Greta van Fleet gra, jak za dawnych lat – słuchajcie albumu „The Battle at Garden’s Gate”


16 kwietnia 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Greta van Fleet to zespół, który jest spełnieniem marzeń wszystkich, którzy życzyliby sobie nowości od klasycznych, rockowych składów. Oni grają właśnie tak – po prostu po staremu, a nie żadne retro. Swoim nowym albumem, The Battle at Garden’s Gate, udowadniają, że wbrew statystycznym prognozom, rock wcale nie umarł.

Greta van Fleet i skoki do przeszłości

Słuchanie Grety van Fleet jest trochę, jak cofnięcie się w czasie do lat świetności takich zespołów, jak Guns N’ Roses, czy Led Zeppelin. I jest to absolutnie fantastyczne z kilku względów. Dla tych, którzy wciąż żyją tamtą muzyką, jest to nowość, niespodziewany prezent i fart. Wracanie do kilkunastoletnich albumów jest miłą, nostalgiczną wycieczką przez brzmienia, lecz posilanie się nimi na co dzień, wciąż i wciąż? Może obrzydnąć, nawet tym najbardziej cierpliwym. Na jednym, tym samym materiale łatwo się zajechać.

Greta van Fleet premiera The Battle at Garden's Gate
Facebook/Greta van Fleet

Stąd też młodzi Amerykanie są niejako receptą na monotonię, jeżeli ktoś twardo obstaje przy swoim i nie szuka alternatywy – w innej muzyce. Brzmią klasycznie, zachowują formę długich intro, popisowych solówek, czyli dokładnie tego, co działo się u rockowych formacji lat 70. i 80. A przy tym, mają nad nimi jedną, znaczącą przewagę: wydają się.

Z drugiej strony, Greta van Fleet to wyśmienita opcja dla tych, którzy urodzili się za późno, by na bieżąco entuzjazmować się premierami albumów takich, jak Appetite For Destruction. Młode pokolenia oczywiście też sięgają do twórczości legend, które zdążyły obrosnąć w piórka, lecz brakuje w tym elementu wyczekiwania, nastawiania się, nadziei, czy ewentualnych zawodów. Zespół założony przez braci Kiszka jest pewnym kompromisem – odnosi się do gatunku, który postawił już sobie spiżowe pomniki, a przy tym oni dalej robią swoje. I pozwalają młodym ludziom przeżywać dokładnie to samo, co przechodzili ich rodzice, czy dziadkowie, za czasów świetności wschodzących gwiazd rocka.

Inhaler – oto dublińskie objawienie rockowej sceny, przeczytaj

Greta van Fleet premiera The Battle at Garden's Gate
Facebook/Greta van Fleet

Greta van Fleet – nowy rock, nowy ja

The Battle at Garden’s Gate jest ponownie mocno przekrojowym materiałem. Są na nim kawałki huczne, są też ballady. Krótko mówiąc, stanowi on przejażdżkę po wszystkich brzmieniach, jakie oferuje nam rock. Modern, czy oldschool – nazewnictwo traci trochę na znaczeniu, kiedy Greta van Fleet wjeżdża na salony i mąci w naszej koncepcji czasu. Wprawnie wykorzystuje do tego narzędzia podstawowe, bo burzy nam tę linię tylko i wyłącznie za pomocą instrumentów. Kto by pomyślał, że szeleszcząca perkusja, brzędkliwa, roztrzęsiona gitara i dudniący bas wystarczą, by przenieść się te kilkadziesiąt lat wstecz?

I zachować tożsamość, bo to nie tak, że Amerykanie lecą na schematach i budują swoją pozycję na scenie tylko na podobieństwach. Tribute band – to nie są oni. Charyzma wokalisty, Josha, energia instrumentalistów – Jake’a, Sama i Danny’ego sprawiają, że i bez tych pleców – zespół by grał z równym powodzeniem, co i teraz.


Greta van Fleet – The Battle at Garden’s Gate – odsłuch albumu

Greta van Fleet to zespół, który jest spełnieniem marzeń wszystkich, którzy życzyliby sobie nowości od klasycznych, rockowych składów. Oni grają właśnie tak – po prostu po staremu, a nie żadne retro. Swoim nowym albumem, The Battle at Garden’s Gate, udowadniają, że wbrew statystycznym prognozom, rock wcale nie umarł. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →