„Najgorszy człowiek na świecie”: uniwersalny obraz schyłkowego pokolenia millenialsów [recenzja]
Obserwuj nas na instagramie:
Gdy reżyserzy próbują w swych filmach ukazać uniwersalnie rzeczywistość pewnej generacji, często podchodzą do zagadnienia kliszowo, banalnie i boomersko. Joachim Trier wziął na warsztat obraz pokolenia współczesnych dwudziestolatków, zbliżających się nieuchronnie do trzeciego krzyżyka, zmuszonych wejść w prawdziwą dorosłość i (przynajmniej w teorii) znaleźć stabilizację. Autorowi szczęśliwie udało się znaleźć równowagę między ogólnikami a indywidualnością. Stworzył autentyczny świat z autentycznymi bohaterami. Jednocześnie swój komentarz i miłość do czasu własnej młodości przedstawił w sposób niewywołujący pustego śmiechu.
Najgorszy człowiek na świecie, czyli twoje życie na ekranie
Największą siłą Najgorszego człowieka na świecie jest jego autentyczność. Relacje głównej bohaterki z mężczyznami i rodziną, jej problemy i rozterki są przedstawione tak realistycznie, że ciężko w nich nie odnaleźć choćby skrawka swojego życia. Julie, która w prologu kilka razy zmienia studia i plany na życie, zostaje szybko wrzucona w wir oczekiwań innych i poważnych pytań o przyszłość.
Brzmi znajomo? Myślę, że nie tylko brzmi, ale także wygląda, bowiem rola wykreowana przez Renate Reinsve jest prawdziwym majstersztykiem, a zagubienie towarzyszące jej przez zdecydowaną większość filmu jest zagrane w taki sposób, że ciężko Julie tak po ludzku nie współczuć. Warto w tym miejscu wspomnieć także świetnego Andersa Danielsena Lie w roli Aksla. Wyróżnia się on szczególnie na tle Eivinda, którego poznajemy przy okazji fenomenalnego rozdziału, w którym Trier między wierszami zadaje pytanie: czym jest zdrada i czy tak naprawdę konieczny jest kontakt fizyczny, by jej dokonać?
Drobne komentarze od autora
Te i podobne pytania Najgorszy człowiek na świecie stawia właściwie przez cały czas. Trier nie pozostawia dylematów moralnych bohaterki bez choćby delikatnego komentarza, ale zdecydowanie nie ocenia. Konfrontuje poprawność polityczną z wolnością w sztuce, a także skrajne podejścia do feminizmu i ekologii. W fenomenalnym monologu Aksla porównuje analogową kulturę swojej młodości ze współczesną, cyfrową. To wielka sztuka – tak budować narrację, by przedstawiając ciężkie tematy pokazać swój punkt widzenia, a jednocześnie nie stać się tym nachalnym czy moralizatorskim gościem. Warto dodać, że ponadto reżyser niejednokrotnie wspomaga się narratorką, tworząc jeden z najciekawszych zabiegów stylistycznych w produkcji.
Jak kpić, to z czułością
Wspomniana narratorka, gdy opowiada o widzianych na ekranie wydarzeniach, często kpi z bohaterów, ale jest to idealnie wyważona, niepopadająca w szyderę kpina, która dodaje mocnego elementu humorystycznego. Tym jest też sam fakt podziału filmu na rozdziały, za pomocą którego Trier trochę drażni się z widzami. Części są bowiem nieregularne zarówno ze względu na czas trwania, jak i ich ciężaru, czego najlepszym przykładem jest abstrakcyjna etiuda o zażyciu przez Julie grzybów halucynogennych, której finał to walka z patriarchatem przy pomocy tamponu. Tak, to wydarzyło się w tym filmie naprawdę. Świetnie sprawdza się również zatrzymanie czasu w trakcie sceny dotyczącej zakochania. Bardzo to symboliczne i w ciekawy sposób oddające stan głównej bohaterki.
Najgorszy człowiek na świecie – kino idealnie wyważone
Trierowi udało się stworzyć coś perfekcyjnie wyważonego. Najgorszy człowiek na świecie jest filmem pokoleniowym, uniwersalnym, w którym łatwo odnaleźć siebie i konkretne momenty ze swojego życia. Jednocześnie Julie jest bohaterką z krwi i kości, mimo zamierzonej tendencji do uogólniania. To również kino autorskie, komentujące, ale ze smakiem. Nie pozostawia widza w poczuciu, że reżyser próbuje mu wcisnąć swój światopogląd. Norweg wchodzi w zaledwie lekką polemikę, której w zasadzie nigdy nie pozostawia obojętną.
Całościowo jest to demonstracja mocy kinematografii. Nie pozwala pozostać nieczułym, nawet jeśli bardzo się chce. Takie uczucie umieją wywołać tylko wielkie filmy. Taki właśnie udało się nakręcić Joachimowi Trierowi, dlatego nominacja do Oscara za Najlepszy Film Międzynarodowy nie tylko cieszy. Ona po prostu mu się należała.
Recenzja filmu powstała dzięki współpracy z siecią kin Cinema City, która umożliwiła nam udział w seansie.
Gdy reżyserzy próbują w swych filmach ukazać uniwersalnie rzeczywistość pewnej generacji, często podchodzą do zagadnienia kliszowo, banalnie i boomersko. Joachim Trier wziął na warsztat obraz pokolenia współczesnych dwudziestolatków, zbliżających się nieuchronnie do trzeciego krzyżyka, zmuszonych wejść w prawdziwą dorosłość i (przynajmniej w teorii) znaleźć stabilizację. Autorowi szczęśliwie udało się znaleźć równowagę między ogólnikami a indywidualnością. […]
Obserwuj nas na instagramie: