Zgniłe dwudziestki. 7 filmów z 2004 roku, które bardzo źle się zestarzały
Obserwuj nas na instagramie:
Za kilka z tych filmów z 2004 roku pewnie nam się dostanie, bo mają wielu fanów, ale fakt pozostaje faktem: te produkcje źle się zestarzały!
Próba czasu, prawda ekranu
Rok 2004 był dla fanów ciekawego kina bardzo dobry, premiery miały Million Dollar Baby Eastwooda, Aviator Scorsesego, Bliżej Nicholsa, Zakochany bez pamięci Gondry’ego, Harry Potter i więzień Azkabanu Cuaróna, a z polskiej perspektywy również Władca Pierścieni: Powrót króla, który jest z 2003 roku, ale u nas był wyświetlany w kinach od 1 stycznia 2024 r. Jednak, jak to zwykle w kinie bywa, wiele ówczesnych przebojów nie wytrzymało próby czasu i po dwudziestu latach dość trudno się do nich wraca. Przedstawiamy siedem takich filmów i zapraszamy oczywiście do polemiki.
Czytaj też: Letni streaming, czyli nowe seriale, którym warto się przyjrzeć
Efekt motyla
reż. J. Mackye Gruber, Eric Bress
Zaczynamy tytułem, za który najbardziej nam się oberwie, gdyż sądząc po ocenach na IMDb i Filmwebie, Efekt motyla ma nadal wielu fanów. Nie zmienia to faktu, że to, co młodszym nam wydawało się głębokie, mroczne i wartościowe, dziś wywołuje co najwyżej irytację. Założenie jest ciekawe – główny bohater odkrywa, że potrafi „podróżować w czasie”, cofać się do chwil z własnego dzieciństwa i zmieniając różne rzeczy, wpływać na bieg rzeczywistości. Ciekawy sposób na rozrywkowy traktat o różnych rodzajach odpowiedzialności za własne decyzje oraz odnajdywaniu drogi w życiowym chaosie został zarżnięty przez dziurawy i okrutny scenariusz, który nie dość, że sam sobie wielokrotnie zaprzecza, to myli płytki szok z głębią (samobójstwo, pedofilia bądź narkomania mają na celu widza pognębić, zamiast dać do myślenia). W miejsce refleksji czy pokory pojawia się poczucie wściekłości z taniej emocjonalnej manipulacji.
Ja, robot
reż. Alex Proyas
Miał to być przełom w wysokobudżetowych widowiskach science fiction, efektowny spektakl, który pożeni efekciarskie kino akcji z udziałem Willa Smitha z typową dla literackiej fantastyki naukowej intelektualną refleksją. Reżyserii podjął się Alex Proyas, autor wybitnego Mrocznego miasta. Jedną z podstaw dla scenariusza były opowiadania Isaaca Asimova. Nikt nie spodziewał się mimo wszystko kolejnego Łowcy androidów. Film swoje zarobił, zwłaszcza że producenci nie skąpili wydatków na efekty wizualne i Ja, robot warto było obejrzeć w kinie. Dwadzieścia lat później efekty nie są już w stanie przykryć scenariuszowych mielizn oraz absolutnego braku zainteresowania jakimkolwiek komentarzem na temat sztucznej inteligencji bądź robotyki. Nie wspominając o koszmarnie poprowadzonej fabule o zrażonym do robotów gliniarzu, który musi walczyć ze złymi u boku człekokształtnego „dobrego” robota. Z oryginalnego uroku nie zostało nic.
Nigdy w życiu!
reż. Ryszard Zatorski
Za ten film też nam się dostanie, ponieważ przełomowa dla polskiego kina XXI wieku komedia romantyczna obrosła przez dwie dekady sporym kultem i nostalgią. Nostalgią za opowiedzianą na ekranie efektowną i naiwną bajką rodem z zachodnich produkcji, w którą już w momencie premiery trudno było uwierzyć (samotna matka wyprowadza się z córką pod Warszawę, gdzie zaczyna budować dom i poznaje swój „ideał”), jednak w którą chętnie się wierzyło. Bo przecież na tym polega czar dobrej komedii romantycznej, że pozwala wierzyć w coś, co nigdy nam się nie przytrafi. Sęk w tym, że w przeciwieństwie do żelaznych klasyków gatunku, które nadal czarują swymi uniwersalnymi wizjami miłości, Nigdy w życiu! nie ma obecnie żadnego punktu stycznego z rzeczywistością i jest bajką tak uproszczoną pod każdym względem, zwłaszcza emocjonalnym, że pozostaje jedynie nostalgia za czasami, za którymi nikt dziś chyba nie tęskni.
Ekspres polarny
reż. Robert Zemeckis
Chociaż w momencie premiery trudno było w pełni zachwycić się technologią motion capture, stojącą na rozdrożu między kinem animowanym i filmem aktorskim, a w tamtych latach jeszcze wizualnie toporną (dopiero późniejsze produkcje Zemeckisa, Beowulf oraz Opowieść wigilijna, pokazały potencjał tej formy), Ekspres polarny był zasłużenie jednym z frekwencyjnych hitów roku. Oglądanie zmodyfikowanego technologicznie aktora Toma Hanksa w roli Konduktora magicznego pociągu pędzącego na Biegun Północy było wtedy na tyle efektowne i wizualnie osobliwe, że mogło faktycznie służyć za „urzekający film o magii Świętego Mikołaja i świąt Bożego Narodzenia”. Z filmami opartymi głównie na efekcie wow jest niestety tak, że starzeją się drastycznie szybko, zaś w przypadku Ekspresu, jego szczątkowej fabuły i technologicznych kuriozów (słynne „martwe” oczy postaci), wizualność zestarzała się bardzo, bardzo, bardzo źle.
Pojutrze
reż. Roland Emmerich
Specjalista od kina katastroficznego ubliżającego prawom fizyki i ludzkiej inteligencji zabrał się za kwestię zmian klimatycznych, oddając w ręce widzów efekciarską, wyjątkowo idiotyczną nawet jak na własne standardy wydmuszkę. Któż mógł się spodziewać? Nie dlatego wpisaliśmy Pojutrze do zestawienia, lecz ze względu na fakt, że stało się gigantycznym przebojem. Było w 2004 r. parę innych szalenie popularnych widowisk, które dwadzieścia lat później ogląda się z bólem, choćby Król Artur i Van Helsing, ale film Emmericha przebija je pod każdym względem. Głównie pod kątem stężenia głupoty na centymetr taśmy filmowej (postać Jake’a Gyllenhaaala jest ścigana przez… mróz) i kuriozalnego wypaczenia ważnego zagadnienia na potrzeby pustej rozrywki. Ciekawostka: Trey Parker i Matt Stone chcieli nakręcić kukiełkową parodię Pojutrze, ale prawnicy im to odradzili, więc panowie wymyślili Ekipę Ameryka: Policjantów z jajami.
Troja
reż. Wolfgang Petersen
Kolejne wysokobudżetowe widowisko zrealizowane przez niemieckiego reżysera, który łatwo zadomowił się w Hollywood. Troja była podręcznikową definicją literatury klasycznej w wersji stricte hollywoodzkiej (ciekawostka: autor scenariusza, David Benioff, współtworzył kilka lat później Grę o tron). Obsada złożona ze znanych wtedy nazwisk (Brad Pitt, Eric Bana, Orlando Bloom), scenografia, kostiumy oraz efekty wizualne za dziesiątki milionów dolarów, efektowne sceny batalistyczne, potężna kampania marketingowa. Co z tego zostało po dwudziestu latach? Wyłącznie hollywoodzka fantazja. Pitt i Bana dwoją się i troją, żeby uwiarygodnić ekranowe bzdury, lecz skondensowana do paru dni inwazja blondwłosych, jasnoskórych Greków na Troję to fantazja, która ma cokolwiek wspólnego tylko z innymi hollywoodzkimi fantazjami. Z takich niestety popularnych filmów ludzie wynoszą „na poważnie” wiedzę o przeszłości.
Poznaj moich rodziców
reż. Jay Roach
W chwili premiery Robert De Niro już od paru lat bawił się własnym wizerunkiem, grając coraz częściej w mało ambitnych komediach i komercyjnych przeciętniakach, lecz był jeszcze dekadę przed występowaniem w obleśnych komediach typu Co ty wiesz o swoim dziadku. Nie zmienia to faktu, że sequel Poznaj mojego tatę – siódmy najbardziej kasowy film 2004 r., zarobił ponad 500 mln dol., więcej niż Troja i tylko trochę mniej od Pojutrze – był swoistym przełomem w nowej komediowej karierze legendarnego aktora. Widać to jak na dłoni w 2024 r., obserwując seksualne aluzje, odzywki i potyczki jego konserwatywnego do bólu bohatera z wyluzowanymi rodzicami (Dustin Hoffman i Barbra Streisand) jego przyszłego zięcia. Trzon filmu jest oparty na starciu dwóch amerykańskich stereotypów, ale nie ma w tym większego pomysłu, dowcip jest dosyć niskich lotów, fizyczne gagi wymuszone, fabuła pretekstowa. Jednorazowy przebój.
Za kilka z tych filmów z 2004 roku pewnie nam się dostanie, bo mają wielu fanów, ale fakt pozostaje faktem: te produkcje źle się zestarzały! Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins […]
Obserwuj nas na instagramie: