Kadr z teledysku „Konie wronie”

Szczery slavcore bez buractwa i cepelii. Lukasyno wciąż robi to dobrze, inni też by mogli [komentarz]


27 września 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Lukasyno podąża niewybrukowaną, a przez to intrygującą drogą. Drugiego takiego ze świecą szukać w polskim rapie.

Prosto ze wschodu wieści

Rapowi weterani mają różne taktyki na przetrwanie w 2022 roku. Jedni kumają się z młodymi, bo czują ich lot, drudzy próbują tychże młodych naśladować, bo zauważają ich portfele. Jeszcze trzeci czują skutki upływającego czasu i z własnej inicjatywy lub wymuszonej przyczyny traktują grę jak osobisty czasoumilacz – coś, co pozwala im odetchnąć po trudach dnia codziennego. Nieliczną grupę stanowią ci, którzy teraz mogą uchodzić za nestorów, a od obserwowania ich za młodu wiemy, że (zdecydowanie wyrośnięci ponad wiek) staną się bardzo konkretnie umiejscowionymi stylistycznie weteranami już w okolicach trzydziestki.

Lukasyno zalicza się do ostatniego grona, co chyba nie dziwi kogokolwiek, kto miał okazję zapoznać się z jego twórczością sprzed lat. Zwrócił uwagę słuchaczy jako uliczny raper, potem z tą ulicą zaczął się rozliczać, nie stroniąc od motywów kresowych, aż w końcu dobił do momentu, w którym możemy określić go mianem świadomego reprezentanta czegoś, co w sferze muzycznej i mentalnej jest czymś na kształt slavcore’u.

Syn Wschodu to kolejny album idący ramię w ramię ze słowiańszczyzną, będący introspektywną opowieścią o rzuceniu wszystkiego i odnalezieniu siebie pośród niczego. Ta historia – zarówno dźwiękowo, jak i tekstowo – wciąż ewoluuje, tematów wartych rozkminienia nadal jest pod dostatkiem. I niewiele wskazuje na to, by miał nastąpić kres.

Lukasyno – Konie wronie

Wszystko jest cyklem, a cykl jest wszystkim

Jeśli słyszeliście Pachnę ogniem z 2020 roku – dobrze. Jeśli ten album zrobił na was wrażenie – jeszcze lepiej. Ten krążek, mimo licznych poprzednich tropów, na nowo zdefiniował drogę, którą szedł Lukasyno. Wciąż pamiętam zachwyt, w który wpadłem, gdy po raz pierwszy odsłuchałem utwór Rzeka, eksplorujący słowiańskie wątki brzmieniowe nawet nie tyle zanikłe, ile wręcz prawie niebyłe w historii polskiego rapu. Wspomniany materiał i Syn Wschodu to bracia, z czego ten drugi, choć młodszy, wydaje się starszy.

Ciągle mówimy o leitmotivie naszych rymów i bitów, czyli dobrym życiu, tyle że tu jest ono rozumiane nie jako blichtr i papier, tylko bycie na uboczu. Nie ze wszystkimi obserwacjami gospodarza się zgadzam, czasem razi mnie patos, ale nie umiem nie docenić jego konsekwencji. Człowiek intuicyjnie wyczuwa, że w tym, co proponuje Lukasyno, nie ma chęci stawiania się ponad i fetoru wszystkich korpogadek o wyjeździe w Bieszczady. Jest życie tu i teraz, z naturą, bez potrzeby spieszenia się i stawiania sobie nieosiągalnych, frustrujących celów. I tak jak przyroda ma swoje cykle, tak ten białostockiego rapera zasadza się na jednym – ciągłym przepracowywaniu intymnych wątków, na które brakuje miejsca w wiecznym pędzie.

W tekstach niewiele się zmienia, ale też i czemu by miało? Nie chodzi o przewartościowanie, a dowartościowanie w tych aspektach, które mają potencjał. Pośród białego śpiewu i śpiewu ptaków ciągną się miniatury na poły autobiograficzne, na poły filozoficzne, gdzie popiół na stopach, nie filtry na zdjęciach. Na szczęście mało tu moralizatorstwa. Komentarze można sprowadzić do dwóch obserwacji – Za mną ludzie z krwi i kości, nie kościół wiernych (Pieśń ziemi) oraz Chciałem być inżynierem, nie influencerem (Konie wronie). Nie mam złudzeń, takie podejście liryczno-muzyczne nigdy nie będzie u nas dominować, ale przydałoby się, żebyśmy wreszcie zaczęli korzystać w naszym rapie z szeroko rozumianej lokalności. Inaczej środowisko skaże się na wieczną odtwórczość.

Lukasyno – DRAKKAR (feat. Sarius, Hinol)

Czas na folklor

Żebyście źle mnie nie zrozumieli – za chwilę nie porównam tego, co robi Lukasyno, do twórczości Kaza Bałagane. Przykład drugiego ze wspomnianych jest jednak potrzebny, by zilustrować większą myśl. No bo właśnie, dlaczego to Bedogie jest uważany za jednego z najważniejszych innowatorów w polskim rapie? Bo z jednej strony stworzył język, którym posługuje się tylko on i jest znakomity w rozwijaniu go przy kolejnych projektach, z drugiej – ze swadą relacjonuje rzeczywistość mocno osadzoną w nadwiślańskim, a wręcz warszawskim kontekście. Obie te rzeczy łączy to, że są bardzo nasze, lokalne, nieprzekładalne na inne okoliczności dziejowe niż te, które mamy w Polsce. A przez to świeże, tym bardziej że nasi raperzy już dawno są gdzie indziej.

Zapytajcie: gdzie? Cóż, kryją się pod postacią kolejnych avatarów, wspierani brzmieniem, które mogłoby powstać dosłownie wszędzie. Nie ma w nim grama lokalności, która obecnie jest w cenie. Lecąc memem: posłuchajcie sobie, co robi Pa Salieu w Wielkiej Brytanii, przypomnijcie sobie, skąd wziął się afrotrap. Wygląda na to, że naprawdę poszliśmy już krok za daleko z gonieniem Zachodu. Większość przemysłu została przerobiona na bezkształtną masę muzyczną, która nie daje się zidentyfikować jako coś posiadającego jakikolwiek wyróżnik. Nie dla nas, tylko kogokolwiek spoza.

Mistrzostwo w odtwórczym fachu to nadal odtwórczość, nieważne, ile byśmy zaklinali rzeczywistość i ile toczylibyśmy debat. Jasne, niestety pamiętam, co ze słowiańską nurą zrobił na Równonocy Donatan, ale stety przypominam sobie melodyjność i tęskność Soboty z końca lat zerowych. Czy trap polubiłby się z akordeonem i zostałby wzbogacony dzięki białemu śpiewowi? Z pewnością tak. I na to właśnie czekam, choć bez szczególnych nadziei.

Lukasyno podąża niewybrukowaną, a przez to intrygującą drogą. Drugiego takiego ze świecą szukać w polskim rapie. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Prosto ze wschodu wieści Rapowi weterani mają różne […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →