fot. Alter Art

Nick Cave się nie starzeje, a jeśli już, to jak dobre wino [relacja]


08 sierpnia 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Nick Cave dał wczoraj pierwszy z dwóch koncertów w Polsce. Artysta zagrał tak, że długo nie pozwoli o sobie zapomnieć.

Show, które trzeba doświadczyć

Recenzje tudzież relacje z ostatnich występów Nicka Cave’a i The Bad Seeds jasno mówią: jeśli masz szansę zobaczyć ich w tym roku – zrób to. Mnie pozostaje się pod tym podpisać, bo wczorajszy koncert w Gliwicach znajduje się u mnie w ścisłej topce wszystkich koncertów na jakich kiedykolwiek byłam. Jeżeli chodzi o show australijskiego artysty, widziałam je absolutnie pierwszy raz. Wcześniejsze trasy mnie ominęły, Open’er 2018 też przeszedł bokiem – i może w sumie dobrze, bo takie rzeczy najlepiej przeżywa się wśród swojej publiczności. Czekałam trzy lata i ten czasowy rozstrzał między ogłoszeniem a faktycznym wydarzeniem nieco wytarł moje oczekiwania, podobnie jak ekscytację. Ta pojawiła się dopiero przed samym koncertem… o którym nie będę opowiadać. Przynajmniej nie w taki tradycyjny sposób; setlistę można swobodnie sprawdzić w Internecie, a nagrania zobaczyć na Instagramie. Esencji jednak się z tego nie wydobędzie i to właśnie ją postaram się ucieleśnić, a Nicka – po prostu przybliżyć.

Przeczytaj: Nick Cave odpowiada na poruszający list. Posłuchajcie Letter to Cynthia

Nick Cave gliwice relacja
fot. Maja Kozłowska

No zarycz no

Zaryczał. Dosłownie i to niejeden raz. To był ryk z głębi gardła, taki naprawdę potężny, wstrząsający, po którym drżało się w posadach, a serce kołatało się niespokojnie i wibrowało w całej klatce piersiowej, a nie tylko w swym zwyczajowym miejscu. Sposób ekspresji artysty jest absolutnie nieziemski, tego nagrania nie oddadzą. Żadne Alone at Alexandra Palace, żaden inny live: nie ma opcji, żeby doświadczyć czegoś tak… chyba po prostu dużego i personalnego. Jasne, że wszystko można opisać słowami, to moja działka, żeby to zrobić, tylko że totalnie nietrafione wydaje mi się poszukiwanie epitetów, które byłyby wystarczająco potężne, które sprostałyby takiej gratyfikacji, a jednocześnie nie brzmiały jak sztucznie napompowane i tandetnie napuszone.

Nick Cave śpiewał i recytował, opowiadał ponure historie i pięknie kochał, a publiczność z łatwością wprowadzał w trans, jak guru, przywódca sekty. Pod sobą miał jednak nie podwładnych, ślepo za nim idących, a własne dzieci, ufające mu i wpatrzone w niego jak w święty obrazek. Takiej relacji z fanami też jeszcze nie widziałam: opartej na ekstremalnej bliskości, a zarazem na ogromnym dystansie. Artysta zapewnia to poczucie, że schodzi na ziemię, że jest dla wszystkich, a jednocześnie pozostawał odległy, nieosiągalny, jakby patrzył na to wszystko, co się dzieje, z samej góry. Bariera była namacalna, a jednak niewyczuwalna. Te sprzeczności wynikają z tego, że chociaż doskonale wiadomo, że Cave jest prawdziwy, jest c z ł o w i e k i e m, to jednak sprawia wrażenie istoty wyższej, niedostępnej po tym, jak cofnie swą dłoń.

Nick Cave gliwice relacja
fot. Ewa Płonka / Alter Art

Nick Cave totalnie nie może być prawdziwy

Artysta kazał czekać na siebie trzy lata – oczywiście przez pandemiczną rzeczywistość, nie z powodu własnego kaprysu, lecz owy rozciągnięty okres był jednym z przyczyn głodu wrażeń. Ten jednak, nie tylko po stronie fanów, nie tłumaczy wcale koncertu rozciągniętego do dwóch bisów i prawie dwu i półgodzinnego grania. Dla mnie psychicznie i fizycznie było to trudne: ilość bodźców przytłaczała, a i wytrzymanie pod sceną do samego końca okazało się niełatwe. Dla mnie – a co miał powiedzieć Nick Cave, dojrzały mężczyzna, który jednak ewidentnie zakonserwował się z attitude i żywiołowością osiemnastolatka. He’s crazy motherfucker i chociaż może nie wypada tego mówić, to tak właśnie jest, uwzględniając przy tym całą oprawę wokół jego performance’u, pewną elegancję, która tyczy się nie tylko sposobu prezencji na scenie, ale i samej aury, jaką artysta roztacza wokół siebie.

Upływ czasu można zauważyć po jego wyglądzie, lecz to tyle. Wydolnościowo taki koncert jest pewnie jak maraton, tylko jeszcze z tym dodatkowym bagażem obciążającym mózg, a Nick fizycznie również się nie oszczędzał. Performował angażująco od samego początku aż do końca, uwzględniając w tym aspekty, takie jak:
a) zrobienie widowiska i pokazanie energii za pomocą skakania i rockandrollowej ekspresji;
b) nieustanny kontakt z publiką, uwzględniający aż nienaturalną bliskość;
c) nadprogramowe echo piosenek, budowane na relacji z widownią, nadzwyczajnie gorliwą i oddaną.

Dołożę do tego zbudowanie przedziwnej intymności – stojąc pod sceną miałam wrażenie, że wszystko toczy się w ciasnej, zamkniętej przestrzeni, gdzie artysta może wzrokiem objąć wszystkich, którzy przyszli na jego koncert. Ściśnięcie areny do tego stopnia, wprowadzenie tego rodzaju kameralności wymaga specjalnych skilli – nie wiem, czy jakiś inny znany mi wykonawca takie posiada.

Nick Cave Gliwice relacja
fot. Roksana Dyrszlag

Muzycy tacy jak Nick Cave sprawiają, że koncerty nie tyle pogłębiają swoje znaczenie, ile zyskują nowy wymiar. U niego ta niezwykłość opiera się na sprzężeniu kunsztu muzycznego z wdrożeniem specyficznego ceremoniału, celebracji wagi słowa oraz obcowania z artystą. Na ten moment wciąż jeszcze się zbieram, nieco rozbita i rozstrojona, i po prostu cieszę się, że mogłam to zobaczyć, poczuć i przeczuć.

Nick Cave dał wczoraj pierwszy z dwóch koncertów w Polsce. Artysta zagrał tak, że długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Show, które trzeba doświadczyć […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →