Dokument „Rzeka”, czyli przepiękne ostrzeżenie dla ludzkości
Obserwuj nas na instagramie:
Dokument Australijki Jennifer Peedom to nie tylko ostrzeżenie i krytyka cywilizacyjnych zagrożeń, ale kontemplacyjna, wizualno-muzyczna uczta, którą warto przeżyć w sali kinowej. Rzeka trafi do kin już 10 lutego.
Siła medytacyjnych dokumentów
W ostatnich latach na naszych oczach dokonała się prawdziwa rewolucja na poziomie dokumentalnych produkcji. Jasne, tego typu filmy istniały zawsze, ale dzięki licznym serwisom streamingowym, festiwalom i odwadze dystrybutorów, pojawiły się prawdziwe statystyczne dowody ich popularności. Ludzie kochają filmy non-fiction, a te występują w tylu różnych odmianach, że każdy znajdzie coś dla siebie. I dobrze, że obok tych najbardziej szokujących i naładowanych cliff hangerami „pop” dokumentów czy zaangażowanych, czyniących realne dobro produkcji, znajduje się też miejsce dla około przyrodniczych filmów-medytacji. W zeszłym roku udało się to francuskiemu Duchowi śniegów, teraz będziemy mieli szansę doznać podobnych wrażeń dzięki Rzece.
Muzyczna Rzeka
Oba filmy łączą nie tylko zapierające dech w piersiach ujęcia czy nienachalnie przemycane rozmyślania o kondycji Matki Ziemi, ale też wspaniała muzyka. Tam Nick Cave i Warren Ellis, tu Australian Chamber Orchestra interpretująca absolutnych klasyków i dzisiejszych mistrzów. To nie jest przypadkowo dobrana ścieżka dźwiękowa – w pierwszych scenach Rzeki widzimy zbierającą się orkiestrę, strojenie instrumentów i przygotowywania do nagrania. Od razu rozumiemy, że obraz i dźwięk od początku zostały zaplanowane tak, żeby współistnieć na równych zasadach. Z niezwykłymi ujęciami współgrają utwory Bacha, Vivaldiego i Mahlera, ale też nowe wersje stosunkowo nowych dzieł Jonny’ego Greenwooda i Radiohead. Ścieżka dźwiękowa tego filmu to także oryginalne kompozycje Richarda Tognettiego, których polecamy posłuchać w streamingu – ale dopiero po seansie, jako soundtrack do rozmyślań. A gwarantujemy, że tych będziecie mieć sporo po obejrzeniu Rzeki.
39 krajów i 6 kontynentów
Ten dokument zachwyca nie tylko muzyką, ale też stroną wizualną. Obrazy, które widzimy, zarejestrowano w 39 różnych krajach. Odpowiadają za nie najlepsi fotografowie przyrody, z Yannem Arthus-Bertrandem na czele – to on sfotografował w 1992 roku w Nowej Kaledonii TO dobrze wam pewnie znane bagno namorzynowe w kształcie serca. Zapierające dech w piersiach ujęcia, przypominające momentami malarskie arcydzieła, są w filmie ukłonem w stronę tytułowych rzek, które przecinają otaczający nas świat, kształtują go i zapewniają mu życie. Wypełnione intensywnymi kolorami zdjęcia satelitarne, ujęcia lotnicze i szerszy rzut oka na żyjące intensywnie najważniejsze cieki wodne na sześciu kontynentach momentami są naprawdę ekscytujące. Jeśli nie latacie często balonem czy nie jesteście pilotami lub pilotkami awionetek, raczej nie macie okazji spojrzeć na świat z tej perspektywy i całościowo objąć wzrokiem piękna świata widzianego z góry. A tym bardziej zaobserwować, jak – i daleko w tym do banału – wszystko płynie, rodząc niebezpieczeństwa, drążąc konsekwentnie pozornie niezmienne skały i rozrastając się w nieprzewidywalnych kierunkach. Kiedy oglądamy film, rzeki wydają nam się pozornie niemożliwe do ujarzmienia. Ale mimo wszystko po chwili widzimy, jak człowiek od tysiącleci stawia sobie za punkt honoru, żeby z nimi wygrać – regulując, kontrolując, wylewając ścieki i w krótkowzroczny sposób szkodząc wszystkim wokoło.
Kojący głos Willema Dafoe
W filmie Jennifer Peedom ścierają się przekaz naukowy, filozoficzny i metafizyczny. Głos, który słyszymy obok muzyki na ekranie, powinien być dobrze znany fanom kina – to 4-krotnie nominowany w swojej karierze do Oscara Willem Dafoe, który czyta kwestie napisane przez pisarza i wykładowcę Uniwersytetu w Cambridge, Roberta Macfarlane’a. Naukowiec w subtelny, ale dobitny sposób pochyla się nad historią skomplikowanej relacji człowieka i rzek, którą nie bez przesady można nazwać jedną z najważniejszych zależności w dziejach świata. „Kiedyś czciliśmy je jak bogów, teraz wykorzystujemy. Nasi bogowie stali się naszymi poddanymi” – mówi Dafoe i trudno nie zadumać się nad jego słowami. Stają się one szczególnie dobitne, kiedy na ekranie obserwujemy „ujarzmianie” żywiołów za pomocą tam, zapór, ograniczeń i technologicznych wymysłów, które krzywdzą rzeki i bezpośrednio związane z nimi funkcjonowanie ekosystemów. Chcemy, żeby rzeki pracowały dla nas, dostarczały nam potrzebne zasoby, ale wystarczy kilka zgrabnych ujęć z drona i przejazdów kamery, aby dotarło do nas, że to tylko chwilowe rozwiązania, które finalnie zwrócą się przeciwko nam. Mówiąc popularnym i najbardziej zrozumiałym dziś chyba językiem memów, „Andrzej, to j**nie”, a my jako ludzkość będziemy srogo żałować, że nie szanowaliśmy sił natury. Bo Rzeki to film subtelny, kulturalny i idealnie wyważony. Taki, na który nauczyciele powinni raz do roku poświęcić dwie godziny lekcji wychowawczej lub geografii. To jednak, co z tego dokumentu wyciągamy, jest dość brutalne. To kubeł zimnej wody, którego być może kiedyś zabraknie, jeśli w porę się nie opamiętamy.
Dokument Australijki Jennifer Peedom to nie tylko ostrzeżenie i krytyka cywilizacyjnych zagrożeń, ale kontemplacyjna, wizualno-muzyczna uczta, którą warto przeżyć w sali kinowej. Rzeka trafi do kin już 10 lutego. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, […]
Obserwuj nas na instagramie: