLOW’MO?
Pojawiliście się w jednym z ostatnich odcinków programu Maćka Dąbrowskiego, który powiedział, że słychać w Waszym graniu inspiracje takimi zespołami jak Queens of The Stone Age, czy Arctic Monkeys i dodał, że takie brzmienia powinny wrócić. Z drugiej strony mówi się, że czas rocka w Polsce już przeminął. Po której stronie barykady stajecie?
SLOW’MO: My takie barykady staramy się swoją twórczością obalać. Ten wspomniany już wcześniej legendarny vibe, który nas kształtował, łączymy z tym co sami chcemy przekazać. Czas rocka w naszym kraju zdecydowanie nie przeminął, ale z pewnością ewoluował. To już nie jest ta sama muzyka, ale zmieniła się nie mniej niż każda inna. Kiedyś stwierdzenie „robię rocka” oznaczało coś zupełnie innego niż znaczy dzisiaj. Jako SLOW’MO robimy wszystko żeby to, co najlepsze z przeszłości nie zginęło, ale staramy się podać to w ciekawy, szczery i spójny z obecnymi czasami sposób, a tacy zaskakująco otwarci i bezinteresowni ludzie jak Maciek tylko nam w tym pomagają. Nie znamy się prywatnie i nigdy przedtem nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu, a zrobił dla nas coś naprawdę niesamowitego i nigdy mu tego nie zapomnimy.
SLOW’MO: “Szufladki nie są dla nas”
Jak Wy byście się w ogóle sklasyfikowali? Sama złapałam się na tym, że z automatu wrzuciłam Was właśnie w rocka. Myślę, że wyrazisty wokal Karola intuicyjnie naprowadza na ten kierunek. Jednak po dłuższej chwili słuchania zdałam sobie sprawę, że przecież tu jest masa syntezatorów i elektroniki, więc jak to rock?! W związku z tym naszła mnie też taka refleksja, czy nie doszliśmy właśnie do momentu, kiedy na syntezatorach można już zrobić nawet porządnego rocka? Wracając do klasyfikacji – może tworzycie po prostu coś zupełnie nowego, własnego?
SLOW’MO: Od momentu powstania naszego pierwszego albumu staraliśmy się ustalić w której z szufladek powinniśmy się znaleźć. Dziś już wiemy, że te szufladki nie są dla nas. Potrzebujemy chyba więcej miejsca i chociaż rock na pewno jest naszym silnym fundamentem, to jednak powstało na nim już tak wiele pięter, że nie sposób już mówić tylko o nim. Tworzymy więc coś, czemu potrzebna jest chyba nowa klasyfikacja.
Ciągnie Was bardziej w stronę tej rockowej surowości z The Old Man’s Mind czy zabawy z nowoczesnymi rozwiązaniami i elektroniką z Waszego nowego albumu Dead Town? A może właśnie najlepiej czujecie się, gdy łączycie oba te nurty?
SLOW’MO: Oba dotychczasowe albumy to dwie zupełnie różne płyty i nie jest to przypadek – muzyka to piękna przygoda i ciągnie nas w tak wiele stron, że sami nie jesteśmy w stanie określić z całą pewnością jak będą wyglądały nasze kolejne twory. Każdy nowy projekt to inny okres w naszym życiu, inne doświadczenia i emocje, dodatkowo nieustannie rozwijamy nasze umiejętności i poszerzamy wiedzę na temat muzyki. Biorąc to wszystko pod uwagę wręcz ciężko nam sobie wyobrazić, żebyśmy przez dłuższy czas zmierzali w jedną i tą samą stronę. Na pewno najlepiej czujemy się łącząc, a co połączymy tym razem może okaże się już niedługo.
SLOW’MO: muzyczna autentyczność i twórcza ewolucja
Wydaje Wam się, że Polska jest w ogóle na Was gotowa? Na właśnie takie brzmienia?
SLOW’MO: Wiemy, że Polacy są gotowi. Wiemy to, bo najczęstsze wiadomości jakie dostajemy od naszych słuchaczy to „od dawna szukałem/szukałam takiej muzyki” i to są właśnie słowa, które nas w tym przekonaniu utwierdzają i wywołują w nas największe emocje. Druga sprawa to nasz polski rynek muzyczny i pytanie, czy będzie chciał nas wesprzeć. Jedyne co możemy stwierdzić z całą pewnością to fakt, że jeśli dostaniemy chociaż cień szansy to zrobimy wszystko, żeby ją wykorzystać. Jeśli kiedyś znów będziemy mieli okazję odpowiedzieć Ci na kilka pytań, to będzie dowód na to, że miejsce na naszym muzycznym podwórku znalazło się też dla nas.
A myślicie, że uda Wam się obronić, pozostać autentycznymi i jednocześnie odnieść sukces, bez chodzenia na kompromisy i skręcania w jakiekolwiek, bardziej trendy ścieżki? Jest to dziś możliwe?
SLOW’MO: Już przy drugiej płycie obraliśmy zupełnie inny kierunek niż przy pierwszej, ale nie była to wcale kwestia trendów. Każdy nasz projekt to kawał szczerej roboty wykonanej tak, żebyśmy najpierw to my byli z niej zadowoleni. Na pewno muzycznie będziemy skręcać niejednokrotnie, wręcz życzymy sobie jak największej ilości takich właśnie zakrętów. Tylko dzięki zbaczaniu z utartych ścieżek będziemy w stanie stworzyć coś, co będzie wartościowe nie tylko dla nas, ale też dla naszych obecnych i przyszłych słuchaczy.
SLOW’MO o muzyce filmowej i wyjściu na scenę
Wasza muzyka jest bardzo opisowa, mam na myśli to, że oddaje konkretne nastroje i skojarzyła mi się od razu z filmem – Wasze albumy byłyby świetnymi soundtrackami. Macie jakieś pomysły jakie filmy mogłyby to być?.
SLOW’MO: To dla nas bardzo ważne słowa, bo jednym z naszych największych marzeń jest tworzenie muzyki dla kinematografii. Myślimy o tym bardzo poważnie, zwłaszcza że mamy już pewne doświadczenia we współpracach zewnętrznych. Nie były to jeszcze projekty filmowe czy serialowe, ale również realizowane z myślą o większym przedsięwzięciu. Widzielibyśmy nasze utwory w ekranizacjach raczej mrocznych, bardziej klimatycznych scenariuszy, ale nie zamykamy się na inne wyzwania. To kolejna wspaniała przygoda, do której drzwi otwiera muzyka.
Mimo wydania dwóch albumów nie zauważyłam, żebyście mieli na koncie jakieś występy na żywo. Szykujecie coś w najbliższej przyszłości, aby słuchacze mogli Was odkryć i lepiej poznać, czy należycie do niewielkiej niszy zespołów, które często zamykają się w studio i dużo wydają, ale nie wychodzą ze swoim materiałem na scenę?
SLOW’MO: Na scenie spędziliśmy już w zasadzie kilka lat, chociaż rzeczywiście jeszcze ani minuty jako SLOW’MO. Tamten czas bardzo wiele nas nauczył i był zdecydowanie kluczowy dla naszego rozwoju, głównie dlatego, że dziś wiemy jakie błędy wtedy popełniliśmy i czego teraz lepiej unikać. Naprawdę czekamy na ten dzień, w którym wyjdziemy z naszą muzyką do żywej publiki, do osób z którymi rozmawiamy codziennie na naszych social mediach czy w komentarzach pod klipami. Mamy na to jednak swój własny, konkretny plan, ale na tę chwilę możemy powiedzieć tylko, a może aż tyle – moment w którym zaczniemy go realizować zbliża się już wielkimi krokami, a my nie możemy się tej chwili doczekać.
Drodzy poszukiwacze nowych brzmień – przed Wami SLOW’MO, zespół, którego nie powinniście przegapić, bo może się okazać, że niedługo ci panowie sporo namieszają. Przeczytajcie naszą rozmowę z nimi! Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, […]
Obserwuj nas na instagramie: