kadr z filmu „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”

„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”: Marvel Studios łapie poważną zadyszkę [recenzja]


11 listopada 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu zamyka Fazę IV Kinowego Uniwersum Marvela. Film Ryana Cooglera składa hołd zmarłemu Chadwickowi Bosemanowi, który wcielał się w T’Challę. Niestety, w kwestiach superbohaterskiego widowiska nie jest już tak dobrze.

Chadwick Boseman w naszych sercach

Nagła śmierć Chadwicka Bosemana w 2020 roku zszokowała wiele osób. Aktor wcielający się w T’Challę od 2016 roku zmagał się z nowotworem okrężnicy, o czym poinformował tylko najbliższą rodzinę. Boseman zdążył w tym czasie nakręcić kilka filmów, w tym między innymi pierwszą Czarną Panterę, dwie odsłony Avengersów czy obrazy takie, jak Marshall oraz Pięciu braci. Jak wspominał niedawno Ryan Coogler, reżyser i autor scenariusza obu odsłon Pantery, po raz ostatni rozmawiał on z Bosemanem na kilka tygodni przed śmiercią aktora. Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu miała już wówczas prawie gotowy scenariusz i właśnie tego dotyczyła rozmowa. Przed Cooglerem i Joe Robertem Colem wyrosło nie lada wyzwanie. Film trzeba było przepisać i zrobić to w taki sposób, aby odpowiednio uhonorować zmarłego przyjaciela, nie opierając na tym całego obrazu. I z tego zadania duet scenarzystów wywiązał się bardzo dobrze.

„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”: Marvel Studios łapie poważną zadyszkę [recenzja]
plakat filmu Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu

Wielkie konflikty

Król T’Challa umiera po walce ze śmiertelną chorobą. Miejsce na tronie Wakandy zajmuje jego matka, królowa Ramonda. Po latach spędzonych u boku męża, T’Chaki, a następnie doradzając swojemu synowi, udowadnia ona, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu krąży wokół kilku wątków, z których na pierwszy plan wysuwają się oczywiście próba pogodzenia się ze stratą, żałoba, ale także i dziedzictwo kulturowe. Odkrycie amerykańskich naukowców wywraca do góry całą historię Wakandy, która splata się z podwodnym imperium Talokan, gdzie na czele stoi pierwszy mutant w Kinowym Uniwersum MarvelaNamor. Pierzasty Wąż, jak nazywają go poddani, chce chronić swój lud, stając na granicy wojny ze światem na powierzchni. Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu nie pokazuje bohaterów wyłącznie zero-jedynkowych. Nawet jeśli mamy do czynienia z superbohaterami, to Coogler i Cole próbują wskazać nam, że swoje za uszami także mają oraz podejmują decyzje, których skutki mogą być katastrofalne.

Obraz po raz kolejny służy jako komentarz społeczny, jednak tym razem Coogler słusznie próbuje przypominać nam o kolonializmie, wskazując przewinienia między innymi konkwistadorów. Pozwoliło na to zderzenie kultur. Oprócz Wakandy mamy jeszcze wspomniane królestwo Talokan, które inspirowane jest cywilizacjami mezoamerykańskimi. Obie strony dobitnie i mocno wskazują na wspólnego wroga, którymi mogą być światowe mocarstwa, wymieniając z nazwy między innymi Stany Zjednoczone. W filmie pojawia się kilka zdań nawiązujących do kolonializmu (Okoye rzucająca komentarz w stronę pewnego agenta, że kolonialista w kajdankach to coś nowego), jednak są to jedynie strzępy wynikające z natłoków wątków. Sam konflikt pomiędzy Wakandą a Talokan jest kompletnie nieangażujący i najzwyczajniej w świecie nudny, zaś jego rozwiązanie pozostawia wiele do życzenia.

Czarna Pantera bez serca

T’Challę zastąpić było ciężko, to jasne. W buty głównych bohaterek wskoczyły tu królowa Ramonda oraz siostra zmarłego króla, księżniczka Shuri. Pierwsza z nich chce chronić zarówno swój lud, jak i córkę. Shuri z kolei nie może pogodzić się z odejściem T’Challi, obwiniając się za to, że nie zdołała mu pomóc. Duchowa obecność króla jest wyczuwalna przez cały film, co również sprawia, że bohaterki mają problem z dźwiganiem obrazu na swoich barkach. Obie niewątpliwie są postaciami charyzmatycznymi, za którymi niejeden wskoczyłby w ogień, jednak przez ich mały udział w poprzednich produkcjach Coogler i Cole nie zdołali ulepić z nich sylwetek prawdziwych głównych bohaterek. Zabrakło po prostu materiału, chociaż potencjał był, zwłaszcza w kontekście duchowej podróży i przemiany Shuri, która jest po prostu mało logiczna i niezbyt przekonująca. Film tłumaczy pewne mechanizmy, ale idzie niestety na skróty. Niektóre fakty musimy po prostu zaakceptować. Było tak, a nie inaczej. I tyle.

Po drugiej stronie barykady stoi również Namor, który ma wiele wspólnego zarówno z Ramondą, jak i z Shuri. Pierzasty Wąż jest jednak bardzo nierówną postacią. Jego motywacje oraz geneza zostały przedstawione w sposób miałki i napisane jakby na kolanie. To, co nim kieruje, pokrywa się z losami głównych bohaterek, jednak przypomina to bardziej lustrzane odbicie z przyklejoną naklejką „antagonista”, co jest ogromną bolączką Marvela.

Sceny akcji i walki w nowej Czarnej Panterze to mało angażujące, nijakie widowisko. W powietrzu niby latają włócznie, topory, bohaterowie nadal wykonują akrobacje i przeróżne wygibasy, ale brakuje w tym energii czy jakiejś adrenaliny. Nie pomaga do tego średniej jakości CGI, co w ostatnim czasie u Marvel Studios mocno kuleje (porównajcie sobie zbroję Iron Mana z 2008 roku oraz pancerz Ironheart z nowej Pantery – niebo a ziemia). Warto w tym miejscu wspomnieć o czymś, co było strzałem w dziesiątkę. A mowa tu o muzyce. Szwedzki kompozytor Ludwig Göransson pokazał, co to znaczy być człowiekiem wszechstronnym. Afrykańskie i meksykańskie plemienne instrumenty zderzają się tu z perkusyjnymi automatami oraz syntezatorami, co daje efekt… cóż, naprawdę niesamowity.

„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”: Marvel Studios łapie poważną zadyszkę [recenzja]
fot. Marvel Studios

Czarna Pantera bez Chadwicka Bosemana

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu zachowała idealne wręcz proporcje pomiędzy filmem a hołdem dla zmarłego. Postać T’Challi oczywiście jest wspomniana niejeden raz, ale służy bardziej jako klamra kompozycyjna spinająca te blisko trzy godziny. Chadwick Boseman został uhonorowany w sposób wzruszający i z należytym mu szacunkiem. Sekwencja z logiem Marvel Studios zdecydowanie przebija wszystkie poprzednie i jest najlepszą, jaka pojawiła się w tym uniwersum od 2008 roku. W filmie jest jedna scena po napisach, która jasno sugeruje, że dziedzictwo Czarnej Pantery będzie kontynuowane i że twórcy wiedzą, co z tą postacią robią. W kontekście całości uniwersum film kończy chyba najbardziej chaotyczną Fazę od początku jego istnienia. Wydarzenia z obrazu Cooglera również się do tego przyczyniają, bo oprócz pojawienia się Namora, produkcja w zasadzie nie wnosi nic. Wątpię, aby wątek królestwa Talokan był w przyszłości kontynuowany, bo jak wynika z planów studia, raczej nie ma dla niego miejsca.

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu zamyka Fazę IV Kinowego Uniwersum Marvela. Film Ryana Cooglera składa hołd zmarłemu Chadwickowi Bosemanowi, który wcielał się w T’Challę. Niestety, w kwestiach superbohaterskiego widowiska nie jest już tak dobrze. Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →