Garbage w nowym opakowaniu


20 lipca 2016

Obserwuj nas na instagramie:

Nowa płyta Garbage przypomina historię tego zespołu, który z braku miejsca dla swojej muzyki uczynił własną markę.

„Garbage” – muzyka do wyrzucenia. Przeznaczona wyłącznie na sprzedaż albo przeciwnie – taka, dla której nie ma miejsca na żadnej liście przebojów. Dwadzieścia lat temu, gdy stosowano jeszcze prosty podział na główny nurt i alternatywę, Garbage nie traktowali tego rozróżnienia poważnie. Manifestowali to zresztą nie tylko w nazwie. Ich debiutancką płytę promowała okładka z namalowaną czarnym sprejem do graffiti literą „G” na tle wściekle różowego puchu. Równie banalna, co zwracająca na siebie uwagę. Jak wyeksponowany na sklepowej półce towar.

Brzydkie słowo na “G”

W latach dziewięćdziesiątych Garbage nagrywali pop na miarę tej dekady – nowoczesny i dopracowany produkcyjnie, ale po studyjnej obróbce przetworzony aż do przesady. Ciężki, głośny, pełen napięcia. Pop połączony z nutą gotyku, industrialu, z trip-hopowymi wstawkami i bitami z samplera. Niejednorodny i nieprzystępny, bo utrzymany w stylistyce nadmiaru. Wynaleziony przez trzech producentów muzycznych: Duke’a Eriksona, Steve’a Markera i Butcha Viga, którzy – znużeni pracą z zespołami na gitarę, bas i perkusję – koniecznie chcieli stworzyć coś nowego, choć podobno nie wierzyli, że przyniesie im to sławę i pieniądze. Tymczasem, jak pokazały wyniki sprzedaży wydanego w 1995 roku debiutu, udało im się przekonać do Garbage masową publiczność.

Garbage w latach 90.

Zespół Garbage w latach 90.


 

Spory udział w tym sukcesie miała też jednak pochodząca ze Szkocji wokalistka grupy, Shirley Manson. Obdarzona niskim głosem, powściągliwa i chłodna, szybko stała się najbardziej rozpoznawalną twarzą w zespole. Była przeciwieństwem innych znanych liderek, na czele z filigranową Debbie Harry, do której porównywała się w teledysku do „Why Do You Love Me”. Wysoka i rudowłosa, swoją wyrazistą, androgyniczną urodą jak ulał wpasowała się w obowiązujący w połowie lat dziewięćdziesiątych styl heroin chic.


 

Pisała też teksty, w których zmagała się z trudnymi emocjami („Fix Me Now”, „I Think I’m Paranoid”, „Breaking Up the Girl”) i nazywała po imieniu to, co w samej muzyce Garbage było przy pomocy dźwięków i efektów jedynie zasugerowane. To również dzięki niej brzydkie słowo na „G” stało się marką, gwarantującą grupie popularność na kolejne dwie dekady.

Wersja 3.0

Jednak tam, gdzie mowa o marce, łatwo też o marazm. Dowodem na to są przynajmniej dwie ostatnie płyty Garbage, w tym wydana niedawno Strange Little Birds, która mogłaby ukazać się zaraz po Version 2.0 i nosić tytuł 3.0. Nic zatem zaskakującego w tym, że singlem ją promującym jest „Empty” – chyba najbardziej „śmieciowy” kawałek, jaki można sobie wyobrazić. Całość natomiast to przykład dość przestarzałej już kombinacji rocka z elektroniką i gotykiem, przy czym daleko tu Garbage do poziomu, który prezentowali choćby Depeche Mode na wysokości Ultra (czyli na rok przed Version 2.0).


 

Słuchając Strange Little Birds ma się wrażenie, że zespołowi brakuje wyobraźni, by wyjść z konwencji, w którą już raz się wpisał. Przez to niejednokrotnie całkiem ciekawy i nastrojowy początek (jak w „Night Drive Loneliness” czy w „Teaching”) zamienia się później w dość oczywiste, jakby wyjęte z głębi lat dziewięćdziesiątych, electropopowe melodie. Podobne skojarzenia budzi samo brzmienie płyty – głośne, aż nazbyt efektowne.

Wyjątkiem – i zdecydowanie najmocniejszym punktem albumu – jest wyważony, klimatyczny, gotycko-rockowy utwór numer trzy, czyli „Blackout”, w którym czuć wyraźną inspirację The Cure (zarówno w wyrazistej sekcji rytmicznej, jak i w pobrzmiewającej delikatnie w tle partii gitary). Niewiele zmieniły się również tekstowe rozterki Shirley Manson. Jednocześnie zdenerwowana i usiłująca te nerwy opanować, nie trafia już – pomimo wielkich słów, takich jak „alive” czy „doomed” – w te same rejestry emocjonalne, co kiedyś. A jeśli nadal wzrusza, to wtedy, gdy za bardzo się nie stara („I’m already broken hearted, so let’s get this party started”).


 

Na Strange Little Birds Garbage czerpią trochę z gotyckiego debiutu, a trochę z bardziej popowego Version 2.0. To płyta syntetyczna i w zasadzie wyłącznie odtwórcza, choć w przypadku grupy o takiej nazwie oba te określenia brzmią akurat całkiem na miejscu. A nawet gdyby ktoś chciał być dosadny i posłużyć się ubogim żartem, że „garbage is garbage”, sami zainteresowani raczej by się tym nie przejęli. W 2016 już nie muszą.


 

Podoba Ci się ten artykuł? Polub Rytmy.pl na Facebooku

Nowa płyta Garbage przypomina historię tego zespołu, który z braku miejsca dla swojej muzyki uczynił własną markę. „Garbage” – muzyka do wyrzucenia. Przeznaczona wyłącznie na sprzedaż albo przeciwnie – taka, dla której nie ma miejsca na żadnej liście przebojów. Dwadzieścia lat temu, gdy stosowano jeszcze prosty podział na główny nurt i alternatywę, Garbage nie traktowali […]

Obserwuj nas na instagramie:


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →