Komu w drogę, temu książka. Nowości o transporcie w Polsce
Obserwuj nas na instagramie:
Mówiąc o problemach współczesnego społeczeństwa, nie można pominąć kwestii zintegrowanego transportu. Jaka jest jego obecna kondycja w Polsce? Dwie wydane w tym roku książki dają tego wymowny obraz.
Szczęśliwi wolni od dylematów
Przez całe dotychczasowe życie tkwię w komunikacyjnej strefie komfortu. Do października zeszłego roku mieszkałem w Poznaniu, gdzie na przystanek autobusowy szedłem osiem minut. Obok niego – pętla tramwajowa i stacja kolejowa. Obecnie studiuję w centrum Katowic, skąd wszędzie mam blisko. Przy odrobinie samozaparcia wszędzie dojdę pieszo. Gdy dopadnie mnie lenistwo, czeka na mnie kilkanaście linii kursujących często i gęsto. Nie stoję przed dylematami, czy będę miał jak wrócić do domu. Podczas imprez nie spoglądam gorączkowo na zegarek, bojąc się, że za chwilę moja ostatnia możliwość powrotu do domu pójdzie z dymem.
Nigdy nie zastanawiałem się nad czymś takim jak transportowe uprzywilejowanie. Jasne, słyszałem utyskiwania moich znajomych, którzy codziennie dojeżdżali do szkoły ponad godzinę, ale traktowałem je raczej jako ich świadomy wybór. „Mogli przecież chodzić do szkoły tam, gdzie mieszkają” – tłumaczyłem sam sobie. Moment wyjścia z bańki nastąpił dopiero w momencie, kiedy świadomie postanowiłem dotrzeć środkami komunikacji zbiorowej do małej miejscowości. Mogłem poprosić kogoś zmotoryzowanego o podwózkę, ale żądza stoczenia osobistej walki z przesiadkami wygrała z pragmatyzmem.
Mobilna wolność czy niewolnictwo?
Trasa z Katowic do Goszyc (ok. 25 km od Krakowa), którą samochodem pokonałbym w niecałe półtorej godziny, zajęła mi dwa razy więcej czasu. Bilans? Dwie przesiadki, bieg na czerwonym świetle, żeby zdążyć na tramwaj, przeciskanie się przez obcych ludzi. Ostatni autobus powrotny odjeżdżał o godzinie 20:23. Gdyby sprawy, jakie musiałem załatwić na wsi, zatrzymałyby mnie na dłużej, nie dałbym rady wrócić do domu. Najbliższa stacja kolejowa – Baranówka – cztery kilometry stamtąd – gości ostatni pociąg chwilę po 21. A co wtedy, gdy chcielibyśmy wieczorem spotkać się ze znajomymi? Jak z nieoczekiwanymi wizytami u lekarza czy innymi wypadkami, których mimo chęci nie zaprogramujemy zgodnie z zawieszonym na słupie wyblakłym rozkładem jazdy?
Transportowe zapomnienie
Wykluczenie komunikacyjne, którego drobną namiastkę doświadczyłem podczas mojej niedawnej podróży, to temat nierzadko spychany na peryferie społecznej dyskusji. Politycy przy każdych kolejnych wyborach przerzucają się frazesami dotyczącymi restrukturyzacji kolei czy PKS-ów, ale niedługo po mianowaniu na stanowiska ich czcze obietnice zostają szybko zamiecione pod dywan. Tymczasem według badań krakowskiego Klubu Jagiellońskiego blisko 14 milionów Polaków wciąż boryka się z problemami związanymi z dojazdem do pracy albo przychodni. Do 26% sołectw nie dociera jakikolwiek transport publiczny. Nawet w większych miastach – Jastrzębiu-Zdroju, Łomży, Bełchatowie czy Siemianowicach Śląskich – kolej pasażerska to zamierzchły relikt przeszłości. Te, jak i inne fakty w spójnych tematycznie, choć różnych od siebie książkach przedstawiła dwójka rodzimych autorów. Nowe pozycje spod piór Karola Trammera i Olgi Gitkiewicz to udane próby przyjrzenia się temu, jak dziś funkcjonuje zbiorowa komunikacja i kto najbardziej cierpi na jej niedoskonałościach.
Czy polska kolej wstaje z kolan? Karol Trammer odpowiada
Karol Trammer podszedł do tematu w co najmniej specjalistyczny sposób. Autor od kilkunastu lat zajmuje się polskimi kolejami. Piastuje rolę redaktora naczelnego niszowego dwumiesięcznika Z Biegiem Szyn, o transporcie pisał dla Gazety Wyborczej, Tygodnika Powszechnego, Dziennika Gazety Prawnej, ale jego tekst przeczytamy także w branżowych pismach pokroju Technik Transportu Szynowego. Ostre cięcie. Jak niszczono polską kolej, które ukazało się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej, to kompleksowe ukoronowanie jego publicystycznej i badawczej drogi. Trudno nazwać tę książkę reportażem: to raczej ekspercka analiza balansująca na styku artykułu naukowego i upstrzonego przypisami eseju.
Publicysta sięga myślami daleko wstecz, do czasów PRL-u, gdy pociągi były dla Polaków najważniejszym i często jedynymi środkami transportu. Punktem granicznym, od którego datuje symboliczny upadek rodzimej kolei, są dla niego lata 80. zwiastujące upadek komunizmu.
Rzeczywistość po transformacji ustrojowej nie utrzymała w ryzach tak złożonego bytu, jakim jest transport publiczny. Gospodarka wolnorynkowa, w której słowami-kluczami są rentowność oraz przepustowość, wymogła likwidację setek kilometrów połączeń rocznie. Zaczęło brakować pieniędzy na modernizację istniejących tras. Dobrze prosperujące dworce likwidowano nawet w większych miejscowościach.
Początek minionej dekady miał przynieść wyczekaną zmianę, jednak szumnie zapowiadana restrukturyzacja PKP wraz z uporządkowaniem jego stanu prawnego tylko pogłębiła istniejący kryzys. W 2005 roku odbyto 256 mln podróży pociągami. Dwadzieścia lat wcześniej: cztery razy więcej.
PKP. Polskie Kolej Przyszłością (transportu)?
Choć dziś kolej odbija się od dna i – odpukać! – na horyzoncie miga jej renesans, Trammer w krytyczny sposób ocenia jej współczesne funkcjonowanie. Z niemal encyklopedyczną dokładnością obnaża błędy popełniane przez kolejnych ministrów transportu czy osób piastujących wysokie stanowiska w PKP. Tłumaczy, dlaczego w niektórych miastach przestały jeździć pociągi, a rozkłady jazdy są wybrakowane. Skrupulatnie wylicza czytelnikowi niezelektryfikowane połączenia czy wycofane tabory, dobitnie dając do zrozumienia, że na naszych oczach dzieje się krzywdząca, sprowokowana złymi decyzjami katastrofa. Tak poprowadzona narracja bywa bezlitosna, ale autor nie zostawia czytelnika bez cienia nadziei.
Ostatni rozdział sugeruje szereg rozwiązań, jakie mogłyby wprowadzić rodzime pociągi na właściwe tory. To dzięki tym końcowym obserwacjom Ostre cięcie broni się jako wyczerpująca diagnoza kondycji rodzimego transportu. Bez nich stanowiłyby szereg narzekań, które – choć uargumentowane – mogą znużyć czytelników.
Dokąd nie zdążyła Olga Gitkiewicz
Sekretarz wydawnictwa Dowody na Istnienie, Olga Gitkiewicz, postanowiła ugryźć problematyczną kwestię z nieco innej strony. Już pierwszą książką, Nie hańbi ukazała swoją wrażliwość na niesprawiedliwość społeczną tak często obecną na rynku pracy. W przypadku Nie zdążę z przygnębiającą okładką, na której widnieje fotografia opuszczonego przystanku autobusowego, z właściwą sobie empatią opowiada o zawiłościach polskiego transportu.
Tak jak wspomniany już publicysta na potwierdzenie swoich tez przytacza regulaminy, wypowiedzi polityków czy dane statystyczne z raportów, tak autorka cytuje przede wszystkim ludzi. Oczywiście, są wśród nich eksperci (jak choćby sam Trammer) czy pracownicy taboru, ale także młodzi, pełni zapału aktywiści z ruchów miejskich, pasjonaci kolei oraz spotkani przypadkowo pasażerowie. Ich obecność w książce nie sprawia bynajmniej, że uwagi Gitkiewicz stają się mniej merytoryczne. Wręcz przeciwnie – kategoryczne fakty zazębiają się z indywidualnymi, skrupulatnie zanotowanymi historiami. Niemożność dostania się do większego miasta przestaje być dla nas abstrakcyjnym, gdy z przejęciem opowiada o nim osoba, która boryka się z tym problemem na co dzień.
Auto. Synonim statusu i niezależności?
Autorka dokonuje trafnej obserwacji tego, że brak samochodu wiąże się dziś z niemałym społecznym wykluczeniem. Dla wielu Polaków posiadanie własnej Skody czy Mercedesa nadal oznacza wyższe miejsce w hierarchii społecznej. Auto, w którym możemy sami regulować temperaturę czy włączyć muzykę tak głośno, jak tylko chcemy, wygrywa z przepełnionymi, brudnymi i wiecznie spóźniającymi się pociągami. Pieszy, co Gitkiewicz szczególnie podkreśla w pierwszych rozdziałach reportażu, staje się w ruchu drogowym niepożądanym uczestnikiem i intruzem.
Niezmotoryzowanym zadania nie ułatwiają stale zmieniające się rozkłady jazdy czy schowane gdzieś na samym dnie worka informacje o zamknięciu linii autobusowej. Nie masz kluczyków do swojego pojazdu, a zatem jesteś skazany na wcześniejsze wyjście z domu, ścisk niczym sardynki w puszce czy niedotarcie do celu na czas.
#makezbiorkomgreatagain
Nie zdążę oraz Ostre cięcie. Jak niszczono polską kolej na pierwszy rzut oka zostawiają czytelnika z samymi pesymistycznymi przemyśleniami. Trammer pisze, że jako pasażerowie jesteśmy pogrążeni w głębokim kryzysie, plasując się gdzieś na końcu długiego łańcucha pokarmowego. Gitkiewicz przywołuje historię rodziny z województwa dolnośląskiego, która mimo usilnych chęci korzystania z transportu publicznego była zmuszona kupić samochód. Na myśl ciśnie się ponura refleksja, żeby zrobić prawo jazdy, odebrać kluczyki i na dobre odciąć się od komunikacji zbiorowej, prawda? Choć z początku może to zabrzmieć nieprzekonująco, spróbujmy wykrzesać z siebie odrobinę wiary i optymizmu. Pójdźmy za głosem świeżo upieczonego posła, Franciszka Sterczewskiego, który zainicjował akcję #makezbiorkomgreatagain.
Zacznijmy zwracać uwagę na nasze i tak już zatrute środowisko. Przesiądźmy się do autobusów i pociągów. Jako żywe czynniki regulujące popyt możemy cały czas pokazywać przewoźnikom, że sprawnie funkcjonujący transport publiczny wciąż jest potrzebny. A zanim wreszcie pojawi się o właściwej porze, przynajmniej zdążymy trochę poczytać.
Mówiąc o problemach współczesnego społeczeństwa, nie można pominąć kwestii zintegrowanego transportu. Jaka jest jego obecna kondycja w Polsce? Dwie wydane w tym roku książki dają tego wymowny obraz. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, […]
Obserwuj nas na instagramie: